puk, puk, kto tam? to ja, twój kumus

Taka miła niespodzianka dzisiaj rano mnie zaskoczyła.
Diana wraz z Zeldą przyrządziły pyszny kumus, a ponieważ Diana wie, że bardzo go lubię, podesłała rano ze słoikiem tych pyszności do mnie Ksawra.
Przyjemna niespodzianka mnie dzisiaj spotkała, nieprawdaż?
Oczywiście zaraz się jak miś do miodu, tak ja do słoika kumusu się dobrałam i stwierdziłam, że mimo byle jakiej pogody, czeka mnie dzisiaj miły dzionek.
Bo co prawda jabłuszka akurat już mi się skończyły, a dostawa nowych będzie dopiero jutro rano, jakoś bez nich muszę się obejść, bo co tu kryć, jestem uzależniona od tego owoca niczym jakaś narkomanka od zielska, czyli jednym słowem można powiedzieć, że jestem nałogowym pożeraczem jabłek.
Przynajmniej jabłko jest zdrowsze od owego zielska, już nie mówiąc, że jest zdrowsze od wszelakiego mięsiwa i innych wędlin, tak wiec łącznię z dzisiejszym kumusem można rzec, że stałam się zwolennikiem diety bio
Ale nie tak do końca, żeby nie było tak łatwo, dla urozmaicenia od czasu do czasu jakąś chudą szyneczkę na kanapce też przemycę.
Właściwie od mięsa jako takiego też od pewnego czasu raczej stronię, zdecydowanie wolę na obiad przygotować sobie rybę, oczywiście nie smażoną w panierce, bo to jest zdecydowanie passe i teraz już wiem, że żadnych smażonych potraw mój brzuszek nie toleruje.
Zresztą co raz więcej ludzi odchodzi od tradycyjnej polskiej, nad wyraz niezdrowej, bo tłustej kuchni polskiej.
Bo jakie jest tradycyjne polskie danie? oczywiście kotlet schabowy, smażony oczywiście na oleju, a czasami jeszcze o zgrozo, po staropolsku, na smalcu, do tego oczywiście smażone frytki (brr już od dłuższego czasu po prostu jakoś frytki mi nie smakują) no i koniecznie zasmażana, pełna tłustości kapucha, czyli same kalorie, sam cholesterol, sama czysta trucizna dla naszej wątroby.
Ale dzisiejsza młodzież we względzie dietetyki jest bardziej światła i chociaż niektóre Macdonaldy czy KFC jeszcze prosperują, ale zaczynają być coraz miej modne, jakoś liczebność klientów bardzo się przerzedziła, podobnie zresztą jak wszelakie stoiska z kebabami, czy modnymi ongiś kiełbaskami z rożna.
I ja również zmieniłam swoje poglądy na zdrowe, czy niezdrowe odżywianie, przyznam, że dużej mierze przez moje dolegliwości trawienne, które po kilku ograniczeniach nie są już tak bardzo dokuczliwe.
Zawsze podziwiam naszą Koleżankę Beatę, która propaguje wszystkie potrawy przyrządzane z najbardziej naturalnych, ogólnie dostępnych składników,: roślin, grzybków, owoców, ziół, z przyjemnością podziwiam Jej co prawda nieco udziwnione, ale dalekie od tych tradycyjnych wyroby, wszelakie soki, dżemy, smarowidła z itp, a także dania, które potrafi wyczarować z tego co nas otacza, a nie koniecznie gania po podwórku, czy ryczy w stodole.
Czasami ujawnia niektóre swoje kulinarne arcydzieła na Facebooku, ale myślę, że powinna wszystko spisać w jedną wielką księgę, którą powinna wydać w jakimś porządnym wydawnictwie, myślę, że poczytność takiego kulinarnego dzieła byłaby wielka, z pożytkiem dla naszego chorego od złych cywilizacyjnych nawyków społeczeństwa.

Dzisiaj niestety w Małopolsce pogoda pod psem Azorkiem, co chwilę przelotne deszcze przechodzą w dosyć sążniste ulewy (dlatego dzisiaj postanowiłam odpuścić sobie nawet spacer po moje ukochane jabłuszka) i nasze małopolskie miejscowości są poważnie zagrożone powodziami, w niektórych już niestety nieposkromione rzeki wylewają wprost na drogi i na pola, a to jeszcze nie koniec kłopotów z deszczowymi opadami, o czym codziennie rządowy ALERT nas przestrzega. Przynajmniej na kilka najbliższych dni prognozy nie są niestety korzystne.

