moje własne

 

Udało mi się jednak zrobić sporo zdjęć z tej rodzinnej, dwudniowej imprezki. Jedno z tych zdjęć ( wydaje mi się, że udane) umieszczam właśnie dzisiaj.
Tak jak pisałam, wczoraj  miałam kłopoty z wpisami do blogu, niby zapisałam a tekst i zdjęcie ginęły. Dlatego okrutnie się zdenerwowałam i skróciłam wydatnie ten wpis.
Wczoraj odbyła  „poprawka z rozrywki”, sporo dobrego mięsiwa i jarzyn z poprzedniego dnia pozostało, a że pogoda znów dopisywała od wczesnego popołudnia aż do wieczornych godzin odbywało się wesołe grillowanie, ale tym razem już beż żadnych trunków wyskokowych, z napojów pozostały tylko soki i inne lubione napoje dziecinno – młodzieżowe. Ja najchętniej raczyłam się wczoraj moją ulubioną Muszynianką, bo ona na pragnienie działa jednak najlepiej i niezawodnie. No i pozostały  od poprzedniego dnia jeszcze dwa spore części  rywalizujących ze sobą serników na zimno, ten z truskawkami babci Irenki i bananowiec Magdy. Zdania były podzielone, niektórzy optowali za truskawkowym, inni za bananowym ( na przykład ja) Oba jednak serniki były pyszne, bo nie pozostało po nich ani okruszka.
Późnym popołudniem nagle zrobiła się niesamowita duchota i od razu z góry wiadomo było, że skończy się to burzą, albo conajjmnej ulewą.
Co znakomitsi goście sobie pojechali troszkę późniejszym popołudniem, niektórzy mieli wręcz daleko do swojego domu, potem odjeżdżali kolejno następni i następni i robiło się coraz ciszej i trochę smutniej, zwłaszcza gdy z dziadkami na wakacje pojechała Mania z Jaśkiem.
Popołudniowy zaduch trochę mnie zmęczył, tak, że opuściłam na trochę gości i poszłam troszkę się przespać, ale jak się przebudziłam, akurat część gości niestety bez pożegnania sobie pojechała, nie chcieli  widać przerwać mojej skromnej drzemki
A gdy kurz spod kół samochodów ostatnich gości rozpłynął się w powietrzu, nagle zerwała się ogromna wichura, która przyniosła morze deszczu. Ju nie można było wysiedzieć spokojnie na tarasie, bo mimo, że jest on zadaszony, ale deszcz tak zacinał, że byłam prawie cała mokra. Cóż przyszła i na mnie pora wtedy  pożegnać się z bardzo gościnnymi gospodarzami i odjazdu do domowych pieleszy.

A dzisiaj rano przywitał mnie raczej  chłodny,  ale i bardzo deszczowy poranek, taki akurat dobry do spania, no ewentualnie do wypicia dobrego dinka.
Mam nadzieję, że nie jest to zapowiedź całego takiego właśnie całego tygodnia.
Bądźmy dobrej myśli, dzisiaj jest przecież ostatni dzień czerwca, a podobno od lipca powraca gorące lato.
Miłego ( mimo złej pogody) dna.

niedziela po imprezce


Imprezka wczoraj była niezwykle udana, tym bardziej, że praktycznie prócz Jacka solenizantami byli jeszcze Rózia, która akurat obchodziła swoje pierwsze urodziny właśnie wczoraj, a także i to były zaległe urodziny Olki i przyszłe za kilka dni urodziny Magdy, tak więc sto lat brzmiało bardzo donośnie. Było bardzo rojnie od ludzi i gwarno od dzieciaczków.
Było bardzo dużego grilowania, sporo napitków: soków dla dzieci i innych zimnych napojów, a dla dorosłych troszkę piwa i wina, a tak,ze po lampce koniaku.
Był  włoski tort urodzinowy małej Rózi, pyszny sernik na zimno od babci Irenki, a także wspaniały bananowiec Magdy.
Pogoda nawet dopisała, nie było deszczu, słonko co prawda bawiło się z nami w chowanego, ale było bardzo cieplutko.
Dzisiaj mają się odbyć grillowe poprawiny,a tu słonko rano jeszcze było, teraz sie za chmurami skryło, pewnie będzie też i powtórka z pogody z wczorajszego dnia.
Od wczoraj dzieciaki mają już wakacje, aż 4 dzieci dostało czerwony pasek na świadectwie, co uważam za wielki rodzinny sukces. Za to wszystkie dzieci dostały promocję do następnej klasy, co też jest bardzo miłą wiadomością, niech teraz dzieciaczki sobie słusznie odpoczywają.
A ja już kończę ten wpis, bo blog jest dzisiaj bardzo kapryśny i mój wpis po napisaniu  ginie, muszę pisać od nowa. A ile razy można to samo pisać??
Życzę miłej niedzieli.

