jak szybko mijają chwile

 

jak szybko mijają chwile, jak szybko mija czas
za rok, za dzień, za chwilę razem nie będzie nas…….

I chociaż dzisiaj mamy środę, dzień poświęcony zwyczajowo Ulce, nie mogę się od pewnych reminiscencji uwolnić.
Pozwól więc Ulu, że dzisiaj dla Ciebie ten piękny obrazek z różyczką, ptaszkiem i motylem załączę i tylko krótko powiem Ci, że ciągle jesteś dla mnie ważna, obojętnie gdzie los mnie rzuci i zawsze, zwłaszcza w każdą środę, będę o Tobie pamiętała, tak jak i dzisiaj pamiętam i całusy pod Poznań, a także uściski prawicy dla Olci – Żabki posyłam .

Dzieje się….jeszcze tylko dwa dni pozostało mi w tym moim mieszkanku, w piątek będzie przeprowadzka na nowe śmiecie.
Żal? Na pewno, jakby nie było nie jest wcale tak łatwo rączką machnąć, zabrać swoje „zabawki”  i powiedzieć: idę sobie gdzie indziej.
Wiem, że tam pewnie będzie mi lepiej o tyle, że będę sama, nieuzależniona od niczyich widzimisię, co postanowię tak będzie i nikt mi planów nie zmieni, ale….., pozostawiam tu, na ulicy Smoleńsk, wszystkie moje sentymenty, wszystkie chwile, te dobre i te złe, całą historię mojego życia.
Powiecie może : do licha ze sentymentami?  To nie jest wcale tak do końca łatwe, one po prostu w człowieku mocno tkwią   i mogę tylko udawać, że mnie one nie dotyczą, ale po co właściwie mam udawać? Czy to coś zmieni? Są rany, które zabliźnić może tylko czas. On jest najlepszym lekarstwem na wszelakie bolączki życia.
A więc dzisiaj i jutro daję sobie czas na wspomnienia, nawet te czasami łzami oblane,czasami uśmiechem zaznaczone, a w piątek zamknę po raz ostatni za sobą drzwi i pojadę na dwa dni do Modlnicy, aby już stamtąd powrócić na nowe mieszkanie. Zaoszczędzę sobie tym  dodatkowych rozterek, jakim byłyby  widok ogołoconych z mebli ścian, głuchych  kątów, po których  kurz wspomnień już tylko  pozostaje. Przeprowadzkę pozostawiam Rodzinie, może to i całkiem dla mnie dobre rozwiązanie? może mniej bolesne?  Na nowym mieszkaniu będzie czekał na mnie umeblowany już mój pokój w podobny sposób, jak jest umeblowany tutaj.
I rozpocznę w ten sposób już mój  nowy etap życia, mam nadzieję, że już ostatni, to znaczy już stamtąd nigdzie nie będę musiała się wyprowadzać. OBY!!!!
Będzie tylko jedna droga, na Cmentarz, ale o tym nie chcę ani myśleć, ani pisać.
Po co? Jeszcze trochę życia przede mną  pozostało i zamierzam go spędzać wesoło i pogodnie.

A dzisiaj, teraz rano, idę na spotkanie z Martą z Jastarni, przyjechała ona wczoraj do Krakowa na kilka dni i nie mogę odmówić sobie spotkania z nią.
Co prawda w pierwszej wersji miała ona zamieszkać przez te kilka dni u mnie, niestety, plany musiały jednak ulec zmianie, ponieważ moja sprawa mieszkaniowa nie jest wciąż rozwiązana, jeszcze nie jestem „na swoim”.
Następnym razem z całą przyjemnością Martę do siebie zaproszę.
Na szczęście wstała piękna i słoneczna środa, słonko się do mnie uśmiecha, więc i ja uśmiecham się do niego i oczywiście i do Was.
Dzieciaczki! Cieszcie się ostatnim dniem wolności, bo jutro rano już szkolny dzwonek powiadomi was, że oto nadszedł koniec czasu hulanek i swawoli i już trzeba zasiąść do szkolnej ławy ( teraz to nie są jak ongiś ławy z kałamarzami, a stołki) i pilnie studiować ze swoich czytanek i innych podręczników wiedzę.
Gdy jeszcze chodziłam do szkoły, zawsze ten ostatni dzień sierpnia spędzałam poza domem, aby jeszcze przez te kilka godzin cieszyć się ostatkami wakacji.
Wszystkim życzę przyjemnego ostatniego dnia miesiąca sierpnia.
Co prawda to zapowiada nadchodząca już jesień, ale i ta pora roku też ma swoje uroki.
Ale póki co, lato wciąż jeszcze trwa.

C est la Vie

 

 

