ostatni dzień lipca

 

A jednak czas leci stanowczo za szybko, dopiero co była wiosna, a tu już kończy nam się lipcowy czas. Dzieciom pozostał tylko jeszcze miesiąc do powrotu do szkolnych ław, nie wiele wiec czasu radości mają jeszcze przed sobą, a potem tylko obowiązki i obowiązki…..
Ale tak już jest, niech dzieciaki od małego uczą się obowiązków, bo to im potem na całe życie pozostanie.

Nie lubię, gdy ktoś z bliskich wyjeżdża gdzieś w świat, zwłaszcza na motorze, bo to dla mnie jest najgorszy z możliwych środków lokomocji, zawsze wtedy bardzo się denerwuję,
Ale podróżującym życzę szerokiej i szczęśliwej drogi 🙂

A co poza tym? Okazuje się, że niestety będę (lub nie, to zależy od…) uczestniczyła w remoncie tej mojej łazienki. Kwota dla mnie nie bagatelna, ponad 630 zł. I żebym miała jakoś porządnie tą łazienkę zrobioną, a tu za 600 zł mam istną ruinę, zabetonowane rury w podłodze i na ścianach, resztę płytek zamazianych betonem, nijak nie chcące się domyć, nawet tym przemysłowym płynem.
Jednym słowem sodomia i gomoria. Nie wiem, co mam dalej z tym zrobić, bo w lotka jakoś ciągle wygrać nie mogę, a tu pieniążków brak.
Co prawda wczoraj dzwoniła Pani z Banku PKO BP i obiecywała mi długoterminową pożyczkę na bardzo korzystnych ratach, bo około 100 zł miesięcznie, ale i ta pożyczka to pryszcz w porównaniu z tym, co potrzebuję, by tą łazienkę do stanu używalności przywrócić. Już sama nie wiem….

Ale co będę w piątek tym zawracała sobie głowę. Wzorem Scarlett O’Hara odłożę to myślenie na później.
Na razie cieszę się nadchodzącym już tuż, tuż weekendem. I wszystkim tego życzę.

pytanie retoryczne

Która środa mogłaby się w moim blogu obyć bez prześlicznej róży dla Ulki? No która?
I co prawda tym razem nie jest to różyczka z ogródka Magdy, rośnie sobie spokojnie gdzieś daleko ode mnie na krzaczku, ale porywam ją, by dzisiaj, zgodnie ze zwyczajem ofiarować ją mojej koleżance Uli.
Przyznam się że ta różyczka tak bardzo mi się spodobała, że bez skrupułów ja dla Ulki porwałam i co najlepsze, wcale się tego nie wstydzę.
Niech  ta piękna różyczka też ucieszy oczęta mojej Ulki.
Ulu, ostatnio tyle okazji do życzeń dla Ciebie się zdarzyło, że już sama nie wiem, czego dzisiaj mam Ci życzyć.
Chyba tylko dobrego odpoczynku w tym wspaniałym klimacie daleko od Poznania. No i oczywiście wspaniałego towarzystwa Twojego czworonoga (ciągle zapominam jej imię), która pewnie teraz Cię pilnuje, aby nic złego Ci się nie przytrafiło.
No i uśmiechnij się do mnie od ucha do ucha, niech Twój wesoły śmiech doleci do mnie do Krakowa.

Czy jedliście kiedyś zupę z zielonego bobu? Wczoraj taką ugotowała Monika. Spróbowałam jej tylko 3 łyżeczki ( z wiadomych powodów).
Była pyszna, gęsta, no może dla mnie nieco za słona.  Domownicy jedli ją z żółtym tartym serem.
Ale zawsze podziwiam inwencje kulinarne Moniki, a jej zupy i nie tylko zawsze są pyszne i inne, niż zwyczajowo.
A już jej zupą z dyni wprost się zachwycam, chociaż na taką jeszcze ze dwa miesiące trzeba cierpliwie poczekać