Dzisiaj kończymy miesiąc sierpień, jutro już nasze dzieciaki powrócą do szkolnych ław (ciekawe na jak długo, czy znów nie będzie cowidowych obostrzeń) i tak właściwie to będzie można powiedzieć, żegnaj LATO na rok, chociaż w kalendarzu jeszcze kilka dni minie, zanim przerodzi się nam lato najpierw w kalendarzową, a potem rzeczywistą już jesień.
Może wrzesień obdaruje nas jeszcze kilkoma słonecznymi dniami, ale dni zdecydowanie są już coraz krótsze, dłużej rano i wcześniej wieczór jest ciemno za oknem.
Pozdrawiam serdecznie Wszystkich, szczególnie zwracam się tu do mojej Uleczki, która ma kłopoty ze zdrowiem i musi zasilać szpitalną salę :
ULECZKO!!! TRZYMAJ SIĘ DZIELNIE I SZYBKO, JUŻ CAŁKIEM ZDROWA NA NASZ BLOG WRACAJ !!!!

Lenistwo

Zarzucono mi blogowe lenistwo …. i słusznie.
Jakoś ostatnio nie bardzo chętnie do mego blogu zasiadam, może dlatego, że nie bardzo mam o czym pisać?
A może wciąga mnie ta jesienna bez moc, która zapanowała za oknem, zimno, mokro.
Zimno jest też i w moim mieszkaniu, za wcześnie na dogrzewanie, a niestety już pożegnałam się z letnimi sukienkami i nic nie wskazuje na to, że jeszcze wkrótce z nimi się przeproszę.
O polityce też nie chce mi się pisać, bo gdy dzisiaj przeczytałam, że poparcie Pisu znów wzrasta, a zasługą tego jest fakt, że Pisowi skutecznie udało się wzbudzić anty uchodźcowe emocje w tej nierozgarniętej części Polaków, ręce po prostu mi opadły.
Taki niestety „katolicki” jest ten nasz kraj, zamiast współczucia i chęci pomocy niektórzy żywią nienawiść do Bogu winnych biednych ludzi, którzy po prostu chcieli uciec własnie od nienawiści, od niszczącej siły przemocy i narzucania swojego ja ludziom, którzy z tym się nie godzili, wiec szukali lepszego, bezpieczniejszego miejsca dla siebie i swoich najbliższych.
Część Polaków znów Zostali zmanipulowana przez naszych dzielnych „katolików”, którzy do każdej podłości dla utrzymaniu się przy władzy są gotowi, w tym właśnie nie tylko oskarżaniu tych biednych 30 Afganistan o nomen omen zamach na nasz kraj, co jest śmieszne już w swoim wyrazie, bo jak trzydzieści osób może zaszkodzić ponad 30 milionowemu krajowi, zresztą dla tych ludzi Polska miała być przepustką do szukania swojego nowego miejsca bezpiecznego dalszego rozwoju, ale przede wszystkim rzekomo bojąc się o niezawisłość naszego kraju nie są gotowi jak każe Biblia wyciągnąć dłoni z kromką chleba i ze szklanką wody. Symbolem ich katolicyzmu są za to druciane zasieki, którymi oddzielają się jako ci lepsi panowie od osób potrzebujących pomocy.
To jest straszna HAŃBA dla naszego kraju, nie przypuszczałam, że kiedyś takiej hańby dożyję.
Przeczytałam dwa dni temu, że Minister Edukacji i Nauki oskarżył Donalda Tuska o chęć dechrystianizacji Polski.
Tylko czy owy minister wie, co znaczy słowo CHRZEŚCIJAŃSTWO?????
Chyba pomyliło mu się to słowo z Diabelskimi knowaniami Księcia Piekieł, który teraz kieruje krokami każdego pisowca, tak łatwo szafującym słowem Bóg, gdy w sumie raczej hołdują złym mocom Belzebuba.
Dziwię się, że Kościół wciąż jeszcze nie odżegnuje się od takiej polityki, wszak to własnie ich zadaniem jest walka z Szatanem, niestety za srebrniki Judasz musiał ponieść największa karę – śmierć, bo zdrada zawsze, wcześniej, czy później musi być potępiona, a tym cichym przyzwoleniem na zło Kościół sam sobie szykuje własną zagładę.
Na pewno nie jest to ten sam Kościół, który ongiś został zbudowany na skale ku chwale Boga, to tylko jakaś marna budowla na ruchomych piaskach balansujący ku swojej zgubie.
Żal mi tylko tych ludzi, którzy wciąż nie mogą uwierzyć w to, że są bezczelnie okłamywani i biorą udział w tej wielkiej narodowej zdradzie i zamiast Bogu służą ludziom przebranym w szaty zła.
Niestety dla nich srebrnikami są rozdawane im lekką rączką pieniądze wyciągane bez naszej zgody z kieszeni każdego z nas, czego ciemny lud niestety nie rozumie, wierzy w dobro tych, którzy obdarowują. I na tym własnie polega ich dramat, że podstępem są wmanewrowani w zło.

