Witaj Piątku

 

Witam w cudownie słoneczny i cieplutki piątek.
Oj, sporo się dzisiaj u mnie będzie działo.
Przede wszystkim dzisiaj kurier, a właściwie przemiła pani kurierka Agnieszka, która zawsze do nas chodzi i uwielbia psy, szczególnie rasy buldożek francuski – nawet ostatnio się chwaliła, że zakochana w naszej Pepie takiego sobie aż spod Poznania sprowadziła, a piesek ma na imię Jacek, przyniesie mi nowy telewizor!
HURRRAAA Mam coś nowego Wreszcie po 3 tygodniach będę do woli, bez pasków, oglądała program telewizyjny.
Oczywiście poprosiłam mojego siostrzeńca Maćka, żeby mi go podłączył, bo ja w tej materii raczej neptek jestem, będzie dzisiaj wieczorem, po pracy.
Miejmy nadzieję, że będzie ten telewizor dobrze będzie  działał, bo wiecie, rozumiecie, wszak kupiłam go przez telefon, tzn zatelefonowałam do Mediamarkt i takowy zamówiłam, potem przez Santander Bank wzięłam raty i…….. się obaczy w niedalekiej już, bo dzisiejszej przyszłości.
Czyli pierwszy ważny zakup na  nowe mieszkanie już uczyniony. Resztę zakupów, czyli kanapę  i coś tam jeszcze, dokonam dopiero po przeprowadzce, pewnie już niedługo! W pierwszej kolejności będzie to sofa (mam już jedną taką na oku) i ewentualnie szafka z lustrem i wieszakiem do przedpokoju.
Ale powracam do dnia dzisiejszego, około 16 przyjedzie brygada Eko po mój stary telewizor, więc też ten problem będę już miała z głowy.
Same dobre wiadomości, nieprawdaż?
A w ogóle to tylko dobry znak, bo piątek to miły początek – wszystkiego, więc i reszta się uda.
Wczoraj nie mogłam zasnąć, może tego powodem była kawa wypita po godz 18 – stej – ale musiałam ją wypić, bo byłam całkowicie  padnięta, miałam jak to Maciek mówi ZBCC ( już  kiedyś wyjaśniałam, co oznacz ten skrót – zaj..sty ból całego ciała). To znaczy nie tak było  do końca, bo chwilkę jednak się zdrzemnęłam, jakieś pół godzinki, ale potem ból nie pozwolił mi już spać dalej, musiałam łyknąć Nimesil (uzależniłam się od niego, czy co??)i puściłam sobie na You Tube starą Kobrę z lat 70- tych – Alicja prowadzi śledztwo, z doskonałą obsadą : Irena Kwiatkowska, Igor Śmiałowski, Wiesław Gołas, Edward Dziewoński i inni. Lekka, wesoła, w stylu komediowym, chociaz o morderstwie prawi, z wielką przyjemnością ten teatr sobie oglądnęłam, a potem już spokojnie zasnęłam, Nimesil zaczął działać.
A obudziło mnie piękne słoneczko, co prawda dopiero po 9 rano, ale swoje musiałam odespać przecież. Oczywiście dzionek zaczęłam od kawusi, a jakże, bez niej nie da się obejść.
Teraz też nie mogę nigdzie z domu się ruszać, bo czekam na kurierkę, na EKO i na Maćka, tak więc praktycznie cały dzionek będę uziemiona w domku i nie będę mogła łowić Pokemonów.
A propos Pokemonów, znalazłam fantastycznie śmieszny obrazek.

Mina dzieciaka jest rozkoszna !!!
Jednak babcie też łapią Pokemony !!!!!!

Życzę przyjemnego piątku

Reklama

zapomniane seriale

Pędzimy gdzieś, na oślep wciąż
Nie wiedząc, którą wybrać z dróg
Bo w każdą z nich wdeptane są
Wczorajsze ślady naszych stóp

Lecz niedaleko stąd jest kres
To przecież jakieś wyjście jest
W pajęczej sieci zwykłych dni
Kropelka rosy, ja i Ty

Ref. W labiryncie ludzkich spraw
Zanurzona w szarość barw
Nasza miłość ciągle trwa
Na przekór burzom
W labiryncie ludzkich spraw
Zagubieni Ty i ja
Odnajdziemy światło dnia
Na przekór nocy ………

Serial „W Labiryncie” był pierwszą polską operą mydlaną, kręconą od 30 grudnia 1988 do 26 czerwca 1991roku.
Przedstawiał  on środowisko warszawskich farmaceutów, lekarzy, naukowców i biznesmenów w czasie przeobrażeń gospodarczych i ustrojowych na przełomie lat 80. i 90. w Polsce.
Trafia w sam środek intryg między pracownikami naukowymi Instytutu, których życie osobiste także jest pełne codziennych trosk, nieszczęść, ale i radości.
Sympatyczna obsada aktorska i bardzo życiowa treść tego serialu powodowała, że przed odbiornikami zasiadała wówczas liczna widownia, śledząc perypetie życiowe nie tylko głównej bohaterki Ewy Glinickiej, ale dosyć pogmatwane, ale jakże realne  życie osób, które bądź  poprzez  wspólną współpracę z bohaterką, bądź poprzez  stosunki towarzyskie i przyjacielskie lub inne zagmatwane nieraz powiązania, brały udział w akcji tego serialu.
Były więc tam i osoby prawe, o nieskazitelnym charakterze, były osoby zagmatwane w różne niezbyt zawsze czyste interesy i w przeróżne intrygi.
Była tam i prawdziwa miłość i nienawiść, łzy i radość, czyli to wszystko co nam życie w prezencie ofiarowuje.
Z wielkim sentymentem powracam do oglądania tych odcinków, chociaż są z tym niestety kłopoty, udostępniane są one tylko w Cda, ale dosyć chaotycznie, nie po kolei, w trakcie trwania odcinka zostaje on nagle przerwany i rozpoczynany od nowa.
Trochę mnie to denerwuje, ale mimo to próbuję go sobie w jaki sposób przypomnieć.
Nie wiedzieć dlaczego, od pewnego czasu Telewizja Polska zaczęła utrudniać oglądanie ulubionych starych seriali, albo w ogóle są one wycofane, albo są umieszczane tylko cząstkowo, a przecież całkiem niedawno były dostępne chociażby na YouTube.  I nagle tam też przyszły zmiany, ograniczenia, brak licencji na odtwarzanie wielu utworów, w tym i starych filmów. A jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze .Ktoś nie weźmie tantiem – ów, no to inni nie oglądną, nie posłuchają i już! Chcesz oglądać, to płać, nic nie ma za darmo!!!.
Wielka szkoda, bo to jest też kawałek naszej historii życia, zupełnie nie potrzebnie niwelowany.
Pierwszeństwo oczywiście mają te jak najbardziej współczesne seriale, tamte odsyłane są do Lamusa, skąd ich trudno już wydobyć.
A mi się tak marzy, aby raz jeszcze można je było nam przypomnieć.
Zamiast ciągłego powtarzania tych samych filmów typu „Kevin sam w domu”, czy nieśmiertelne „07 zgłoś się” lub „Sami swoi”, mogłaby TVP sięgnąć do archiwum i przywrócić te sympatyczne, pierwsze polskie seriale, między innymi właśnie „W labiryncie”
Jak już pisałam, każdy z nas wszak przez swoje życie brnie poprzez taki labirynt, szukając z niego wyjścia i chociaż może pozornie „tamte czasy” już się skończyły, ale problemy życiowe nadal są bardzo podobne. Też borykamy się z problemami międzyludzkiej solidarności, też mamy kłopoty z nienawiścią i różnymi machlojkami, no i przede wszystkim też mamy podobne jak wtedy dylematy materialne.
Człowiek całe życie uczy się życia, a dobrze jest wtedy, gdy może opierać się na wzorcach, odgradzających zło od dobra.
Dlatego te „życiowe” seriale są tak łatwo przyswajalne, chociażby nawet te współczesne, jak na przykład „Klan”, „M jak miłość” czy „na dobre i na złe”
Ale czasem człowiek czuje potrzebę odetchnąć trochę tym, co już było, powrócić chociażby w serialach do lat, gdy jeszcze był młodszy.
Znów robię się sentymentalna, powrót do przeszłości jest jedną z oznak starości, ale mi też od czasu do czasu przecież pomarzyć wolno, prawda?
A więc zakręcam palcem kółko w powietrzu, powtarzając abra kadabra, niech się tak stanie, niech znów powróci  ten serial……. może moje zaklęcie jakoś pomoże????

Dzisiaj rano wstał w Krakowie sliczny, słoneczny dzień, będzie ciepło.
A tak w ogóle to mam dla Was dobrą wiadomość: lato jeszcze powróci i to w dodatku ze sporymi 25- 30 stopniowymi temperaturami.
A tu szkoła coraz bliżej…..
A tu przeprowadzka coraz bliżej….

