bardzo smutna wiadomość

 

 

A taka nadeszła wczoraj z Przygodzic. Ten mały bocianek, który był  kilka dni temu wyciągnięty z  gniazda, po wizycie u weterynarza jeszcze tego samego dnia miał operację, która się udała, niestety kilka godzin potem  bocianek pożegnał się z wesołym życiem na tym łez padole.
Smutne, bo akurat w tym roku śledziłam dokładnie losy bocianów w Przygodzicach. Najpierw padł ten najmniejszy bocianek, przezywany Kruszynką, bo urodził się jako ostatni i bardzo odbiegał wielkością od swojego bocianiego rodzeństwa. Niestety jakaś zła infekcja zaatakowała także i drugiego od końca bocianka i ten też padł. Zresztą wcześniej już pilni obserwatorzy wiedzieli, że i z tym bociankiem coś niedobrego się dzieje, mimo, że jadł, prawie tak jak jego rodzeństwo, jego waga była o wiele niższa, mocno dyszał całym otwartym dziobem. Gdy go wyjmowali z gniazda, niestety charczał bardzo podejrzanie. Widać infekcja dopadła jego struny głosowe, a może i płucka?
Ce la Vie, ale smutne.
Mam tylko nadzieję, że pozostała trójka małych, a właściwie już całkiem nie małych bocianków doczeka swojego odlotu do ciepłych krajów.
Już są obrośnięte piórkami, a nie jak dotychczas puchem, już mają swoja termoregulację i pewno łatwiej im będzie przeżyć wszelakie ulewy i burze, które niestety prawie codziennie w Przygodzicach goszczą. Teraz te swoje skrzydła ćwiczą zajadle, prostują je, wymachują nimi przy tym śmiesznie podskakując.
Jeszcze troszkę, a oderwą się od podłoża i…wyfruną sobie. Na razie stojąc na obrzeżach gniazda z wielkim zainteresowaniem patrzą w dal i pewnie już marzą, by tam samemu poszybować. Nareszcie będą mogły sobie zwiedzić okolice i mokradła, na których tyle pysznego jedzonka się znajduje. Nie będą musiały czekać, aż im któryś z rodziców przyniesie te smakołyki do gniazda, a ich zawsze jest za mało i muszą o nie sobie zawalczyć. Który silniejszy, lepsze kąski zdobywa. Teraz konkurencja jest już niby mniejsza, bo została tylko trójka maluchów, ale one są niezwykle żarłoczne i zawsze wydaje im się, że tego jedzonka jest za mało, przynajmniej na tyle, żeby się z rodzeństwem sprawiedliwie dzielić.
Tak więc teraz przed nimi nie lada wyzwanie, bo takie samodzielne fruwanie pewnie do łatwych nie należy, pewno można porównać go do pierwszych kroków, które małe dziecko samodzielnie robi, najpierw niezgrabnie, potem idzie już całkiem nieźle.
No tak, już jutro rozpocznie się miesiąc lipiec, czyli nasze bocianki pozostaną w gnieździe jeszcze  tylko około półtora miesiąca i przez ten czas będą już musiały osiągnąć tajniki fruwania w sposób doskonały, bo bardzo daleka i długo trwająca ich potem droga czeka, a po drodze czyha tyle niebezpieczeństw przecież….
No i smutno już będzie, gdy one sobie odlecą, gdzie będę kilka razy zaglądała i podglądała czyjeś życie.
W każdym drzemie taka swoista żyłka podglądactwa a’ la Big Brother.

Dzisiaj mamy piątek. Dla mnie to szczególny dzień, bo dzisiaj idę po raz ostatni (???) z moim kolankiem do pana doktora – chirurga-ortopedy.
Po raz ostatni będę miała robioną tę blokadę w kolano i…..
No właśnie, zainwestowałam chyba niepotrzebnie w to kolano tyle forsy. Forsa przepadła, a kolano jak bolało, tak boli nadal.
Wczoraj wieczorem okropnie mi dawało popalić, tak, jakby wiedziało, że dzisiaj znów mu na złość będę robiła.
Ja jemu?, to raczej ono mnie dokucza.
Koleżanka mówiła mi, że całkiem możliwe, że dopiero po pewnym czasie odczuję ulgę, ale ja…po prostu w to już nie wierzę i koniec.
Bolało, boli i boleć będzie, taka widać jego złośliwa natura.
No, ale czy tak, czy siak i tak muszę ten ostatni zastrzyk przyjąć i robić dobra minę do złej gry.
Tylko jeszcze raz muszę dokładnie dopytać pana doktora, co mam dalej z tym kolanem robić?
Może jakieś zabieg typu magnetron, laser, czy coś podobnego by się przydało. Bo naprawdę trudno z tym bólem wytrzymać.
Na razie tylko go masuję specjalną szczotką, inaczej rano w ogóle bym na niego nie stanęła.

Wczoraj burza szalała nad całą Polską, szczególnie nad stolicą. Kraków jakoś szczęśliwie omijała, co prawda straszyła nieco, ale na strachach się kończyło. Nawet noc była całkiem spokojna, chyba, bo dokładnie nie wiem co się działo, tak wspaniale mi w Morfeusza ramionach było…..
Spałam aż do białego ranka.
A poranek wstał śliczny, słoneczny i całkiem wesoły.  Zapowiada nam się wspaniały piąteczek.
No i takiego super udanego dnia Wszystkim Wam życzę.
Dużo słonka, dużo uśmiechu i samych radosnych chwil. A Lucynkom i Emiliom w dniu dzisiejszym najlepsze życzenia Imieninowe składam

Hallo! Miłego dnia

 

