wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia…….
Wczoraj Łukasz przesłał mi zdjęcia listów, które my, dzieci, czyli mój brat Krzysztof, moja siostra Ania i ja pisaliśmy do naszych Rodziców przebywających podczas Świąt Bożego Narodzenia w Paryżu.
Prócz ciepłych słów, przesłaliśmy Im opłatek, którym dzieliliśmy się niestety tym razem na odległość, żałując, że mimo, że święta spędzimy wraz z ukochaną Ciocią Danką, będzie nam, wszystkim bez Rodziców bardzo smutno. Dobrze, że przynajmniej można wtedy było przeprowadzić telefoniczną rozmowę, na która na pewno każdy z nas z bijącym sercem w tę pamiętną Wigilię czekał, żeby chociaż przez moment, chociaż „na słuchawce” mieć Rodziców blisko siebie.
To były bardzo smutne święta, moja Mamusia ciągle poddawana była terapii w paryskim Foundation Curie i nie mogła przerwać kuracji, więc mimo wcześniejszych zapowiedzi moich Rodziców o powrocie na Święta do Krakowa, musieli spędzać je daleko od swoich ukochanych dzieci.
Ale byliśmy wszyscy pełni nadziei, że następne Boże Narodzenie spędzimy już wszyscy razem, w krakowie, niestety, przyszła ta smutna rzeczywistość, choroba nowotworowa mojej Mamusi rozwijała się w takim tempie, że niestety następnych Świąt już nie doczekała, zmarła już w następnym po tych napisanych listach listopadzie.
Co mogła pisać dziewięcioletnia Ewusia do swoich Ukochanych Rodziców: a to, że tęskni, że chciałaby być z nimi, a także opisywała ten smutny dzień Mikołajowy, w który, prócz ołówków i gumki św Mikołaj przyniósł jej w prezencie Misia, którego nazwała Kudłatkiem, bo miał taką miłą, kudłatą sierść.
Na pewno przytulałam go wtedy mocno do swojego serca i myślałam o mojej Kochanej Mamusi, która jest daleko, a do której tak bardzo wtedy pewnie chciałam się przytulić……..
Przyznam się, że popłakałam się wczoraj czytając ten list, zresztą jak i podobne pełne tęsknoty, ale i nadziei listy pisane przez Anię i przez Krzysztofa. Chyba nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy, jaka straszna trauma nad nami wisi.
Krzysztof między innymi opisywał swoją wizytę w Klasztorze na Jasnej Górze, gdzie wraz ze swoją wtedy jeszcze narzeczoną, a potem już żoną Zosią modlił się za zdrowie Mamusi i Jej szczęśliwy powrót do Krakowa, myślę, że mimo, że był już wtedy studentem medycyny, nie dopuszczał do siebie nawet myśli, ze choroba Mamy może tak tragicznie i tak szybko się skończyć.
Ania też bardzo za Rodzicami tęskniła, opisywała przygotowania do świąt , które nasza babcia czyli Tamtamama czyniła, robiąc wspaniałe zakupy, jeszcze wtedy z myślą, że Rodzice zdążą jednak przyjechać.
Jednak decyzja prowadzących terapię mojej Mamusi była nieodwołalna, musieli jeszcze dłużej pozostać, zresztą wtedy były takie czasy, że gdyby Rodzice zdecydowali się chociaż na chwilę wrócić do Polski, już nigdy nie mogliby kontynuować dalszego leczenia w Paryżu, ówczesny rząd na pewno nie wyraziłby zgody na ponowny Ich wyjazd, szczególnie, że już ta pierwsza podróż do Paryża była załatwiana po wielu trudach i interwencjach nawet francuskich lekarzy, którzy uznali terapię Mamusi w Paryżu za nieodzownie potrzebną.
Cóż, to był rok 1959, wtedy granice na Zachód były pozamykane i jakikolwiek wyjazd z Polski, jak widać, nawet w celach leczniczych, był prawie niemożliwy, trzeba było naprawdę wiele trudu zadać sobie, by to można było przeprowadzić.