Bądźmy optymistami.
Dobrego czwartku życzę 🙂

różyczka dla mojej Różyczki

I już wszystko wiadomo.
Wklejałam ją wczoraj wieczór, dlatego jest z gwiazdkami. Niech te spadające gwiazdki przyniosą Tobie Ulu tylko szczęście i same miłe chwile.
A dzisiaj rano dodałam dla Ciebie Ulu jeszcze jedną różyczkę.

 

Tym razem pięknie i radośnie słoneczną, abyś właśnie takie słoneczne i radosne dni tylko miała.
Zwłaszcza teraz, gdy jesteś daleko od miasta i możesz cieszyć się wspaniałymi spacerami wraz ze swoją wierną towarzyszką Oli – Żabą 🙂
Wszystkiego dobrego Uleczku na dzisiaj i na każdy następny dzień, ciesz się życiem i baw wspaniale.

A dni ostatnio są naprzemiennie kolorowe i słoneczne i szaro – bure, pochmurne.
Niestety dzisiaj też dzień nie zanosi się ciekawie, o czym moje kosteczki raczą oczywiście mi przypominać.
Jedynego „kolorytu” naszej codzienności nadaje co raz to dziwniejsze i bzdurne wyczyny rządzącej partii.
Czasami przechodzą sami siebie, nadając na przykład złoty medal za zasługi dla obronności kraju komuś, kto jest niespełna rok na stanowisku ministerskim i to w dodatku nie jest osoba w tym kierunku wykształcona, ongiś był tylko zwyczajnym farmaceutą, a wiec z wojskowością nic nie miał do czynienia. A ponieważ jest to człowiek bardzo młody, na pewno nie odbywał też zasadniczej i obowiązkowej służby wojskowej, jak ongiś bywało. Więc jakie są jego zasługi w obronności kraju? A dlaczego dostał medal? prosta sprawa, jest blisko Macierewicza,  wyznaje jego smoleńską religię, a to już dla ministra obrony jest wystarczający powód, by kogoś tak wysoko odznaczyć. A co mają powiedzieć Ci prawdziwi żołnierze, którzy rzeczywiście całe długie lata swojego życia poświęcali obronie Ojczyzny?
Następny ciekawy „kwiatek” ze strony Macierewicza było jego stwierdzenie, że żaden polski żołnierz nigdy nie zapomni o przelanej krwi prezydenta Kaczyńskiego. Chwileczkę, za kogo on tą krew przelał? O ile sobie dobrze przypominam, była to zwyczajna, acz straszna katastrofa samolotowa spowodowana złymi rozkazami o lądowaniu i w tej katastrofie zginęło a 96 osób, czy oni też przelewali wtedy krew za Ojczyznę???
A co mają powiedzieć Ci, którzy walczyli z prawdziwym najeźdźcą, byli ranni, patrzyli na beznadziejną śmierć swoich towarzyszy broni?
Czy to nie jest teraz dla nich okropna potwarz, że porównują ich bohaterstwo, do pseudo bohaterstwa kogoś, kto zginął całkiem przypadkowo?
Przecież takich wypadków samolotowych i nie tylko samolotowych  co rusz jest sporo, a o nich wspominają co najwyżej najbliżsi, którzy wcale z tego tytułu nie podostawali sporych odszkodowań?
Ostatnio Kaczynski zapowiedział, że w Polce będzie budowanych sporo pomników ku czci jego brata Lecha, a niby dlaczego miałby być aż tak uhonorowany, skoro był prezydentem o bardzo miernym dorobku, a jego poparcie w czasie kampanii wyborczej było bardzo niskie i na pewno nie zdołał by pokonać swoich rywali w walce o prezydencki fotel.
Kto czyta moje blogi uważnie chyba pamięta, że jeszcze przed ostatnimi wyborami, gdy poparcie PIS-u gwałtownie, nie wiedzieć dlaczego rosło, przestrzegałam, że jednym z celów dojścia do władzy Kaczyńskiego jest właśnie budowanie licznych pomników w Polsce, kto nie wierzy, może przeczytać moje wpisy jeszcze z czasów kampanii wyborczej. Chciałoby mi się napisać A NIE MÓWIŁAM?????
W trakcie trwania tej kampanii PIS miał gębę pełną frazesów, opowiadał, jak będzie pomagał głodnym dzieciom i krytykował poprzedni rząd za małe podwyżki dla emerytów, według nich za takie niskie emerytury nie da się po prostu żyć.
A co z tego wynikło? No dobrze, dał niektórym, bo nie wszystkim dzieciom obiecane 500 zł, ale kosztem niesamowitego zadłużenia przez to kraju, a w dodatku najprawdopodobniej już w przyszłym roku na te 500 + zabraknie po prostu pieniędzy, będą albo nadal zadłużać Polskę dokąd się da, albo cofną tę obietnicę. Rząd sam sobie daje 100 procentowe podwyżki, teraz już po ostatniej aferze „po cichu”, bo zbyt wielki szum się wokół tej sprawy rozplątał, ale emerytom, którzy mają bardzo niskie świadczenia, da w przyszłym roku podwyżki w wysokości 1-2 zł.
Czy to nie świadczy o  b e z c z e l n o ś c i  i c h a m s t w i e  rządzących???
Czy więc zamiast wydawać pieniądze na niepotrzebne nikomu posągi, zresztą same maszkary, żaden z nich nie jest nawet w części do pierwowzoru podobny, nie lepiej rozdać te dobra, jakby nie było nas, wszystkich podatników, na pomoc dla dzieci rzeczywiście ubogich, czy na pomoc emerytów, którzy często nie mają co do garnka włożyć. Niestety wszelkie opłaty mieszkaniowe są coraz droższe, nie wspominając już o lekach, które starsze osoby muszą zażywać regularnie, stają więc często przed wyborem co kupić, chleb, czy lekarstwo?
O’ tempora o mores chciałoby się powiedzieć, zaciskając pięści ze złości i z bezsilności.
A rządząca partia ma się coraz lepiej i teraz już nawet nie krygując się wcale, nawet nie próbują udawać, że jest inaczej, bezczelnie pcha się do przodu w swoich poczynaniach wierząc, że są bezkarni.
Do czasu, do czasu, bo czytając komentarze na  różnych forach widzę ten bunt narodu, jest jak dojrzewający ropień, który lada moment wybuchnie, potrzeba do tego jednego mądrego przywódcy.
Każda buta kiedyś była ukarana i tak będzie i w tym przypadku.

I na tych politycznych dywagacjach kończę dzisiejszy blog, bo ile można pisać ciągle o tym samym, skoro żadnych pozytywnych efektów to nie przynosi.
Wciąż w Polsce jest 30 procent otumanionych przez PIS ludzi, którzy nie widzą, lub nie chcą widzieć, że są bezczelnie oszukiwani.

Życzę wszystkim przyjemnej i słonecznej środy.
A dla Uli przesyłam dodatkową porcję buziaków