Jeżeli do niedawna jeszcze byłam przekonana, że coś się zmieni na lepsze, teraz nie tylko tego przekonania mnie mam, ale nawet wiem na pewno, że jeżeli coś się zmieni, to tylko na gorsze i to w dodatku w wielu dziedzinach życia, które mnie dotyczą, od polityki począwszy, na prywatnym życiu skończywszy.
A może trzeba było sypnąć groszem , żeby odmienić złą passę? A ja uparłam się, że nic płacić nie będę, bo to ściema, takie próżne gadanie, bo co niby jakaś tam wróżbitka mogłaby zaczarować, aby wyszło na lepsze??
A wyraźnie  wróżka powiedziała mi: w przeciągu dwóch najbliższych tygodni będą się ważyły twoje losy i powinno w końcu ułożyć się wszystko po twojej myśli, jednakowoż widzę czarne chmury koło ciebie, które przyćmią twój sukces, a także widzę kobietę, która będzie chciała ci pomóc.
Niby teoretycznie wszytko to prawda, czarne chmury właśnie nadpłynęły, co znów spowodowało wyraźny spadek mojego humoru, nawet Pokemony nie potrafiły mnie wczoraj z mojego  dołka wyciągnąć.
Boże mój, może warto jednak było te głupie 70 zł poświęcić?????? Chociaż nadal uważam, że to by nic nie pomogło, bo wróżka najpierw mnie przekonywała, że uczyni za darmo dla mnie wróżbę, ale w pewnym momencie powiedziała STOP, jeżeli chcesz się czegoś więcej dowiedzieć – zapłać.
Pamiętam, że gdy byłam piękna i młoda, byłam dwu a może i trzykrotnie u wróżki, taka wtedy zresztą panowała moda i oczywiście za te wróżby też płacić musiałam. Teraz już nawet nie pamiętam, czy powiedziała mi wtedy prawdę, czy nie, nie ważne. Teraz już jestem i tak na wszelakie wróżby za stara i chociaż wróżka sama przyszła do mnie w mailu, nie musiałam wcale jej szukać, postanowiłam, że jej nie ulegnę.
Zdaję się na los z niebios, bo  na co innego liczyć mogę, zresztą czy już naprawdę wiele mi do szczęścia potrzeba?
Może moja najbliższa Rodzinka, ta siedząca na chmurkach w niebie, spojrzy łaskawie na mnie i przyniesie mi dobre rozwiązanie?
Bo niby jest powiedzenie „każdy jest kowalem swojego losu”, ale ja jakoś nie mam wcale przekonania, że to, co się wokoło mnie teraz dzieje, ode mnie w jakikolwiek sposób zależy. Czuję się jak to piórko rzucone na odmęty fali i albo wypłynę, albo się pogrążę w nich całkowicie……
Ale jedno jest pewne: żadnych powodów do samozadowolenia nie mam, smutne, ale niestety prawdziwe.
Ce’st la vie, widać swoje pięć minut dokładnie przespałam!!!!!
Kiedyś też zresztą zajmowałam się wróżeniem z kart i im bardziej wydawało mi się, że plotę jakieś bzdury, tym bardziej moja wróżba się sprawdzała.
Ale to już było bardzo dawno temu, potem zaniechałam moich wróżb, bo sama byłam nimi wręcz przerażona, zresztą i tak sama sobie nie potrafiłabym nic ciekawego z kart odczytać, zresztą do tego musi być osoba całkiem niesugestywna, poza wewnętrznym układem. Czyli samej sobie wróżyć nie można!
Istnieje jeszcze coś co można nazywać  przeczuciem, albo instynktem samozachowawczym, jak mi to sugerowała Magda, ale mam wrażenie, że i tego zostałam już całkowicie pozbawiona. Ten samozachowawczy instynkt gdzieś mi się zawieruszył i odnaleźć go teraz nie sposób.
A więc oddaję broń, dalej nie walczę, niech się dzieje, co chce, zresztą ile tych dni jeszcze przede mną???
Przepraszam za ton tego wpisu, ale znów pesymizm dosiadł moją duszę, może związane jest to z niezbyt przyjemną wczorajszą aurą pogodową?
Albowiem deszcze i burze nad Krakowem popołudniu i wieczorem, nawet tym późnym, zawisły, nie darmo poprzedniej nocy moje niezawodne kości o tym mnie przestrzegały.
Zresztą jeżeli chodzi o mój sen, to ostatnio niestety jest on wciąż zaburzony, od kilku dni nie przespałam porządnie w całości całej nocy, nawiedzały mnie przeróżne  stawowo – mięśniowe bolączki i aż strach pomyśleć, co będzie się działo, gdy nadejdzie pora prawdziwych jesiennych  słot.
Teraz nie tylko bolą mnie stopy, ale i kolana, stawy biodrowe, kręgosłup, szczególnie szyjny, łokcie i dłonie, które są coraz słabsze, już praktycznie mam trudności nawet w odkręcaniu zwyczajnej butelki. A paluchy u rąk są jakieś takie zgrabiałe i okropnie narywają.
Jednym słowem i nawet nie tylko los, ale i zdrowie daje mi ostatnio popalić.
Oj chudzieńkie te lata na mnie chyba napływają……chudzieńkie.
Ale głowa do góry, to że wczoraj czy dzisiaj jest gorzej nie oznacza wcale, że tak musi być stale.
Przynajmniej taką myślą muszę się napawać, żeby całkowicie do końca nie zwariować 🙂
Jeszcze sobie troszkę tych Pokemonów w życiu nałapię 🙂 Niestety także i niezbyt pomyślnego losu też! C’est la vie !!!! Raz jest lepiej, raz zdecydowanie gorzej, chyba każdy z Was to przerabiał ???
Dzisiaj pogoda też nie szczególna, dobrze, że przynajmniej deszcz nie pada…….
Jednakowoż życzę wszystkim pomyślności, szczególnie tym, co dzisiaj w podróży będą.
I trzymajcie za mnie kciuki. Teraz Wasze wsparcie szczególnie będzie mi potrzebne!!!

czas wędrówek

Wczorajszą wędrówkę przez Planty rozpoczęłam od naszej krakowskiej ALMA MATER, czyli od Uniwersytetu Jagiellońskiego, założona na polecenie króla Kazimierza Wielkiego  12.maja 1364 roku.


Jest to niewątpliwie najstarsza polska Uczelnia, złożona z kilku Collegiów, które są rozłożone w kilku częściach centrum miasta miasta.
Widoczne na zdjęciu Collegium Novum zbudowany w latach 1883- 1887 jest główną siedzibą Rektoratu Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Obok Rektoratu UJ znajdują się również dziekanaty wydziałów, kwestura, administracja, gabinety profesorskie i sale wykładowe.

Niedaleko budynku UJ, na ul św Anny znajduje się Kolegiata św Anny, wybudowana w stylu barkowym w końcu XVII i początku XVIII wieku.

