Ale hecnie było w PRZYCHODNI.
W pewnym momencie jakaś pokaźna awaria prądu nastąpiła na całym osiedlu,na którym nasza przychodnia się mieści.
No i zaczęło się,alarm co chwilę wył jak nieszczęście,( oczywiście u nas,w przychodni),czym wypłoszył nam resztkę pacjentów.
Nawet miałam panów z Ochrony (przystojne chłopaki,nie powiem),którzy z urzędu sprawdzić musieli,czemu wyje…
Potem wszyscy poszli (tzn reszta personelu) ,ja pozostałam na posterunku.
Zaopatrzyłam się w świeczki i posiłek regeneracyjny (tylko jogurt) i czekałam.
Nawet groziło mi,że bedę czuwać tu całą noc,bo jak załączyć alarm i jak zamknąc rolety,skoro są na prąd
Na szczęscie po ok.godzinie prąd włączyli i zdążyłam wykończyć całą pracę biurową – taka jestem dzielna!!!!
Tak wiec o normalnej godzinie,czyli o 19 spokojnie(mam nadzieję,że znowu nie wyłączą prądu)zamknę drzwi na klucz i sobie do domku pokroczę,żeby rano znów tu być.
Obok nas pracuje wterynarz,akurat przeprowadzał operację na kotku,gdy zabrakło prądu.
Biedny kotek z rozprutym brzuchem leżał na operacyjnym stole i…
No właśnie muszę sie jutro dopytać co dalej zrobili z nim.
Co to za sala operacyjna bez agregatów użytych w razie takiej awarii właśnie jak dzisiaj??
PS. Kawał : (może nie na miejscu, ale napewno na czasie): jeden z panów doktorów nagle mnie spytał,"nie wiesz czemu ten weterynarz kopie tam taki duży dół?".
HEHEHE !!!!!!! (Mateuszkowi,kotu Vincenta nie spodobał by się taki kawał napewno)