Koniczynka

Koniczynka na szczęśliwy tydzień, bo dla tych, którzy pracują zaczyna się on dopiero dzisiaj.
Niektórzy jeszcze miło czas spędzają na wczasach, zaklinając pogodę i słonko, inni właśnie powrócili z wakacyjnych wojaży, czy innych weekendowych wypadów i z przerażeniem dzisiaj rano sobie pomyśleli: Boże, trzeba iść do pracy.
Ja też spędzam wolne dni w domu, jeszcze wciąż na dopakowywaniu swoich klamotów, bo jak się okazuje, jednak co rusz jest nowa  rzecz do schowania, chociaż wydawałoby się, że szuflady i gablotka zieją już pustką.
A „wąciąłki” z ciuchami i innymi rzeczami pochowane są po różnych kątach, aby swoją obecnością nie straszyły i nie stresowały.
Zresztą takie wąciołki, jak pamiętam, zawsze stały w domu moich Ciotek, potem i siostry, teraz nawet i w pokoju Moniki. Co prawda nie dlatego, żeby się akurat wyprowadzali, ale z  prostej przyczyny, że nie ma już dla nich miejsca w szafach. Ma to w pewnym sensie i swój urok, stwarza specyficzny nastrój pokoju, chociaz ja osobiście nie lubię mieć żadnych pakunków w pokoju na wierzchu, wolę je trzymać pochowane w szafach.
Ale co zrobić, gdy czasami tak trudno jest się rozstać z niektórymi „pamiątkami”, które może kiedyś jeszcze do czegoś się przydadzą? Kto z nas tego nie przerabiał?
Przegląda się je co jakiś czas, potem stwierdza, a niech sobie jeszcze trochę poleżą, chociaż z góry już wiadomo, że jeżeli dotąd się nie przydały, w przyszłości raczej też do niczego przydatne nie będą. Dlatego, gdy patrzę pod kanapkę, gdzie leży walizka pełna spakowanych książek, pod trójnogi narożnik, gdzie stoją siatki z kasetami i innymi klamotami, czy gdy w łazience w wannie widzę dwa worki pełne moich ciuchów, albo worki ze i spakowaną porcelaną i szkłem,  doznaję jednak lekkiego szoku.
A jednak na coś nieużywana wanna się przydaje (kąpię się już od lat w brodziku z prysznicem), a jednak miejsce po pralce, która już została wywieziona na nowe mieszkanie, nie stoi takie puste…..
Ale jeszcze parę rzeczy ze szafki ze sprzętem kuchennym, no i z kuchennymi towarami trzeba będzie popakować, jeszcze trochę tych wąciołków przybędzie….. No oczywiście trzeba będzie pomyśleć jeszcze o kwiatach doniczkowych, których trochę mi się uzbierało przez te lata, niektóre, jak na przykład Yuka, czy dracena są u mnie około 30 lat, więc są sporych rozmiarów i łatwo ich przenieść nie będzie, ale o kwiatkach pomyślę jeszcze w ostatniej chwili. Jest jeszcze klika obrazów, które też nie zdejmuję na razie ze ściany, bo i one i właśnie kwiaty powodują, że ten pokój na razie nie wygląda aż tak przeraźliwie pusty., nie ziaje grozą przeprowadzki. Najgorzej będzie z przewozem moich mebli, ale mam nadzieję, że jakoś i z tym damy sobie radę, chociaż na przykład moja antyczna  serwantka z lustrem i dwoma szafkami będzie musiała być rozłożona na części. Pomiędzy nimi stoi jeszcze kanapka, ale ta jest ustawiona „luzem”, więc ne będzie z nią kłopotów. Pozostanie do przewiezienia jeszcze jedna serwantka, komoda, mój tapczan i oczywiście telewizor i komputer. Tak więc będzie nieco z tą przeprowadzką ambarasu.
Jak już pisałam, mój telewizor już całkiem odmówił posłuszeństwa i dzisiaj  zamówiłam telefonicznie  nowy, również 32 calowy, znalazłam całkiem niezłą okazję i zmieszczę się w cenie 800 zł. Jeszcze w tym tygodniu znów będę „telewidz-ką”, bo ostatnio już niestety nie dało się oglądnąć żadnego programu telewizyjnego, zaraz po włączeniu pokazywały się kolorowe paski.
Myślałam nawet, czy nie pozostawić tego zakupu do przeprowadzki na nowe mieszkanie, ale jednak postanowiłam, że zrobię to teraz, ze względu na to, że przy okazji wezmą mi stary telewizor, co ja bym potem z nim zrobiła? Dobrze, że znalazłam taką firmę w Krakowie EKO, kótra zajmuje się darmowym(??? przewozem zużytego sprzętu elektronicznego – pojawią się u mnie w przeciągu tygodnia, więc zdążę przed przeprowadzką wszystko pozałatwiać. A i tak i tak telewizor, czy stary, czy nowy musiałabym przewieźć. Przynajmniej nie będę miała kłopotów ze starym sprzętem, a na nowym mieszkaniu za króluje nowy już telewizor !!!!
Zresztą na nowym mieszkaniu będę potrzebowała dokupić dwie nowe rzeczy, mianowicie nieduży fotel – leżankę, którą ustawię w kuchni, będę miała dobre „siedzisko” na poranna kawę, a jeżeli mnie ktoś odwiedzi i będzie u mnie nocować, będę miała dodatkowe miejsce do spania.
Drugim meblem jest szafka z lustrem i wieszakiem do przedpokoju, ale o tym na razie jeszcze tylko myślę „wstępnie”, bo będę musiała dokładnie wymierzyć, w jakich rozmiarach ona mi się tam zmieści, przedpokoik jest raczej bardzo malutki. Nie mniej będę potrzebowała jakieś niewielkie lustro, w którym będę przed wyjściem z domu mogła przeglądnąć się od stóp do głów, czy aby znów coś nie ubrałam na lewą stronę, co mi się czasami zdarza, no i muszę mieć miejsce na zimowe odzienie i na płaszcze dla gości – ciekawe ile osób będzie mnie tak znów odwiedzać, no ale zawsze ktoś w kurtce, czy w palcie wiosną, jesienią, czy zimą wpadnie!
Pewnie w miarę mieszkania znajdę jeszcze parę innych potrzebnych rzeczy do szybkiego zakupu, ale nie mogę wszystkiego przecież kupować na raz, bo jednak, co tu kryć, finanse bardzo mnie ograniczają.
Ech ta przeprowadzka, przeprowadzka……

Wtorek w Krakowie wstał zamazany, zachmurzony i raczej chłodnawy. Ale od czasu do czasu słonko wychyla się zza chmurek i trochę je przegania.
Może popołudnie zrobi się nawet całkiem w letnim wydaniu???
Optymizmem to co prawda nie napawa, ale od czego jest promienny uśmiech???

Życzę promiennego wtorku

Święto

Na razie dosyć tych wynurzeń, bo zaczyna to już być nudne.
Wszak każdy jakieś bagaże tych wspomnień na plecach nosi, jeden bagaż jest bardziej ciężki, drugi troszkę może mniej uwiera, ale….

Dzisiaj mamy szczególny dzień, bo znów mamy podwójne święto.
To najważniejsze, którego obchody będą się odbywały na Jasnej Górze to Dzień Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.
Na tę wielką uroczystość pielgrzymowało sporo ludzi, pokonując trudy wędrówek w chłodzie, w deszczu i w słońcu, aby dzisiaj oddać pokłon Tej, która jest Królową naszej Polski i której serce bliskie jest każdemu.
I chociaż ostatnio Jasna Góra została w pewny sposób zaanektowana przez jedną słuszną partię, bo stamtąd właśnie często słychać głosy bynajmniej nie związane z Jej obliczem, tam padają słowa niestety czysto polityczne, a nie religijne, jak przystałoby na to święte miejsce, ale dzisiaj Maryja przygarnia do swojego serca wszystkich tych, którzy Jej zawierzyli, tak na prawdę, a nie politycznie zawierzyli i uciekają się ku Jej pomocy.
Na pewno (prócz oczywiście modlitwy) największe wrażenie wywiera moment otwarcia Obrazu Jasnogórskiej Matki, przy rozlegających się fanfarach podnosi się kurtyna osłaniająca obraz i wreszcie ukazuje się Jej wspaniała twarz, przerysowana blizną, która została Jej zadana ongiś przez nienawistników, zazdrosnych o to, że to właśnie Ona nam króluje.
Dzisiaj właśnie w Częstochowie  odbędzie się msza św na Błoniach Jasnogórskich, a później wierni licznie odwiedzą Kaplicę z Obrazem Jasnogórskiej Pani, gdzie w modlitwach powierzać Jej będą swoje małe i duże problemy i prosić o Jej łaskę i wstawiennictwo do Boga.
A wieczorem, gdy znów Najświętszy Obraz Matki Bożej będzie uroczyście zamykany, znów tłumy pielgrzymów będą się znajdować w Kaplicy Najświętszego Obrazu, aby Ją pożegnać i raz jeszcze do niej się pomodlić.
Pamiętam, że gdy moja Ciocia Jutta, mieszkająca w USA odwiedziła Częstochowę i była przy otwarciu i przy zamknięciu obrazu, potem mi opowiadała, że Matka Boża po licznych odwiedzinach i wysłuchiwaniach próśb pątników poszła „rest” – odpoczywać.
Ale trzeba przyznać, że Jasna Góra jest szczególnym miejscem, w którym człowiek czuje Boga, może się pomodlić i czuje to wielkie bezpieczeństwo, które nas  tam otacza. Dlatego zawsze denerwuje mnie to, że jest zbyt często wykorzystywane do partykularnych interesów partyjnych, tak nie powinno być, dziwię się, że gospodarze tego Klasztoru Ojcowie Paulini, którzy przecież zawsze odznaczali się wielkim i prawdziwym, nie udawanym patriotyzmem, tym razem dają się tak brutalnie wykorzystywać i nie potrafią z tym walczyć.
Bo przecież Jasna Góra jest miejscem dla wszystkich tych, którzy szukają Bożej pomocy w rozwiązywaniu swoich problemów życiowych, właśnie za wstawiennictwem  Najświętszej Pany Marii, naszej najlepszej Mateczki.

Jest zakątek na tej ziemi, gdzie powracać każdy chce
gdzie króluje Jej oblicze na Nim cięte rysy dwie
Wzrok ma smutny, zatroskany, jakby chciała prosić Cię
byś w Matczyną Jej opiekę oddał się

Madonno, Czarna Madonno, jak dobrze Twym dzieckiem być
o pozwól Czarna Madonno  w ramiona Twoje się skryć……..