Jest ona kościołem akademickim UJ, położonym w pobliżu Collegium Medicum i Collegium Maius.
Równocześnie jet ona także moim  kościołem parafialnym.
Podziwiać  tu można wspaniałe, strzeliste wieże zakończone z obu stron Kolegiaty dwoma dzwonnicami, jak również wspaniałe rzeźby i ornamenty zdobiące fronton Kościoła.
Planowałam nieco dłuższą trasę, aż po Barbakan i Bramę Floriańską, ale na dobre utknęłam obok fontanny na Plantach, gdzie specjalnym programem ktoś uruchomił stałe pokazywanie się tam Pokemonów. Usiadłam więc sobie na ławeczce i dopiero rozładowana bateria kazała mi sobie stamtąd już iść.
Było cieplutko, siedziało tam mnóstwo młodych(!!!) osób, którzy podobnie jak i ja łapały te  szalejące wprost Pokemony. Im bateria nie wyładowywała się tak szybko, bowiem podłączeni byli do zapasowej baterii tzw. Power Bank, z której czerpali dodatkową energię.
Jeden chłopak przyznał się nawet, że siedział tam od godziny 8 rano, a już pomału robiło się późne popołudnie.
Niestety nie posiadam (jeszcze) takiego urządzenia, nie mniej jednak, skoro zaczęłam tę zabawę, będę musiała sobie taką dodatkową baterię zakupić.
Zresztą przydatna jest ona także wtedy, gdy gdzieś człowiek wyjeżdża i nie ma możliwości w podróży podłączyć się do źródła energii.
Jak już pisałam, było tam sporo ciekawych osób, nie mniej moją osobą wyraźnie zawyżałam średnią wiekową 🙂
No. ale przyszła pora, gdy już musiałam opuścić to miejsce, nie mniej jednak, zauroczona niewielkim stawem z fontanną, zdążyłam jeszcze uwiecznić to na moich dwóch zdjęciach.
Po jednej stronie urokliwego mostku był stawek z fontanną, przy której kiedyś pływały nawet łabędzie, dzisiaj niestety nic z tamtych wspomnień prócz fontanny nie pozostało. Słyszałam nawet, że kiedyś jakiś bezmyślny bandzior zabił wszystkie pływające tam łabędzie i od tego czasu niestety już ich w tym miejscu nie umieszczono. Naprawdę takie bestialstwo wprost poraża , a coraz częściej czytamy lub słyszymy o różnych wandalach, których jedynym celem w życiu jest pozbawianie życia właśnie zwierząt. Szkoda tylko, że prawo dla nich wciąż jest za bardzo łaskawe.
Niedawno na Facebooku widziałam filmik z dziewczyną, które wrzucała do rzeki żywe jeszcze szczeniaki.
Szkoda, że sama do tej wody nie wpadła, ale pewnie i to nie byłoby dla niej ostrzeżeniem, tylko bardzo surowe kary mogłyby powstrzymać takie niepisane  „prawo” dzikusów .
Ale skoro przykład idzie z góry? Czytałam niedawno  wypowiedź Terlikowskiego, który twierdził, że życie psa, czy kota nic nie jest warte.
Dziwne, ten „katolik” pewnie nigdy nie słyszał o świętym Franciszku, który z wielką życzliwością i troską zawsze wyrażał się o naszych braciach mniejszych, bo takim imieniem określał naszych czworonożnych przyjaciół.
Zresztą jest takie powiedzenie, że nasz stosunek do psów i kotów i innej zwierzyny jest świadectwem o nas samych, kto ich  nie szanuje, nie potrafi także i uszanować drugiego człowieka.


A po drugiej stronie mostka, w niewielkim niestety dosyć zaniedbanym stawie pływały sobie kaczuszki. Pewnie nikomu nie przychodzi do głowy, żeby opróżniać tę sadzawkę z nieczystości, w których muszą pływać te biedne ptaszki. A pomyśleć, że dawno, dawno temu Planty traktowano jak ogrody, były regularnie czyszczone, trawa była przycinana, rosły wspaniałe, pięknie wypielęgnowane kwiatowe krzewy – dzisiaj podziwiać to możemy tylko na fotografiach ze starych lat.
Wtedy damy ubrane w powłóczyste suknie, w kapeluszach na głowach i z nieodłączną parasolką przeciwsłoneczną z przyjemnością przechadzały się alejkami wsparte na ramieniu swojego też elegancko ubranego mężczyzny. Takie spacery należały bowiem do dobrego tonu.

Tak więc to co się dało, uwieczniłam na moich zdjęciach, mam nadzieję, że zachęcając tym do odwiedzin naszego pięknego Krakowa, chociaż i tak wiele powinno się w nim zmienić, gdyż przez wiele zaniedbań tracą jednak na swoim uroku.

Życzę wszystkim  miłego poniedziałku i udanego całego tygodnia.

Smok Wawelski

Smok Wawelski już przed wiekami  na Wawelskim Wzgórzu zamieszkał, ale ciągle oczekuje na dziewicę, która zostanie mu do pożarcia podana. Jak dotąd żadna widać nie zaspokoiła jego żądzy 🙂
Czemu akurat dziewicę, a nie jakąś tłustą niewiastę, czyli smaczny kęsek? –  tego akurat nie rozumiem, ale trudno przecież na gustach Smoka się wyznać………
Dzieci, jak widać wcale się tego potwora nie boją i tłumnie oblegają jego pomnik. A ten co jakiś czas groźnym ogniem zieje, przypominając o konieczności daniny. Zresztą dzieciaki go nie interesują. On potrzebuje raczej rasowej, ślicznej dziewczyny o niebieskookim spojrzeniu i o ponętnych kształtach,
A może któraś z hożych  niewiast poświęci swoje dziewictwo i uwolni w końcu Kraków od tego potwora???
Oczywiście tłumy turystów Smoka oblegają, czekając ze swoimi aparatami fotograficznymi na moment, gdy znów groźnie ogniem będzie rzucał w prawo i w lewo swoje złe spojrzenie tam posyłał, dybiąc  na tę jedną, jedyną, któraś jakoś ciągle się nie pojawia……. widać, że te, które u go odwiedzają, nie odpowiadają smoczym zamysłom.
Wczoraj dopiero późnym popołudniem wyruszyłam w swoje pokemonowe wędrówki, ale opłacało się, nie dość, że złapałam kilka kulek na Pokemono – stopach, kilka nowych i starych Pokemonów, to jeszcze doczekałam się pięknie zachodzącego nad Wisłą słonka.


Widok naprawdę uroczy, gdy słonko  kąpiąc się w Wiśle ostatnie swoje promyki ku nam posyłało………….

A już późnym wieczorem, gdy słońce już się skryło za horyzontem i ciemny wieczór zapadał, podziwiałam pięknie oświetlone barki nad Wisłą, z których dochodziły różne gwary rozmów, przerywane muzyką taneczną.
Bo jak bawić się, to tylko w sobotni wieczór!!!

Czyli mimo, że nie zapowiadał się dla mnie dobry dzień (trochę mnie bóle kości w dzień nękały), jednak okazało się, że spędziłam bardzo miły wieczór nad Wisłą.
Nawet przeprowadziłam małą konferencję z kilkunastoletnim zapaleńcem Pokemonów, wymieniliśmy swoje doświadczenia, przy uśmiechach jego Mamy i Cioci, pewno zadziwieni byli, że takie wariactwo ogarnia nie tylko młodzież, że nawet nieco „wiekowi” też zainteresowani są takimi zabawami.