A co z ciekawostek? Dzisiaj w radiu  słyszałam kawałek bardzo interesującego wykładu z językoznawstwa. Pan tłumaczył nam, dlaczego tak nietypowo słowo ptak wymienia się na słowo ptaszek, nietypowo, bo wyraz zakończony na literę k teoretycznie na sz nie powinien się wymieniać. Otóż okazuje się, że pierwsza, słowiańska forma tego wyrazu to było słowo ptach. No, a teraz  to już wszystko wiadomo, ch wymienia się na s i na sz, stąd mamy wyrazy ptasi i ptaszki.
Na pewno nie wytłumaczyłam tego tak dokładnie, jak zrobił to owy pan profesor, ale ciekawostką jest właśnie to, w jaki sposób na przestrzeni lat zmieniało się nasze słownictwo, mające wspólne korzenie z innymi słowiańskimi językami. Stąd np w języku rosyjskim i w bułgarskim    pozostaje słowo ptica, bardziej do tego dawnego ptacha zbliżone.
Już nie będę się dłużej w te językowo – ptasie dywagacje się plątała, bo nie wiem, czy do końca na tyle dobrze wytłumaczyłam, żeby było zrozumiałe o co w tym wszystkim chodzi.

Rano obudził mnie spory deszcz, pewnie dlatego tak dobrze mi się tej nocy spało.
Teraz jest chłodno i ponuro, ale i czasami takie dni są człowiekowi bardzo potrzebne.
Chociaż w czasie deszczu dzieci się nudzą………. to powszechnie znana przez.
Ale my dorośli mimo takiej czy innej pogody i tak jakoś dobrze ten dzień potrafimy sobie  zagospodarować.
Zatem miłej środy i pogody ducha, mimo braku słoneczka  na dzisiaj życzę

oj, ciężko będzie

Nie przespanej nocy znojnej, jeszcze mam na ustach ślad……..

To była znów jedna z tych ciężkich nocy, gdy sen morzył, ale nie chciał do końca do mnie przyjść.
Bardzo to jest męczące, gdy wszyscy w około śpią, a Ty najpierw ciskasz się po łóżku, potem wstajesz, chodzisz, potem znów po łóżku się przewracasz…
Co to dla mnie znaczy? Już wiem, że będę miała dzisiaj kłopoty z chodzeniem, albowiem zawsze wtedy, gdy się nie wyśpię porządnie, moje nogi zaczynają się plątać i po prostu bolą.
Pewno skończy się to tak, że po powrocie z pracy na pewno znów sobie trochę pośpię ( bo dzisiaj spałam tylko od godz 5 rano do 7.30, a więc raczej bardzo krótko), a może więc i następna noc też będzie pod znakiem zapytania.
Właśnie sobie sprawdziłam przyczynę tych sennych kłopotów i oczywiście wszystko już jest jasne, akurat teraz mamy pełnię księżyca,  co oznacza,że  samopoczucie jest  tylko w 25 procentach jest na plusie, a 75 procent na minusie. Wyraźnie należę do tej drugiej grupy ludzi.
Że też muszę być tak strasznie od tej Luny uzależniona…..
Dobrze, że jeszcze nie lunatykuję i nie wyję do księżyca……
Więc żeby poprawić sobie humorek na dzisiaj zamieszczam parę kawałów:

-Kubuś Puchatek przybiega do Prosiaczka i mówi: – Wiem co się z Tobą stanie jak dorośniesz…
– A co, czytałeś mój horoskop?
-nie, książkę kucharską

🙂  🙂 🙂 🙂
Przychodzi gruba baba do lekarza.
Lekarz pyta:
– Bierze pani te tabletki na odchudzanie?
– Tak, biorę.
– A ile?
– Ile, ile… Aż się najem!


🙂 🙂 🙂 🙂

Dlaczego bracia Kaczyńscy jeżdżą w samochodach z przyciemnianymi szybami ?
Żeby nie było widać, że siedzą w fotelikach………

🙂 🙂 🙂 🙂

To na dzisiaj tyle, wystarczy.
Zapowiada się miły i słoneczny dzień, ale na szczęście nie  jeden z tych ten z potwornym upałem.
Chociaż takie też mają jeszcze podobno nadejść.
Niech więc ci, którzy jeszcze są jeszcze przed urlopem będą pełni nadziei, że i im słonko też trochę ociepli dni odpoczynku od pracy

No to życzę przyjemnego wtorku.



 

 

HAPPY BIRTHDAY TO YOU ULKA

 

Pamiętałam, pamiętałam!!!!!!!
Dzisiaj moja Ulka ma urodziny.
Czego mam Ci życzyć Kochana!
Przede wszystkim dużo zdrowia, bo ono nam potrzebne, jeszcze więcej niż pieniądze, chociaż bez tych drugich ciężko by się z kolei żyło.
A poza tym tego zawsze pozytywnego nastawienia do życia i tej życzliwości i uśmiechu, którymi tak hojnie obdarzasz swoją Rodzinę i swoich Przyjaciół.
Bądź zawsze pogodna Ulu, bądź zawsze otoczona miłością swoich Najbliższych, niech wszelakie kłopoty i problemy omijają Cię z daleka.
No i oczywiście bądź ze mną tu zawsze w moim blogu, bo Twoja obecność sprawia, że jeszcze z większą przyjemnością moje wpisy tu dokonuję.
Tego wszystkiego w Dniu Twoich Urodzin i w każdy inny promienny od słońca dzień Ci życzę.