Ale ulga !!!!!!!!!!!!!!


Nie ma to jak boskie ręce pana doktora Zbigniewa, najpierw sobie znalazł miejsce, które najbardziej boli, potem je ostrzyknął  i…… ulga jak nie wiedzieć co.
Musiałam chwilę tą ręką bawić się w lokomotywę, czyli ruszać nią do przodu i do tyłu, by lekarstwo równomiernie się rozeszło ” po kościach”
Na koniec dostałam jeszcze od pana doktora skierowanie ( na NFZ) na masaż całego kręgosłupa, byłam pod takim wrażeniem, że wyszłam z gabinetu i o tym skierowaniu zapomniałam, musiałam się wracać, a może to podświadomość mi podpowiedziała, że muszę raz jeszcze Go zobaczyć i dlatego zostawiłam to skierowanie w gabinecie?, kto wie, ale w sumie wyszłam jak zwykle zachwycona, naprawdę jest to wspaniały lekarz.
Teraz mając te skierowania mogę obejść się nawet bez skierowania do sanatorium, bo w sumie to są właśnie te zabiegi, które mnie na nogi postawią.
Teraz tylko czekam na „godziwy” termin tych zabiegów i….. przystępujemy do leczenia pani Ewo. Od razu zaznaczam, że te masaże to żadne machlojki, ostatnie zabiegi na NFZ brałam równo rok temu, zresztą wtedy miałam laser i nagrzewanie, oraz masaż kręgosłupa szyjnego ( za masaże kręgosłupa lędźwiowego sama już dopłacałam), teraz zrezygnowałam z tych laserów i nagrzewań, wolę masaż całego kręgosłupa, chyba po roku,  jako na prawdę schorowanej osobie należy, co nie?
A tej radości, że tyle rzeczy udało mi się pozałatwiać, poszłam do pobliskiego  Baru „Pod Bocianem”, gdzie zaserwowałam sobie ulubione placki po węgiersku.
Zawsze mi tam te placki smakowały, wczoraj były jak dla mnie za bardzo przypieczone, ale kompocik z rabarbaru był wspaniały, od razu przypominały mi się  dawne rodzinne obiadki w domu  z takowym właśnie kompotem.
W końcu to nie był żaden podejrzany z podsłuchami  bar, mogłam spokojnie konsumować, a zresztą byłam całkiem sama, a przecież sama do siebie nie gadam:-) Siedziałam więc sobie  przy ławie na zewnątrz lokalu, było przyjemnie, tylko koło mnie „tańczyła” znudzona dziewczynka z hula hop. Jej rodzinka była zajęta sobą, więc mała się nudziła i tak wywijała tym kółkiem tam i z powrotem, że tylko czekałam, kiedy oberwę nim po głowie. Na szczęście nic takiego się nie stało i w końcu ci państwo z dziewczynką sobie poszli i zapanował spokój.

Rodzinka ( no nie cała, bo Tomek od razu z lotniska pojechał do pracy poza Krakowem i jeszcze nie wrócił) przyjechała tak koło 13.
Najpierw Diana przyprowadziła Pepę, gdy otworzyłam im drzwi, najpierw sunia przeleciała po wszystkich pokojach szukając Tomka i domowników, mnie ominęła, ale gdy zobaczyła, że tylko ja jestem w domu, zaczęła mnie radośnie witać. Nie wiem, jakie było powitanie przez nią  Moniki i dziewczynek, bo wtedy akurat byłam u pana doktora. Wyobrażam sobie tylko, jakie będzie z jej strony szaleństwo, gdy zobaczy Tomka, to jest dopiero psie serce.
Ale po tej tygodniowej nieobecności w domu zrobiła się bardziej czujna i wszystkich obcych, którzy do domu przychodzili, mimo, że ich zna, ale obszczekiwała.
Za te dni samotności piesek będzie nagrodzony, bo tym razem wszyscy, razem, z psem włącznie, jadą na 2 tygodnie do Świnoujścia, a ja znów zostanę sama…. no prawie sama. Szczur pozostaje 🙂
A jeszcze koniecznie muszę dodać, że dostałam od Mii pamiątkę z Grecji,  piękny breloczek na dopiero co dorobione nowe klucze, z napisem crete, z paciorkami i co najważniejsze z moim znakiem zodiaku – z bykiem. Byłam bardzo wzruszona, że pamiętała, jaki mam znak zodiaku, a zresztą ten breloczek bardzo mnie zdumiał, bo właśnie myślałam sobie o konieczności zakupienia ładnego nowego breloczka do kluczy, a tu taka niespodzianka, czyżby Mia czytała w moich myślach???