Jak to dobrze, że ja już nic nie muszę……
Czytam ostatnio te brukowce, te wspomnienia kobiet, czasami mężczyzn,  na ogół młodych, chociaz tacy pod sześćdziesiątkę i dwa lata więcej też się zdarzają i czasami zastanawiam się, ile jest w tych wszystkich zwierzeniach fantazji, a ile prawdy.
Tyle dziwnych faktów się zdarza, dla mnie czasami wręcz nieprawdopodobnych, bo jak można na ten przykład  iść ulicą, złamać obcas od szpilki, zahaczając  o tramwajową szynę i wpaść przez to  w  opiekuńcze ramiona akurat tego jedynego, niezastąpionego, który akurat w tym momencie się tam pojawił i jak się okazało, był to przyczynek następującej potem wielkiej miłości. Czysta fantazja. Ale skoro komuś wygodniej jest fantazjować, niż  normalnie żyć…
No właśnie, normalnie żyć, bez stresów, bez tych podchodów, czy się komuś spodobam, czy nie. To już za mną, na szczęście, chociaz z kolei nie mogę się pochwalić w tej materii jakimiś szczególnymi rezultatami. Ale to już było i nie wróci więcej…….
Ale…….. przecież nie wygląd jest chyba najważniejszy w późniejszym wspólnym życiu. Tak wielu mężczyzn tego całkiem nie do końca pojmuje.
No bo co z tego, że „zaliczy” następną piękność, która albo puści go zaraz w trąbę, albo okaże się całkowitą jędzą i to w dodatku krnąbrną i leniwą.
Często, a właściwie najczęściej takie przypadki źle się kończą, zarówno dla mężczyzn, ale i dla kobiet, które najczęściej później przez całe swoje życie niosą brzemię takiej znajomości w postaci dziecka, które musi sama wychowywać, sama poświęcać mu całe dnie i noce, a jeszcze w dodatku często taki ojciec z przypadku nie wywiązuje się z finansowego zabezpieczenia swojego potomka. Samo życie !!
Pewnie, że są i tam opowieści o długim i szczęśliwym życiu, to raczej rzadko się zdarza, bo co może powiedzieć kobieta, czy mężczyzna, którzy piiszą te słowa w wieku jeszcze stosunkowo młodym. Przed nimi jeszcze wiele życiowych zakrętów  pozostaje, nie wiadomo, co za tym kolejnym zakrętem się zdarzy……..
Spyta ktoś, to po co wydaję pieniądze na te gazetowe bzdury?
Ano, lubię sobie czasami posiedzieć w kuchni na kanapie i poczytać, pijąc na przykład poranną kawę, czy herbatę, A potem i tak tych gazet nie wyrzucam, oddaję je w ręce pewnej babci, która też z wypiekami na twarzy sobie życiowe historyjki czyta.
Kiedyś czytałam zresztą bardzo zabawną historię, bo i takie bywają o pewnym wężu Hieronimie, którego mąż przytargał do domu, aby zaopiekować się nim pod nieobecność przyjaciela, który akurat wyjechał „na trochę” do Stanów. Oczywiście żona nie była z tego powodu zadowolona, ponieważ bała się tego wielkiego dusiciela, który stale wyłaził ze swojego terrarium i łaził po całym mieszkaniu. Kategorycznie zażądała, by mąż oddał ten wspaniały okaz do ZOO. Ale pewnego dnia zmieniła zdanie, gdy dowiedziała się, że podczas gdy ona i jej mąż byli w pracy dokonano napadu na jej mieszkanie.
Gdy wezwana przez policjantów wróciła do okradzionego swojego mieszkania zobaczyła ciekawa scenkę, włamywacz leżał na ziemi, opleciony szczelnie przez węża, a gdy próbował się wyzwolić z tego wężowego uścisku Hieronim syczał okropnie i wywalał swój wściekły języczek. Do gospodyni należało zatem odwołać jakoś węża od tego nieszczęśnika, co prawda nigdy wcześniej  z wężem nie rozmawiała, ale o dziwo, na jej słowa „Hieronim, już wszystko w porządku, zrobiłeś swoje, wracaj do swojego domku”, wąż pomału rozplótł swój uścisk i popełzał w kierunku terrarium.
Wszystko skończyło się pomyślnie, więc żona zatelefonowała do biura swojego męża, aby go powiadomić, żeby już nie myślał o przeprowadzce węża, a wręcz przeciwnie, żeby kupił mu dzisiaj w nagrodę jakiś specjalny, smakowity kęsek.
Prawda to, czy fikcja? nie zastanawiam się nad tym, mogło i tak rzeczywiście się dziać, ale czytałam ten artykuł z uśmiechem na buzi. I o to przecież chodzi!!!

„Moi panowie” za ściany, ci od remontu kamienicy obok, już prawie od bladego świtu działają Popatrzyłam na zegar, było dopiero piętnaście minut po godzinie szóstej, a chłopaki już pracują, już radio gra na cały regulator, dzisiaj troszkę głośniej, niż ostatnio, na pewno ktoś im zwróci w końcu znów uwagę i przyciszą w końcu  ten radioodbiornik.
Łup, łup, łup- tak na razie  dochodzi nawet do mojego pokoju, jak to dobrze, że już poranną kawę wypiłam, inaczej nawet własnych myśli bym nie usłyszała w tej głośnej kuchni.

Ciekawe, jaki czeka nas dzisiaj dzień. Zapowiada się na cieplutki i słoneczny, jednak zapowiadają jakieś burze, opady grady, wichury……
Nam się to nie podoba, a co mają „powiedzieć” biedne moknące na gnieździe bocianki. Żałośnie wyglądały wczoraj wieczorem z tymi zmokniętymi piórkami.

No to życzę przyjemnego czwartku, może jednak obejdzie się jakoś bez tych wszystkich pogodowych  zawirowań??? Oby !!!!
Dla Wszystkich Pawłów i Piotrusiów, którzy ewentualnie  przypadkowo odwiedzą mój blog przesyłam specjalne imieninowe pozdrowienia i życzenia wszystkiego najlepszego.

zapowiadana niespodzianka dla U………

 

Szczęśliwej  środy Uleczku !!!