To tyle mądrości na dzisiaj
Mam nadzieję, że teraz młodzież, która brała udział w campusowym spotkaniu Trzaskowskiego i Tuska wreszcie dojdzie do głosu, bo tylko w nich jest jakaś nadzieja nie tylko do podeptania zła, ale nowy trend w powrotnym marszu do Europy

Piątek, piąteczek

co prawda nie taki piękny jak na tym zdjęciu, ale….zawsze pięknie być nie może.
Wyszłam na zakupy jeszcze w niedeszczową porę, ale ledwie do sklepu weszłam, już się niestety rozpadało, tak, że nawet całkiem przemoczona do domu wróciłam, ale zadowolona, bo kupiłam swoje ukochane jabłuszka.
Co prawdy nie u tego pana, co zawsze, niestety i jemu się kiedyś urlop należy, stoi na tym swoim stoisku z jarzynkami i z owocami chłopina wraz z żoną codziennie (z wyjątkiem sobót i niedziel) od rana do późnego popołudnia, więc kiedyś od tych swoich klientów odpocząć też musi.
Właściwie już prawie od 5 lat kupuję na jego stoisku, zresztą ma wielu swoich wiernych klientów podobnych do mnie, ale zawsze ma dobry, świeży towar i w miarę umiarkowane ceny i do tego jest dla swoich klientów bardzo uprzejmy, szczególnie dla mnie, zawsze większe zakupy zanosi wprost do mego wózeczka, bo widzi, że mi jest trochę trudno dźwigać, zresztą jego żona, która mu pomaga też jest bardzo serdeczna. Zwłaszcza bardzo lubię jej ogórki małosolne, które sama przygotowuje, dodając do nich swoje specyficzne dodatki, są one takie chrupkie, smaczne, nigdy żaden kapeć mi się nie trafił.
Owoce i inne jarzyny zresztą też zawsze są pierwszej jakości, codziennie bladym rankiem przywozi je prosto z placu, gdzie hurtowo kupuje, więc dlatego można być pewnym, że dokona się u niego udanych zakupów.
Dzisiaj niestety musiałam zadowolić się jabłkami ze sklepu, ale na szczęście powybierałam sobie z dolnej skrzynki akuratne dla mnie jabłka, nie mogą być one ani twarde, ani nie soczyste i przede wszystkim musza pachnieć jabłkiem.
Nauczyłam się, że świetnie można przechowywać je w dolnej skrzynce w lodówce, są wtedy długo świeże i się nie psują.
Zresztą jak już kiedyś pisałam, jabłka są dla mnie najlepszym deserem na świecie, niech schowają się wszelkie ciasta, torty, czy lody.
Takie zimne jabłuszka kroję na drobne kawałki, podsypuję suszoną żurawiną i już w ten sposób mam małą przekąskę, gdy jakaś pokusa na łasowanie mnie napadnie.
Jabłka są nisko kaloryczne, niestety mają tę wade, że bogate są w cukier, co może dla cukrzyków nie jest wskazanym pożywieniem, ale zawsze lepsze to, niż wspomniane ciasto, poza tym jabłko jest źródłem witamin i błonnika tak do dobrego trawienia potrzebnych.

A więc : NIECH ŻYJĄ JABŁKA!!!!

A przed nami niestety łzawy weekend, wszystko co dobre szybko się skończy.
Może jednak wrzesień przyniesie jeszcze kilka słonecznych, ciepłych, parkowych posiedzeń???

brrr

Zimno wszędzie,mokro wszędzie, czy to już jesień będzie?

