samodowartościowanie

 



Musiałam się dzisiaj dowartościować trochę, aby ten odwilżowy humorek sobie  poprawić.


A więc po pracy, ( a właściwie po dwóch pracach), wpadłam na herbatkę z cytrynką do Kaziutka, akurat nieco wcześniej udało mi się z pracy wyjść i pora na odwiedziny była jeszcze stosowna.


Nie ma jak dobrzy, wypróbowani Przyjaciele….


Fryzurka moja została zaaprobowana, zwłaszcza kolor moich włosów  –     ( proszę Cię, nie rób się już na rudo,  niedawno słyszałam od niego!), gorzej z moim ślicznym manicurem, który przyznam,  niezbyt się Kaziowi spodobał.


Ale czy mężczyźni znają się na kosmetycznych modach?


Manicure, zwany francuskim, należał do dzieł artystycznych mojej kosmetyczki, mimo kilku przemijających dni  od jego wykonania ( oczywiście wiadomo, że na wesele Magdy specjalnie był  robiony), jeszcze całkiem poprawnie na moich rękach się trzyma, szkoda tylko , że nie został należycie oceniony….


Ale co tam manicure, liczy się przecież czałokształt człowieka, którego wartość nie można mierzyć ani na kilogramy, ani na jego kolor włosów, czy  na  inny szczegół jego wyglądu.


Niestety, nie wszyscy to pojmują….


Więc nie przejmuję się wcale, że akurat  ten mój manicure nie przypadł


jemu do gustu, bo wiem, że napewno i tak jestem przez niego bardzo lubiana…………


A o to przecież w życiu chodzi……


PS. Oczywiście nie miałam czasu sobie kupić dzisiaj tych botków, a tu odwilż i kałuże coraz większe……


różyczka

Prawda, że piękna?

To ta sama, która była mi rzucona przez Magdę i którą niechcący pozostawiłam potem na stole….

Ale wczoraj nagrywałam zdjęcia z wesela na płytkę CD dla Magdy i Jacka i przy okazji znalazłam tą różyczkę.

Czyli nie całkiem ją stracilam, mam ją chociaż na zdjęciu…..

Ale stop już wspomnieniom, ile nimi można żyć???

Właśnie dzisiaj mija już pierwszy miesiąc nowego roku, jak szybko.

A jeszcze, wydaje się, słychać wybuchy noworocznych petard…..

Jaki był ten miesiąc?

Pewnie miły, zważywszy na niedawną rodzinną uroczystość, ale i też jak zwykle pracowity.

Nieprawdą jest, że styczeń bardzo się dłuży, mnie minął stanowczo za szybko.

Może dlatego, że nie czekam, jak wszyscy na wypłatę ostatniego dnia miesiąca ( zważywszy na grudniowe wydatki,wszyscy wypatrują 31-go stycznia z niecierpliwością), przecież jako emerytka, moja kasa już została w połowie miesiąca zasilona.

Boże, emerytka, jak ciężko się pogodzić z tą myślą, przecież wcale się nią nie czuję, wciaż jestem młoda duchem ( a czasami może nawet zbyt szalona??) dzięki mojej…pracy, możnością przebywania wśród ludzi.

I wcale nie mam zamiaru następne lata przesiedzieć we fotelu przed komputerem, czy telewizorem, a co jeszcze byłoby gorsze, spać całe dnie i noce na moim tapczaniku.

Tylko czasami, jak strzyknie mnie  gdzieś  tam w kręgosłupie, czy kolanie, nagle sobie uświadamiam, ile właściwie tych lat już mam.

Ale łyknę jakąś tam tabletkę i już gotowa jestem do dalszego działania.

Dzisiaj mam nowy wydatek : moje buty odmówiły posłuszeństwa i po tych śnieżno-deszczowo- błotnych kałużach poprostu przeciekają.

Czyli nieco zmieniam sobie ludowe porzekadło i mam swoje własne:

IDZIE LUTY KUP SE BUTY  🙂

Dla mnie to jednak wielki problem, bo moje stópki wymagają

szalonego komfortu i kupno akurat tej części garderoby zawsze

 spędza sen z moich oczu.

Muszą być bardzo wygodne, miękkie, o szerokim nosie i broń Boże

 na jakimkolwiek obcasie, czy koturnie…..

Tu nie może być mowy o żadnym modnym trendzie.

Zawsze podziwiam te biegające w śnieżnych zaspach, na wysokich obcasach, kobiety…

Czasami widzę ledwo idącą niepewnym krokiem taką "modnisię"

i wyobrażam sobie, jak bardzo musi się męczyć, żeby gdziekolwiek

dojść,  nie łamiąc przy tym sobie nogi.