Dzisiaj też pewnie wyruszę na moją pokemonową wędrówkę,  tym bardziej, że zapowiada się kolejny piękny dzionek, ale jeszcze nie mam wytyczonej trasy, może odwiedzę okolicę Barbakanu i Bramy Floriańskiej? Chociaż w tak upalny dzień bardziej przydałoby się baraszkowanie nad wodą, ale Planty też przynoszą lekką ochłodę, tym bardziej, gdy w pobliżu jest fontanna. Ciekawa jestem, czy w tym stawku na Plantach, obok ulicy Basztowej,  pływają jeszcze jak ongiś łabędzie???
Dzisiejszy dzień rozpoczęłam bardzo wcześnie, bo jeszcze przed godziną czwartą rano, po prostu czułam się już wyspana, może dlatego, że jak na mnie dosyć wcześnie wczoraj zasnęłam?
Zresztą dzięki temu mogłam zrobić sobie przed poranny pomiar cukru, czyli około 4 rano, wg zalecenia pani doktor, raz na jakiś czas powinnam mierzyć cukier i o 12 w nocy i właśnie o 4 rano. Nie muszę dodawać chyba, że był on w normie? 🙂 I całe szczęście, chociaż ciągle muszę uważać na to co jem, ja o cukrzycy mogę (chociaż nie powinnam) zapomnieć, cukrzyca niestety nigdy o mnie nie zapomni. Taka jest prawda!!!
W Każdym bądź razie przed godziną szóstą rano byłam już po wszystkich moich porannych rytuałach, to znaczy po zjedzonym śniadaniu,po kawusi i po zażytych lekach. Najbardziej nie lubię tej ostatniej właśnie czynności, bo muszę zażyć aż 5 tabletek, na całe szczęście tylko raz dziennie, nie mniej muszę zawsze o tym pamiętać, dlatego najlepiej jest to uskutecznić zaraz po śniadaniu, żeby potem nie martwić się, że ta konieczność ucieknie mi gdzieś z głowy.

Życzę wszystkim pięknej i uśmiechniętej niedzieli.Szczególnie tym, którzy właśnie kończą swój urlop, no i dzieciaczkom, dla których jest to już jest ta ostatnia  wakacyjna niedziela.

i znów ten piękny Kraków

Dzięki Pokemonom odkrywam Kraków na nowo.
Zawsze byłam nim zauroczona, ale teraz raz jeszcze spoglądam na te wszystkie krakowskie uliczki i coraz bardziej jestem szczęśliwa, że tu, właśnie w Krakowie mieszkam.
Idąc sobie Plantami widziałam starsze Panie plotkujące na ławce, dzieci biegające po alejkach spacerowych i turystów, którzy podobnie jak ja, utrwalali ten właśnie moment na swoich fotografiach.
Wczorajsza bardzo gorąca aura ściągnęła dzieci i nie tylko dzieci na plac Szczepański, gdzie obok fontanny można się było nieco ochłodzić

 

Niektórzy dorośli poczuli się co najmniej jak na plaży i w kostiumach kąpielowych we fontannie baraszkowali.
Rozumiem dzieci, ale żeby dorośli nie mieli na tyle samokrytyki, by w środku bądź co bądź zabytkowego miasta pokazywać swoje wątpliwe, kapiące tłuszczykiem wdzięki????. Dziwię się, że Straż Miejska nie zareagowała, bo jednak Kraków to nie znany kurort, a fontanna tam postawiona nie ma wcale na celu zapraszania do kąpieli, ale jest widowiskowym elementem naszego grodu.
Cóż, może i zagraniczni turyści  nieco się dziwili, a może uznali to za rzecz normalną. W każdym bądź razie ja byłam wyraźnie tym zniesmaczona.
Przecież nie pozamykali w Krakowie na raz wszystkich basenów, które właśnie takim rodzajom rekreacji służą?
Posiedziałam chwilkę na ławeczce obok fontanny, nieco nawet pokropiona wodą, którą obficie , jak widać na zdjęciu, dzieciaki się oblewały, przy okazji i Bogu winnych przechodniów też umoczyli.
Ale nic to, słonko mocno przygrzewało, wszystko szybko się wysuszyło, kataru nie będzie.
Małymi i wąskimi uliczkami o cudnym wyglądzie starego  Krakowa dotarłam na jedną z głównych ulic, czyli na ulicę Floriańską, ale tam nieprzeliczone rzesze ludzi płynęły niczym rzeka ulicą, więc nawet w stronę Barbakanu się nie wybierałam.
Doszłam sobie za to na Rynek, gdzie zrobiłam kilka zdjęć, między innymi  na tle Sukiennic i krakowskich kwiaciarek, tego pięknego, przybranego w odświętne, białe  szaty konika ciągnącego dorożkę

I znów na moment usiadłam na murku koło kościółka św Wojciecha i obserwowałam przechodniów.
Może to nieco dziwne się wydaje, ale uwierzcie mi, niektórzy nawet do mnie się uśmiechali, pozdrawiali skinieniem głowy, chociaż nie były mi to znajome osoby.
Dawno, dawno temu, gdy byłam w USA,  właśnie mnie to zadziwiało, że obce osoby mnie pozdrawiają, wczoraj stwierdziłam, że i „cywilizacja” do Krakowa też zawitała. Tak nie wiele przecież potrzeba, a jakże to jest miłe, prawda?
A na pobliskiej Rynkowi ulicy Grodzkiej (ale na już innej części tej ulicy, niż poprzednio, podziwiałam nieruchomo siedzącego mima, w białe szaty ubranego.
Siedział jak mumia, tylko od czasu do czasu na chwilkę zmieniał pozycję, by znów znieruchomieć. Przed nim stała malutka miseczka, do której turyści wrzucali kilka groszy. Ot, taki sposób na zarabianie pieniążków.

Ale podziwiałam jego wytrwałość, mimo upału ubrany był w białą marynarkę i w biały kapelusz, musiało mu chyba być bardzo gorąco, a tu trzeba było w bezruchu trwać.
Ponieważ moje nogi pomału dawały mi do zrozumienia, że już dosyć wędrówek na dzień dzisiejszy, wsiadłam w tramwaj i podjechałam dwa przystanki do Domu Handlowego Jubilat, gdzie zrobiłam jeszcze niewielkie zakupy i dopiero po godzinie 20- stej powróciłam do domu, musiałam trochę odpocząć, bo jednak dotąd niezwyczajna byłam robić takie nieco dłuższe spacery.
Ale trening czyni mistrza, czyli im więcej będę chodziła, tym lepiej dla mojego zdrowia, dla moich nóg i nie tylko.
Na całe szczęście chadzam samotnie, nikt nigdzie mnie nie pogania, zawsze po drodze mogę sobie chwilkę odsapnąć.
A że potem znów wszystkie kostki mnie bolą? nic to, trzeba wtedy na chwilkę rozprostować kolanka na tapczaniku i za chwilkę znów jest dobrze.
Na dzisiejszy dzień mam inne nico plany, chyba wybiorę się na niewielki spacer wałami Wisły, odwiedzę Smoka w Smoczej Jamie ( oj, na pewno ryczeć nie będzie), a zresztą, kto wie, gdzie mnie oczy i nogi znów poniosą?
Zapowiada się kolejny piękny i słoneczny dzień, trzeba to wykorzystać, póki się jeszcze da.
Życzę przyjemnej soboty i  samych miłych chwil

czwartkowe bajanie

 