 

Właściwie to nie jest niespodzianka, bo wiadomo, że żadna środa nie może obejść  bez różyczek dla Ciebie, Ulu.
Muszę wcześniej dzisiaj zamieścić mój blog, bo moja Przyjaciółka Ula już od samego rana jest aktywna i pewno już na mój blog czeka.
A skąd to wiem? No bo już na Face Booku polubiła moje dwa wpisy. Też dospać nie może , podobnie jak ja?
Uleczko kochana. Na pewno dzisiaj przed Tobą niezwykle aktywny dzień, bo i pogoda temu służy. Na pewno z tymi kijkami gdzieś biegasz, aż mi żal, że jesteś tak daleko, ale i tak bym Ciebie nie dogoniła, bo przecież ja teraz łażę jak ten ślimak pomału.
Moje kijki gdzieś tam są schowane (nawet po tej przeprowadzce nie bardzo wiem, gdzie się skryły), ale i tak na razie nie są użyteczne.
A może kiedyś……… wyjmę je z tego mojego lamusa i też będę z nimi biegała.
Tylko kiedy, chyba dopiero w następnym wcieleniu.
No to biegaj Uleczku za mnie i za siebie, może i mi to na zdrowie wyjdzie, gdy sobie pomyślę, jaka jesteś z tymi kijkami szczęśliwa.
Zresztą każdy ma inny „sposób” na życie. Ja nigdy nie byłam sportowo aktywna – niestety.
Pamiętam, że gdy jeszcze chodziłam do szkoły, zawsze migałam się od WF-u. Po prostu go nie lubiłam i już. Może dlatego przez to byłam taka zawsze ociężała, po prostu gruba? Zresztą chodzić też nie lubiłam. Wszelakie dalsze wycieczki dla mnie zawsze były piekielnym wymysłem i zastanawiałam się, jak to jest polubić męczyć się niepotrzebnie.
Kiedyś opisywałam swoje kłopoty z wyjściem na Babią Górę – byłam tam właśnie tylko jeden jedyny raz.
Wielkim nieporozumieniem było dla mnie podjęcie studiów na wydziale Geologii na AGH. Już pierwsza praktyka pokazała mi, że ja się na ten wydział po prostu nie nadaję. Nie dlatego, że trzeba było się sporo uczyć, bo na których studiach tego robić nie trzeba, ale praca geologa jest głównie w terenie i właśnie na takich praktykach chodziło się po różnych górkach i pagórkach i zbierało geologiczne okazy. Taka praktyka to był dla mnie koszmar, więc bardzo szybko, już po pierwszym roku, z tych studiów zrezygnowałam. Ale to już jest historia, chociaż niechęć do łażenia, nie tylko zresztą po górach, nadal bardzo głęboko we mnie tkwiła i tkwi nadal. Szczególnie teraz, gdy moje dolne kończyny odmawiają mi posłuszeństwa.
Ale czy z tego powodu mam być nieszczęśliwa? Musiałam sobie znaleźć jakiś zamiennik, a nim został internet.
Pewno, że to nie to samo, ale dzięki nim mogę w jednym dniu być zarówno gdzieś wysoko w górach, na najwyższym ich szczycie, a także i nad swoim ukochanym morzem. Mogę być wszędzie, nie tylko w Polsce, ale i na Alasce i w gorącej Afryce, mogę oglądać to wszystko, czego na pewno w realnym świecie bym nie zobaczyła. Może to nie jest dobry sposób na życie, taki trochę erzac, ale….. jak się nie ma co się lubi, czy nie lubi, to się lubi co się ma.
Zresztą teraz internet już troszkę inaczej traktuję, jak  jeszcze kilka lat temu.Wtedy byłam jeszcze bardziej narażona na imprezowanie.
Przecież w tym internecie buszuję już chyba około 17 lat – to dosyć długi czas.
Pamiętam swój „pierwszy raz”, gdy siedząc z kolegą Mikołajem w kawiarence internetowej,, do której mnie zaprowadził, nie wiedziałam jeszcze, czego właściwie mam tam szukać, po prostu byłam zielona. Oglądałam wtedy profile członków mojej rodziny, mojego ojca, kuzyna, wujka, to wszystko, co mogłam w Wikipedii znaleźć.
No a potem weszłam na czat Wirtualnej Polski i tam też nie za bardzo jeszcze wiedziałam, jak się poruszać.
Ale pomalutku, pomalutku zyskiwałam różnych znajomych, raz fajnych, czasami wręcz nieodpowiednimi do towarzystwa i uczyłam się rozróżniać, co jest dobre, co jest złe w internecie. Tu starałam się posługiwać swoją intuicją, chociaz i ona nie raz mnie zawodziła. Bo wiadomo, są ludzie i ludziska.
Najszczęśliwsze chwile spędziłam na portalu Polchatu, w pokoju 50 -latków., a potem 50 latków plus. Pamiętasz Uleczko? Tam się spotkałyśmy przecież.:-)
Ale czas mijał i fascynacja tym pokojem pomału mijała, zresztą całe nasze fantastyczne towarzystwo jakoś się kolejno wykruszało, a ci nowi którzy tam zaczęli przychodzić, już nie byli tacy fajni. Już nie można sobie było swobodnie porozmawiać, pośmiać się, zaczęły się internetowe kłótnie, niedomówienia, złośliwostki, co powodowało, że stamtąd się wymiksowałam.
Pierwsze moje kroki na Face Booku to były różne głupkowate nieco gry, ale nic innego tam nie potrafiłam, znów nie wiedziałam, jak się tam wgryźć, poruszać. Ale stopniowo zaczęłam poznawać różne ciekawe osoby, różne ciekawe portale i tak tam tkwię do dzisiaj.
Jedno, co pozostało u mnie niezmienne od 14 lat, to ten mój blog, który polubiłam, w którym, mogę „powiedzieć” to co myślę, chociaz czasami narażam się niektórym i w „podzięce” dostaje przeróżne komentarze, czasami nawet niepochlebne.
Ale tym przestałam się już przejmować. Mój blog jest jak moje mieszkanie, do których wszystkich zapraszam, a jeżeli ktoś źle się tutaj czuje……. to jego wina, nie moja. Ale zawsze uwagi pozostawić można, nawet te, które niezbyt mi się podobają też przyjmuję do wiadomości, no chyba, żeby były wybitnie złośliwe, ale z takimi raczej się nie spotykam. Nie, to wcale nie oznacza, że każdy ma mi przyklaskiwać, przecież każdy ma prawo myśleć tak jak chce i widzieć ten sam problem w całkiem innym świetle. Przecież nikt nie powiedział, że jestem nieomylna.
No a teraz najczęściej oglądam sobie na necie przeróżne seriale. Właściwie nawet więcej na komputerze, niż w telewizji, która ostatnio, szczególnie przez okres wakacyjny, zrobił się nudny.
No co prawda są powtórki starych, bardzo wczesnych odcinków, na przykład „M jak miłość”, a teraz jeszcze jest powrót do pierwszej mydlanej polskiej opery „W labiryncie” – też wiele razy przeze mnie oglądany, ale lubię akurat ten serial, cieszę się, że do niego powrócili na TVP Historia.
A jeszcze zapomniałam wspomnieć, że był czas, gdy nagminnie grałam w Plemiona, ale ta gra zawsze doprowadzała mnie do wielkich nerwów, szczególnie, gdy zabierali mi wioski, które sobie sama rozwijałam.
Co prawda ja tez rabowałam cudze wioski, też je sobie przypisywałam, ale to już całkiem coś innego, mnie było wolno, im nie. 🙂
No to w końcu przestałam grać w tę grę, bo na co potrzebne mi były dodatkowe nerwy. Teraz wchodzę czasami na Plemiona tylko po to, by porozmawiać na nim z moim kolegą Grzesiem. Mam tam tylko jedną malusieńką, całkiem nierozwiniętą wioskę, ale wcale o nią nie dbam, tę grę uznaję tylko jako swoisty rodzaj czatu z moim kolegą.
No i czasami podglądam sobie jeszcze życie bocianków w Przygodzicach. Dwa dni temu obrączkowano trójkę maluchów, maja teraz piękne obrączki na łapach. To była cała akcja, zresztą potem sfilmowana. Najpierw ekipa została podniesiona na specjalnym wózku do wysokości gniazda, nakryła specjalną siatką maluchy (bociani rodzice byli wtedy poza gniazdem) i kolejno po jednym z nich wyjmowali i wsadzali do specjalnego pojemniczka.
Niestety najmłodszy z bocianków okazał się bardzo chory i został wzięty pod opiekę weterynaryjną, na razie nie powróci do gniazda. Pozostałe bocianki znów zostały umieszczone w gnieździe, które zostało wymoszczone świeżym siankiem. Szybko przystosowały się do nowej sytuacji, nawet te obrączki na łapach  wcale im nie przeszkadzają, a i rodzice bocianów też tolerują z powrotem swoje dzieci w gnieździe, wcale ich nie zlekceważyły, co mogło się teoretycznie dziać po ludzkiej interwencji. Ciekawa jestem tylko, czy ten chory bocianek, który jest już podobno po operacji, będzie mógł do swojej rodziny powrócić.