Nie, na szczudła stanowczo się nie nadaję…..

To wskakuję narazie w te moje nieco przemakające obuwie i już

 mykam sobie do pracy. Może dzisiaj uda mi sę jednak coś

wygodnego, na te moje biedne , schorowane stopy kupić???

 

 

Uległa

Uległam dzisiejszej łzawej pogodzie i sama jakoś tak łzawo

się czuję.

Psychika zupełnie mi siadła, brak słonecznych promieni,

czy co?

A może by tak się do solarium wybrać?

Zawsze jakaś namiastka jest.

Ale z drugiej strony namiastki mnie nie cieszą,

wolę CAŁOŚĆ.

Tak, tak, całość, albo…nic.

Ten tydzień tak okropnie się długo  ciągnie….

Dopiero dzisiaj  wtorek, a gdzie tam do soboty jeszcze????

A ja już marzę o odpoczynku, takim dwudniowym wyspaniu

 się do woli i o poleniuchowaniu sobie, w cichości

 i samotności.

Ostatni weekend był jednak bardzo meczący.

No i chyba dobrze, że jednak zrezygnowałam definitywnie

z wyjazdu do Mikołowa , nie miałabym na to całkiem siły,

ochoty też nie.

Dzisiaj czuję się, jakbym miała 80 parę lat……… 😦  😦  😦

 

Ostrożność nie zaszkodzi……

No właśnie, a ja o tym jakbym zapominała i piszę co mi myśl na


mózg przyniesie, a klawiaturka na palcach zagra….


Zapominam, że różni ludzie, więcej i mniej znajomi mnie czytają


i mogą mieć potem  zabawę  z moich wpisów.


Muszę się mieć na baczności…….


Ale co mi tam, trudno, niech mówią mi, że to … ect


Jak widać,  nadal mam zabawowy jeszcze humorek, tym bardziej,


 że przez cały dzisiejszy dzień, najpierw w przychodni, a potem


 w Kalmarze opowiadałam o weselisku i oglądałam,


wspólnie ze  wszystkimi  zdjęcia z tej to też imprezy, robione


moją rączką (  i  „oczkiem” też).


Więc jak się smucić, skoro tak wiele fajnych i wesołych wspomnień pozostało????


Zabawa przednia czuję, że dopiero będzie, gdy będziemy oglądać wspólnie  nakręcone Video ze ślubu i weseliska.


Bo to zawsze fajnie podglądać,  jakie śmieszne miny wtedy


 się robiło.


A ja już jestem super mistrzynią od głupkowatych min do kamery robionych, bo im bardziej chcę być naturalna, tym właśnie na


opak wychodzę okropnie , wręcz śmiesznie……


A tu wiele osób wybiera się oglądać te filmowe wspomnienia,


 chyba ze wstydu pod stół się schowam, albo do szafy jakieś…..


Ale jednym okiem podglądać z ciekawością będe, co też ja tam


 takiego  dziwnego wyprawiałam……


A niech będzie, przecież…………….


„CIOTKA MUSI BYĆ, BEZ CIOTKI TRUDNO ŻYĆ” 

Zakilnanie deszczu

                                

A kysz, deszczu idż sobie, nie potrzebujemy Cię tutaj…..

Do tej pory to zaklęcie pomagało, zobaczymy jak będzie dzisiaj.

Całą noc siąpił deszcz, a przy tym szalało olbrzymie wietrzysko.

Znów to "coś" zamontowane na moim oknie uderzało w szybę, która nieprzyjemnym bębnieniem mnie w nocy budziła.

Wyobrażam sobie, jaka wybijszklanka musi być dzisiaj na chodnikach i jezdniach, nie ma nic gorszego niż taki zamarzający deszcz i….zaspani, jak zwykle w poniedziałek, dozorcy.

Na szczęście nie muszę wychodzić z domu o 6-tej rano, gdyż idę do przychodni dopiero na 8-mą, a do tego czasu może ktoś się zlituje i te chodniki jakoś uporządkuje????

Miałam dzisiaj szlachetne plany odebrać wreszcie swoje nowe  dokumenty, ale w takiej sytuacji pogodowej muszę jednak z mych planów zrezygnować.

Poczekam na dogodniejsze warunki atmosferyczne 🙂

Po każdym weekendzie trudno zebrać się do nowych obowiązków, a ten weekend był przecież szczególny, zabawowo – rozrywkowy, tym trudniej będzie mi wrócić do tej szarej i zapłakanej rzeczywistości.

Ale trudno, jest jak jest i na następny weekend troszkę trzeba poczekać

i……zapracować.