Nawet nie chce mi się dzisiaj nic pisać, bo noc też była nijaka, a dzień zaczął się dzisiaj bardzo wcześnie rano, wizytą Reni, która ratowała moje biedne kwiatki przed jakąś dziwną chorobą zarażonych. Moje śliczne wysokie i gęsto rosnące listki niestety zaczęły opadać, na całe szczęście Renia znalazła przyczynę tej dziwnej kwiatowej choroby i w miarę szybko, mam nadzieję, że skutecznie, zareagowała.
Na wszelki wypadek muszę jeszcze je dodatkowo zabezpieczyć, kiedyś gdzieś w necie przeczytałam, że żeby zapobiec takim opadającym listkom należy wbić w ziemię……….. ząbki czosnku.
Rzeczywiście przypominam sobie, że raz już podobne kłopoty z opadającymi listkami miałam i czosnek zapobiegł całkowitemu ogołoceniu, a z czasem kwiatek znów odzyskał stara kondycję.
Dzisiaj co prawda ze względu na mżawkę nie wychodzę z domu, ale tak czy siak jutro jakieś niewielkie zakupy będę musiała zrobić, więc i o czosnku muszę pomyśleć.
No proszę, swoją zdrowotną działalność zwyczajny czosnek można nie tylko na ludziach, ale i na kwiatkach wykorzystać. Wszak wiadomo, że czosnek to roślina mająca silne antybakteryjne działanie.
Dzisiaj po raz pierwszy od dłuższego czasu musiałam ubrać się w domowe spodnie i cieplejszą bluzkę, a na plecy dodatkowo sweter jeszcze założyć, o prostu znów się chłodno w mieszkaniu zrobiło.
I pewnie tak już będzie aż do przyszłej wiosny.
Czuję, że już w połowie września będę już musiała ogrzewanie włączyć, czym, przyznam się jestem już lekko poddenerwowana. Ach, te ceny!!!!!
Jak to dobrze, że wczoraj udało mi się zrobić jesienne postrzyżyny, teraz do grudnia będę miała przynajmniej spokój.
No to teraz tylko pozostaje mi ciepła herbatka, szkoda, że nie mam soku malinowego do niej i oglądanie na Netflixie fantastycznego filmu „Zimowy romans” opowiadający o romansie córki rosyjskiego arystokraty i zwyczajnego, świetnie jeżdżącego na łyżwach złodziejaszka, młodego chłopaka, który po utracie pracy dostał się do szajki złodziei okradających możnych , a cała akcja dzieje się w St Petersburgu za czasów carskiej Rosji.
Uwielbiam takie kostiumowe filmy, pokazujący wspaniałe, ale już zamierzchłe czasy dworskich dworów, wspaniałych stroi, balów i tego bogactwa, które rządziły wtedy Rosją.

No to idę dalej oglądać mój film, a wam życzę przyjemnego, aczkolwiek chłodnego, wybitnie nie spacerowego popołudnia i wieczoru.

no i co? znowu mamy dzisiaj środę

i…….. piękną herbacianą różę, bo chociaż niby lato nadal trwa, ale pogoda co raz bardziej do tej jesiennej się zbliża……….
Taka jest niestety kolej życia, bylebyśmy tylko zdrowi byli.
Trochę mnie martwisz Uleczko z tym swoim serduszkiem, jesteś przecież i szczupła i wysportowana, a jednak kłopoty zdrowotne Cię nie omijają.
A zawsze mi wmawiają, że wszystkie moje większe, czy mniejsze boleści związane są z moją tuszą i z brakiem życiowej ruchliwości.
Może trochę i racji w tym jest, ale jak widać i bywają całkiem inne powody, że człowiek w pewnym wieku gorzej się czuje, jest mniej ruchliwy, mniej sprawny, bardziej odczuwający wszystkie chorobowe niedogodności.
Chyba temu wszystkiemu winny jest pesel i ten niestety dosyć nerwowy, szczególnie ostatnio tryb naszego życia.
Ale trzymaj się Uleczko cieplutko, mam nadzieję, że następne wiadomości będą już całkowicie pomyślne, a kłopoty przeminą gdzieś z wiatrem.
Przecież musisz być całkiem zdrowa, bo to nasze wspólne piwko na Krakowskim Rynku wciąż jest aktualne.

A co u mnie ciekawego słychać?
Ano nic specjalnego, trochę staram się ukoić skołatane nerwy, więc moja polityka praktycznie ogranicza się tylko do oglądania Szkła Kontaktowego, gdzie nieco na luzie polityczny młynek działa.
Dzisiaj jest znów moja „rocznica”, właśnie rok temu, 25 sierpnia opuszczałam Kudową Zdrój, nawet nie przypuszczałam wtedy, że będę za nią kiedyś tak tęskniła.
Ale kto raz tam był wie, że ma ona swój specyficzny urok, pewnie i Ulka coś na ten temat wypowiedzieć mogła, nieprawdaż???
Bo to nie jest tak, nie mam nic przeciwko wyjazdom na wczasy, czy do sanatorium, chociaż zawsze trzeba z pewnymi ograniczeniami się wtedy liczyć, bywają one nawet całkiem miłe, gorsze są powroty, zresztą bardzo często mam taki sen, że jestem na jakichś wczasach i właśnie już muszę wyjeżdżać. Taki sen zawsze jest na tyle realistyczny, że budzę się …smutna, tak, jakby ten sen jawą był.
Zresztą zawsze gdy coś się kończy jakoś powoduje, że na duszy powstaje ta smuga tęsknoty.
No i znów na nowo trzeba się przestawiać na stare tory życia, co bywa nie raz dość trudne.
No bywają wyjątki, że człowiek z ulgą skądś wyjeżdża, ale to tylko wtedy, gdy tam ktoś bardzo w kość nam da, na szczęście zdarza się to raczej bardzo rzadko.
Czasami oglądam zdjęcia z Kudowy, zastanawiam się wtedy, co się dzieje z tymi miły,mi osobami, które tam spotkałam, ale niestety czas zatarł nawet ich imię.
Kiedyś bywało tak, że przynajmniej przez jakiś czas utrzymywało się z niektórymi poznanymi w sanatorium czy na wczasach jakiś kontakt, teraz po prostu wyjeżdża się i…zapomina, że kiedyś te kilka dni rozmów z tymi osobami było miłe. OT, TAKIE JEST ŻYCIE.
Coś się zaczyna i coś się kończy,trzeba tylko polegać na dobrze już wypróbowanych stałych znajomościach, przyjaźniach no i oczywiście na Rodzinie.
Dlatego dobrze, że Ciebie przynajmniej tutaj na necie Uleczko „mam”.