No to może jeszcze  coś o pogodzie? Dziwna jest taka, niby pochmurno, niby słonko wychodzi, właściwie człowiek nie wie, jak ma się ubrać, czy zaraz deszcz nie spadnie.
Jednak najlepiej byłoby ze sobą nosić jakąs niewielką szafę z kilkoma rodzajami ubrania i obuwia, żeby być zawsze na czasie.
No bo gdy ktoś na przykład rano wychodzi z domu, a wraca późnym popołudniem, czy wieczorem, skąd ma wiedzieć, jak ma się ubrać, żeby było dobrze?
Życzę Uleczce i wszystkim moim kochanych Czytelnikom pogodnej środy i dobrego humorku na dzień dzisiejszy

to tylko wtorek

 

 

Czyżbym nową tradycję w moim blogu zaprowadziła i teraz dni tygodnia odliczam?
A to dopiero jest drugi dzień tego tygodnia, jeszcze kilka dni do weekendu nam pozostało.
A jutro………
Ciii, to dopiero jutro, niespodzianka dla U 🙂

A co ciekawego u mnie słychać?
Wnerwiam się troszkę, bo jakby nie było, zainwestowałam w to moje nieszczęsne kolanko prawie 600 zł, a ono w podzięce….boli nadal.
Raz więcej, raz mniej, ale daje w kość, szczególnie rano, gdy jako ta ostatnia kaleka z łózka wstaję i…kuleję.
Chociaż w ciągu dnia też nie pozwala mi o sobie całkowicie zapomnieć.
Skoro mam już za sobą cztery takie zastrzyki i nie wiele mi one pomogły, to jaką mam gwarancję, że ten piąty, ostatni, mi pomoże?
Cudów nie ma, nie pomogą mi te zastrzyki i już. Już do końca życia pozostanę kulawa, no chyba, że zdecyduję się na operację, ale….
Po pierwsze : pieniądze. Taka operacja kosztuje około 14-15 tysięcy złotych, bo na NFZ raczej nie mam co liczyć.
A po drugie? Może ma rację Magda, że będę miała wielkie kłopoty, jako, że mam dosyć słabe, a właściwie to całkiem słabe ręce, więc jak będę o tych dwóch kulach chodziła, na czym niby będę miała się wspierać.
Przecież wtedy właśnie cały ciężar ciała na moich rękach by spoczywał. A ja czasami nawet nie mam siły słoika otworzyć, czy guzika przyszyć, takie mam zgrabiałe te łapy. No i przy wchodzeniu do autobusu, czy na wyższy stopień, gdy muszę podciągnąć się na rekach, też mam spore kłopoty,
Całkiem już skapcaniałam. Całe szczęście, że jeszcze mój umysł jako tako działa, bo i gdy mój rozum wysiądzie…….. kto będzie  ze mną  wytrzyma? kto się mną zaopiekuję?
Nie wyobrażam sobie takiego momentu, gdybym musiała być od kogoś uzależniona, zawsze miałam w sobie tę butę niezależności i własnego zdania.
Zdanie co prawda nadal by pozostało moje, ale i ja musiałabym liczyć się raczej z innymi, niż oni ze mną.
Nawet nie chcę o tym myśleć, kalectwo to ogromne nieszczęście.
Więc porzucam, chociaż na moment, te złe moje myśli i cieszę się słonkiem, które świeci pięknie za oknem.
Co prawda nie jest tak wspaniale, jakie  było w Modlnicy, gdy na tarasie cały dzień przesiedzieć sobie mogłam, ale tu otwieram balkon na oścież i też jest nieźle.

Tym bardziej, że już na szczęście robotnicy  nie prószą tym białym świństwem, a dzisiaj jest u mnie Renatka i pięknie mi balkon wysprzątała (nie tylko zresztą balkon).
Podczas remontu robotnicy podcięli kilka korzeni krzaczków, które do mnie zaglądały do okna, więc pozostały mi suche badyle, które właśnie Renia też pousuwała.
Szkoda tylko, że podwórko nie jest najpiękniejsze na świecie, tak bym chciała, żeby tam były piękne rabatki kwiatowe. Niestety to nie ode mnie zależy, to pozostaje w gestii właścicielki domu, a ona……. owszem sadzi kwiatki, ale całkiem gdzie indziej…..

