A taka nadeszła wczoraj z Przygodzic. Ten mały bocianek, który był kilka dni temu wyciągnięty z gniazda, po wizycie u weterynarza jeszcze tego samego dnia miał operację, która się udała, niestety kilka godzin potem bocianek pożegnał się z wesołym życiem na tym łez padole.
Smutne, bo akurat w tym roku śledziłam dokładnie losy bocianów w Przygodzicach. Najpierw padł ten najmniejszy bocianek, przezywany Kruszynką, bo urodził się jako ostatni i bardzo odbiegał wielkością od swojego bocianiego rodzeństwa. Niestety jakaś zła infekcja zaatakowała także i drugiego od końca bocianka i ten też padł. Zresztą wcześniej już pilni obserwatorzy wiedzieli, że i z tym bociankiem coś niedobrego się dzieje, mimo, że jadł, prawie tak jak jego rodzeństwo, jego waga była o wiele niższa, mocno dyszał całym otwartym dziobem. Gdy go wyjmowali z gniazda, niestety charczał bardzo podejrzanie. Widać infekcja dopadła jego struny głosowe, a może i płucka?
Ce la Vie, ale smutne.
Mam tylko nadzieję, że pozostała trójka małych, a właściwie już całkiem nie małych bocianków doczeka swojego odlotu do ciepłych krajów.
Już są obrośnięte piórkami, a nie jak dotychczas puchem, już mają swoja termoregulację i pewno łatwiej im będzie przeżyć wszelakie ulewy i burze, które niestety prawie codziennie w Przygodzicach goszczą. Teraz te swoje skrzydła ćwiczą zajadle, prostują je, wymachują nimi przy tym śmiesznie podskakując.
Jeszcze troszkę, a oderwą się od podłoża i…wyfruną sobie. Na razie stojąc na obrzeżach gniazda z wielkim zainteresowaniem patrzą w dal i pewnie już marzą, by tam samemu poszybować. Nareszcie będą mogły sobie zwiedzić okolice i mokradła, na których tyle pysznego jedzonka się znajduje. Nie będą musiały czekać, aż im któryś z rodziców przyniesie te smakołyki do gniazda, a ich zawsze jest za mało i muszą o nie sobie zawalczyć. Który silniejszy, lepsze kąski zdobywa. Teraz konkurencja jest już niby mniejsza, bo została tylko trójka maluchów, ale one są niezwykle żarłoczne i zawsze wydaje im się, że tego jedzonka jest za mało, przynajmniej na tyle, żeby się z rodzeństwem sprawiedliwie dzielić.
Tak więc teraz przed nimi nie lada wyzwanie, bo takie samodzielne fruwanie pewnie do łatwych nie należy, pewno można porównać go do pierwszych kroków, które małe dziecko samodzielnie robi, najpierw niezgrabnie, potem idzie już całkiem nieźle.
No tak, już jutro rozpocznie się miesiąc lipiec, czyli nasze bocianki pozostaną w gnieździe jeszcze tylko około półtora miesiąca i przez ten czas będą już musiały osiągnąć tajniki fruwania w sposób doskonały, bo bardzo daleka i długo trwająca ich potem droga czeka, a po drodze czyha tyle niebezpieczeństw przecież….
No i smutno już będzie, gdy one sobie odlecą, gdzie będę kilka razy zaglądała i podglądała czyjeś życie.
W każdym drzemie taka swoista żyłka podglądactwa a’ la Big Brother.
Dzisiaj mamy piątek. Dla mnie to szczególny dzień, bo dzisiaj idę po raz ostatni (???) z moim kolankiem do pana doktora – chirurga-ortopedy.
Po raz ostatni będę miała robioną tę blokadę w kolano i…..
No właśnie, zainwestowałam chyba niepotrzebnie w to kolano tyle forsy. Forsa przepadła, a kolano jak bolało, tak boli nadal.
Wczoraj wieczorem okropnie mi dawało popalić, tak, jakby wiedziało, że dzisiaj znów mu na złość będę robiła.
Ja jemu?, to raczej ono mnie dokucza.
Koleżanka mówiła mi, że całkiem możliwe, że dopiero po pewnym czasie odczuję ulgę, ale ja…po prostu w to już nie wierzę i koniec.
Bolało, boli i boleć będzie, taka widać jego złośliwa natura.
No, ale czy tak, czy siak i tak muszę ten ostatni zastrzyk przyjąć i robić dobra minę do złej gry.
Tylko jeszcze raz muszę dokładnie dopytać pana doktora, co mam dalej z tym kolanem robić?
Może jakieś zabieg typu magnetron, laser, czy coś podobnego by się przydało. Bo naprawdę trudno z tym bólem wytrzymać.
Na razie tylko go masuję specjalną szczotką, inaczej rano w ogóle bym na niego nie stanęła.
Wczoraj burza szalała nad całą Polską, szczególnie nad stolicą. Kraków jakoś szczęśliwie omijała, co prawda straszyła nieco, ale na strachach się kończyło. Nawet noc była całkiem spokojna, chyba, bo dokładnie nie wiem co się działo, tak wspaniale mi w Morfeusza ramionach było…..
Spałam aż do białego ranka.
A poranek wstał śliczny, słoneczny i całkiem wesoły. Zapowiada nam się wspaniały piąteczek.
No i takiego super udanego dnia Wszystkim Wam życzę.
Dużo słonka, dużo uśmiechu i samych radosnych chwil. A Lucynkom i Emiliom w dniu dzisiejszym najlepsze życzenia Imieninowe składam