Życzę przyjemnej środy, chociaż pogoda znów jesienią kierowana, ale może i dobrze, że to jest koniec tych niesamowitych upałów.
Nie, stanowczo nie przystaję do śródziemnomorskich, czy afrykańskich klimatów, zdecydowanie wolę te swojskie, polskie, nawet, gdy czasami pada deszcz, czy jest nieco słonko za chmurami skryte.

na starej fotografii

Stare fotografie mają to do siebie , że przypominają nam o minionych czasach, o osobach kiedyś nam bliskich, kochanych, szczególnie, gdy Ich już koło nas nie ma.
Patrzysz na takie zdjęcie i mówisz do kogoś, kto jest w pobliżu „a pamiętasz?” nie, nie. nie możesz pamiętać, bo albo jeszcze Ciebie na świecie wtedy nie było, albo byłeś na tyle malutki, że twoja pamięć już do tych czasów nie sięga.
I taką starą rodzinną fotografię z wspaniałych rodzinnych, jakże różniących się od dnia dzisiejszego pewnego rodzinnego święta zamieszczam.
Spoglądam i widzę, że tylko jeszcze dwie osoby z tego zdjęcia żyją: ja i najstarszy syn mojej siostry- Marcin.
Reszta gdzieś tam buja po niebiańskich obłokach i mam nadzieję, że stamtąd łaskawie na nas spoglądają i delikatnie, dyskretnie nami się opiekują.
Pamiętam ten pokój wymalowany w taki ciekawy tabakowy kolor, ten zegar stojący w kącie, tu nie widać, ale na nim zamieszkał porcelanowy kot, z tyłu stopi nasz fortepian, na którym sobie kiedyś przygrywałam no i oczywiście najważniejszy mebel tej jadalni (dawniej zamiast salonu życie rodzinne kwitło własnie w jadalni ) olbrzymi, czarny stół, przy którym mogła siadać cała rodzina, dla nikogo miejsca nigdy przy nim nie zabrakło.
Pozwólcie, że na chwilę przymknę powieki, powrócę do tamtej epoki (oj, żeby tak można było cofnąć ten czas), a potem znów spoglądam na fotografię z zadumą, kto przy nim wtedy zasiadał.
Może kogoś to akurat nie interesuje, bo i tak nikogo z tego zdjęcia nie zna, ale ja muszę teraz rozpoznać każda osobę tam będącą.
Więc tak, od prawej strony zdjęcia siedzi moja Kochana Ciocia Irena, była bratową mojego Taty, która była niestety mężatką tylko kilka miesięcy, potem jej mąż, a mój wujek Kazik jako młody oficer został powołany do wojska, dostał się do niemieckiej niewoli do Starobielska i niestety stamtąd nigdy już nie wrócił. Ciocia pozostała młodą wdową i nigdy więcej za maż nie wyszła. Bardzo długo wierzyła, że to nie jest prawda, że jej Ukochany Kazio wróci z wojny i znów będą szczęśliwi. Niestety tak się nie stało.
Ciocia Irena mieszkała najpierw wraz ze swoją bratową, czyli z ciocią Helą i z Jej Rodziną, a potem wykupiła swoje własne małe M-2 na sąsiedniej ulicy i tam bardzo uwielbiałam ją prawie codziennie odwiedzać i razem z nią grać w karty. Ciocia paliła (niestety) papierosy Giewonty i robiła wspaniałe kanapki na kolacyjkę, zawsze koniecznym elementem kolacji był zdrowotny czosnek.