Ech, życie, życie…..
A co poza tym?
Nie uwierzycie, tak wzięłam sobie do serca dobrą radę mojego miłego komentatora (komentatorki??), że nic o polityce nie wspominam.
Ba, nawet ją znielubiłam i nie czytam żadnych radosnych wiadomości Pisu, jakie mamy wspaniałe życie.
Ja mam wspaniałe, beż polityki i Polityki ( gazety), całkowicie.

Za to sen ostatnio mam wręcz wspaniały. Wczoraj już spałam przed 10 wieczór, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, żebym tak wcześnie zasypiała.
Ba, nawet się zastanawiałam: jak to, za oknem jeszcze jasno, a ja już do łóżka się ładuję?
No co, najwyżej pooglądam sobie swój ulubiony serial na kompie obejrzę (pamiętacie? – ostatnio wciąż to jest „Na sygnale”), ale na ogół nie udaje mi się oglądnąć całego odcinka, bo za chwilę oczywiście śpię.
Inna sprawa, że wtedy okropnie wcześnie się budzę, na ogół pomiędzy 5 a 6 rano, ale co mam robić, gdy już czuję się wyspana?
Coś tam pobuszuję po internecie i…oczywiście najwyżej co następny odcinek serialu oglądnę.
No i potem czas na kawkę, na śniadanko….na normalne poranne sprawy.

Przyjemnego i słonecznego dnia życzę, bo gdy słonko świeci, nawet najbardziej zbolała dusza się raduje.
Zresztą zawsze jest jakieś jutro, a jutro musi być przecież lepsze.

a poniedziałek……..

 

Najlepiej jest rozpoczynać nowy tydzień z pozytywnym nastawieniem do życia. A taką dobrą energię może tylko przynieść poranna kawa.
Oczywiście najlepiej we dwoje, ale, gdy nie ma się kogoś bliskiego obok siebie,  samotna  kawa tez potrafi człowieka na nogi postawić
Jest jeszcze bardzo wczesna godzina, dopiero co minęła szósta rano, a ja już jestem na nogach.
Ostatnio nauczyłam się wcześniej zasypiać, dlatego tak wczesnym porankiem rozpoczynam dzień.
A dzisiaj to jest dzień szczególny, poniedziałek.  Człowiekowi rozleniwionemu wspaniałym i ciepłym weekendem, nieco trudniej się jest zmobilizować do życia. Ale trudno, tak trzeba.
Tę noc też spędziłam jeszcze w Modlnicy i nawet trzeba przyznać, że się wyspałam, chociaż za oknem cały czas szum przejeżdżających samochodów słychać. Niestety blisko domu jest ruchliwa arteria, prowadząca do Olkusza i nią właśnie przejeżdża cały cza mnóstwo aut różnej wielkości, więc i różny  hałas robiący. Co prawda w nocy hałas jest nieco mniejszy,ale nie można powiedzieć, że jest całkowity spokój. Można jednak się przyzwyczaić, no chyba, że ktoś ma bardzo lekki sen, wtedy mogą być pewne utrudnienia w nocy.
Ja oczywiście włączam sobie swoje „usypiacze”, czyli seriale, które oglądam na laptopie i one bardzo pozytywnie na moją senność działają.
Ostatnio oglądam po kolei wszystkie odcinki „Na sygnale” i zastanawiam się, czy na pewno aż tak fascynujące zdarzają się prawdziwym ratownikom, jeżdżącym na „erkach” Bo raczej wątpię, żeby lekarz z erki rzeczywiście zrobiłby operację ma otwartym sercu w windzie, czy chociażby zrobił cesarskie cięcie gdzieś na łonie przyrody, byleby tylko uratować dziecko i umierającą matkę. Oczywiście, że jest to wszystko fikcja, ale pokazująca z jak różnymi sytuacjami może się ratownik w życiu spotkać.
Pewnie Maciek a na ten temat całkiem inne zdanie??????
W każdym bądź razie ja już wiem, że gdy zobaczę koło siebie kogoś nieprzytomnego (oczywiście nie z miłości do mnie, ale na wskutek wypadku, czy choroby) powinnam przystąpić do resuscytacji, czyli po odpowiednim ułożeniu pacjenta należy energicznie, dwoma rękami  uciskać 30 razy  jego klatkę piersiową, następnie wykonać dwa głębokie oddechy ratownicze, aż do czasu przyjazdu karetki. W ten sposób możemy komuś uratować życie.
A gdy ktoś zemdleje na sam Twój widok, bo takie wielkie wrażenie na nim wywrzesz,  energiczne uciski klatki piersiowej nie są wtedy wskazane, raczej delikatny masaż i koniecznie zastosuj metodę usta- usta 🙂 🙂 🙂

Oczywiście nie tylko oglądanie serialu tak słodko mnie uśpiło. Przez dwa kolejne dni nałapałam się sporo świeżego oddechu, sporo odpoczęłam, dzięki oczywiście cudownej pogodzie i możliwości przebywania prawie przez cały czas na świeżym powietrzu na tarasie. Siedziałam sobie na huśtawce, czasami czytałam, czasami drzemałam, ale na pewno byłam bardzo rozluźniona, starałam się myśleć pozytywnie, chociaż i tu do mnie różne wiadomości docierały, nie zawsze miłe.
No, ale dzisiaj przyszedł kres na odpoczynek, za godzinę wracam do Krakowa i idę do pracy.
Nie tylko przede mną nowy tydzień.
Życzę wszystkim, by był on pomyślny, radosny i…szybko się skończył następnym weekendem.
Wszystkiego dobrego 🙂 🙂 🙂

niedziela w….