No a skoro jestem już ( prawie) zdrowa jak ta ryba, to jadę na Jackową urodzinowa imprezkę do Modlnicy. Mam nadzieję, że tym razem baterie do aparatu już mi się porządnie naładowały, przecież  koniecznie musi być jakaś rodzinna dokumentacja z tego jakże zaszczytnego dla Jacka ( no i nas wszystkich) dnia.
Dlaczego piszę, że może się baterie naładowały, bo ostatnia przez dwa dni baterie  były umieszczone na ładowarce, ale gdy założyłam je do aparatu, okazało się, że są puste. Nie wiem, czemu tak się dzieje, przecież dopiero co kupiłam komplet nowych akumulatorków, a tu figa z makiem. Ale na wszelki wypadek aparat fotograficzny jest już spakowany, aby o nim nie zapomnieć.Ładowarka na wszelki wypadek też.

A propos pogody: dzisiaj będzie różnie, na północy chłodno, na południu ( na szczęście) bardzo ciepło, do wyboru, do koloru. W każdym bądź razie urodzinowy grill na pewno się uda!!!

Dzisiaj w TVN 24 już jest w programie „Wstajesz i wakacje” Jarek Kuźniar,  Właśnie już powrócił z wakacji, by ten program przez wszystkie soboty i niedziele naszych wakacji  poprowadzić. Dzisiaj i jutro są w Gdyni, no trzeba przyznać, że nie bardzo letnim dzisiaj mieście, panowie poubierani są  w kurtki, widać nie jest za gorąco, może potem pogoda tam się poprawi. Chociaż Jarek dzielnie występuje w samej koszuli, ale z długimi rękawami  i czaruje słońce ( i nie tylko)
Jednak mimo tej różnej, czasami kapryśnej  pogody życzę wszystkim wspaniałego dnia.

piątek z lekarzem

 

Niestety, nie odbędzie się bez wizyty u miłego pana doktora Zbigniewa i od blokady.
No, ale przecież w końcu  ile można przecież cierpieć i być na silnych środkach przeciwbólowych?
Tym bardziej, że w sobotę zapowiada się miła urodzinowa imprezka u Jacka, z okazji jego urodzin i muszę być pełnosprawna, szczególnie też i moja ręka, żebym kielicha mogła do góry podnosić 🙂 Chociaż kielichy podnosi się prawą ręką, mnie boli lewa, ale jaką kwaśną minę bym miała, gdybym nadal cierpiała?
Ale wcale się nie boję na szczęście tej blokady, z takich wprawnych rąk pana doktora? nigdy!!

Dzisiaj dom znów nam się popołudniu zaludni, rodzinka wraca już z Grecji, a piesek wraca z „wygnania” do Ksawera, czyli ( przynajmniej przez kilka dni) będzie „normalnie”, a potem….zobaczymy, pewnie znów gdzieś wyruszą w świat.

Tak więc przede mną dzień pełen wrażeń, a co z tego wyniknie, ano zobaczymy.
Na szczęście pogoda za oknem całkiem optymistycznie do życia nastawia i całe szczęście, bo na jutrzejszy dzień szykuje się całkiem miła pogoda, nie za gorąco, nie za zimno, tak w sam raz ( tylko po co ty bólu w moje ramię wlazł???)

Życzę przyjemnego piątku

Niech żyje końska maść!