Dzisiaj wstajemy i mamy…znów poniedziałek. To chyba najbardziej nielubiany dzień tygodnia, nie tylko przeze mnie, nie da się tego ukryć.
Ale również coś się zmieniło, zaginęła gdzieś ta niesamowita kanikuła, jest zwyczajowo chłodny letni poranek.
Chociaż przyznać muszę, że wieczorem przymknęłam nieco okno i około trzeciej w nocy musiałam wstać, by go otworzyć na oścież, bo było mi tak gorąco, że myślałam, że się wprost uduszę.
Widać mój wewnętrzny „kaloryfer” już się odpowiednio ustawił, bo jeszcze całkiem niedawno było mi w domu ciągle zimno, aż musiałam ubierać sweterek.

I o czym tu jeszcze napisać? Wczorajsza niedziela przeszła mi bardzo spokojnie na specjalnym nic nie robieniu, trochę oglądałam na Ipli serial
„Szpilki na Giewoncie”, trochę przeglądałam prasę (oczywiście przy niektórych wiadomościach nieco się denerwując), grałam też w układankę „Słowo na dziś”, o której już kiedyś wspominałam w swoim blogu no i trochę czasu zeszło mi na słodkiej drzemce. Ile fajnych rzeczy może się wtedy człowiekowi przyśnić (niestety czasami i złych też), jaki człowiek jest wtedy żwawy, może nawet biegać i żaden ból nie dokucza……
A po przebudzeniu…… różnie to bywa, ale nie narzekam, bywało gorzej.

Życzę wszystkim bardzo udanego tygodnia, zwłaszcza tym odpoczywającym na wczasach i całkiem pożytecznego poniedziałku.

dzisiaj znów rodzinne święto

 

Przede wszystkim dzisiaj są Imieniny mojej siostry Ani.
Aneczko myślę o Tobie i tak często z Tobą rozmawiam.
Czy mój głos do Ciebie dociera? – chciałabym

Przy okazji wszystkim Aniom ( a to dość popularne imię) życzę samych pomyślności z okazji Imienin.

Nie chcę być sentymentalne, ale te dwa ostatnie dni, to znaczy wczorajszy, gdy były imieniny Brata  i ten  dzisiejszy, czyli dzień imienin Siostry bardzo mnie rozstroiły.
Pamiętam te wszystkie rodzinne chwile i raz się do moich wspomnień uśmiecham, a raz  z łezką w oku wracam do tych starych już lat.
Wiem, że wszystko kiedyś się kończy, ale gdzieś w podświadomości ciągle mam żal, że tak mnie oboje zostawili. Przecież mogliśmy wspólnie przeżyć nie jedną miłą chwilę, to wszystko nastąpiło niespodziewanie i stanowczo za szybko.
Dobrze, nie można mieć przecież do Solenizantów pretensji, zwłaszcza, gdy nadchodzi dzień ich imienin , czy urodzin, ale tylko chcę powiedzieć, że mimo, że minęło już trochę, a właściwie sporo czasu od Ich odejścia, ciągle czuję w sercu ból i tego  już nic nie odmieni.

Jak już wcześniej w poprzednim wpisie informowałam, wczoraj miałam gościa, czyli VIP-a.
I oczywiście najważniejsza i właściwie jedna podana przeze mnie potrawa to był chłodnik po litewsku.
Rzeczywiście muszę przyznać, że bardzo mi się udał, czego wyrazem było stwierdzenie mojego gościa: to było pyszne.
Czy muszę więc coś więcej na ten temat pisać? Już chyba wszystko wiadomo!
Spędziliśmy bardzo miłe wspólne popołudniu, między innymi zachwycaliśmy się filmem „Skrzypek na dachu”, którego puściłam na moim monitorze komputerowym.
Ale czasami myślami odfruwałam na moment daleko za Poznań, gdzie właśnie odbywał się urodzinowy Kinderbal u wnuków Ulki.
Wyobrażam sobie, jak musiało tam być wczoraj wesoło i kolorowo. 