 

Dzisiaj mamy też i inne, również ważne święto  Święto Wojska Polskiego, obchodzone na pamiątkę zwycięstwa Polski w bitwie warszawskiej w 1920 r, stoczonej w ramach wojny polsko-bolszewickiej.
Z tej okazji wczoraj wielu żołnierzy otrzymało wysokie  odznaczenia państwowe, a w dniu dzisiejszym w Warszawie odbędzie się wielka defilada, w której zobaczymy dziesiątki pojazdów wojskowych, między innymi czołgi i transportery opancerzone, a nad naszymi głowami nie zabraknie lotniczej parady wojskowej.
Na pewno defiladę tę licznie  oglądać będą mieszkańcy stolicy, a dla dzieci na pewno będzie ona wielką atrakcją.
Również i w innych miastach z okazji Święta Wojska Polskiego odbędą się parady, i inne świąteczne  spotkania.
Życzę zatem wszystkim miłego i wesołego świętowania.

wczoraj sobota…. dzisiaj niedziela….

 ale te dni szybko mijają…….

 

A wczoraj okropnie dużo się napisałam, wspominając prawie całe moje życie.
No tak, prawda, nie sposób 66 lat życia umieścić  w dwóch, lub w trzech tylko zdaniach..
Szczególnie, że tyle się działo…….,
Jak już pisałam, dzieciństwo miałam wspaniałe, ale bardzo krótkie.
Pamiętam te wyprawy samochodowe z Rodzicami i z Rodzeństwem nad morze. Zawsze tam jechaliśmy dwa, lub trzy dni, bo po drodze zatrzymywaliśmy się w różnych ciekawych miejscach, by je pozwiedzać.
Przypominam sobie jakąś restauracyjkę na Mazurach, gdzie po raz pierwszy w życiu jadłam raki.
Wcale mi nie smakowały. Mój Tata lubował się w dobrym i nieco ekscentrycznym  jedzeniu, to chyba taka nasza rodzinna cecha i zawsze wymyślne dania zamawiał.
Pamiętam, że tam podawano na przykład chłodnik po litewsku z szyjkami rakowymi, gdzie teraz takie można danie zamówić?
Nie lubiłam długich jazd, bo okropnie wtedy „pachniała” w aucie benzyna, nie było tych różnych katalizatorów, a i benzyna też była chyba jakiejś nie najlepszej jakości. Okropnie w drodze chorowałam i co rusz Tata musiał zatrzymywać samochód, bo inaczej groziło, że zabrudzę jego całe wnętrze. Strasznie się tym męczyłam i  nawet podczas jazdy Rodzice starali się nie palić papierosów, bo mieszanina zapachu papierosów i benzyny działały na mnie jak substancja wybuchowa.
No w końcu zawsze szczęśliwie do Jastarni docieraliśmy i zawsze mieszkaliśmy u tej samej gospodyni, u Starki. Starka po kaszubsku znaczy teściowa.
Mieszkaliśmy w pięknym domku, mieliśmy dwa duże, jasne pokoje z balkonem, a obok domu był oczywiście wspaniały ogród.
Byłam tam chyba potem w swoim dorosłym życiu dwa razy. Oczywiście Starki już nie było na tym świecie, pozostała tylko synowa, która mnie i dzieci
Ani, które ze mną były akurat na wczasach we Władysławowie, bardzo serdecznie przyjęła. Musiałam im przecież pokazać miejsce, gdzie ich mama jako mała dziewczynka jeździła na wakacje.
Ostatni raz byłam w Jastarni  jakieś 10 lat temu, ale już nic z tych starych lat tam nie pozostało, dom co prawda nadal stał, ale nie odnalazłam w nim żadnych znajomych twarzy, chyba cały dom wynajmowany był tylko dla letników. Pamiętam, że smutno mi się wtedy zrobiło. Niby było podobnie, a jednak jak inaczej, nawet studzienka, która stała na początku tej uliczki była już usunięta….. Ale sentyment do Jastarni pozostał i z łezką w oku  ją zawsze wspominam.
Czasami część wakacji spędzaliśmy też w Sopocie. Też był miastem kurortowym jak teraz, jednak zdecydowanie mniej zapchany był wczasowiczami.i Jeździliśmy też do Międzyzdroi, tam mieszkaliśmy w domu z dużą, szklaną werandą, pamiętam, jak strasznie bałam się tam burzy, bo błyskawice odbijały się w tych szerokich oknach i potęgowały tylko mój strach.
To były naprawdę wspaniałe wakacje, niestety na jednych z nich moja Mama zauważyła w swoim gardle mały guzek, nie chciała natychmiast wracać, jak to jej sugerował Tata, bo nie chciała psuć dzieciom wakacji. Pod koniec sierpnia, po  powrocie do domu, Mama udała się do laryngologa, gdzie niestety zdiagnozowali guz, jako nowotworowy i tak się zaczęła  jej Choroba, rok później, w listopadzie już nie żyła.
Jako panienka często spędzałam wakacje w Zawoi, razem z dwoma  moimi Ciotkami – siostrami Taty, Janką i Helą, a także z Babcią Helenką, mamą mego Taty, mieszkaliśmy w w willi zbudowanej jeszcze przed wojną przez mojego Dziadka. Teraz niestety tam już nie jeżdżę, nie mam do tego domu już dostępu –  spowodowane to jet różnymi rodzinnymi komplikacjami, nie zawsze przyjemnymi, więc o nich wspominać nie będę.
Było mi tam nieźle, bo i zawsze jakiś koledzy i jakieś koleżanki miałam do szaleństw po lesie opodal naszego domu, czy po naszym parku, gdzie bawiliśmy się w podchody i w chowanego. Tylko moje Ciotki uważały, że na wszystkie choroby, począwszy od kataru skończywszy na bólach brzucha, najlepsze są ziółka, których nie cierpiałam, a którymi na okrągło mnie poiły przy każdej okazji, czasami nawet tylko profilaktycznie.
Wtedy telefonowałam z Domu Wczasowego Lajkonik, gdzie był telefon, do mojego Taty i z rozpacza prosiłam: Tato, weź mnie od tych Ciotek, bo ja nie mam siły ciągle tych ziółek pić. Zresztą do tej pory po ziółkowy uraz mi pozostał i na samo ich wspomnienie dostaje drgawek..
Ale przynajmniej mam co teraz wspominać.
No a potem trzeba było już dorosnąć, o czym już pisałam i borykać się z różnymi trudami tego życia.
Może na tym poprzestanę spisywać te moje wspomnienia, ale właśnie,  są wakacje, a ja na wyjazd sobie nie  mogę  pozwolić. No, chyba, że jednak w końcu  zdecyduję się załatwić sobie to sanatorium i wtedy gdzieś dalej pojadę?
Na razie i tak siedzę na walizkach, czyli perspektywę jakiejś „podróży” przed sobą mam. A że o będzie na sąsiednią prawie ulice, nie ważne.
Może kiedyś gdzieś dalej pojadę…….

Dzisiaj zapowiada się śliczna, słoneczna pogoda, więc życzę wszystkim samych miłych i spokojnych chwil odpoczynku.
A tym co dzisiaj szaleją na weselisku życzę przyjemnej zabawy !!!

To były piękne dni, po prostu piękne dni…

…nie zna już  dziś kalendarz takich dat

 

 

 

 