Witam i wspaniałego czwartku życzę. Takiego prawdziwie letniego, bo o ironio, właśnie lato z ponad 30 stopniowymi upałami powraca.
Wszystko to zasługa gorącego., zwrotnikowego powietrza, który właśnie nad Polskę nadpływa i utrzyma się przez cały następny tydzień, dopiero potem przyjdzie  jesienne ochłodzenie.
Tak, tak moi kochani, jesień już mamy prawie za naszymi drzwiami.
Ale nie załamujmy rąk, wrzesień, a czasami i październik potrafią być przyjemnymi i ciepłymi miesiącami.
A potem przyjdą jesienne słoty, potem zacznie znów padać ten biały śnieżek z nieba, a my okutani w kurtki i szale będziemy pociągać nosem i chrypieć.
Ale taka jest kolej rzeczy, dnie są coraz krótsze, co już widać, bo o godzinie 20 robi się już ciemno, a niedawno jeszcze o tej porze słoneczko świeciło….

Wczorajszy dzień znów spędziłam na spacerowaniu po naszym kochanym Krakowie, oczywiście łapiąc Pokemony, ale nie tylko.
Zrobiłam też kilka pięknych zdjęć z urokliwej ulicy Grodzkiej, a później zrobiłam zdjęcia na Rynku. Boże, jakie masy ludzi tam się przelewają, istna Wieża Babel, zewsząd różne języki słychać. Nawet gdy usiadłam na kawę w kawiarnianym ogródku, pani kelnerka zwróciła się do mnie po angielski „May I help You” Głupio mi się zrobiło, miałam do wyboru udawać, że jestem cudzoziemką, chociaż na pewno nie wyglądam jak Amerykanka, albo zwrócić się do niej „ludzkim” polskim językiem, co oczywiście zrobiłam.
Ale fakt, starsze, amerykańskie emerytki zwiedzają namiętnie Polskę, w tym Kraków, mogła mnie w sumie z nią pomylić 🙂

Zresztą sami zobaczcie, jak piękny jest nasz Kraków.
Na początek ulica Grodzka w perspektywie:


Po prawej stronie widać wieże Kościoła św. Andrzeja , wybudowany w w stylu romańskim w latach 1079-1098 z fundacji księcia Sieciecha.
No i te urokliwe po obu stronach ulicach kawiarenki i te zabytkowe latarnie…
Oczywiście nie mogłam obyć się pokusie, jaką stworzyła niewielka lodziarnia.

Zasiadłam więc z porcyjką na ławce obok i delektując się tymi pysznościami, obserwowałam turystów, którzy też zdjęciami na swoich aparatach uwieczniali piękno tej ulicy.

Za to największy tłok panuje oczywiście na Rynku Głównym, trudno się czasami pomiędzy tą rzeszą ludzi przecisnąć.
I tam właśnie zawsze zachwyca mnie niewielki kościółek św Wojciecha.

Zbudowany pierwotnie  w  X-XI wieku w stylu romańskim został w XV-XVII przebudowany na styl barokowy.
Niewątpliwie jest to jeden z najstarszych kościołów w Krakowie.
Według tradycji, na tym miejscu miał głosić kazania św Wojciech i na pamiątkę tego faktu zbudowano najpierw drewniany kościółek, który potem był kilkakrotnie przebudowywany
Pamiętam, że gdy byłam jeszcze młodą dziewczyną i może nawet trochę też i później, ten kościółek był zamknięty, otoczony obskurnym  płotem, był niedostępny dla zwiedzających, nie odbywały się tam żadne msze św, po prostu wystraszał przechodniów.
Na szczęście w latach późniejszych któryś z mądrych naczelnych architektów Krakowa zmienił tę decyzję i obecnie można kościół zwiedzać no i obecnie również i kapłani odprawiają tam nabożeństwa.

Ech, piękny jest ten nasz Kraków, zapraszam wszystkich nie mieszkańców Krakowa na zwiedzanie  naszego miasta, chociaż pewnie i niejeden Krakowianin chętnie raz na jakiś czas ogląda te piękne miejsca, te wspaniałe zabytki i jest dumny, że tu właśnie mieszka.

Zauroczona tymi wczorajszymi  reminiscencjami kończę ten dzisiejszy blog.
Mam nadzieję, że i dzisiaj znów starczy mi siły na tyle, żebym mogła gdzieś „w Kraków” wyruszyć.
Na wszelki wypadek Nimesil już wypiłam, bo jednak…. ach, co nawet będę tu wspominała o bolączkach, gdy za oknem piękny dzionek.
Wszystkiego dobrego na dzisiaj Kochani.

na własnych śmieciach

Oczywiście jest to umowne stwierdzenie, bo nie długo te śmieci już nie będą własne, będą czyjeś…
Ale póki co  wczoraj powróciłam z modlnickich wojaży do poczciwego Krakowa.
Jak zwykle było mi tam wspaniale, gdybym inaczej pisała, na pewno bym zgrzeszyła.
Jedyną przeszkoda była tylko pogoda, a raczej ten nieznośny deszcz.
To znaczy w sobotę lało całe popołudnie i całą noc, ranek i popołudnie było już „tylko” mżyste, tak więc też na tarasiku, nawet w kąciku siedzieć się nie dało, nie ma już zadaszenia, to i na głowę z nieba kapało……….