Pewnie, gdybym nie miała wczoraj gościa na obiedzie, pojechałabym na weekend do Modlnicy.
A tam przeszedł niesamowity huragan z wyładowaniami atmosferycznymi i z olbrzymim gradem, który podobno wyrządził wiele szkód pośród moich ukochanych kwiatków, a przede wszystkim  uszkodził (przedziurawił) dach nad tarasikiem i niestety nadaje się on teraz tylko do wymiany.
Boże, jaka to siła,  co prawda uprzedzali, aby się przygotować do bolesnych skutków tej nawałnicy, ale jak się ma człowiek przygotować, kiedy nigdy nie wiadomo, z której strony ten żywioł nadpłynie i co i w jakim stopniu uszkodzi. Żal  mi Magdy i Jacka, bo naprawdę wsadzili w swój taras i w roślinność go okalającą sporo roboty i serca.

Ta maseczka na stopy jest  jednak rewelacyjna, dopiero gdzieś po tygodniu widać jej działanie. Czuję się co prawda jak wąż, który linieje, tak wiele skóry schodzi z tych stwardniałych miejsc na stopach, nawet widać schodzącą skórę na prześcieradle, która pozostaje tam w postaci płatków, ale trzeba przyznać, że czuję olbrzymią ulgę, przynajmniej nie mam tego nieznośnego pieczenia stóp.
Ale trzeba jednak cierpliwie swoje odczekać, żeby zaczęła działać,  mniej więcej około tygodnia.
I wcale nie jest tak, jak kiedyś pisałam, że trzeba ją robić często, Boże broń, jeszcze by cała skóra ze stóp pozłaziła, ta dobra też. Wystarczy taki zabieg zrobić raz, a co najwyżej po miesiącu go jeszcze powtórzyć.

Dzisiaj pogoda już  nieco zelżała, chyba po tej nocnej burzy i deszczu. Chyba jednak trudno powiedzieć, żeby nad Krakowem przeszła burza, zaledwie kilka razy zagrzmiało, dwa razy błysnęło i kilkanaście minut popadało. Ale przynajmniej temperatura oscyluje około 20 stopni i można swobodnie oddychać. Tak więc dzisiaj mój  wiatraczek dostaje dzień wolny od pracy.

Raz jeszcze wszystkim solenizantkom życzę wiele szczęścia z okazji Imienin, a wszystkim życzę przemiłej niedzieli.

Imieniny Krzysztofa

Dzisiaj są imieniny Krzysztofa, mojego brata.
Przynajmniej tutaj pozostawiam dla Niego ten śliczny bukiecik.
Może gdzieś zza chmurki go dojrzy?
Gdyby to było kilka dobrych lat temu, poszłybyśmy z Anią złożyć Ci dzisiaj życzenia Krzysiu, a Ty jutro przyszedłbyś też  z życzeniami  imieninowymi do swojej siostry, Ani. Tak było zawsze i może czasami zazdrościłam, że nie mam na imię na przykład Krystyna, bo wtedy też obchodziłabym życzenia jeszcze jeden dzień przed Tobą, czyli 24 lipca. Może wtedy byłoby jeszcze bardziej zabawnie?

Zrobiłam wczoraj wspaniały chłodnik po litewsku. Ugotowałam pokrojoną botwinkę ( bulwę, łodyżki i listki drobno pokroiłam), dodałam skrzydełka z kurczaka, marchewkę, cebulę i czosnek. Po ugotowaniu (około 1-1,5 godz na malutkim ogniu) marchewkę, cebulę i czosnek usunęłam, dodałam Barszczyk z Hortexu,  dodałam kulka jogurtów i dla smaku 12-sto procentową śmietanę, skrzydełka obrałam i mięsko drobno pokrojone dodałam do botwinki, wkroiłam drobno posiekanego ogórka, dużo posiekanego koperku, jajka pokrojone w ósemki i do smaku pieprzu i soli.
Wyszedł mi cały gar pysznego chłodnika, który wsadziłam do lodówki, by wszystko odpowiednio się „przegryzło.”
Spróbowałam go wieczorem, naprawdę pychotka.
Dzisiaj zaprosiłam na chłodnik VIP-a, ciekawa jestem jak oceni moje kulinarne dzieło.
Będzie pewnie wspaniale smakowało, bo nie ma jak dobrze  schłodzony chłodnik w upalny dzień, a na taki dzień właśnie dzisiaj się zanosi.
Zresztą chłodnik po litewsku to moja druga, po torcie kokosowym specjalność kulinarna. Pamiętam, że gdy miałam 12 lat, przyjechał do nas po wielu latach stryjek Staszek z Londynu i wtedy na jego powitanie też właśnie zrobiłam chłodnik po litewsku. Bardzo mu i pozostałym domownikom smakował. I tak mi do dzisiaj  tym chłodnikiem pozostało.
Zresztą, gdyby popatrzeć pod względem dietetycznym, niczego „zakazanego” w tej zupie nie ma, no może to jedno opakowanie 12-sto procentowej śmietany, ale i tak ona „ginie”  w porównaniu z innymi, już nie tuczącymi składnikami. A jeść przecież coś trzeba!!!