Czyli moich wspomnień ciąg dalszy…

Bo przecież we wczorajszym blogu nie wspomniałam o tych moich najbliższych i najukochańszych osobach, które były ze mną od zarania moich dni.
22 kwietnia 1950 roku przyszłam na ten dobry świat właśnie w obecnym moim mieszkaniu, nie w żadnym szpitalu, ale tu, w tym miejscu, gdzie nadal na razie mieszkam. Moja Mama nie lubiła szpitali (już wiem po kim też to mam), zresztą wtedy bardzo często kobiety rodziły swoje dzieci w zaciszu swojego domu. Dla mnie był to bardzo szczęśliwy dzień, niestety nie dla mojej Mamy, która na wskutek po porodowych komplikacji dostała  wielki krwotok, który bardzo trudny był do poskromienia, jednak moja dzielna Mama wytrzymała jakoś te trudne chwile, z tym, że nie mogła mnie karmić piersią, więc Tata sprowadzał dla mnie mleko od mamki (wtedy nie było takich wspaniałych preparatów mlecznych dla dzieci, jak teraz) i niestety razem z mlekiem została mi przyniesiona czerwonka, bardzo ciężka choroba, zwłaszcza dla kilkudniowych niemowlaków. Bardzo wiele moi biedni Rodzice wycierpieli, aby mnie z niej wyprowadzić, po wielu lekarskich konsultacjach udało się wreszcie sprowadzić specjalistę – pediatrę, który poskromił tę chorobę.
Szczęśliwie i dla mnie i moich Rodziców skończyła się ta potyczka, chociaż moje starsze rodzeństwo było nieco niepocieszone, jako, że panowała wtedy szkarlatyna i z powodu obecności niemowlęcia w domu musieli przebyć kwarantannę w domu naszej Cioci Danki, siostry mojej Mamusi.
Ale i ta gehenna dla nich się w końcu skończyła i mogliśmy wreszcie zamieszkać wszyscy razem. Bardzo często potem wspominali oboje i Ania i Krzysztof dni, gdy mogli oglądać mnie tylko przez szybę okienną, gdy z Ciocią podchodzili pod nasz dom. Ale i tak kochali swoją małą siostrzyczkę i nie mieli jej wcale za złe, że ona niejako „wygnała” ich wtedy z domu, zrozumieli  sytuację i pozytywnie do niej się na szczęście dla mnie odnosili.
Zawsze byliśmy otoczeni wielką miłością ze strony naszych Rodziców, naszej Babci Tamtej Mamy (nie pozwalała nazywać się Babcią, bo nie czuła się jeszcze aż taka stara, by na tę nazwę zasłużyć) i naszej Niani – Adzika, która tak pieszczotliwie nazywana była przez dzieci, dla Rodziców i innych członków rodziny była po prostu Panną Nusią (miała na imię Anna). Pochodziła z północy Polski, z okolic Poznania, ale z naszą rodziną związana była już dużo, dużo wcześniej, jeszcze gdy moja Mama i jej siostra Danuta były młodymi dziewczynkami była ich opiekunką. Była wspaniała i zawsze przez wszystkich bardzo kochana. Razem z nimi i ich rodzicami przeszła ciężki okres okupacji, zawsze dzielna i gotowa do pomocy, chociaż jak wiem z opowiadań, panicznie bała się wszelakich nalotów i bombardowań. Nawet słyszałam taką rodzinną anegdotkę, że gdy wszyscy uciekali z bombardowanej Warszawy, gdzie przez jakiś czas mieszkali, Adzik chcąc zabrać ze sobą jak najwięcej swoich rzeczy, ubrała na siebie wszystkie ciepłe pary majtek i wszystkie prawie swetry, aż trudno jej było się poruszać, ale nie ustała w podróży, zawsze była z nimi.
Pamiętam jej ciepły głos i jej ciepłe ręce, gdy mnie przytulała. Szkoda, tylko, że gdzieś zawieruszyła mi się  książka – prezent, który wraz z dedykacją dostałam od niej na któreś kolejne moje urodziny – miałabym teraz piękną pamiątkę. Pamiętam tylko, że były to Mity greckie, które bardzo często z wielkim zainteresowaniem czytałam.
Za to ostatnio, pakując swoje książki, znalazłam książkę z wierszami Konstantego Gałczyńskiego, którą dostałam też wraz z dedykacją od brata mojej Mamy, Wujka Zbyszka, który był  zarazem moim chrzestnym Ojcem. Była na niej data 1957 rok, czyli też bardzo, bardzo dawno temu.
Przynajmniej jedna pamiątka z tamtych lat mi pozostała.
Ale ponieważ to ja byłam najmłodsza z dzieci, różnica między mną a bratem była 10 lat, a pomiędzy mną a moją siostrą lat 7, to ja byłam otaczana szczególną opieką i troską. Wielokrotnie starsze dzieci musiały obejść się ze smakiem, słysząc, nie ruszaj, to dla Ewy, ale przecież i im tez nigdy ptasiego mleczka nie brakowało. Mój Tata pracował w Szpitalu i potem w naszej Pracowni Rtg na Smoleńsk (tej samej, która istnieje do dzisiaj), moja Mamusia popołudniami dzielnie mu tam pomagała, robiąc wspaniałe zdjęcia rtg, chociaż wcale nie miała wyuczonego tego zawodu, po prostu była zdolna. Wielokrotnie potem słyszałam słowa mojego Taty do mnie skierowane: Twoja Mama to dopiero wspaniale zdjęcia robiła !!!
Zresztą szkoła ucząca tego profilu powstała dopiero wiele lat później, do niej właśnie i ja uczęszczałam. Nazywaliśmy ją potocznie Uczelnią Koletańską, gdyż mieściła się na ul. Koletek w Krakowie, zresztą przez długie lata po tym, jak ją kończyłam, dopiero potem przenieśli ją w inne miejsce, gdyż umieszczona była  ona na terenie Klasztoru Sióstr Koletek, które odzyskały w końcu swoje posiadłości. Ale jak pisałam, odbyło się to całkiem niedawno, może kilka lat temu, do tamtej pory mieściła się pomaturalna  szkoła Techników Elektro-radiologii, którą właśnie skończyłam i Techników Analityki
Podczas gdy Rodzice pracowali nami opiekowała się Niania i Babcia. I tak słodko nam te lata jakoś leciały. Krzysztof dostał się z wyróżnieniem na Medycynę, gdzie zresztą poznał swoją żonę, Zosię, Ania też uczyła się w świetnym liceum imieniem T.Joteyki, aby i ona później mogła kontynuować medyczne studia.
I całe prawie moje  wczesne dzieciństwo spływało po płatkach róż, gdyby nie nadszedł tragiczny cios,  krótka, ale straszna choroba nowotworowa , a później śmierć naszej ukochanej Mateczki. Miałam wtedy zaledwie 10 lat, ale rozpieszczana przez wszystkich, długo pozostawałam bardzo dziecinna i może wtedy nie wyobrażałam sobie, jak bardzo śmierć mojej Mamy zaważy na dalszym moim życiu. Miałam co prawda nadal ukochane osoby koło siebie, Rodzeństwo, Tatę, Babcię, Nianię, ale to już nigdy nie było to samo, moja dusza została zarażona sierocą chorobą. Matka jest tylko jedna, najdroższa, najbardziej Kochana i nigdy przez nikogo niezastąpiona.
Tata mój wprawdzie kilka lat później ożenił się powtórnie, rozumiałam go, należał do mężczyzn, którzy muszą koło siebie mieć kobietę, ale nigdy nie zaprzestał kochać naszej Mamy, nigdy nie zaprzestał nadal kochać nas, swoje dzieci i zawsze ich los bardzo go interesował. Zresztą jego druga żona mieszkała osobno, w swoim mieszkaniu, Tata tam do niej chodził, ale de facto mieszkał ciągle z nami.
Los ma to do siebie, że co jakiś czas odsuwa od nas osoby, które kochamy, odszedł od nas Adzik, która zamieszkała z Ciocią Danką, niestety potem szybko zachorowała i umarła, potem zachorowała Tamta Mama i w bardzo krótkim czasie też przeniosła się na drugi świat. Krzysztof po ślubie przez długi okres również mieszkał z nami, tu urodziła się mu trójka dzieci : Monika, Michał i Łukasz, ale potem wraz z rodziną przeniósł się na swoje nowe mieszkanie, gdzie jeszcze na świat przyszła dwójka jego dzieci: Basia i Emil. W domu pozostałam ja z tatą, Anią i jej dwójką dzieci:Marcinem i Magdą, a potem, kilka lat później,  jeszcze na świat przyszedł nasz malutki Maciuś.
Rok 1974 był tragicznym dla mnie rokiem, w przeciągu kilku miesięcy mój Tata przeszedł aż trzy zawały serca, niestety ten trzeci zawał był już śmiertelny.  Świat mój wtedy zawalił się doszczętnie, ale musiałam być dzielna, tym bardziej, że moja siostra bardzo poważnie się rozchorowała, właściwie to omalże cały rok spędziła w różnych szpitalach, w tym także i w szpitalu w Warszawie. Zostałam sama ze szwagrem i z dwójką dzieci mojej siostry, które wciąż jeszcze były małe , miały dopiero 7-8 lat, ale jakoś musiałam sobie z nimi radzić, a równocześnie nie mogłam też przerwać swojej pracy zawodowej w przychodni.
Różnie bywało, raz lepiej, raz gorzej, wydawało się, że choroba mojej siostry się cofnęła i wtedy właśnie na świat przyszedł Maciek, ale niestety  znów choroba zaatakowała nieoczekiwanie moją siostrę zupełnie z innej strony i znów było długotrwałe jej leczenie, sporo łez i nerwów. Ale i tę chorobę jakoś przynajmniej chwilowo udało się poskromić, chociaz uderzała ona kilkakrotnie i to bardzo boleśnie, a jej owoce niestety kilkanaście lat potem przyniosły jej złe żniwo – śmierć.
Takie jest właśnie życie, przeplata te dobre chwile złymi. : W końcu Ania wybudowała sobie dom w Modlnicy i tam ze Smoleńsk przeprowadziła się z Maćkiem, jego żoną Elą i dwoma córeczkami Darią i Wiktorią , Magda z małą Kamilką i Marcin wyprowadzili się z naszego mieszkania trochę wcześniej. Niestety Ania niedługo się cieszyła swoim nowym domem, mieszkała w nim zaledwie kilka lat, gdy jednak choroba znów sobie o niej przypomniała znów ją zaatakowała, niestety tym razem śmiertelnie i znów zostałam sama na tym świecie, bo mój Brat Krzysztof niespodziewanie zmarł kilka lat wcześniej przed Anią . Nie miałam już Rodziców, nie miałam już Rodzeństwa, nigdy nie miałam swoich dzieci, więc czułam wielką pustkę w życiu, chociaz trzeba przyznać, że i Magda i Maciek bardzo starali się, abym tej samotności boleśnie nie odczuwała.
A ja po przeprowadzce mojej siostry  pozostałam przez długie miesiące sama w olbrzymim, ponad 160 metrowym, pustym mieszkaniu, mogłam co prawda wtedy też z nimi się przeprowadzić do ich nowego domu, ale bardzo komplikowałoby mi to moje życie zawodowe, wtedy dyżurowałam i w szpitalu i pod telefonem i dojazdy z Modlnicy do Krakowa byłyby bardzo utrudnione.Na szczęście i Magda już Kamilką i Oliwią i Maciek z dziewczynkami  mnie tu odwiedzali od czasu do czasu.  Zresztą z czasem Magda też przeniosła się do Modlnicy i wtedy na świat przyszedł Jasiek.
Po kilku miesiącach do tego samotnego mojego   mieszkania wprowadziła się moja bratanica Monika z Tomkiem i  dwójką małych jeszcze wtedy dziewczynek, z Polą i z Zojką, a po kilku latach na świat jeszcze przyszła Mia.
I tak jakoś przez te 13- 14 lat mieszkaliśmy sobie razem, ale wiadomo, dziewczyny rosły, każda z nich potrzebowała swoją własną przestrzeń życiową rozwijać, każda potrzebowała mieć osobny pokój, w którym musi mieć swoje własne biurko do nauki, miejsca robiło się więc coraz mniej.
Gdy już  i Mia doszła do wieku nastolatki, zdecydowanie brakowało jeszcze jednego dla niej spokoju w osobnym pokoju, trzeba było ustąpić.
I to jest właśnie jeden z głównych powodów, że podjęliśmy decyzję, że zamieszkam osobno, w całkiem innym mieszkaniu.
No i tak właśnie się dzieje, chociaż, jak ktoś mi we wczorajszym komentarzu napisał, że nie przesadza się starych drzew  ( starych? dlaczego od razu starych), idę szukać swojej nowej przestrzeni życiowej, obojętnie na jak długi czaso -okres będzie mi ona potrzebna.
Chociaż z małą, kilku miesięczną przerwą zawsze mieszkałam z kimś z rodziny, teraz wydaje mi się, że samotność może być dla mnie nieco bolesna i  pewnie tak będzie, ale w końcu muszę się do tego przyzwyczaić, a i tak wierze, że moi ukochani Najbliżsi mnie całkowicie tam nie opuszczą, będą mnie odwiedzali. Tu na Smoleńsk zawsze wiele się działo, prócz domowników przewijało się sporo jeszcze innych gości i było gwarnie i wesoło, teraz czeka mnie tylko cisza…….
Tak w skrócie wygląda moje curriculum vitae. Kiedyś ktoś przekonywał mnie, że powinnam zacząć spisywać moje wspomnienia z przeszłych dni.
Nie wiem, czy są one aż tak ciekawe, aż tak warte uwagi, ale właśnie ta moja przeprowadzka sprowokowała ten mój dzisiejszy wynurzający moje wspomnienia wpis.
Pewno takich wspomnień mam wiele, może znów kiedyś pokuszę się o nich w którymś tam kolejnym moim blogu zamieścić, kto wie.
Wydawało mi się, że wiele rzeczy pozapominałam, ale pisząc niejako wracam pamięcią do tamtych dni, zaczynają się otwierać klepki w moim mózgu i przemieniam je potem na zdania, może dla niektórych nudne, dla innych ciekawe, czy nijakie, nie wiem, niech ten, kto czyta ten blog sam to oceni.
To tamte dni właśnie torowały w końcu moją drogę życia, to przez nie jestem taka, jaka jestem. Po prostu Ciotka Ewa!!!!!