 

Niech żyje, niech żyje, ona jest rzeczywiście rewelacyjna. Są 2 rodzaje tej maści : rozgrzewająca i chłodząca. Nie bardzo wiem, jaka jest różnica w działaniu obu, ale kiedyś Monika dała mi tą maść rozgrzewająca i wczoraj poczułam, jak bardzo silnie działa. Co prawda już się na niej raz przekonałam ( wtedy okrutnie bolało mnie kolano), że jest wspaniała, ale wczoraj okropnie rozbolał mnie znów lewy bark, tak, tak, ten co zwykle. Ból był okropny, nawet nie mogłam ręką sięgnąć po torebkę, taki był silny i przeszywający. Wtedy przypomniałam sobie, że mam w lodówce tą właśnie maść. Dobrze nią sobie bark natarłam, wlazłam pod koc, którym mocno się otuliłam i za chwilę poczułam wielkie gorąco w tej okolicy, tak jakby mi ktoś przyłożył ciepły termofor. Ale to gorąco było bardzo miłe ( nawet mnie uśpiło), a po przebudzeniu poczułam wielką ulgę. Nie, zupełnie mi ból nie przeszedł co prawda, ale już nie był taki dotkliwy.
Więc na noc znów sobie posmarowałam tą maścią bolący barki i……..
Może obejdzie się bez wizyty u zaprzyjaźnionego chirurga, chociaż z kolei przydałoby się, żeby mi przepisał masaże na kręgosłup szyjny ( wtedy i bark mniej boli, bo nie ma ucisku na przechodzący tam nerw) i na kręgosłup lędźwiowy. Już chyba rok minął, gdy ostatnio się masowałam, więc może już mi się te zabiegi na NFZ należą, skoro nie jadę do sanatorium, przynajmniej tak się trochę bym podleczyła. Bo wiadomo przecież, że coś tam boleć musi, według powiedzenia, że gdy kobieta w pewnym wieku budzi się rano i nic ją nie boli znaczy, że nie żyje.
Rano obudziłam się przed czwartą godziną, było mi okropnie gorąco po tej maści, więc musiałam wstać. Przy okazji zażyłam sobie nimesil i raz jeszcze posmarowałam  ten bark i jeszcze na moment sobie podrzemałam.
No, ale jaki jest skutek tej mojej terapii?? ręka boli, ale znośnie, pewnie jeszcze kilka dni będę się smarowała, albo…. w końcu wyląduję u pana doktora.
E tam, cały mój wpis o tym samym, nudne.
Zrobiło się paskudnie za oknem, w nocy padało, teraz kropi, wiadomo, weekend się zbliża.
O polityce zgodnie z planem ani słowa, po co miałabym się tu wyżywać?
No to życzę miłego ( mimo złej pogody) dnia

P.S. znów mnie teraz mocniej  rozbolała ta ręka, nie jest dobrze….

hmm, wtorek

 

No to okazało się, że wcale, ale to wcale nie znam się na kaczeńcach. A szkoda, to takie ładne kwiatki…. takie pełne słońca, takie uśmiechnięte…..

Afera podsłuchowa trwa nadal, „rewelacje” dziennikarskie są nam serwowane porcjami jak lekarstwo. Bardzo gorzkie lekarstwo, bo pokazuje, że łatwo jest wywalić cały świat polityczny do góry nogami całkiem bezkarnie. Ale taki mamy klimat, jak mówiła pewna pani minister. Wszystkie chwyty dozwolone.
Miało nie być o polityce i nie będzie. Zdążyłam wyrobić w sobie pewien dystans do tej sprawy, aby mniej nerwowo sprawę doglądać z oddali.
Bo po co mi moje nerwy, które i tak nic nie zmienią? Najwyżej co mogę tylko postawić krzyżyk przy osobie, która przy wyborach uznam godną mnie reprezentowania. I to by było wszystko, co mogę zrobić. Chociaż gdy przeczyta się słowa niejakiego ewentualnego potencjalnego ministra czegoś tam, Adama Hofmana :”Trup Tuska płynie już Wisłą. Wystarczy stać przy brzegu i czekać”, trudno nie wydać opinii, że lumpenproletariat nie jest charakterystyczny tylko dla PO, ale również i dla Pisu. Zostawiam to każdemu z Was do własnej interpretacji, żebym nie była podejrzana o to, że jestem pro – Peowska  