Wczoraj miałam trochę kłopoty z Face Bookiem.  Znów coś zmajstrowałam przy ustawieniach i sama sobie wyłączyłam możliwość pisania komentarzy.
Trochę nagimnastykowałam się z tym „dziwactwem”, bo okazało się, że na laptopie komentowanie wpisów przebiegało normalnie.
Wczoraj wreszcie poddałam się, ale dzisiaj skoro świt postanowiłam raz jeszcze wziąć tego byka za rogi, ale ponieważ jednak  nie mogłam znaleźć błędu, wpadłam na genialny pomysł, że mogę przecież przywrócić system do daty, gdy wszystko jeszcze działało bez zarzutów. Co postanowiłam, to zrobiłam i….. na szczęście wszystko powróciło do normy. Komentarze znów działają! Wystarczyło tylko chwilkę pogłówkować. A swoją drogą, mądry jest ten komputer co? Nie pozwala tak wszystkiego do końca zepsuć, nawet wtedy, gdy ktoś niechcący jakąś głupią blokadę mu zada.

Dzisiaj  zapowiada mi się całkiem przyjemne, sobotnie popołudnie, czego i wszystkim życzę.

nowa różyczka

Uleczko! Znów nowa różyczka zakwitła dla Ciebie w ogródku mojej Magdy.
Przecież dzisiaj znów mamy środę, dzień naszego spotkania na blogu.
 Dzisiaj jest piękna środa, ale nawet wtedy gdy pada deszcz, uwielbiam środy, bo wiem, że znów się tutaj  spotkamy.
Ile to już naszych wspólnych śród za nami?, a ile jeszcze przed nami? ho, ho, ho…..
Każda z nich, bez względu na porę roku, czy ze względu na pogodę są wspaniałe, bo to jest nasz wspólny  przecież dzień 🙂
Serdecznie Cię pozdrawiam Uleczku i jak zwykle ślę serdeczne pozdrowienia i różane całuski.

Dzisiaj mamy dwudziesty drugi dzień lipca. Gdyby dzisiejszy dzień był „ongiś”, mielibyśmy wielkie święto, nie trzeba by było  iść do pracy .
Ale jest jak jest, mamy demokrację i PRL-owskich świąt już nie obchodzimy.
Za to dzisiaj święto swojego imienia ma moja Magda. Co prawda w ciągu roku jest kilka dni imienin Magdaleny, ale Magda obchodzi święto tradycyjnie w pierwszym najbliższym terminie po swoich urodzinach, czyli właśnie 22 lipca.
Wszystkiego najlepszego Magda, spełnienia wszystkich marzeń, tych dużych i tych małych.
Co prawda obiecałam Ci, że na Twoje imieniny kupię Ci krzaczek pnących  róż, ale niestety znów ze względów technicznych muszę ten termin przełożyć na nieco późniejszy.
Ale co się odwlecze, to nie uciecze, masz ten śliczny krzaczek na razie na fotografii, ale wkrótce i będzie też ten całkiem prawdziwy.

Mam nadzieję, że z Ulką nie pokłócicie się o te różyczki, ale dla pewności przypominam, te na górze są dla Ulki, a te na dole dla Magdy :-).
Oczywiście, że to był żart :-).
 Mam nadzieję, że doczekam się momentu, że będę fotografowała róże z tego nowego Krzaczka Magdy i Uli w środy w blogu załączała 🙂
Wtedy obie moje panie „coś” połączy.
Na razie ja mam siostrzenicę Magdę, a Ulka córkę Magdę. Jeżeli Agrafka też dzisiaj ma imieniny, złóż Jej Uleńko najserdeczniejsze życzenia ode mnie.
Agrafka, czyli córka Uli, bo taki nik przybrała, gdy poznałyśmy się na Polchatowskim czacie i zawsze dla mnie Agrafką pozostanie.
Buziaczki Agrafko, nawet jeżeli nie masz dzisiaj imienin 🙂

Dzisiaj będzie  szczęśliwy dzień dla Pepy, jeszcze przed południem powracają z wakacji : jej ukochany Pan- Tomek, pani- Monika no i dziewczynki Pola, Zoja i Mia. Radość z powitań nie będzie dzisiaj miała końca. Razem z Pepą i Julką utworzymy komitet powitalny 🙂
Już śledzę na Flightradar24.com ich przelot.