Na szczęście Tatuś już wtedy był bardzo znaną w kręgu lekarskim osobą i jakoś po wielu tarapatach udało mu się wyjazd do paryskiego Szpitala załatwić, a tam już lekarze czekali na podjęcie terapii. Niestety proces chorobowy Mamusi poszedł już tak daleko, że mimo zastosowania najnowocześniejszej wtedy dostępnej terapii nie przyniosła ona skutku.
Jedynie Tata usłyszał opinię lekarzy, z którymi kiedyś przecież w tymże szpitalu jako asystent pracował : panie kolego, za późno, czemu pan tak późno do nas swoja żonę przywiózł?
Czemu? bo nasz polski rząd długo nie wyrażał zgody na podjęcie leczenia Mamy poza granicami Polski, taka jest prawda. Może gdyby to leczenie w Paryżu nastąpiło wcześniej moja Mamusia miałaby szansę na wyleczenie ?
Nie musiałaby osierocić trójki ukochanych dzieci: 20 letniego Krzysztofa, 17 letnią Anię, czy 10 letnią Ewunię – wszyscy tak bardzo Jej potrzebowaliśmy……
Boże, moja Mamusia miała wtedy tylko 50 lat!!!!!!!!!!!
Dla mojego Taty na pewno była to ogromna trauma, po tylu lekarskich doświadczeniach podczas Jego pracy właśnie w tym Foundation Curie doskonale zdawał sobie sprawę, że pomału zbliża się tragedia, która wkrótce zabierze Jego Ukochaną Żonę, a On niestety pozostaje wobec tej traumy bezsilny!!!!!!
Wyobrażam sobie, co musiał czuć, wiedząc, że niestety nie jest w stanie pomóc swojej Kochanej Żonie, a i Jego dzieci przecież w tym świątecznym czasie, który powinien być taki radosny, są tak bardzo od Nich daleko………
Jak dobrze, że te wszystkie archiwalne, ale jakże piękne listy się uchowały, że zajął się nimi (podobnie jak i innymi naszymi rodzinnymi archiwaliami) Łukasz i teraz stara się je uporządkować i nam je udostępnia.
Wczorajszy dzień był dla mnie takim swoistym powrotem do smutnych, ale jakże pięknych dni mojego dzieciństwa, a symbolem ich pozostanie ukochany Miś Kudłatek.
Dzisiaj znów moi Rodzice, moje Siostry Ania i Kasia, która umarła jako niemowlę i mój Brat Krzysztof są szczęśliwi razem i pewnie czekają, aż dołączy jeszcze do nich ta najmłodsza z rodu – Ewa.
To będzie na pewno bardzo radosne spotkanie, ale na nie jeszcze trochę trzeba poczekać 🙂
A jakie są teraźniejsze wieści? Też niezbyt pomyślne, szalejący orkan Sabina przyniosła w Polsce spore szkody i niestety tragedię, w Bukowinie na wskutek zerwanego przez wichurę życie straciło trzy osoby z jeden rodziny, Mama i dwie córki, ich tata nadal w ciężkim stanie przebywa w szpitalu. Ogromna tragedia, rodzina pojechała na zimowisko i niestety pojechali tam po własną śmierć. Wyobrażam sobie, co przeżywa Rodzina Zmarłych, ile łez po tej tragedii tam poleciało. Jestem z nimi moim sercem i moimi myślami i szanując Ich pamięć nie będę nawet wspominała innych dziejących się niezbyt szlachetnych zdarzeń, wszystko czas kiedyś odmieni.
Czas jest podobno najlepszym lekarstwem, niestety musimy mu dać odpowiedni dystans i po prostu przeczekać.
Nadal niestety wiatr silnie wieje, co utrudnia chyba każdemu z nas życie, ale i ta nieznośna Sabina kiedyś przeminie i znów wrócą normalne, radośniejsze mam nadzieję dni, a może nawet i przyjdzie radosna wiosna, czego Wszystkim z całego serca życzę.