Nawet na spacery nie bardzo się dało chodzić, ale i tak się przemogłam, bo na końcu ulicy Ulubionej zawsze jakieś Pokemony można złapać. Niektóre się powtarzają, było i kilka całkiem nowych, za które dostaje się dobre punkt, potrzebne do przejścia na następny level.
Pewnie mieszkańcy tej niewielkiej uliczki dziwili się, że jakaś stara baba z rozwianym włosem i ze wzrokiem wbitym w telefon spaceruje wciąż tam i z powrotem od domu do bramy na prywatną posesję i za chwilę znów tam się kręci. No bo komu przyjdzie do głowy, że gra ona   w młodzieżową w sumie grę???? A może podejrzewać nawet mogli, że planuje, jak okradać domy, ha ha? Takie niewinne z pozoru  starsze panie zawsze są podejrzane Ale opłacało się to moje spacerowanie, bo złapałam kilka tych potworków, w tym również i te, których  dotąd nie miałam.
Wieczorem Magda odwiozła mnie do domu, a ja, zamiast pójść grzecznie do domu, z obłędem w oczach i z walizeczką na kółkach obeszłam całą sąsiednią uliczkę, aby znów połapać trochę kulek. Co prawda mijałam kilka będących w pobliżu Pokemonów, ale żaden jednak nie chciał do mnie podejść tak blisko, żebym mogła go zaatakować i złapać. Za to „straty” odrobiłam będąc już w domu, gdzie kilka Pokemonów mnie odwiedziło i były na tyle łaskawe, że nawet dawały się złapać. Przy okazji zrobiłam niewielkie zakupy w pobliskim „Kocyku”, bo akurat zabrakło mi margaryny „Rama”, jak pisałam już, w Almie takiej nie było. Jakie moje wielkie było zdumienie, że w niedzielę wieczór, około 20-stej, kupiłam też świeże, jeszcze cieplutkie bułeczki. Po prostu pieką je na bieżąco i dlatego można je o takiej nietypowej godzinie tam nabyć. Nie dość, ze były cieplutkie, to jeszcze były takie, jak lubię z ziarnami i z dynią.
Dzisiaj mam kilka załatwień w mieście, wiec oczywiście uzbrojona mój Iphonik również będę łowy uskuteczniać.
Jak na razie sprawia mi to frajdę, chociaż ciągle wydaje mi się, że niektórzy patrzą na mnie z politowaniem.
Ale kto starszej pani zabroni???????
Jeszcze raz podkreślam, że jest to dobre dla mojego zdrowia, bo zmusza do chodzenia.
I nie wiem jak to się dzieje, ale kiedy tak maszeruję nogi prawie w ogóle mnie nie bolą. Najwyżej trochę „postękam” później już w domu, ale gdy znów nabieram siły, ochota na spacery znów u mnie wzrasta. I jeszcze jedna ciekawostka, podczas mojego pobytu nie doskwiera mi żaden ból, ani ręki, ani kręgosłupa, ani kolan, czy kręgosłupa. Gdy tylko powrócę do Krakowa te bóle jak te Pokemony mnie natychmiast napadają i muszę ratować się Nimesilem. Może w Modlnicy jest specyficzny, odpowiadający mnie mikroklimat, a może to ta wspaniała domowa aura na mnie tak kojąco działa?

No i znowu coś przegapiłam, po prostu pomyliłam datę, byłam przekonana, że urodziny mojego Taty były 23 sierpnia, okazuje się, że jednak Tata urodził się 21 sierpnia 1906r. Czyli gdyby żył, skończyłby 110 lat!
Wiadomo, że byłoby to niemożliwe, w Polsce nikt aż tak długo nie żyje, chociaż są przypadki  długowieczności, chociażby przykładem może być   znana aktorka Danuta Szaflarska, która rok temu skończyła 100 lat i oby doczekała jeszcze długich lat w zdrowiu i w tej swojej wielkiej pogodzie życia, której można jej tylko pozazdrościć.

A dla Ciebie Tatusiu ofiarowuję dzisiaj piękną  czerwoną różę, abyś wiedział, że zawsze o Tobie myślę  i zawsze za Tobą bardzo tęsknię

Dzisiaj na południu słonko wesoło świeci, odwrotnie jest na północy kraju, gdzie jak zameldował mi dzisiaj będący w Gdańsku V.I.P, znów pada.
Nie dobrze, że tam pada, bo i mieszkańcy i wczasowicze, którzy jeszcze ostatnie dni spędzają też słonka są spragnieni. Szczególnie dzieci, bo już za kilka dni znów zasiądą w szkolnych ławkach, a maluchy będą na siłę ciągnione, gdzie z płaczem, zwłaszcza maluchy, będą spędzać czas na przedszkolnych zajęciach z utęsknieniem oczekując na rodzica.
Tak, nawet ci pracujący, którzy jeszcze  teraz odpoczywają też będą musieli do szarej codzienności powrócić. Jeszcze przez kilka dni wspominać pewnie będą mile spędzone chwile, potem uwikłani w przeróżne kłopoty, po prostu zapomną.
Najwyżej co już zaczną planować następne wakacje, które będą już za nie cały rok!!!.

Miłego dnia wszystkim życzę.

jeszcze w Modlnicy

 

……….czyli niedzielne wspomnienia.
Wczorajszy poranek zapowiadał, że będzie to kolejny piękny dzień, tym bardziej, że zapowiadali zmianę pogody dopiero w poniedziałek.
Nic bardziej mylnego, nie należy jednak słuchać prognoz, alb raczej trzeba przyglądać się temu z przymrużeniem oka.
Jacek wymyślił wczoraj, że pójdziemy na targ Truck – Foodu, gdzie zawsze można znaleźć dla siebie coś pysznego do jedzenia.
Pogoda jeszcze była całkiem znośna, co prawda było pochmurno, ale jeszcze nie padało. Zapakowaliśmy się wszyscy tzn Magda, Jacek,
Oliwia, Jasiek i ja i pojechaliśmy pod Galerię Kazimierz, gdzie odbywała się ta impreza.

Oczywiście wykorzystałam moment do łapania i kulek i Pokemonów, bo po drodze no i na miejscu było sporo Poke-stopów, a i Pokemony
wesoło sobie tam baraszkowały.

Na dużym placu pod Galerią stanęły wozy i inne stanowiska z jedzonkiem, a po bokach rozpostarte były parasole. Niestety deszcz robił się
coraz bardziej uporczywy i nawet parasole nie wiele pomagały, deszczyk lał się na nasze naleśniki (ja jadłam ze szpinakiem- pycha),
na sushi, które tam były najlepsze chyba z całego Krakowa i inne dobra.

Oczywiście wszyscy polowali, aby pod parasolami znaleźć kawałek suchej ławeczki, więc nie było to wcale prosto dobre miejsce odnaleźć.
Ale zdenerwowała mnie pewna Baba, tak, Baba, a nie kobieta, która nie potrafiła uszanować biednej staruszki, która chciała akurat dopiero
co wolne miejsce zająć, położyła na całej długości ławki swoje torby i torebki, aby zająć miejsce dla swoich córek- jakby nie było młodych
dziewczyn, które nie koniecznie musiały zasiadać do stołu, podczas gdy starsi  musieli stać, albo…siedzieć na deszczu.

Naraziła mi się baba okrutnie i po cichu zaklinałam j: UDŁAW SIĘ TĄ BUŁA, UDŁAW SIĘ I TY I  CAŁA TWOJA SIEDZĄCA NA MOIM MIEJSCU
RODZINKA!!!