To była niezwykle miła i dobra kobieta, stanowcza, ale nigdy nie była na nikogo zagniewana, była taką Przyjaciółką naszej całej Rodziny. Właściwie to mogłaby zostać nawet moją moją drugą Mamą, bo bardzo z moim Tatą się lubili, ale niestety Tamtamama, czyli Mama mojej Mamy, a teściowa mojego Taty bardzo pilnowała, żeby do tego mariażu nie dopuścić, a bardzo szkoda, bardzo Ja kochałam i nic nie miałabym na przeciw, gdyby to ona, a nie ktoś inny została żoną mego Taty. No cóż, dla świętego spokoju Tata jakoś odsunął się od Cioci Ireny, tak po prawdzie trochę na swoją szkodę, bo druga jego żona Fela ideałem niestety nie była. Ale o umarłych nie mówi się przecież źle, więc na tym poprzestanę.
Obok Cioci Ireny siedzi Wujek Bolek, mąż Cioci Heli, a szwagier mego Taty – był architektem, zawsze trochę się go bałam, bo lubił szczypać mnie w policzki, co wcale mi się nie podobało i zawsze przed nim umykałam.
Koło Wujka Bolka siedzi wspominana już Fela, czyli druga żona mojego taty, osoba, która zawsze doskonale potrafiła w pierwszej kolejności zadbać o swoje własne interesy, miała sporo tego życiowego sprytu, co może wadą nie jest, ale nie wszystkim akurat to może się podobać.
Za Felą i Bolkiem stoi mój młody jeszcze wtedy bardzo przystojny Brat Krzysztof, jak widać bardzo pogodny i uśmiechnięty, widać, że bardzo tę rodzinę kocha. Krzysztof odziedziczył po swoim Ojcu tę cechę wielkiego przywiązania do rodziny i rodzinnych tradycji.
Na honorowym miejscu siedzi oczywiście Senior Rodu – mój Tata, a tuż obok Niego Jego młodsza Siostra Helena.
Następna osoba kolejno siedząca to ja i obok moja Siostra Ania, do kolan których przylepiony jest wtedy mały, kilkuletni synek Marcin, któremu towarzyszy jego tata Tymek, pierwszy mąż mojej siostry.
Niestety czasami tak bywa, że małżeństwo niestety nie utrzymuje się na zawsze. Dziwię się, że nie widzę tu na zdjęciu Magdy, która była przecież niewiele, bo niecały rok młodsza od swojego brata Marcina, widać spała wtedy w wózeczku w pokoju obok i nie uczestniczyła w tej rodzinnej biesiadzie.
I tak trochę powspominałam, trochę po obgadywałam swoją Rodzinkę, chociaż żadnych wyrzutów sumienia nie mam, bo nic złego i żadnej nieprawdy o nikim z nich nie napisałam.
Przynajmniej raz jeszcze mogłam chociaż na chwilę z Nimi tu pobyć, i znów przeżyć ten wydawałoby się zapomniany już świąteczny dzień. Wydawało mi się, że słyszę, jak rozmawiają, jak się przekomarzają, śmieją – tak własnie dzisiaj przy Waszym udziale zadziałała moja wspominkowa wyobraźnia.
Ale przyszedł wreszcie przyszedł moment, gdy trzeba było znów zamknąć karty tej już historii i wrócić już bez Nich, moich Kochanych, Najdroższych do rzeczywistości, pozostawiając tamte czasy za sobą, ale dziękuję Wam, że wraz ze mną byliście w tych moich wspomnieniach blisko mnie, czasami własnie czyjaś bliskość pozwala na ponowne przeżywanie tego, co już było, ale co pozostało już tylko jako mile wspomnienie w naszej pamięci.