Za to na pewno mogę się cieszyć latem, które akurat  nam króluje, chociaż nie mam perspektyw na jakiś fajny wyjazd, przynajmniej na razie.
A nawet gdyby tak było, musiałabym zaplanować jakąś nie bardzo odległą miejscowość ( ze względu na dojazd) i to koniecznie taką, którą mogłabym wykorzystać dla mojego zdrowia, czyli z zabiegami. Myślałam nawet o tygodniowym wyjeździe do Mszany, tam, gdzie już kiedyś byłam, ale jednak uważam, że
dla mojej psychiki taki wyjazd nie byłby korzystny, co prawda zabiegi były tam wspaniałe, ale zbyt dużo czasu poświęcałam sama sobie, miałam mały kontakt towarzyski, co przy mojej psychicznej skorupie nie było by dla mnie dobre, powinnam więcej obracać się wśród ludzi, żebym tak dokładnie do końca nie zdziczała. Busko Zdrój, które kiedyś bardzo lubiłam też odpada, zbyt dużo bolesnych wspomnień by  mi się z tym pobytem kojarzyło, przecież ostatni raz  byłam tam z moją siostrą Anią, wszystkie spacery ( nawet gdybym mieszkała gdzie indziej niż z nią wtedy) przypominały by mi ją i na pewno nie jedną łzą byłyby oblane.
Mogłabym jeszcze pomyśleć na przykład o tygodniowym pobycie np w Krynicy, ale……. nie, raczej sobie w tym roku odpuszczę z tych i innych powodów, może uda mi się odłożyć nieco kasy na przyszłoroczny wypoczynek.

Miałam trochę kłopotów z moim stacjonarnym komputerem, więc porozumiałam się z moim niezawodnym panem Józiem, niestety nie miał wystarczająco czasu na to, aby do mnie przyjść do domu, ale od czego jest tzw pomoc z oddali, za pomocą Team View er  połączył się z moim komputerem i usterkę na szczęście udało mu się naprawić, teraz mój Windows działa już bez zarzutu. Jak to dobrze, że mamy już tak daleko posuniętą technikę. Teraz jeszcze raz będę się musiała z nim porozumieć, bo również i jakiś błąd istnieje na moim laptopie, ale to już może w przyszłym tygodniu, tym bardziej, że laptop używam tylko od czasu do czasu.

Życzę miłego wtorku, szkoda, że znów dzisiaj nie będzie mojego ulubionego ” M jak miłość”, jeszcze długo nie będzie, na razie raniutko udaje mi się obejrzeć te całkiem stare odcinki tego serialu.

M ó j J U B I L E U S Z



 

To już mój drugi blog, pierwszy sam zniknął, szkoda, ale może ten mi lepiej wyjdzie?

Błagam nie likwidujcie mi mojej zabawki

jasna0, wtorek, 22 czerwca 2004

Czy zauważyliście datę tego wpisu????? Tak, tak, nie pomyliłam się, ten wpis został dokonany 22 czerwca 2004r, czyli dokładnie dziesięć lat temu!!!!!!!

Czyli wynika z tego jasno, że dzisiaj mój blog obchodzi  JUBILEUSZ SWOJEGO DZIESIĘCIOLETNIEGO ISTNIENIA NA  BLOXIE !!!!!

No nie powiem, jest to kawał czasu i tylko z jedną dłuższą  przerwą ma swoją dość  sporą ciągłość. Jakoś udało mi się przetrwać, bo ten pierwszy, (zresztą krótko  trwający), który zniknął, był winą błędu na stronie Agory, takie dostałam wtedy wytłumaczenie, niestety ten błąd był już nie do wycofania. Ale ja się zacięłam i… jak widać  od tych dziesięciu lat trwam nadal.
I co najważniejsze, mam  sporo nowych i wiernych  czytelników, za co wszystkim bardzo serdecznie dziękuję.
Jest mi niezmiernie przyjemnie, że mogę Was gościć u siebie i mam nadzieję, że tak pozostanie co najmniej na następne dziesięciolecie, a może i dłużej……

No to jeszcze swój blog piękną różą okraszę, aby podkreślić ważność dzisiejszego i mojego i blogu święta, no i oczywiście w prezencie wszystkim moim Czytelnikom ją dzisiaj ofiarowuję