Wypada też wspomnieć, że przyszły Król Anglii, książę George kończy dzisiaj 2 lata. Pamiętam tą histerię sprzed 2 lat, gdy pojawił się na świecie, przynosząc nie tylko Rodzicom i Rodzinie, ale i wszystkim Anglikom wielką radość. Zresztą jego narodziny śledzone były na całym świecie, więc i także w Polsce.
Z ciekawostek należy jeszcze wspomnieć, że dzisiaj warszawski Pałac Kultury i Nauki kończy 60 lat. Był prezentem dla „Braci Polaków” od rządu Radzieckiego. Autorem pomysłu był sam wódz Józef Stalin. I do dziś pozostaje dylemat, zburzyć, czy nie  tę „wspaniałą ” budowlę.

To tyle z ciekawostek dnia dzisiejszego.
Życzę wszystkim przyjemnej środy

spokój z oknem

No nareszcie mam spokój z tym oknem. Wczoraj bardzo długo czekałam na umówionego pana, wreszcie zwątpiłam i około 16.00 zamówiłam sobie nową szklaną usługę. Pan miał zjawić się….dzisiaj rano ze szybą, tak, tak, nie narzucał mi prawie tygodniowego terminu.
Tym czasem bardzo późnym popołudniem objawił się mój pierwszy pan od okna i powiedział, że do 15 minut będzie z zamówioną szybą.
Cóż, musiałam sobie tego drugiego szklarza odmówić.
Rzeczywiście pan przytargał nową szybę, a że była ona dobrze wymierzona, mógł ją tylko osadzić w ramie i w bardzo krótkim czasie znów bez obaw mogłam przez okno na świat spozierać. Co prawda ta usługa kosztowała mnie aż 120 zł, ale cóż, jak mus, to mus, przecież nie będę siedziała w domu z powybijanymi oknami.
Ta usługa już ukończona, ciekawa jestem tylko, co znów mi się dziwnego wydarzy, że będę zmuszona do coraz chudszej portmonetki zaglądać.
Ale tak już jest, życie to same wydatki i wydatki, tylko jakoś tych wpływów dodatkowych brak.
Zastanawiam się, czy nie skusić losu i nie zagrać ( 5zł za kupon) w lotka – dodatkowa pensja.
Przydałoby mi się jeszcze te 5 tysięcy złotych co miesiąc, chociaż przy moim szczęściu do gier liczbowych, znów ograniczy się to tylko do dodatkowych wpłat, bez szansy wypłat.
 A poza tym nic nowego na działkach się nie dzieje. Ostatnio rozmawiałam z Piotrem, tym, który też był operowany wraz ze mną w tym samym dniu  na bariatryczne zwężenie żołądka. Okazuje się, że on ma jeszcze lepsze wyniku niż ja, bo schudł już 38 kilogramów. Widziałam jego zdjęcie na Face Booku, rzeczywiście kolosalna różnica.Może schudł więcej niż ja, bo primo jest o wiele młodszy niż ja i łatwiej u niego wszystkie procesy przebiegają niż u mnie, a poza tym na pewno on o wiele więcej się rusza, ja jestem wciąż ograniczona na przykład w chodzeniu tymi ciągłymi bólami stóp i kolan, chociaż trzeba przyznać, że i tak jest o wiele lepiej niż kiedyś. Poza tym on sporo jeździ na rowerze, a kto to widział, by starsza, siwa i wciąż jeszcze gruba pani na rowerze jeździła? Toć wzbudziłabym sensację w całym Krakowie! A i tak ciągle mam jakieś zaburzenia równowagi chodząc, to pewnie i tak pewnie sporo bym się nie najeździła, jeszcze bym mogła się tylko uszkodzić.
A poza tym, czy ktoś mnie w tym odchudzaniu pogania? Ja z założenia i tak dałam sobie długi czas na utratę nadmiernych kilogramów i powoli, acz sukcesywnie do tego dążę. Zresztą inaczej się nie da, już o to sam organizm dba, żebym nie tylko za dużo nie zjadła, ale także żebym nie jadła niestosownie, bo wtedy powstaje bunt na pokładzie. Nawet smażona cukinia niezbyt mi się przysłużyła, chociaż na pewno nie powinna aż tak była obciążyć mój przewód pokarmowy. Widać organizm powiedział : stop smażonym potrawom. Ewentualnie można je poddusić w malutkiej ilości prawdziwej oliwy i podlać potem wodą.
Zresztą teraz doszłam do etapu , że nic mi już nie smakuje, najchętniej jem owoce i ostatnio grzankę, którą jeszcze na razie toleruję.
Białe serki i pomidorki już mi się przejadły, mięso i wszelaki drób też, chociaż trzeba przyznać, że w zeszłym tygodniu Julka upiekła pyszną kaczusię z jabłkami i mimo, że to raczej tłustawe mięso, zjadłam ją z przyjemnością. Była miękka i kruchutka, ale całą noc macerowała się w wodzie ze solą.
Raz na jakiś czas mogę sobie na takie breweria pozwolić.
Kiedyś podjęłam taką decyzję, teraz mam tego skutki, ale ciągle nie żałuję.
Dzisiaj na śniadanie zjadłam jedną grzankę z malinami, bardzo syte śniadanko i chyba zdrowe i nisko kaloryczne.
Zresztą większy głód dopada mnie niestety wieczorem, może i dlatego, że w dzień ciągle jest jeszcze bardzo gorąco?
Wczoraj na kolację wypiłam sobie półtora kubka czerwonego barszczyku z Hortexu i zjadłam do tego dwa kawałki macy.
Ale przyznam, że nico mnie męczy to ciągłe myślenie, co bym mogła sobie zjeść, by mi smakowało, a mojemu żołądkowi za bardzo nie zaszkodziło.
Zakres mych możliwości jest coraz mniejszy. Tylko ciągle jeszcze mam kłopoty z piciem tej wody mineralnej, nie potrafię jej na siłę wlewać w siebie, powinnam wypić dwie butelki półtoralitrowej Muszynianki dziennie, a ja jedną butelkę mam na dwa di. Rozum mówi : za mało pijesz, a żołądek mówi: więcej nie potrzebuję. No i co mam z tym zrobić?