Przyznam się, że te moje wspomnienia nieco mnie rozrzewniły, więc dla pokrzepienia mojej duszy dodaję jeszcze piękne zdjęcie, aby i weselej na mojej i  na Waszych duszach się zrobiło, a także, by ten obrazek był zapowiedzią cudnego, sobotniego dnia

Miłej soboty wszystkim życzę 

Dzień dobry, witam w piątek

t

 

I życzę przyjemnego weekendu. Może nie cały będzie taki chłodny, jak ten dzisiejszy poranek?. Tym bardziej, że przed nami znów nieco więcej tych wolnych dni, poniedziałek jest bowiem świąteczny, z wielkimi uroczystościami na Jasnej Górze.
Ciekawa jestem, czy już wszyscy pielgrzymi dotarli do bram Częstochowy? Pewnie niektórzy jeszcze ciągle maszerują, ale do poniedziałku na pewno zdążą, by być tam na czas.

Coraz bardziej mój pokój już pustoszeje, wczoraj z Renią spakowałyśmy wszystkie talerze, całe szkło. Wymagało to troszkę czasu, bo każdy talerz musiał być starannie opakowany w ręcznik papierowy, mam nadzieję, że zostaną na nowe miejsce dowiezione w całości.
Dzisiaj będziemy pakować wszystkie „grube” rzeczy, w których chwilowo, ze względu na porę roku nie chodzę, zostaną tylko te najpotrzebniejsze, na dziś, jutro, czy pojutrze.Trzeba też pozdejmować obrazy, popakować bibeloty, trochę tego przez te 66 lat się uzbierało.
I tak całe szczęście, że już dużo wcześniej, gdy jeszcze nie było mowy o mojej przeprowadzce, Renia zmuszała mnie do wyrzucania niepotrzebnych rzeczy, w tym ciuchów, starych kartonów (teraz może i by się przydały, chociaż niekoniecznie, mam duże torby, walizki no i worki do których moje nieliczne już ciuszki pochowam.
Czy mi w związku z tym jest smutno?  I tak i nie. Tak, bo z jednej strony, jednak zamykam pewien etap życia za sobą, zamykam za sobą drzwi, a z drugiej strony ,nie, bo paradoksalnie właśnie rozpoczynam na nowo swoje życie, jeszcze niewiadome, jeszcze do końca nie wiem, czy będzie lepsze, czy gorsze, czy może  takie same jak dotychczas… no, jednak czymś się różnić będą, na pewno adresem zamieszkania 🙂
Pomału już oswoiłam się z tą myślą……  niech się dzieje co chce.
Póki co, na razie jeszcze przede mną 2-3 tygodnie mieszkania na starych śmieciach, jeszcze ciągle nie dowierzając patrze na stare kąty, spoglądam na kamienicę na przeciwko , na mur odwróconego do nas tyłem domu, który widać z balkonu, sprawdzam, czy czarna dama nie sunie gdzieś przypadkiem po przedpokoju……..
I tak sobie myślę, ile to ludzi już z tej kamienicy się wyprowadziło, niektórzy do innych domów, mieszkań, niektórzy już do wieczności……
Właściwie ta kamienica bardzo już opustoszała z tych lokatorów, których pamiętam z lat mojego dzieciństwa, czy młodości, a nawet i z tych lat nieco późniejszych. Nie ma już Klary, Kundzi Marcysi, pani Marii z panem Janem, który pieczołowicie codziennie ścierał kurze z poręczy i ze schodów, nie ma już pani Marty i jej męża Ludwika, którzy mieszkali na IV piętrze, a którzy tak często nasze mieszkanie odwiedzali, byli prawie jak domownicy, nie ma też Cioci Heli, która też na samej górze mieszkała wraz z mężem, wujkiem Bolkiem, pana profesora Anioły i jego żony, pani profesor Markowej, wybitnej dziecięcej ortopedy, która wraz z mężem i z dziećmi mieszkała pod nami. Często odwiedzałam jej dom, bo jej syn Alik był w moim wieku i chodziłam tam się bawić. To był bardzo eleganckie mieszkanie, chociaz zawsze pachniało w nim medykamentami – pani profesor prowadziła prywatną praktykę i miała swoją gipsownię, z której dochodził ten specyficzny zapach. Ale lubiłam tam chodzić, zawsze po jej ordynacji kończyliśmy zabawę z Allikiem i byłam zapraszana na bardzo wykwintną, gorącą kolację, podawaną przez gosposię na  eleganckiej porcelanie, a zawsze obok nich  leżały srebrne, śliczne, srebrne  sztućce.
Czasami chodziłam się też bawić piętro wyżej niż ja mieszkam, do mojej rówieśnicy Jagody, która zresztą po śmierci swoich rodziców odziedziczyła wraz ze swoją młodszą siostrą to mieszkanie, w którym nadal mieszka.
Obok nich mieszkała koleżanka mojej siostry, z którą też czasami Dadę odwiedzałam, (nadal mieszka w swoim mieszkaniu po rodzicach), pamiętam, że tam często odbywały się wspaniałe kinderbale, na których bywała też koleżanka Ani, Małgosia, mieszkająca nadal drzwi w drzwi ze mną.
To już wszystko historia. Zresztą trudno mi jest wymieniać wszystkich lokatorów tu mieszkających, zabrakło by mi chyba miejsca w blogu. Wymieniałam te osoby, które jakoś najwięcej zapisały się w mojej pamięci. No może jeszcze powinnam wspomnieć też o jeszcze jednej pani Marii, też już niestety nieżyjącej od kilkunastu lat, z którą chodziłam do nieistniejącego już Kościoła  na ul Wiślnej. Teraz znajduje się tam cerkiew greko – katolicka.
Ale zawsze miałam do tego kościółka wielki sentyment, gdyż jak pamiętam, również i moja Mama co niedzielę do tego kościoła mnie prowadziła.
Co prawda wspomniałam już o Kundzi, która mieszkała na parterze w naszym gabinecie rtg, tam też często chodziłam bawić się z Januszem, jej synem, który był starszy niecałe dwa lata ode mnie. Tam jako dzieci „budowaliśmy” w kuchni  dom pod stołem, w którym „gotowałam” obiady, tam bawiliśmy się w robienie zdjęć rtg, pewnie związane było to ze specyficznym miejscem jego zamieszkania, na tyłach pracowni rtg, a potem, już w dorosłym życiu i ja i Janusz zostaliśmy technikami rtg, tam jego mama puszczała nam przeźrocza z bajkami, pamiętam jej miękki, delikatny głos, którym nas czytając te bajki raczyła.
A potem, już jako nastolatki przyjaźniliśmy się z Januszem nadal, mieliśmy wspólne sekrety, zresztą zawsze wspaniale się rozumieliśmy.
Niestety ani babcia, ani Mama Janusza już nie żyją, a Janusz po swoim ślubie wyprowadził się z ul Smoleńsk, zresztą, jakie miałby on tu życie w malutkim pokoiku za kuchnią? No i koleją rzeczy nasze kontakty już prawie całkowicie zanikły, każdy z nas ma swoje życie i swoje problemy.
Ale dzisiaj  na  jakieś wspomnieniowe sentymenty mnie  wzięło, ale nie ma się czemu dziwić, wszak pozostawiam po sobie na ul Smoleńsk wiele historii.
To były tylko krótkie chwile, które układały się w dni, tygodnie, miesiące, w lata……….
I teraz, gdy to wszystko swoją pamięcią ogarniam, dochodzę do wniosku, że jednak to wszystko miało jakiś sens, że ten cały kalejdoskop moich wspomnień ciągle gdzieś głęboko we mnie tkwi, nikt mi tamtych chwil nie odbierze, a każda taka chwila była jednak ważnym momentem w moim życiu i pozostawiła śladu, którymi teraz nadal mogę kroczyć. Zawsze mnie ona czegoś uczyła, pokazywała tę życiową drogę, tę życiową mądrość.

