ale miałam „fajnego” pacjenta wczoraj

 

 

Widocznie jednak wzbudzam zaufanie u niektórych pacjentów, nawet na tyle, że bierze ich na zwierzenia, co prawdę powiedziawszy nie koniecznie mi się musi podobać. Ale co robić,  wszak wrodzona uprzejmość, delikatność i grzeczność wymaga wysłuchania i już.Takiego „dziadka” miała właśnie wczoraj do badania. Gdy doktor Łukasz wyszedł już po badaniu  z gabinetu, ten pan, nie wiedzieć czemu nagle zaczął mi o sobie opowiadać, Nie, chyba nie podrywać, zresztą…… 
Opowiadał o swojej pierwszej zmarłej żonie, o drugiej żonie która jest prawdziwą diablicą (a jednak!), o starszym synu, który wżenił się w rodzinę alkoholików, ale musiał się ożenić, bo miał zostać tatusiem, o następnym synu, który jest zaradny i piękne mieszkanie sobie w Krakowie kupił ect, ect.
Dziadek tak się rozochocił w swoich opowieściach, że nawet chciał mi pokazywać zdjęcia swojej rodziny, które to zdjęcia dzierżył w swojej teczuszce, (dziwne, nosi je na co dzień koło siebie???) na szczęście miałam jeszcze kilku innych pacjentów i w związku z tym ograniczony termin.   Już mi się wydawało, że pożegnałam namolnego pacjenta, bo uciekłam z  mego gabinetu z jego wynikami do lekarza,  a pan wyszedł na korytarz się ubierać. Miałam okropną ochotę wyjść na zewnątrz na papieroska, ale powstrzymałam się, bo pewnie znów na pewno przed drzwiami byłabym nagabywana kolejnymi zwierzeniami, w związku z tym schowałam się przezornie do gabinetu Magdy, niestety, tam też mnie tenże pacjent znalazł i dalej zaczął nawija c swoje zwierzenia. Myślałam, że nigdy się już to nie skończy.
Na szczęście chyba troszkę się opamiętał (czyżbym zrobiła znudzoną minę ?) i sobie poszedł, a ja z wielką ulgą wyszłam na zasłużonego papieroska i mogłam wreszcie odetchnąć pełną piersią, przynajmniej na moment, bo znów musiałam powrócić na stanowisko pracy.Przypomniała mi się kiedyś taka pacjentka, o której już kiedyś pisałam, co prawda to było bardzo, bardzo dawno temu, gdy byłam jeszcze piękna i młoda (a tak kiedyś było???), też wtedy wzięło ją na rodzinne zwierzenia,  za co była mi tak wdzięczna , że miała się do kogoś wreszcie wygadać, że potem przez długi czas byłam zasypywana przez nią …ogórkami z jej ogródka. Mam nadzieję, że „ogórkowa” powtórka nie nastąpi i znów nie wpadnę w „sidła” owego pacjenta, chociaż kto wie, przecież musi jeszcze przyjść po wynik.
Tak bywa, ludzie, zwłaszcza starsi, musza znaleźć sobie  czasami jakiś obiekt do wynurzeń.
Może jednak Opatrzność jakoś  przed  tym panem tym razem mnie obroni ???? Przyjdzie po wynik wtedy, gdy nie będę na zmianie, lub będę zajęta???
He, he, he, tak to bywa gdy się ma w sobie tyle wdzięku i wisus sympatycznej osoby. 🙂

Kto, ma tyle wdzięku co ja, wdzięku co ja, no kto??????

No proszę, a niektórzy mówią, że jestem okropnie humorzasta i w dodatku niezła jędza !!!

A co u mnie? Nadal się kuruję, ze zmiennymi skutkami, raz jest lepiej, raz troszkę gorzej, ale ogólnie mówiąc, nie jest źle.
Znów denerwuję się synem Magdy, Jaśkiem, który znów wylądował dzisiaj rano w szpitalu, z podejrzeniem ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego. No i oczywiście grozi mu zabieg.
Co prawda nie jest to groźny zabieg, ale zawsze, jakby nie było, jest to operacja  i kilka dni znów w szpitalu poleży, zatrudniając  przy okazji do opieki rodziców. Ma chłopak jednym słowem pecha, pierwsze dni nowego szkolnego roku  spędził w szpitalu z powodu zapalenia opon mózgowych, nie minął miesiąc i znów szpital, tym razem ten niepotrzebny nikomu do szczęścia wyrostek robaczkowy.
Mam nadzieję, że już wyczerpał limit chorób na ten rok i na kilka następnych też.
Musi się szybko wykurować, bo przecież w połowie miesiąca października będziemy obchodzić jego urodziny!!!!

Za oknem słonko nawet świeci, na razie temperatura jest słaba, ale…
Teraz człowiek nawet nie wie, jak się ma ubrać, rano jest zimno, potem robi się wyraźnie za ciepło……
Wczoraj ubrałam się jednak ciut za grubo i nawet się zgrzałam, a dzisiaj już zaczęłam w związku z tym kichać. No tak, ale gdy pod wieczór wracałam do domu znów temperatura była mniejsza.
Będę chyba z walizką jakąś chodziła i z umyślnym, coby ją i zakupy przy okazji dźwigał, bo moje łapki jeszcze na tyle mnie bolą, że nie mogę nic nawet troszkę ciężkiego, dźwigać.

Dzisiaj czekam na panów dokonujących pomiarów szczelności urządzeń gazowniczych. Bardzo dobrze, bo przynajmniej dowiem się, czy jestem w moim mieszkaniu całkowicie bezpieczna.
To jest jednak bardzo ważny problem, bo czad to bardzo niebezpieczny i niestety niedostrzegalny wróg, uderza  znienacka i śmiertelnie.
Więc ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza, gdy się samemu w mieszkaniu mieszka i na ratunek nie ma co liczyć.