To była piękna niedziela

Podobno była to jedna z tych ostatnich ciepłych niedziel tego lata.
Zaraz za oknem jesień, oby też miła była.
A co robiłam wczoraj w Modlnicy.
Ano calutki dzień przesiedziałam sobie na tarasie z cudownym widokiem na zieleń, róże i na błękitne niebo.
Co prawda błękitne było tylko rano, potem niestety zaczęło zaciągać chmurami, ale na szczęście obyło się bez opadów.
A wiecie jak wybornie smakuje obiad na takim tarasie?
Czułam się jak przed laty, w Zawoi.
Co prawda nigdy za Zawoją nie przepadałam, ale mieliśmy tam swoje własne miejsce w rodzinnej wilii i tam spędzaliśmy weekendy i sporą część lata. Zwłaszcza, gdy Tata pracował, ja pozostawałam pod opieką cioć, co niezbyt mile wspominam, bo one ciągle poiły mnie wszelakimi ziółkami których panicznie nienawidziłam.
Za to mój Tata uwielbiał Zawoję, zresztą to on odkrył to miejsce w czasie swoich młodzieńczych wędrówek i namówił swojego Ojca i Braci do wspólnego zakupu sporej działki i do wybudowania pięknej, drewnianej wilii zwanej potem przez Zawojczan Willą Profesora Wyrobka, Każdy mieszkaniec Zawoi ją znał i tam przynosił do nas mleko prosto od krowy, świeżutko uklepane masełko, czy biały serek.
W końcu Zawoja w trakcie wojny była miejscem przetrwania dla Rodziny, tam dzieci były w miarę bezpieczne od wojennych zawieruch, a nasze Mamy i Ciotki mogły nie bać się o losy swoich małych jeszcze wtedy dzieci.
Potem wojna już się na szczęście skończyła, dzieci dorosły, zaczęły do Zawoi przyjeżdżać z własnym potomstwem.
Niestety z czasem w tej dotychczas zgodnej rodzinie coś się zaczęło kwasić, starszy człon Rodziny niestety zaczął odchodzić, młodsi…ech, co tu pisać, wszystko zaczęło się zmieniać i już i ja i moja siostra z dziećmi przestałyśmy do Zawoi jeździć.
Teraz znów jest szansa na powroty do Zawoi, ale przyznam szczerze, jakoś po tamtych wszystkich przejściach jakoś trochę do Zawoi serce straciłam, wcale mnie tam nie ciągnie.
A kiedyś, gdy byłam jeszcze młoda, fajnie nawet czas nad wartkim strumykiem z bardzo zimną wodą, nad którym to strumykiem rosły wspaniałe łopiany z olbrzymimi jak parasol liśćmi, spędzałam, latałam z innymi dziećmi po naszym kawału lasu, gdzie bawiliśmy się w podchody, w Indian, ech, to były czasy.
Co prawda w Modlnicy nie ma szumu strumyka, z szosy dobiega tylko szum aut, ale wokoło jest tyle zieleni, drzew i krzewów, które nieco tłumią ten niepokojący warkot, odpocząć można.
Właściwie Modlnica jest tylko 10 km od Krakowa, jeszcze kilka lat temu, gdy tam przyjechałam po raz pierwszy, była to typowa wioska, teraz stała się przyczółkiem Krakowa , robi się przez różne inwestycje coraz bardziej miejska.
Tu muszę przyznać, że gdy jechałam wczoraj autem do Modlnicy podziwiałam w jakim niesamowitym tempie przechodzi budowa nowej drogi, pewnie moja Siostra już by tej trasy nie poznawała, kiedyś taka sobie szosa, dzisiaj stała się dwupasmówką, a niedługo jeszcze będzie jeszcze więcej jej pasów, rond i innych udogodnień dla kierowców.
A i różne nowe firmy co rusz swoje inwestycje tu pozakładali, biura, sklepy, niedawno była tam tylko Żabka i Biedronka, teraz powstały całkiem nowe markety niczym w normalnym mieście, miejscowi nie muszą teraz jeździć do Krakowa, by zrobić zakupy, te najważniejsze punkty mają prawie koło siebie.
Jednym słowem można powiedzieć, że miasto wkroczyło już na wieś i przygarnęła ją do swojego inwentarza, a równocześnie coś cudownego z tego wiejskiego klimatu jeszcze pozostało. Można tam powiedzieć : mieszkam w Krakowie, mieszkając w Modlnicy i mieszkam w Modlnicy przynależąc do Krakowa.
Zresztą podobnie jest i na zachodzie, w wielkich miastach pozostają tylko wielkie biura, przedsiębiorstwa, a spora część mieszkańców mieszka w pobliskich przysiółkach,daleko od ulicznego gwaru i zaduchu, w korelacji z okoliczną przyrodą.
I Polacy zauważyli, że dobrze jest mieszkać poza wielkimi aglomeracjami, zwłaszcza, gdy jest wygodny ciąg komunikacyjny, a cała aglomeracja i jej struktura jest wspaniale rozwinięta.

Dzisiaj wstał nowy tydzień i zgodnie z zapowiedzią nie jest on udany, przynajmniej na razie deszczowy, co moje biedne kostki odczuwają, ale od czego jest Nimesil i wiara, że jeszcze przyjdą lepsze dni, może nie całkiem do końca od bólu wolne, ale nie tak dokuczliwe, jak ten dzisiejszy,
Na cały nadchodzący tydzień życzę wiele wytrwałości i tego, by cieszyć się z każdej mile spędzonej chwili, jak te wczorajsze przeze mnie w Modlnicy spędzone.