Życzę przyjemnego wtorku, już zapowiada się wielki upał, jak to dobrze, że mam ten wiatraczek, trochę jednak miesza to ciężkie powietrze i jest nieco lżej przez to w mieszkaniu egzystować.

powrót do Krakowa

 

Miło było, ale się niestety skończyło.
Najbardziej cierpiała z tego powodu Pepa, której pobyt w Modlnicy tak się spodobał, że mimo, że prowadzona była na smyczy do samochodu, starała się unikać wejścia do środka, jak tylko się dało. To raz szła na przód, drugi raz cofała i nijak do drzwi dojść nie potrafiła. Całą powrotną drogę przeziajała, chyba ze zdenerwowania, że już wraca.
Zresztą sami popatrzcie na jej uśmiechniętą i szczęśliwą minkę na trawce w Modlnicy
Jej kolega Czako odprowadził Pepę aż do bramki i tylko nie wiem, czy tak się z nią żegnał, czy sprawdzał, czy aby ta straszna sunia sobie rzeczywiście pojechała. Niby zabawa w berka była przednia, ale jednak Czako cały czas musiał uważać, żeby Pepa nie za bardzo wkupiła się w łaski jego pani i pana.
Ot taka psia zazdrość.

Cały wczorajszy dzień był pod znakiem burz. Jeszcze gdy Byłam w Modlnicy aż trzy takie zaliczyłam, a po każdej z nich jakby nigdy nic wychodziło słoneczko.
Ledwo Magda odwiozła mnie do domu, a tu w Krakowie rozszalała się ogromna burza z dużą wichurą, tak więc ta pęknięta i jeszcze nienaprawiona szyba rozwaliła się całkiem na pół. Oczywiście w domu panowała duchota, bo musiałam pozamykać wszystkie okna w całym domu, a burza udawała, że już odeszła, aby nagle ni stąd ni zowąd znów potężnym grzmotem i błyskiem o sobie przypomnieć. Powracała kilkakrotnie i ogromnie mnie stresowała, bo przecież ja przeraźliwie burzy się boję.
Z trudem doczekałam ranka. Ale w końcu zmęczona usnęłam, ale ten zaduch w mieszkaniu już o 4 rano ściągnął mnie z łóżka.
A jaka teraz jest pogoda łzawa, to znaczy co chwilę pada, na szczęście te pioruny już mnie nie straszą.  Ale według prognoz, słonko ma jeszcze do Krakowa powrócić, z tym, że już przy wiele mniejszych  na szczęście temperaturach.
Jednak na wsi całkiem inaczej takie upały się znosi. Jest lżej, chociaż, gdy słonko mocniej przygrzało, też chowałam się w domu.  Ale generalnie można powiedzieć, że prawie te całe dwa dni przesiedziałam sobie na tarasie, z pięknymi widokami na kwiaty i inne roślinki ogrodowe.
Tak więc nie tylko Pepa miała używanie, ja  również byłam bardzo szczęśliwa, tym bardziej, że w Modlnicy czuję się prawie jak we własnym domu.
Dzisiaj zaczynamy nowy tydzień, oby już nie taki nerwowo – burzowy. Te dwa ostatnie dni przyniosły w Polsce olbrzymie straty.