Wczoraj w Krakowie, nad Wisłą odbywały się wianki. A tak około 22.30 puszczano przepiękne sztuczne ognie, które świetnie było widać z mojego okna, (mieszkam całkiem niedaleko).
Próbowałam nawet zrobić kilka zdjęć, ale niestety, nie udało mi się, przeszkadzała rama okna i komin z domu naprzeciwko mnie.
No tak powiecie pewno…złej baletnicy i rąbek sukienki przeszkadza. Ale sami musicie przyznać, że wcale nie jest łatwo uchwycić te piękne zjawiska na ziemi, nie mając profesjonalnego sprzętu. No niby mam wspaniały aparat fotograficzny, ale nawet przy nim trzeba znać dobre ustawienia do zdjęć nocnych i to w dodatku ruchomych, a ja niestety takich umiejętności jeszcze nie posiadłam. No i oczywiście duży wpływ na jakość zdjęć  miało moje umiejscowienie, a okno na drugim piętrze nie należało do najwspanialszych warunków do robienia zdjęć.  gdybym tak jeszcze była na balkonie na IV piętrze….Koniec końcem nie udało się mi zrobić tych zdjęć i po dyskusji. Mogłam się co najwyżej nie przyznawać się do tej „porażki”, ale co mi tam i tak nikt mi za to głowy nie urwie, prawda?

Dzisiaj te chyba słonka raczej spodziewać się nie możemy, szkoda, bo to ostatni dzień z długiego weekendu, jutro trzeba o pracy wyruszać.
No to życzę wszystkim  miłego niedzielnego odpoczynku.

Lubię być sama

Może na starość staję się trochę dzikuską, ale lubię być sama.
Rodzina wyjechała, pies w tęsknocie przytulony do pana kanapy smacznie spał, w domu cisza, nawet mój telefon komórkowy przestał w pewnym momencie działać, właśnie, mam taki przycisk do wyłączania  dźwięku telefonu z boku komórki i gdy niechcący tym ” prztyczkiem” o coś zawadzę ( np o kabelek monitora, na którego półeczce  kładę komórkę) telefon milczy, co najwyżej działa tylko wibracja, ale to za mało, gdy człowiek zasypia  oglądając na przykład jakiś film na kompie, a sen przychodzi wtedy tak szybko, wystarczy, że tylko głowę do poduszki przyłożę i chwilę  coś tam pooglądam, już oczy robią mi się jak z ołowiu i odpływam w senną krainę, oczywiście w dzień, bo w nocy dalej przerabiam temat: jestem śpiąca, więc wyłączam komputer i w tym momencie sen odpływa na jakieś 2-3 godziny.
Z tym samo wyłączającym się telefonem mam kłopot, muszę co jakiś czas sprawdzać, czy „prztyczek” jest u góry ( wtedy telefon dzwoni), czy na dole ( wtedy głos dzwonka zanika), kto takie dziwne ” ustrojstwo” w tym Iphone5 wynalazł? Ciekawa jestem, czy użytkownicy  innych  telefonów tego typu też mają takie kłopoty, czy tylko ja mam taki wyjątkowy egzemplarz. Chociaż nie, na początku nie było takich turbulencji z tą moją komórką, dopiero od pewnego czasu tak mi się zdarza i to coraz częściej. Najpierw zdenerwowałam się, że mi się telefon popsuł i nie będzie już nigdy pełnosprawny, ale potem poszukałam na forum w czym tkwi problem. Może jest to związane z założeniem dodatkowej ochrony na aparat, która gdzieś tam na coś uciska i przełącza ten „prztyczek”? Kto wie, muszę się kogoś mądrego poradzić w tej kwestii.
No, ale wracając do tej ciszy, wczoraj  późnym popołudniem przyszedł na chwilkę Ksawer z Dianą, aby zabrać psa do siebie, chwilę siedzieliśmy wspólnie, coś tam przekąsiliśmy i w momencie, gdy Pepa zauważyła, że jej miseczki i jedzonko zostało zapakowane do siatki, natychmiast się orzeźwiła i już była gotowa iść z tego pustego  i smutnego ( dla niej) domu. Może i lepiej, bo  chyba jakoś mniej boleśnie poza domem tą rodzinną  rozłąkę ścierpi?. Widocznie moja osoba nie jest dla niej aż tak ważna, trudno, jestem tylko jednostką z jej stada, ta ważniejsza  część  stada chwilowo  ją opuściła, stąd ta tęsknota.
Zostałam więc sama ( nie licząc szczura w klatce)  w tym dużym i pustym moim mieszkaniu i… wcale nie cierpię, ba  nie bałam się ani złych duchów, ani samotności.
Szczurka nakarmiłam i do późna, aż do totalnego zmęczenia oglądałam sobie różne seriale.