 

 

Oczywiście, że jestem w Modlnicy. Jest piękna, słoneczna niedziela i pewnie będzie tak samo ciepło, jak było wczoraj.
Co prawda do późnego popołudnia powiewał nieco wietrzyk, ale oczywiście, ze głównie siedziałam na tarasie.
Wieczorem przyszli do Jacka goście, Basia z Pawłem i z Leonem, siedzieliśmy na tarasie, panowie popijali piwko, zrobiliśmy pysznego grilla i było bardzo wesoło. Nad nami latały piękne świetliki, dodatkowo nam swoimi rozbłyskami urozmaicali romantyczny wieczór.
Nareszcie czuć lato w pełni iaż się boję, jak długo to trwać będzie, ale nie zapeszajmy…..
Za to mam kłopoty z moim laptopem – nie wiem, czy to jego wina, czy wina WiFi, ale mam bardzo utrudnione wszelakie wpisy, na ogół mi się one blokują, albo tak jak dzisiaj rano, wstawiłam gifa do Fac Booka, który sam od siebie powielił się 18 razy i w dodatku żaden z nich nie chce się skasować. Pozostawiłam więc tak jak jest, co prawda napisałam wytłumaczenie, ale….. a niech sobie myślą co chcą
Ale jednak mój laptop muszę oddać pod wprawne ręce informatyka, może jednak coś z niego jeszcze robi użytecznego i nie będę musiała nowego  laptopa kupować ?
Zrobiłam wczoraj dwa skanowania i antywirusem i Malware, co prawda  nie wykazały żadnych nieprawidłowości, ale komputer sunie jak żółw ociężale, parafrazując Lokomotywę Tuwima.
Ale na wszelki wypadek, żeby nie popadać od rana w jeszcze większe frustracje kończę ten wpis i miłej niedzieli życzę

mam plana ……


 

HURRRA Dzisiaj SOBOTA !!!!

a ja mam plana, jak mawiał Kiepski.
Muszę tylko znów zaczarować pogodę, bo dzisiaj mam zamiar pojechać znów  na dwa najbliższe dni do Modlnicy.
Tym bardziej, że znów jest okazja niebywała, jutro są urodziny Jacka.
Pewnie już dzisiaj będziemy je obchodzić na pięknym tarasie, może przy grillu, może przy l sushi,  kto wie, ale będzie na pewno wesoło i uroczyście.
Tym razem żadnego tortu nie robię, pomyślę o innym prezencie, dobrym dla każdego mężczyzny,
Trochę co prawda jeszcze jest ponuro, chmurki po niebie sobie płyną, ale to nie dziwota, po wczorajszej burzy i ulewie…..
Dobrze, że na czas wróciłam wczoraj do domu, bo prawie niedługo zerwała się ogromna wichura. Drzewa, te w ogródku na tyłach domu aż schylały się do ziemi, szarpane gwałtownymi podmuchami wiatru i wielkiej ulewy, a ściana deszczu za oknem okrywała świat mokrą mgłą.
Patrzyłam na to z pewnym przerażeniem, potęgowanym jeszcze grzmotami dochodzącymi zza okna.
Na szczęście nie trwało to długo, wiatr w końcu ucichł, burza odeszła, tylko jeszcze deszcz szumiał przez pewien czas,
Ale to było wczoraj……….. na szczęście dzisiaj niebo już nieco się wypogadza, chmurki odpływają i słonko usiłuje na nieboskłonie zapanować.
Świeć, świeć nam dzisiaj pięknie słoneczko, to musi być przecież piękna sobota.

Wczoraj obchodziliśmy Dzień Ojca
Wspominałam z łezką w oku mojego wspaniałego Tatę, który odszedł stanowczo za wcześnie, miałam wtedy tylko 24 lata, moja Mama już dawno wtedy nie żyła.
Jakim był Ojcem: wspaniałym, oddanym, bardzo rodzinie, a przede wszystkim swoim dzieciom. Gdy moje starsze rodzeństwo już się usamodzielniło, ja wciąż byłam jeszcze nastolatką, wciąż dla Taty pozostawałam małą Ewunią, o którą szczególnie trzeba było zadbać. No bo kto, jak nie Tata zapewniał mi szczęśliwe dni lat chmurnych i durnych, lat młodzieżowego buntu?
Tata był wymagający, ale bardzo przy tym hojny we wszelakich potrzebnych mi sytuacjach Nigdy nie zapomnę, gdy pożyczył mi pieniądze, abym sobie kupiła wymarzona białe futerko, które mu miałam w ratach spłacać, ale w końcu cały ten dług został umorzony, cały Tata.
Był obecny w moim życiu na codzień, mimo, że był człowiekiem okropnie zapracowanym, Tata uwielbiał wprost pracować i nie wyobrażał sobie dnia, gdyby nie mógł iść do swoich pacjentów. Nawet w tych ostatnich godzinach swojego życia, martwił się, czy lekarz z Komisji Lekarskiej da mu pozwolenie na podjęcie dalszej pracy po przebytym zawale serca. Niestety, 2 godziny później Tatuś już nie żył.
Tata uczył mnie życia, nie tylko pokazywał mi piękny świat przyrody, architektury, ale uczył mnie życia, uczył, jak żyć, aby kiedyś zasłużyć sobie na imię dobrego człowieka. Dlatego tyle ważnych przesłań od Niego otrzymałam i staram się je pamiętać, przestrzegać.
Pomału zbliżam się do wieku, w którym odszedł mój Tatuś, nie chcę jeszcze odchodzić z tego świata, bo mam poczucie, że jeszcze mogę wiele dla innych zrobić, że jestem wciąż potrzebna. Mój Tata też miał takie przeświadczenie, ale niestety nie dbał o swoje zdrowie, ciągłe stresy, papierosy, nieodpowiednie odżywianie, które było mu potrzebne, tym bardziej, że chorował na cukrzycę i to  w bardzo zaawansowanym stanie.
No i coś jeszcze, co niestety jest i moją przywarą – papierosy. Niestety   obydwoje moi Rodzice palili. Co prawda Tata zawsze minie przestrzegał: nie pal, bo ty masz konstrukcję swojej Mamy, która zmarła na raka (przez papierosy?), ale niestety w tym przypadku nie potrafił dał mi dobrego przykładu.
Wszak każdy IDOL, jakieś wady musi przecież posiadać 🙂 Dobrze, że to była tylko właściwie Jego jedyna wielka wada.

Ja tu pisze i pisze, a tym czasem słonko coraz bardziej na niebie się rozgaszcza. 
Czyli jednak zapowiada się nam śliczny weekend.
No to życzę przyjemnego odpoczynku i sporo pozytywnych, ba, nawet radosnych godzin.
Szczególnie dzieciaczkom, które rozpoczęły właśnie upragnione i zasłużone wakacje.