Dziwny mamy ostatnio klimat w Polsce, tornada, huragany zupełnie jak byśmy Polskę do Stanów lub Japonii przenieśli.
Podobno ostatnia, wieczorna burza przyniosła też w Modlnicy kłopoty, nie było elektryczności, a Magda, która odwiozła mnie do Krakowa, nie mogła spokojnie wrócić do domu, olbrzymia nawałnica i niesamowita ulewa zatrzymała ją w korku na olkuskiej trasie co najmniej na godzinę. Tak więc odwiozła mnie w ostatniej chwili, moment później utknęłabym aż do dzisiaj w Modlnicy. To się nazywa mieć szczęście.

Życzę przyjemnego, pełnego świeżego oddechu poniedziałku.

jak dobrze wstać w Modlnicy skoro świt

 

A tak właśnie wcześnie dzisiaj wstałam, bo o 5.30. Trochę się przestraszyłam, bo było całkiem chmurzasto, ale pomału lekki wiaterek po-przeganiał chmury i zaczęło słoneczko nam świecić. Teraz jest całkiem fajnie, bo lekki wiaterek nadal się utrzymuje, a i słonko świeci, może nie będzie takiego zaduchu jak wczoraj.
Chociaż kto wie? Niebo teraz jest błękitne, bez najmniejszego nawet obłoczka.
Pepa, która przyjechała wczoraj tu zemną ( no, nareszcie wiadomo, z kim pojechałam do Modlnicy) jest całkiem szczęśliwie. Nauczyła się, że dużego kota nie wolno zaczepiać, mały kot przed nią ucieka, a z psem Czako trzeba żyć w zgodzie. Co prawda są czasami między nimi zatargi o jedzonko, lub karesy pana, ale w sumie można świetnie pobawić się w psiego berka. Nawet, gdy chwilę potem znów jakiś zgrzyt nastąpi.
Czako musi od czasu do czasu przyprowadzić do porządku Pepę i pokazać, kto tu jest panem, a kto gościem – przybłędą.
Całkowity spokój nastąpi dopiero wtedy, gdy ta nieznośna Pepa wreszcie sobie pojedzie i nie będzie dla nikogo zagrożeniem.
A może wtedy w Czakusia główce zakwitnie myśl: eh, nie było tak najgorzej, zawsze można było wspólnie fajnie poganiać, a wieczorem wspólnie poszczekać na wroga, który kręci się gdzieś koło domu. W tym oboje są bardzo zgodni, jak Czako przestawał szczekać na zewnątrz, to zaczynała koncert Pepa w domu, aż się bałam, że wyjdzie Jacek ze swojego pokoju i mnie i Pepę na werandę wysadzi. Ale widać wreszcie przestali się ludzie kręci i oba psy grzecznie poszły sobie spać.
Ja też jestem szczęśliwa, jak zresztą zawsze w Modlnicy, jest pogoda i lekki wiaterek, co mi więcej do szczęścia potrzeba.
A jak wspaniale smakuje śniadanko na tarasie z widokiem na róże i wszystkie inne roślinki!
Aż żal będzie wyjeżdżać.
Teraz też na tarasie piszę sobie ten blog, jakie to miłe.
Życzę wszystkim wspaniałej niedzieli