Piątek okazał się słonecznym, ale jak na razie bardzo chłodnym dniem, z radością wskoczyłam w bluzkę i w sweterek. Zapowiadają ładny weekend, może nawet trochę się ociepli, bo jak na razie, podobno moja przebywająca gdzieś na Kaszubach rodzina marznie, okutana w spodnie, bluzy i skarpety.
Oby przyszły do nich te cieplejsze dni, żeby mogli pomoczyć się trochę w jeziorku.
W niedziele Magda z Jackiem i Jasiem wybierają się też poza Kraków, jadą na wielkie weselisko w rodzinne strony Jacka, mam nadzieję, że im i młodej parze pogoda również dopisze i będą się wszyscy radować i wesoło bawić, czego im z całego serca życzę.
A Wam wszystkim też przyjemnego i spokojnego piątku życzę i dobrego odpoczynku przez ten długi weekend też.
Szczególnie pozdrawiam Ulkę i Oli- Żabę, niech pogoda dopisuje im w codziennych wędrówkach po łonie natury.

Urodziny Darki i takie tam inne sprawki

Nareszcie przynajmniej nie pada, ale jest chłodno i ponuro.
Ale myślę, że dzisiaj uda mi się iść na pokemonowe łowy, wczoraj deszcz wyraźnie mi w tym przeszkadzał, chociaz i tak ze 3-4 Pokemony w domu „złapałam”
W domu cisza, pomału przyzwyczajam się, że tak już u mnie będzie codziennie Odwiedzała mnie tylko Julka, pewnie i Ksawer zaglądnie.
Nawet psa nie ma w domu i nie mam do kogo buzi otworzyć:-( Taka mnie i najbliższa przyszłość czeka……
Ale co tam, grunt, że ja jestem!!!

Ale to nie jest najważniejszy dzisiejszy temat

Darusiu moja Kochana! Dzisiaj jest dzień Twoich Urodzin. Przekroczyłaś magiczną cyfrę nastolatek i teraz stajesz się stateczną już sto-latką.
Z tej okazji życzę Ci wiele szczęśliwych i radosnych chwil, bez żadnych wielkich podmuchów, Wiem, że jesteś zdolną dziewczyną i wszystkie swoje medyczne egzaminy przejdziesz bez problemów i wkrótce zostaniesz następnym lekarzem w naszej Rodzinie.
Tego gorąco Ci właśnie życzę.
Wiem, że teraz nie ma Cię w Modlnicy, że wojażujesz wraz ze swoimi Przyjaciółmi i bardzo dobrze. Miej zawsze oddane grono takich prawdziwych Przzyjaciół, na których zawsze będziesz mogła polegać i spędzać z nimi miłe chwile. Baw się dobrze na tych Węgrzech, opalaj się  i śmiej się od rana do wieczora, bo pełny relaks potrzebny Ci będzie jako zapas energii na następny trudny rok studiów.
Sto lat Dareczko!!!! Zawsze o Tobie myślę i pamiętam!!!!

Dzisiaj  znów będzie politycznie trudny dzień, przed nami następny etap awantur wokoło Trybunału Konstytucyjnego, którego wypatrzenie jest ideą Jarosława Kaczyńskiego. Dziwne, jest niby zwyczajnym, pospolitym posłem, niby, jak twierdzi, nie rządzi a wszystko i tak musi układać się wokoło jego wyimaginowanej idei- fixa. Niestety, on całkiem inaczej rozumie Konstytucję niż prawnicy, sędziowie, Komisja Europejska, czy nawet prezydent USA.
Dla nich to, co robi Kaczyński nie znosi znamion demokracji, jest to pełna autokracja, którą on siłą narzuca polskiemu narodowi.
Nie wiem, czy naprawdę musimy z tym się zgadzać i głęboko obawiam się, że takie stawianie przez niego prawy doprowadzić może w Polsce do wybuchu niezadowolenia i do zamieszek. Niestety dzisiejszy Sejm i rzad, opanowany przez posłusznych i podległych Kaczyńskiemu podnóżków nie będzie na pewno stawał po stronie prawdy, zresztą d nich prawda jest całkiem inna. Cóż, gdyby się sprzeciwili Wodzowi, marna byłaby ich sytuacja przy korycie.
Jak to pieniądze psują człowieka i nawet z ongiś porządnych ludzi robi pospolite szuje? Kaczyński, rząd i Sejm bez pardonu idą teraz „na całość”, już nawet nie próbują stwarzać żadnych pozorów, ich buta mówi narodowi: my tak chcemy i co nam zrobicie?
Otóż panie Kaczynski, naród wiele może, mamy doświadczenia z walką o prawdziwą demokracją i może jeszcze nie nastał ten czas, że jesteśmy do niej przygotowani, ale miej się na baczności, bo ten ropień buntu jest coraz bardziej dojrzały, kiedyś musi pęknąć, a wtedy…….
Strach pomyśleć, co jeszcze Polaków i Polskę czeka…..
Teraz PIS zbiera pieniądze na budowę dwóch pomników – pamięci na Krakowskim Przedmieściu. Czyli jest tak, jak wcześniej przepowiadałam, my budujemy, ale wy za to płaćcie z własnych oczywiście pieniędzy. Ciekawe, czy Ci wszyscy „wierni” Jarusiowi wyborcy tak chętnie wysłupią z własnej kieszeni datki na owe pomniki?  Zresztą dostali te 500 +, teraz mają więc mnóstwo pieniędzy, aby je pozwracać ofiarodawcom.
A i tak rząd bezczelnie weźmie pieniądze z kasy i potem będzie głosić wszem i wobec, jaki to wspaniały naród ufundował swojemu prezydentowi pomnik.
Już i tak obecny rząd zadłużył Polskę na kilkadziesiąt miliardów złotych, co to dla nich jeszcze jeden, czy dwa miliardy więcej czy mniej?