NIECH ŻYJĄ WAKACJE, NIECH ŻYJE POLE I LAS
I NIEBO I SŁOŃCE, WOLNY SWOBODNY CZAS  

nie jest ze mną jeszcze tak źle

 

 

Właściwie każdy człowiek musi czasami sam ze sobą porozmawiać. No bo kto inny tak świetnie Ciebie rozumie, nie jak ty sam?
Ale nie jest tak źle, bo przynajmniej ja te swoje dysputy ze swoim drugim ja prowadzę po cichu, w moich  myślach.
Wczoraj w drodze do pracy jechałam w autobusie z jakimś facetem, który też sam ze sobą rozmawiał, tylko tyle, że na głos.
Właściwie nie wiadomo, do kogo on przemawiał, bo co chwilę trochę diabolicznym wzrokiem na kogoś popatrzył i zaczynał rozmowę, tak o wszystkim i o niczym, a właściwie to o niczym konkretnie. Opowiadał, co robił, co jeszcze będzie potem robić, ot tak. Ludzie patrzyli na niego jak na dziwaka, trochę mu współczując, trochę się z niego w duchu podsłuchując. Facet był w wieku trudnym do ocenieniem, pewnie gdzieś około pięćdziesiątki, ale widać było, że nie wszystkie klepki w mózgu miał poukładane na swoim miejscu,. Biedny człowiek, tylko tyle, że on wcale z tego sobie sprawy nie zdawał. No i może to lepiej? W pewnym sensie był szczęśliwy, bo właściwie zajęty był sam sobą i nie obchodziły go wcale osoby, które koło niego siedziały, a jednak mógł się  jednak wywnętrzyć, bez żadnych zahamowań.
Zresztą bardzo często osoby w tym wieku wykazują pewne zaburzenia psychiczne, z tym, że częściej dotyczą one kobiet, niż mężczyzn. Ale jak widać i ich też czasami taki los nie omija.
Pamiętam z dawnych czasów, że po ulicy Smoleńsk chodziła pewna kobieta, tez taka właśnie w podobnym wieku, dziwne było jednak to, że chodziła krokiem tanecznym, trzy kroki w prawo, trzy kroki w lewo po czym zaglądała do jakiejś bramy, stojąc kilka lub kilkanaście minut  na jednej nodze i za chwilę znów ruszała  dalej.
Pamiętam też dwie starsze kobiety, ubrane w lecie w futro i dźwigające po dwie ciężkie walizy. Były one tak ciężkie, że co chwilę przystawały, odpoczywały i dalej te walizy targały. Miały tam chyba cały swój dobytek życia, które codziennie przenosiły z jednego miejsca na drugie. Okropnie się tym męczyły.
Potem jakoś z horyzontu te osoby znikały, nie wiem, czy lądowały w psychiatryku, czy drogą naturalną dobiegały swojego kresu.
Ano różnych lokatorów ma Pan Bóg tu na ziemi, a ponieważ On kocha nas wszystkich, obojętnie, czy jesteśmy tacy, czy inni, nam też trzeba tolerować wszelkie ludzkie przypadłości. Niczemu nie można się dziwić, bo kto wie, co nas spotkać może?

Dzisiaj mamy już wymarzony piątek. Stąd dzisiaj zamieściłam dla Was życzenia przyjemnego dnia, bo wiadomo, piątek jest jednym  z najprzyjemniejszych dni.
Co prawda najdłuższy dzień roku mamy już za sobą i już pomalutku zaczyna go nam ubywać (nie wiem czemu, ale zawsze, gdy o tym pomyślę, robi mi si e jakoś tak smutno), ale i tak jeszcze wciąż bardzo długo jest jasno za oknami

Dzisiaj idę z moim przedostatnim już zastrzykiem do pana doktora chirurga. Wciąż nie mogę powiedzieć, że doznałam jakiejś rewelacyjnej poprawy.
Niby jest ciut, ciut lepiej, ale nadal mam trudności rano ze wstawaniem i wyprostowaniem tego kolana, pewnie tak już mi zostanie.|
W dodatku wczoraj wracając z pracy rozbolało mnie to kolano dosyć mocno, pewnikiem na jakiś deszcz, czy burze się zanosi…..dziś, jutro…….

Deszczu co prawda na szczęście  nie ma, ale jest dużo chłodniej niż wczoraj i jakoś tak smutno bez tego słonka.
Szybko do słonecznej pogody człowiek się przyzwyczaja i potem niestety bez jego obecności czuje się jakiś taki oszukany, niepewny.
Ale nie martwcie się, podobno na sam weekend, a już na pewno na niedzielę znów powróci piękna pogoda.
No to weekendujmy się wesoło

ach to lato

 

 

No i pierwszy dzień lata mamy za sobą. Trzeba przyznać, że spisał się na medal, był właśnie taki jaki powinien letni dzionek być : i ciepły i słoneczny z leciutkim orzeźwiającym wiaterkiem. Aż miło wczoraj było po polu (po dworze?) chodzić.
Z tym polem to wiadomo, tak się mówi w Małopolsce. Nawet Sikorowski w swojej piosence napisał, że on wychodzi na pole, a nie na dwór.
Nie wiem, dlaczego wychodzenie na dwór miałoby być z założenia lepsze? Przecież dwór to budynek, w którym kiedyś magnaci mieszkali.
A pole?  To śliczna łąka z kwiatkami co prawda, a takiej trudno w mieście szukać, szczególnie teraz, gdy coraz więcej mieszkalnych bloków w nim się umieszcza. Ale i tak się u nas mówi na pole i już, ja też tak mówię, jak wszystkie krakusy i zresztą nie tylko, jeszcze w kilku miejscach w Polsce też tak się mówi.

W moim parku praca wre na całego. Przed chwilą popatrzyłam przez okno i zobaczyłam w parku…cała górę jakiś kamieni

 

no i oczywiście budowlane maszyny

A tak jeszcze niedawno martwiłam się, że nic tam się nie dzieje……
Pracujcie szybko chłopaki, bo naprawdę bez tego parku jest źle. Nie ma gdzie sobie usiąść na ławeczce, nie ma gdzie odpocząć i powietrzem świeżym sobie odetchnąć…..
Tak, naprawdę bardzo mi tego parku brak. Przez prawie rok miałam go tak blisko, czasami może nawet nie doceniałam jego obecności.
Chociaż jednak parę miłych chwil w nim spędziłam.

Ostatnio przekonałam się znów do truskawek. Chociaż nie można byłoby powiedzieć, że są piękne czerwone i słodkie. Toteż czasami się oszukuję i lekko dosładzam, ale nie mogę powiedzieć, żeby to było całkiem dietetyczne jedzonko. Szczególnie, gdy się doda jeszcze troszkę na wierzchu śmietany –  mniam, mniam !
Przecież  to takie niemiłe, gdy kwas buzię wykrzywia…….