A dzisiaj  wszyscy śpiewamy sobie wesoło ( nie patrząc oczywiście na pogodę) : Lato, lato wszędzie, zwariowało, oszalało moje serce.
Co prawda moje serce akurat ani nie zwariowało, ani nie oszalało ( no na przykład z miłości), co nie zmienia wcale faktu, że dzisiaj mamy astronomiczny pierwszy dzień lata.

Czerwiec 2014
  Pn Wt Śr Cz Pt Sb N  
  26 27 28 29 30 31 1  
  2 3 4 5 6 7 8  
  9 10 11 12 13 14 15  
  16 17 18 19 20 21 22  
  23 24 25 26 27 28 29  
  30 1 2 3 4 5 6  

http://youtu.be/eaHbjnXItXc

Początek astronomicznego lata

Lato astronomiczne rozpoczyna się w momencie przesilenia letniego — na półkuli północnej dzień ten wypada między 21 a 22 czerwca, a w latach przestępnych o jeden dzień wcześniej, czyli między 20 a 21 czerwca. Koniec lata następuje w momencie równonocy jesiennej, czyli między 22 a 23 września (również na półkuli północnej). Pierwszy dzień lata jest jednocześnie najdłuższym dniem w roku, a następująca po nim noc — najkrótszą. Noc Świętojańska, która czasem bywa mylona z najkrótszą nocą, przypada zawsze w wigilię św. Jana, a więc z 23 na 24 czerwca.

Wraz z początkiem lata każdy kolejny dzień jest nieco krótszy, a kolejne noce dłuższe, co trwa aż do przesilenia zimowego (21 lub 22 grudnia).

Lato astronomiczne a kalendarzowe

Lata astronomicznego nie należy mylić z latem kalendarzowym, którego początek przypada zawsze 22 czerwca i jest niezależny od położenia Słońca względem Ziemi.

Jak go zwał, tak go zwał, astronomiczny, czy jakiś inny, ale jest to najdłuższy dzień roku a zaraz po nim nastąpi najkrótsza noc w roku.
Czyli jednym słowem można wtedy radować się od rana do wieczora, a potem nawet przez całą noc, aż do kalendarzowego lata i jeszcze dwa dni dłużej, czyli do wymienionej powyżej Sobótki, śpiewając i  wijąc wianki i wrzucając je do falującej wody, jak głosi ludowa tradycja i ludowa piosnka.
A potem tylko ze smutkiem będziemy patrzyli, jak nam ubywa pomalutku dnia i zanim się obejrzymy już  o 8 wieczorem będzie już ciemno, a z upływem czasu ta noc będzie przychodziła coraz szybciej i szybciej……  a noc  będzie trwała coraz dłużej i dłużej……..

No to witam wszystkich w tym pierwszym dniu lata i serdecznie pozdrawiam, życząc samych przyjemnych  i słonecznych letnich dni.



obrzydzenie

 

O polityce cicho – sza, zbrzydziła mnie.
Jedno tylko wiem – Polacy sami własnymi rękami piekło już tu na ziemi  sobie budują. Ich wola.
I to by było tyle na polityczne tematy, nawet TV na ten temat u mnie milczy, po co nie potrzebnie mają mną  szargać nerwy?.
Będzie, jak będzie, nie jedno już takie piekiełko przeżyłam i ……. jakoś żyję.
Grunt to się nie przejmować i śpiewać za mistrzem Młynarskim :  ” róbmy swoje”