WSPOMINAM……

21 sierpnia `1906 roku przyszedł na świat Emil Wyrobek – mój Tata .
Zawsze zapominam tej daty, nie wiem, to chyba takie rodzinne, że przypominam sobie o Urodzinach Taty dwa dni później, moja siostra też nigdy daty 22 kwietnia zapamiętać nie mogła i urodzinowe życzenia składała mi dwa dni później.
Ale w tym roku postanowiłam, że tej daty nie zapomnę i własnie w Dniu Jego Urodzin, chociaż są to już Jego 115 urodziny, pamiętać będę.
Za parę dni, 2 września znów będę o Nim pamiętała, to będzie smutny dzień, gdy musiałam z Moim Tatą rozstać się na zawsze.
Nie musiał wcale jeszcze odchodzić, miał dopiero 68 lat, niestety Jego sterane chorobami , ciężką pracą i wieloma stresami, które Go przez niełatwe życie prowadziło serce nie podejmowało się dalszej pracy.
Tata całe swoje życie pracował dla dobra ludzi, niósł pomoc wszędzie tam, gdzie Go potrzebowali.
Tata nigdy nie żył tylko dla siebie, On był wzorowym Mężem, Ojcem, Dziadkiem, był Prawdziwym Lekarzem, który był zawsze tam, gdzie ktoś szukał pomocy, a strefa materialna wcale nie odgrywała tutaj decydującej roli, był Przyjacielem Ludzi i może dlatego zawsze ich szanował i był bardzo przez ludzi szanowany,
To nie prawda, że myślę o moim Tacie tylko w dniu Jego śmierci. Często sobie z Nim rozmawiam, zastanawiam się, jaka byłaby Jego reakcja na to, co się obecnie u nas w Polsce dzieje. Tata brzydził się kłamstwem nigdy nie popierał ludzi, którzy z pogardą zwracali się do innych i chociaż był osobą bardzo w Krakowie znaną, nigdy nad nikogo się nie wywyższał.
Na pewno byłby zdruzgotany obecnym stanem Polski, bo chociaż nie doczekał pogromu komunizmu, którego był zdecydowanym przeciwnikiem (między innymi dlatego stracił etat Dyrektora w krakowskim oddziale Instytutu Onkologii), nie spodobało by Mu się to, co można złego uczynić z próbami osiągnięcia niewątpliwego sukcesu Polski w wyprowadzeniu jej na czyste tory. A bardzo boleśnie przeżył wiele polskich porażek, był prawdziwym patriotą, ale nie takim na pokaz, z pustymi słowami bez pokrycia, walczył z okupantem po cichu, nie wiele mówił, ale działa,ł wybraniając wielu Polaków przed wywozem do Oświęcimia ( Niemcy panicznie bali się panującej wtedy gruźlicy, więc odpowiednie zaświadczenie było wystarczającym, by zapobiec nie jednemu tragicznego losu w obozie).
Wiedział, że ryzykuje, zresztą podobnie jak wtedy, gdy Niemcy kazali spakować Mu i przygotować do wywózki aparat rtg z jednej krakowskiej przychodni, a Tata zarządził spakowanie zamiast aparatu zwyczajnych ciężkich kamieni, aparat został ukryty i nadal został naszym, a nie okupanta dobrem, z którego w późniejszych latach można było korzystać.
Piękna jest karta mojego Taty, jest wiele zapisanych i niezapisanych historii świadczących o Jego bohaterstwie, myślę, że i teraz nie zezwalałby na rujnowanie Polski, co prawda wtedy wrogiem był obcy najeźdźca, niestety mniej szlachetna jest obecna sytuacja gdy wróg jest „swój”, a działa podstępnie na rozkaz wrogich Polsce przeciwników,


Jestem o tym głęboko przeświadczona, bo doskonale znałam swojego Ojca, Jego poglądy i często z Nim na różne tematy rozmawiałam.

Dlatego dzisiaj zamieściłam sobie takie wspomnienie o moim Wspaniałym Tacie, Człowieku o wielkim sercu,wielkim umyśle, prawdziwym erudycie, którego interesowały wszelakie dziedziny życia człowieka, nie dał się zaszufladkować w temacie Medycyna i czerpanie z niej zysków, interesował się i polityką i historią, uwielbiał podróże, a otaczająca Go przyroda nigdy nie była dla Niego nieznajomą, potrafił nie tylko zachwycać się każdym kwiatkiem, drzewem, czy rodzajem otaczających Go ptaków i zwierząt, ale wszystkich potrafił nazwać po imieniu i wspaniale o nich opowiadać.
Uwielbiałam te spacery z Tatą po lesie, czy spacery po naszym Krakowie, gdzie każda kamienica miała swoją ukrytą historię, architektoniczną tajemnicę, przez mojego tatę zawsze mi objawianą.
Bo widzisz ten łuk nad bramą??….widzisz te charakterystyczne cechy dla danej epoki, w której był ten, czy tamten budynek budowany……On to wszystko znał, ale też i umiał i chciał przekazywać takie informacje innym np, swojej córce.
I nigdy nie zapomnę Jego mądrych słów, o których już wspominałam PAMIĘTAJ! JEŻELI CHCESZ OD KOGOŚ COŚ BRAĆ, NAJPIERW SAMA MUSISZ COŚ MU OD SIEBIE DAĆ.

Tata nigdy nie patrzył, by zabrać innym, On z serca dawał innym siebie i uczył mnie, że takim powinien Człowiek być.

TO BYŁ ŚWIAT W ZUPEŁNIE INNYM STYLU – TO BYŁ CZŁOWIEK W ZUPEŁNIE INNYM STYLU i dlatego zawsze był i pozostanie dla mnie niedoścignionym IDOLEM