Miejmy nadzieję, że jednak wszystko pomyślnie się skończy, przynajmniej bez rozlewu krwi i prawda, dobro i prawdziwa, a nie wypatrzona demokracja zwycięży. Kiedyś i nawet ci najwierniejsi powiedzą rządowi i Kaczyńskiemu STOP!!!!!

Miłego dnia.

NIESPODZIANKA DLA ULI

 

Dzisiaj aż pięć ślicznych  róż dla Ciebie Ulu wybrałam, wszystkie takie są cudne, że trudno byłoby mi tylko jedną spośród nich Ciebie uhonorować.
Poczuj się jak Mała Księżniczka, gdy tyle róż dzisiaj, w kolejną środę  dla siebie u mnie w blogu odnajdziesz.

I jeszcze jedna różyczka, tym razem dla Twojej ulubienicy (znów zapomniałam imienia, co ja kiedyś miałam dobrego, aha pamięć!!) od mojej ulubienicy Pepy, niech Twoja Sunia też się dzisiaj ucieszy, bo dołożyłam dla niej jeszcze balonik w kształcie serduszka.
Mam nadzieję, że obie milo spędzacie czas na spacerkach i wcale bardzo Sunia nie tęskni za Domownikami, skoro taką wspaniałą kompankę do maszerowania ma kolo siebie. Życzę Wam obu samych miło i wesoło spędzonych chwil. Bawcie się obie dobrze!!!
Dołączam oczywiście całuski z Krakowa. 
Niestety słoneczka podesłać nie mogę, bo u nas go nie ma, ale może Tobie uda się przesłać mi chociażby jeden promyczek, by rozjaśnić to zaniesione deszczem niebo????

Moja sunia też już nauczyła się ze mną spacerować, już nie mam osiołka na smyczy, tylko buldoga, który co prawda czasem się ociąga, (szczególnie, gdy jest upał), ale jednak dzielnie ze mną  kroczy.
Co ciekawe, gdy Pepa widzi, że ubieram buty, już pędzi do przedpokoju i czeka, czy wezmę jej smycz do ręki, czy nie. Co prawda wcale nie lubi ubierać tych szelek, ja zresztą też nie cierpię ich zapinać, bo najpierw wsadzamy jedną nogę, zanim włożę drugą, pierwsza już z szelek wyłazi i czasem to trwa, zanim jej wreszcie to „chomąto” na szyi zapnę. No, ale w nagrodę, że i ona i ja byłyśmy takie dzielne czeka nas miła przygoda.
Oczywiście już trochę nauczyła się, że nie można mnie ciągnąć, zwłaszcza po schodach i łazi nam się coraz lepiej, szkoda, że to już są raczej ostatnie nasze spacery, bo przecież teraz ona jedzie na wakacje (ja zostaję pod kuratelą Ksawra), a potem już się wyprowadzam ze Smoleński Street.
Ale co na koniec użyłyśmy, to nasze, szkoda, że wcześniej tego nie robiłam.
A oczywiście wszystko to przez te pokemony, które ciągle łapię na takich spacerach.
Jest to naprawdę dla mnie dobre, bo przedtem żadna siła mnie z domu nie wyciągnęła, poza oczywiście obowiązkowym wyjściem do pracy, teraz jednak te złe przyzwyczajenia siedzenia cały czas przed komputerem zmieniłam na spacerkowanie.
Czyli jednym słowem nastąpiła we mnie DOBRA ZMIANA i to zupełnie bez żadnych podtekstów politycznych. Dzisiaj nie będę się oddawała polityce, chociaż byłaby ku temu okazja, bo dzisiaj mamy 10-ty dzień sierpnia, a więc znów na Krakowskim Przedmieściu pod Pałacem Prezydenta odbędzie się następna pisowska maskarada z krzyżem  i  z drabinką, na która wstępować będzie  sam niewysoki ciałem, ale za to wysoki duchem Wódz-Zbawiciel, by przemówić do suwerena. No a ciemny lud będzie słuchał, kiwał głową i na wydaną komendę wrzeszczał JAROSŁAW, JAROSŁAW!!!!
Takich mądrali mamy w Polsce, cóż robić, chyba wypadałoby tylko usiąść i płakać, bo w opozycji ducha wciąż jeszcze brakuje.
Ale za to teraz wybory Pisu muszą płacić haracz, w postaci zbiórki pieniędzy na dwa pomniki smoleńskie w Warszawie, ciekawa jestem, czy im się to też spodoba i czy tak chętnie do własnej kieszeni będą sięgać, by becelować kaprysy  ich GURU!!!!!
Ale trudno, za głupotę się płaci, niech więc teraz nie narzekają, tylko płaca, płacą, płacą……..
JAROSŁAW!!! JAROSŁAW !!!!!! JAROSŁAW!!!!!………. 🙂 🙂 🙂

Ale wracając jeszcze do spacerów, można na nich poznać bardzo fajnych ludzi. Oczywiście gdy idę z Pepą, przyciąga ona uwagę wielu osób, wszyscy się nią zachwycają, jaka ona piękna, jaka miła, głaszczą ją, a sunia jest cała rozanielona, cała w skowronkach.
Wczoraj wieczorem wyszłam na chwilę z Pepą, potem już sama na pokoemonowe łowy się wybrałam i moją uwagę przykuł starszy już pan, który siedział na ławce i długopisami malował fronton kamienicy Talowskiego. Był ont znanym krakowskim architektem, którego kamienice są prawdziwymi architektonicznymi dziełami, uwieńczone wspaniałymi attykami, rzeźbami, zawsze zawierające jakąś łacińską sentencję.
Jak już chyba kiedyś w moim blogu wspominałam, na ulicy Retoryka jest kilka takich jego ciekawych kamienic, przed jedną z nich siedział  na plantkach ów starszy pan i pięknie ten fronton na swoim brulionie odzwierciedlał. Zauważył, że mu się przyglądam, więc zaprosił mnie na ławkę, pokazał kilka swoich poprzednich dzieł, które również były długopisami malowane i zaczął opowiadać. Okazało się, że ten pan był kiedyś znanym malarzem –  architektem, zawsze właśnie interesowało go stare i sakralne budownictwo, brał wielokrotnie udział w licznych wystawach. Teraz też swoje prace przygotowywał do następnej swojej wystawy. Fakt, ciekawą technikę zastosował, rysowanie długopisem – ale bardzo ładnie mu te jego obrazy wychodziły.
Pan malował i opowiadał, o stylach architektonicznych, o starych kościołach i innych zabytkowych budowlach, o tym, jak wielkie majątki, bogate dwory ongiś posiadali polscy hrabiowie na wschodzie niestety w dużej mierze uległo to dewastacji. A mi przypominały się wszystkie opowiadania profesora Zina, który też  ciekawie gawędząc, kreśli swoim piórkiem, węglem i kredą piękne obrazy. Akurat pana profesora Zina poznałam ongiś osobiście, albowiem razem z żoną byli zaprzyjaźnieni z moim wujostwem i to w ich domu czasami ich spotykałam. Ale  również uwielbiałam oglądać ciekawe programy pana profesora Zina, słuchać jego opowieści i podziwiać sztukę władania rysowniczym węglem.
I wczoraj też siedziałam na tej ławce i słuchałam i czasami było mi wstyd, że jednak co raz spoglądam na mój Iphon, czy aby jakiś Pokemon gdzieś nie grasuje, ale właściwie taki był przecież cel mojego wczorajszego spaceru. Pewnie, że sobie troszkę odpuściłam z tą grą i jednak spoglądałam na te jego wspaniale rysunkowe dzieła. Siedziałam chyba z godzinę i słuchałam, oglądałam ….. niestety robiło się już nieco ciemno, więc pożegnałam się i poszłam w swoją stronę, a pan też zwinął swój majdan i udał się w stronę swojego domu.
Ale w sumie był to bardzo przyjemny i ciekawy wieczór.

Dzisiejszy dzień jest niestety do niczego, cały czas leje deszcz, tak więc nawet moje pokemonowe łowy będą odłożone w czasie, może coś uda mi się złowić nawet w domu (rano chwyciłam właśnie w domku sporego Pokemona o CP ponad 430 punktów), albo ubiorę kalosze, wezmę parasolkę i chociaż troszkę kulek połowię, bo znów ich mam dosyć mało, na tę ostatnią pokemonową kreaturę straciłam ich wiele, bo silna była bestia i kilkakrotnie, mimo, że ją chwyciłam, uciekał, mimo, że częstowałam go malinkami, by go troszkę ułaskawić. W końcu poległ, a ja byłam bardzo z siebie dumna!
Życzę przyjemnej środy, może bez słonka ( podobno jest gdzieś w rejonach Gdańska), ale z uśmiechem na twarzy.