Dobra, wiem, że to nieładnie z mojej strony, ale okropnie na nią byłam wkurzona. Chyba w pewien sposób odczuwała ona moje „czary” bo co chwile niespokojnie oglądała się na mnie, jakby chciała mi powiedzieć „no czego ode mnie chcesz”, na szczęście dla mnie, moje czary nie zadziałały, ale niepokój  w niej
zasiały.

Jeszcze jedna osoba na tym kiermaszu mi się naraziła, jakiś pan stojący po parasolem ze swoją żoną i pieskiem wyraził swoje
niezadowolenie, że
śmiałam się przedostać obok nich pod wolne suche miejsce i zwrócił się z głośną uwagą : Mówiłem ci, żebyś uważała na
psa, bo go rozdepczą. Ta uwaga zdecydowanie dotyczyła mojej osoby, więc ze zjadliwym uśmiechem odpowiedziałam panu „na co dzień
mam do czynienia z pieskami i umiem się między nimi obracać, jakoś żadnego do tej pory nie rozdeptałam. Pan popatrzył na mnie, ale na
szczęście nic nie odpowiedział, bo na pewno nie byłabym mu dłużna.

Nie byliśmy długo na tym Food- Trucku, bo z każda chwilą padało coraz mocniej i trzeba było w końcu się stamtąd ewakuować.
Za to rozbolała mnie po tych wszystkich przeżyciach głowa i musiałam po drodze kupować Apap. Ale byłam szczęśliwa, tyle fajnych Pokemonów
i całe mnóstwo kulek do gry były pokłosiem wczorajszej eskapady.

Po powrocie do domu zasiadłam przed moim laptopem i korzystając, że jest cisza w domu Magdy, która znów wyszła na miasto i zaczęłam
oglądać na cda film, o którym wczoraj wspominałam, pt „Pamiętnik” Jest to historia miłości dwojga młodych ludzi, których życie po wielu
perypetiach, zaowocowało w  końcu udanym małżeństwem, doczekali się wspólnych dzieci i wnuków, niestety kobieta zachorowała na Alzheimera
i została umieszczona w specjalnym domu opieki.

Mąż nie mógł pogodzić się z tą straszną chorobą żony, opuścił rodziny dom, w który mieszkał  z żoną i dziećmi,  sam, na własną rękę zamieszkał
w tym samym, co ona domu opieki. Miał przez to z nią codzienny kontakt, licząc na to, że opowiadając jej historię ich życia kobieta odzyska
pamięć i wróci do swojego starego życia.

Nie będę zaradzała zakończenia tego filmy, kto oglądał już wie, kto jeszcze nie oglądał, serdecznie polecam.
Po południu oglądałam tylko niewielki kawałek tego filmu, po prostu zmęczona bólem głowy zasnęłam siedząc na fotelu, a kot, ułożony wygodnie
na moich kolanach, wtórował mi w popołudniowej drzemce. Fajne jest to uczucie, gdy taki futrzak przytula się do ciebie….a kiedyś mówiłam,
że nie lubię kotów.

To nie tak, lubię koty, ale jednak na pewno nigdy takiego futrzaka sobie nie sprawię (NIGDY NIE MÓW NIGDY!!!)
Ale potem, już wieczorem, oglądnęłam spokojnie sobie ten film w całości i… znów się rozmarzyłam.
Przypomniałam sobie studenckie czasy, gdy byłam zakochana i……no dobrze, moje życie filmowo co prawda się nie ułożyło, ale wspomnienia
pozostały. Ale kto z nas nie ma takich wspomnień, tak, czy inaczej zakończonych?
Bardzo dużo czasu straciłam dzisiaj rano (w międzyczasie dwa razy byłam na pokemonowych łowach, chodząc tam i z powrotem ulic Ulubioną),
dlatego mój wpis jest tak późno dzisiaj zmieszczony, może jednak przez stałych moich Ulubieńców zdąży być przeczytany

Życzę w miarę miłego poniedziałku , a właściwie już poniedziałkowego popołudnia i wieczoru.
Podobno od środy znów lato powróci……

niedzielny wpis pora zacząć

Bo są tacy, którzy na ten wpis podobno czekają. Dziwne, ale prawdziwe!
Wstała przepiękna niedziela, cieplutka i słoneczna.
To świetna okazja, by łowić Pokemony, chociaż pod dom Magdy niechętnie one przychodzą, wiadomo, wiedzą, że tu same pazerne na nie osoby oczekują.
Trochę pomogła mi chmurka, za pomocą której Magda połapała mi kilka Pokemonów, po resztę będę musiała sama iść przez uliczkę Ulubioną, ale wcześniej muszę podładować nieco baterię telefonu.
Czas w Modlnicy dla mnie leniwie płynie, odwrotnie jest z Gospodarzami, którzy wczoraj cały czas przy ogródkowych pracach zajęci byli.
Może powinnam byłam im pomóc, tylko co ja niby mogłabym robić? Na wszelki wypadek wspierałam ich duchowo!!!! Oczywiście siedząc cichutko w kąciku tarasu, a raczej reszty po tarasie, bo i ten zaczęli już demontować.
Piszę ten mój dzisiejszy blog na raty, ciągle coś mnie od niego odrywa, a w międzyczasie słonko od nas zupełnie i skryło się za chmurki.. Zupełnie jak ten Pokemon, którego niby już, już schwytałaś, a on nagle  ucieka z kulki i odpływa na chmurce w siną dal.
Wczoraj  późnym wieczorem no i  w kawałku nocy przypomniałam sobie stary film, który oglądałam na cda pt „Rollercoaster” Jest to thriller z lat siedemdziesiątych poprzedniego wieku, opowiadający o wyrachowanym, acz szalenie inteligentnym młodym człowieku, który wysadza kolejki górskie w różnych Parkach Rozrywki, aby osiągnąć korzyść majątkową. Przeprowadza on wręcz mistrzowskie akcje terrorystyczne, wyprowadzając sprytnie w pole osoby, które chcą go namierzyć.Teraz w okresie, gdy terroryzm jest zagrożeniem świata ten temat jest ciągle aktualny, chociaż w filmie mężczyzna działa w pojedynkę, a dzisiejszy terroryzm  planowany i wykonywany grupowo jest tym większym zagrożeniem. Tam był tylko film, teraz niestety mamy do czynienia całkiem normalnie. Kilka razy już ten film oglądałam, ale zawsze i tak trzyma on w wielkim napięciu, mimo, że znamy jego zakończenie.
Teraz jestem w poszukiwaniu filmu, o którym opowiadała mi Magda. Niestety obie nie znamy jego tytułu, ale wiem, że dotyczy ono pary małżeńskiej, w którym żona  ulega niestety zaniku pamięci na wskutek choroby Alzheimera . Mam nadzieję, że kiedyś, nie koniecznie dzisiaj uda mi się odnaleźć ten film w cda. Na dzisiejszy dzień mamy zresztą całkiem inne plany.