Wstał znowu piękny i słoneczny (??) poranek. Cieszmy się więc nim, bo…nie wiadomo, ile jeszcze takich właśnie pełnych słonka dni przed nami tego lata.
Niestety, prognozy nie są najlepsze….
No i jutro już mamy kolejny piątek, kolejny weekend przed nami. Jakie to miłe, gdy się o tym pomyśli.
Poprzedni weekend pogodowo nie był najlepszy, oby tym razem było inaczej.

Tak ten czas szybciutko leci…….
Dzisiaj mam małą rocznicę:
22 czerwca 2004r, czyli trzynaście lat temu, wpisałam po raz pierwszy w tym blogu:

To już mój drugi blog, pierwszy sam zniknął, szkoda, ale może ten mi lepiej wyjdzie.
Błagam nie likwidujcie mi mojej zabawki 

No tak, pierwsze moje wpisy gdzieś zniknęły, nawet potem kilka godzin później zapisałam:

nie ucieszyła mnie odpowiedz co prawda przedstawicieli Agory ze jest błąd na stronie, niestety tamtego bloga nie odzyskam szkoda ale ….przynajmniej teraz musi mi się udać…

No i udało się, jestem z Wami już trzynaście długich lat!!!!!!!

W związku z tym pozdrawiam serdecznie moich Kochanych Czytelników i życzę, aby c o najmniej następne trzynaście lat jakoś ze mną wytrwali ..
A może nawet i dłużej…….





serduszko z róż

DOBRA WIADOMOŚĆ : Początek astronomicznego lata 2017 wypada w środę 21 czerwca – dokładnie o 6:24.

Dla kogo dzisiaj tutaj jest to serduszko z róż? Oczywista sprawa: skoro dzisiaj mamy środę, więc to różane serduszko jest dla mojej Uleczki.
Witaj Ulu serdecznie, wiem, że dzisiaj już na pewno tutaj zaglądniesz…chociaż… przecież nawet wtedy, gdy Cię nie było w domu miałaś wgląd do mojego blogu.
Ale dzisiaj już w Twoim komputerze na pewno zapaliło się zielone światełko i………. Twoja buzia pokazała się w monitorze.
No i sama teraz możesz zobaczyć  ile różyczek, ile serduszek i ile słodkich całusków dzisiaj Ci posyłam.
A ponieważ dzisiaj mamy PIERWSZY DZIEŃ LATA, zupełnie letnie  są te dzisiejsze moje pozdrowienia  z Krakowa,  pełne słonka i letniego. świeżego powietrza. Co prawda prognozy pogodowe na to lato nie są zbyt optymistyczne, ale…
Wiemy przecież, że na całe szczęście nie zawsze one się spełniają.
Baw się dobrze przez to lato Uleczko łap siłę i energię na następne półrocze. Wszystkiego najlepszego na te wszystkie nadchodzące dni Ci życzę.

A co u mnie? Ano remont z frontu domu i remont z tyłu domu, kompletny obłęd.
Jak już pisałam, coś tam ciekawego w parku jednak się dzieje, przez okno mogę zaobserwować jakieś wielkie, budowlane pojazdy o parku krążące, no i stuki stamtąd się dobywają.
Za to w rejonie kuchennym kompletny obłęd. Od samego rana w kamienicy obok trwa robota, więc radio już od samego poranka gra. Co prawda już wyciszone, bo widać, że jednak ktoś panom zwrócił uwagę, że nie wszyscy mieszkańcy okolicy są entuzjastami głośnej muzy. Ale całkowicie im zabronić nie można, wszak to nie pora nocna, gdy cisza jest obowiązkowa. Czasami padają tez niecenzuralne słowa i przekleństwa z rusztowania obok, ale trudno, chłop gdy sobie nie przeklnie nic mu się nie udaje.
Za to co prawda skończyli już to nieznośne wiórkowanie, ale i tak sporo tego białego proszku wciąż w powietrzu wiruje i przy otwartym balkonie natychmiast do kuchni wpada. Tak więc latam z tą szczotką i łopatką i sprzątam ten biały proszek, który obecny jest wszędzie, na kwiatkach, na kapie i przede wszystkim ma podłodze, dokładnie wklejając się w każdy możliwy zakamarek. Nie wiem, jak to długo jeszcze będzie trwało, ale jak na razie trzeba sprzątać tylko na bieżąco, pozostawiając czas na gruntowe porządki na później.
O, teraz znów za oknem wyrczy jakaś maszyna,  jest tak dokuczliwy, że czuję się tak, jakbym siedziała na fotelu jakiegoś sadystycznego dentysty
Wrrrr….wrrrr…….. dlaczego mam takie właśnie złe skojarzenia???? Ano pewnie dlatego, że zawsze, już od samego dzieciństwa nie cierpiałam wizyt u pani dentystki, która najpierw mnie przekonywała, że to nic nie będzie bolało, ale gdy już z tym nieznośnym wiertłem do moich ząbków się zbliżała, ból wypełniał mój mózg właśnie takim niesamowitym wyrczeniem, podobnym, jak to dzisiejsze. Dobrze, że to dzisiejsze borowanie  nie boli, chociaż…… na to samo wspomnienie już mnie brzuch rozbolał, podobnie jak kiedyś, gdy siedziałam w poczekalni dentystycznej.
Zawsze tak było, w momencie, gdy pojawiałam się w poczekalni pani dentystki, natychmiast przestawał mnie boleć ząb, za to niemiłosiernie zaczynał mi dokuczać właśnie brzuch, Boleści miałam takie, jakby cały mój żołądek wraz z kiszkami dookoła kręgosłupa się skręcał. Myślę, że nie tylko ja miewałam takie „dentystyczne” dolegliwości, prawda?
Jak to dobrze, że już to nieznośne ząbkowanie mam za sobą, po kompletnym remoncie mam już teraz przynajmniej z ząbkami święty spokój.

No to gdyby ktoś nie zauważył mojego ważnego zdania na początku mego dzisiejszego wpisu,przypominam ; NARESZCIE MAMY LATO!!!!
Bawmy się każdym słonecznym promykiem, cieszmy się każdym miłym dniem, bo lato to czas optymizmu.
I może właśnie teraz, mimo że  rzeczywistość czasami skrzeczy, nie zawracajmy sobie teraz tym głowy, nie warto.
Przepięknej środy