Więc co prawda niechętnie, ale porzucam wszystkie swoje marzenia i fantasmagorie i zabieram się za kolejny etap życia.

A dla polepszenia sobie humoru wstawiam zdjęcie weselnych różyczek,

będą mi przypominały tamte radosne chwile…..

No i obowiązkowo, jak co tydzień, życzę miłych wszystkich 5-ciu  dni pracy, które są przed nami i nie załamujmy się już w poniedziałek, wiosna wkrótce nadejdzie 🙂

niedzielne odsypianie

 

Dzisiaj nie miałam siły na wpisy poranne.

Odsypiałam wczorajsze tańce i te wypite kielichy czerwonego wina.

Wesele to jednak fajna rzecz, ale przydałoby się, żeby ciut dłużej trwało.

Dzisiaj były malutkie poprawiny, ale już całkiem w kamerlanym, naszym własnym gronie, bo jak pisałam cała rodzina Jacka już wyjechała

Ale fajnie i tak było 🙂

nocne powroty

 

Wesele trwało do 1-szej w nocy.

Były tańce i swawole, była ciotka panny młodej- czyli ja i był Wujek pana młodego.

Ale wesele się skończyło i każdy pojechał w swoją stronę……..

Teraz jest już druga w nocy, ale musiałam jeszcze do komputera wgrać zdjęcia z imprezy, a teraz idę grzecznie lulu.

Należy mi się po tych hulankach  odpoczynek……

tuż przed ślubem..

Wizyta u fryzjera i kosmetyczki zakończona.

Nawet nie przyznam się, ile tam many, many zostawiłam, poszalałam zdrowo.

Ale mam ładny kolorek na głowie i bardzo ładną fryzurkę, wytworny makijaż i….francuski manicure.

A to wszystko niestety kosztuje.

Ale co tam, pewnie nieprędko będę znów na czyimś weselisku.

A to dzisiejsze nie byle jakie weselisko, mojej kochanej Magdusi przecież.

Teraz tylko muszę się ubrać w swoją nową i śliczną kreację i za około 45 wyruszam.

Myślę, że będzie to wspaniała uroczystość.

Jutro wszystko opiszę, napewno

no nie…..

 

Koszmar, znowu napadało wiele świeżego śniegu i co najgorsze wcale ten śnieg nie przestaje padać.

Za oknem bielutko, a głupi budzik obudził mnie o całe 2 godziny za wcześnie, czyli o tej  rano, jak zwykle.

Wcale go nie nastawiałam wczoraj na tą godzinę, widac złośliwy jakiś chcochlik w nocy mi godzinę przestawił.

No ładnie mi się dzień zaczyna, a miałam być taka wypoczęta dzisiaj.

W dodatku mam jakieś kłopoty z moim aparatem fotograficznym,a raczej z akumulatorkami do niego,

Pewno niewiele dzisiaj zdjęć przez to  na tej uroczystości narobię……

Teraz muszę sobie przygotować już całą kreację do przebrania, bo po wizycie u fryzjera, niewiele czasu będę miała na ponowne wyjście z domu, już elegancko na imprezę wyrychtowana.

Tylko co będzie z moją fryzurą,  skoro ten śnieg dzisiaj postanowił nie odpuścić sobie????

Oczywiście , tradycyjnie już, gdzieś "zasiałam" swoje buty, zawsze je przed każdą  imprezą szukam, chociaż przeważnie w jedno miejsce je chowam.

Czyli jak narazie same kłopoty mam od rana, mam nadzieję, że w ciągu dnia wszystko się na lepsze odkręci.

Wieczór panieński??

Tak jakby, ale tylko, że nie mój.

A czy panieński??

Tak w pełnym słowa tego znaczeniu nie można powiedzieć.

Ale to nie moja sprawa,

Nie tylko przed Magdą jutro wielki dzień, przedemną też.

Chociaż to nie mój ślub, szykuję się do niego należycie.

Jutro o 9.30 mam wizytę u fryzjera ( no i jaki kolor włosów mam wybrać??), a potem mam zamówiony makijaż ( jakbym sama nie umiałam go sobie zrobić), ale co tam,  żyje się raz, szaleje też raz.

Najwyżej przez następny miesiąc suchy chleb dla konia będę jadła…….

W każdym bądź razie bedę musiała dzisiaj wcześniej spać iść, żebym jutro była wypoczęta i…piękna.

Co prawda pannie młodej konkurencji żadnej nie zrobię, bo to ona ma być tam jutro najpiękniejsza, ale…

Nigdy nie zaszkodzi.

A nóż komuś w oko wpadnę????