Sójka długo się za to morze wybierała, moja rodzinka dzisiaj również, kręcili się po tym domu nerwowo, nareszcie pojechali. Samolot z Katowic odlatuje o 12  w południe, na lotnisku w Pyrzowicach muszą być co najmniej o godzinę wcześniej przed odlotem, oni autem  wyjechali z Krakowa około 9.40, więc dużo czasu na dojazd  nie mają.
Mam nadzieję, że szczęśliwie do Katowic dotrą, a ja punktualnie w południe siadam za komputerem i wchodzę na ciekawą stronę Flightradar24.com , gdzie będę śledziła ich przelot aż na samą Kretę. Już wszystkie dane, czyli godzinę wylotu, numer lotu i miejsce docelowe znam, zatem będę dokładnie wiedziała, kiedy wystartowali i kiedy szczęśliwie wylądowali,  no i kiedy zacznie się ich ten wymarzony urlop 🙂
Pepa wie, że państwo, a szczególnie jej ukochany Pan i ukochana Zoja opuścili ją na dłużej i jest bardzo, bardzo smutna z tego powodu, musiałam ją nawet jakimś smakołykiem pocieszyć. Ale do czasu, zaraz przyjdzie po nią Ksawery, który ją zabierze do swojego domu, może trochę o swoich  smutkach w nieswoich opuszczonych murach szybciej  zapomni?

Tradycyjnie pogoda nam się trochę spipciła ( sorry za brzydkie słowo), tak więc i moje weekendowe plany też  uległy pewnym zmianom, jak to nie zawsze wszystko można dobrze na zapas  zaplanować…..
Ale nie jest źle, będę napawała się ciszą w mieszkaniu, nareszcie co 5 minut nie będzie dzwonka albo domofonem, albo  już do  samych drzwi.
Już nawet kiedyś myślałam, czy nie lepiej stanowisko mojego dowodzenia, czyli komputer wraz z fotelem nie przenieść do przedpokoju, miałabym bliżej do domofonu ha ha. Tylko tam jest niestety  nieco za ciemno , ale z kolei zaoszczędziłabym moich biednych stóp do co chwilowego dreptania………
No i do telewizora miałabym za daleko…..

Przez te wolne dni całkiem mi się. już dni tygodnia pokręciły, a już wiem, dzisiaj dopiero mamy piątek, wiec miłego piątku wszystkim życzę i do rychłego zobaczenia już jutro. Cześć.

P.S. już coraz bliżej do mojego jubileuszu!!!!!!

Kwiatek dla Oliwki

 

Dzisiaj Oliwka ( córka Magdy) obchodzi swoje 16 – ste urodziny. I chociaż na pewno dzisiaj tutaj nie zaglądnie, albowiem jest już w trakcie rowerowej pielgrzymki do Częstochowy, ale zostawiam Jej tutaj  śliczny urodzinowy kwiatuszek z buziaczkami i najlepszymi urodzinowymi życzeniami. No i życzę Jej  też, aby dzielnie zniosła trudy tej rowerowej wyprawy i szczęśliwie i zdrowo, bez żadnych uszczerbków na ciele i duszy  do Krakowa powróciła.

Dzisiaj w kościele katolickim obchodzimy jedno z największych i najważniejszych świąt :  Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej – Boże Ciało.
Jest to święto, które podobnie jak w Wielki Czwartek obchodzimy na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy, podczas której Pan Jezus ustanowił sakrament Komunii Świętej, przemieniając chleb w swoje  Ciało , a wino w  swoją Krew przelaną za nas na krzyżu .
Pisałam, ze oba święta są podobne, z tym, że w Wielki Czwartek rozpatrujemy przemienienie Ciała i Krwi w kontekście  obrazu Męki Pana Jezusa, a Boże Ciało jest świętem radosnym i dziękczynnym za ustanowienie Najświętszej  Eucharystii.
Po  uroczystej Mszy Świętej w kościołach będą procesje dziękczynne do czterech ołtarzy, przy każdym z nich będzie czytana Ewangelia i odprawiana krótka modlitwa, w czasie tych procesji  będzie niesiony  pod baldachimem Najświętszy Sakrament, kościelne sztandary i figury, a dzieci ubrane na biało, albo w regionalnych strojach, będą przed Najświętszym Sakramentem sypać kwiatki z koszyczka. Takie procesje będą się odbywały przez oktawę Bożego Ciała, a w Krakowie właśnie w oktawę tego święta będzie „urzędował” Lajkonik, na pamiątkę napaści Tatarów na Kraków. ale o tym napisze dopiero za tydzień.

Na szczęście ten dzień zapowiada nam się ciepło i słonecznie i oby tak było wszędzie dzisiaj w Polsce.
Życzę przyjemnego świętowania, mimo, że sytuacja w Polsce jest dosyć napięta. Bądźmy ponad wszystko.