Życzę przyjemne niedzieli. Mam nadzieję, że słonko jszcze dzisiaj powróci, bo od jutra na kilka dni znów zapowiadają lichą pogodę, ale następny weekend znów ma być gorący. Oby….

pozdrawiam sobotnio

Po trudach tygodnia jadę dzisiaj odpocząć do Modlnicy.
Trzeba trochę aurę zmienić, chociaż niestety chwilowo nie ma tam  mojego ulubionego tarasiku, jest w przebudowie.
Ale wezmę sobie krzesełko i cichutko w kąciku sobie usiądę i pomarzę, jak tu będzie pięknie już w niedługim czasie.

Wczorajszy dzień był bardzo ciekawy, bo wiele się działo, ale nie wszystko zostało zrealizowane. To znaczy zapowiadana wieczorem wizyta Diany i Ksawera nie doszła do skutku, bo w tak zwanym międzyczasie zmienili swoje plany, tak czasami bywa.
Ale i tak miałam trochę odwiedzin.
Zaczęło się od kuriera z Almy, który dowiózł mi zapas wody mineralnej na cały tydzień. No i oczywiście nie tylko przywiózł wodę, trochę jedzonka przy okazji też.
Ale z wielkim bólem muszę stwierdzić, że bardzo Alma ostatnio podupadła na jakości towaru. Niesłychane, nie ma czasem podstawowych produktów, z którymi wcale nie było dotąd kłopotów, Nie jakichś wymyślnych, ale prostych, na przykład nie ma mojej ulubionej Ramy, muszę więc kupić ją ” u innego żyda” 🙂
Czytałam ostatnio o kłopotach Almy i bardzo żałuję, bo to jet jednak mój najbardziej ulubiony market. Ktoś kiedyś powiedział, że Alma jest droga, nie do końca, niektóre towary w porównaniu z innymi sklepami są droższe, niektóre nawet tańsze, zależy co tam chce się kupić. Wiadomo, że za rarytasy trzeba płacić więcej.
Poza tym, jak sprawdzałam w E-Tesco, za przywóz towarów trzeba płacić około 10 i więcej złotych, a w Almie dowóz jest darmowy, co jest ważne, bo po co mam dopłacać za coś 10 zł, skoro za taką cenę mogę coś jeszcze dokupić??
Trzymam kciuki za Almę i życzę by znów wypłynęli na powierzchnię sklepów doskonałych, jak dawniej pełna najlepszych i urozmaiconych produktów.

Około południa przyszła kurierka, pani Agnieszka, ta, która ostatnio nam przynosi przesyłki, czyli ta,  która ma buldożka francuskiego  –  Jacka.
Oczywiście przytargała mój nowy telewizor, otworzyła tylko paczkę i sprawdziła, czy na ekranie nie ma jakiejś znacznej skazy, ale okazało się, że wszystko na szczęście  było w porządku.
O 16- stej miałam zamówioną Eko brygadę, która miała wynieść mój stary telewizor. Tak na wszelki wypadek go jeszcze wcześniej  włączyłam, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jest ta usterka i…..działał on bez zarzutu przez kilka godzin, żadne paski się nie pokazywały. Wyglądało to tak, jakby telewizor przestraszył się, że chce go na śmietnik wywalić i postanowił mnie przekonać, że jednak nie jest zepsuty, że działa bez zarzutu.
Żal mi się go zrobiło, jeżeli w ogóle można takie uczucie odnieść do rzeczy, jaką jest telewizor i odmówiłam na razie brygadę, jeszcze nie wiem do końca, co mam z tym starym telewizorem zrobić,  czy jeszcze jednak będzie działał i jak długo. Najwyżej będę miała na nowym mieszkaniu dwa telewizory, albo…zawsze mogę przecież znów do tej Eko brygady zatelefonować, jeżeli tylko zmienię zdanie.
Tym bardziej że……. no właśnie…… po godzinie 18-stej przyszedł Maciek i podłączył mi nowy telewizor. Cud, miód, ultramaryna.
Gdy zobaczyłam, jaka szalona różnica w jakości obrazu jest w obu telewizorach, moja niechęć do starego sprzętu znowu wzrosła.
Nawet nie da się porównać, stary telewizor ma  oprogramowanie analogowe, nowy –  cyfrowe, co bardzo właśnie wpływa na jakość obrazu i głosu.
Na razie Maciek podłączył mi podstawowe funkcje odbioru, podłączył do dekodera, a resztę, czyli ewentualne podłączenie telewizora do WiFi zostawił już na nowe mieszkanie, gdy będę miała podłączony tam już odpowiedni dekoder.
Na razie wczoraj siedziałam i oglądałam i oglądałam programy na nowym moim telewizorze i nacieszyć się nie mogłam, zupełnie jak dziecko, co za frajda, po tak długiej przerwie wreszcie sprzęt mi działa i się nie psuje co chwilę, nie wyłącza, nie skaczą paski.
Jednym słowem jestem dzieckiem szczęścia. Tak mało, a cieszy, a przecież to bardzo ważne, żeby właśnie potrafić się cieszyć nawet małymi rzeczami.
Dzisiaj rano, ledwie otworzyłam oczy, wykrzyknęłam na głos z radością:
A JA MAM NOWY TELEWIZOR!!!!!!
Oczywiście tradycyjnie TVPIS nie oglądam, bo nie cierpię telewizji rządowej, wciska ciemnotę, ale za to z wielką przyjemnością po bardzo długim okresie oglądnęłam nareszcie Szkło Kontaktowe. Też jest to może nieco tendencyjny program, ale za to jak miło dla ucha brzmi……. 🙂

I oczywiście zaraz, skoro świt znów sobie mój nowy nabytek włączyłam!!!

RADOŚĆ!!! RADOŚĆ!!!! RADOŚĆ!!!!

Rzeczywiście, zgodnie z prognozą pogody wstał śliczny i cieplutki dzień, więc zaraz się zbieram i już mnie w domu nie ma.
Co tam telewizor! Jeszcze będę miała sporo czasu, by go pooglądać!!!
Życzę wszystkim cudnego weekendu.