Życzę przyjemnego piątku, weekendu początku 🙂 🙂 🙂

ot, czwartek

 

 

Co prawda jeszcze za wcześnie powiedzieć, że jestem całkiem całkowicie zdrowia, ale już widać wielką poprawę.
Przynajmniej tę noc spędziłam w miarę spokojnie, bez jakichś napadów bólowych, które mnie by obudziły.
Jednak pani doktor Marysia jest świetna, trafia w punkt, a to jest najważniejsze.
Pewnie, że jesienna pogoda jak na razie jest dla mnie dosyć ostatnimi dniami łaskawa, to znaczy nie pada, więc i moje kości mogą sobie lekko odsapnąć.
Niestety tak bywa, że kości i stawy mokrej pogody nie znoszą i nie ja jedna przez to mam wielkie kłopoty.
No, dosyć już pisania o chorobach, bo ten temat robi się podobnie nudny jak obecna polityka.
Najchętniej położyłabym się do łóżka i tak porządnie zasnęła  i obudziła się dopiero wtedy, gdy nadejdzie wiosna, a z nią polityczna odwilż, w co ciągle może naiwnie, ale wierzę.
Właściwie znów nie mam ciekawego tematu do poruszania, mijają dni za dniami, już październik omalże puka nam do drzwi,
Dobrze, że na dzisiaj zapowiada się całkiem przyjemna, jesienna pogoda, przynajmniej bez opadu.
Pewnie już i woda w Wiśle i innych większych i mniejszych rzeczkach  na tyle opadła, że powódź nam chwilowo nie zagraża, ale trzeba trzymać rękę na pulsie, bo kto wie, co nam jeszcze aura ciekawego wymyśli. Ona nas lubi zaskakiwać i pewnie wcale za bardzo nie zdziwiłabym się , gdyby nagle za oknami zrobiło się…biało.  Brrr, aż dreszcze mną wstrząsnęły na taką straszną myśl, że niebawem może i śnieg padać.
Wolałabym nie, bo przecież wciąż mam na uwadze prace, które prowadzą, albo i nie prowadzą w moim parku. Jakoś strasznie pomału to wszystko tam się toczy, maszyny stoją, panowie chodzą wokoło nich i…cisza, nic nawet nie wyrczy.
Może jestem troszkę niecierpliwa, ale gdy widzę, że ciągle „marsjański krajobraz” za płotem wcale się nie zmienia, jakoś wydaje mi się, że do najbliższego maja nie zdążą się z tym uporać.
Ale z drugiej strony, kto wie, co będzie w maju w przyszłym roku?
Może nie będzie jeszcze Parku Krakowskiego, może nie będzie Polski, może nie będzie mnie…
Sytuacja wciąż jest przecież niebezpiecznie nieprzewidywalna.
No masz, znów w jakieś depresje popadam, lepiej wiec skończyć na dzisiaj moje dywagacje, bo jak mam pisać takie bzdury, lepiej, żebym nic więcej nie pisała…..
Ciekawa jestem, czy dzisiaj u nas w kamienicy znów remont mieszkania nr 3 będzie trwał w najlepsze. Straszne jest to popukiwanie ścian młotkiem i warczenie świdra, aż uszy bolą. Na szczęście te odgłosy rozpoczynają się dopiero w południe, akurat wtedy już będę wychodziła do pracy i mam nadzieję, że po powrocie z niej już błoga cisza znów  w moim domostwie zapanuje.
Jednak mimo wszystko życzę przyjemnego czwartku

środowa niespodzianka

 

Właściwie to wcale nie jest niespodzianka, bo przecież wiem, że Ulka w każda środę na różyczkę ode mnie czeka, prawda Ulu?
Dzisiaj też więc Cię nie zawiodę i tę różę z serduszkami wprost Pendolino, żeby było szybciej, do Poznania posyłam. Ale podsyłam Ci też troszkę słonka, chociaż gdzieś znów skryło się za chmurkami, ale  specjalnie dla Ciebie kilka jego promyczków wyłuskam  i sporo buziaków i uśmiechów, bo chociaż ostatnio nieco ze skrzywioną minką chodziłam, wiadomo, gdy boli, do uśmiechów nie ma powodu, ale zapewniam Cię, że już jest lepiej, już mniej boli, szczególnie, gdy wiem, że ten szczególny, dzisiejszy poranek jest środą.
A więc cała moją buzią promiennie do Ciebie się Uleczko uśmiecham i czekam na kilka miłych słów od Ciebie.  Będę tu zaglądała tak długo, aż wreszcie Twój komentarz dzisiaj się pokaże.
Wszystkiego dobrego na następne dni, aż….do następnej środy.

A następna środa na pewno będzie już dla mnie lepsza, bo przecież zaczęłam się wreszcie leczyć.
Wczorajsze przedpołudnie spędziłam w przychodni, w kolejce do pani doktor pierwszego kontaktu.
Co prawda teoretycznie istnieją godziny wizyty, ale niestety u pani doktor Marysi są niereformowalni pacjenci i tak przychodzą nie na swoja godzinę, tylko wtedy, gdy sobie upatrzą. Co z tego, że taka babcia ma termin na godzinę na przykład 10, skoro już o siódmej rano zajmuje kolejkę (a przychodnię otwierają dopiero od ósmej) i już jest pierwsza w kolejce i oczywiście na silę się wpycha? Wystarczy kilka takich upartych babć, na które nie ma siły, bo kto z nimi wykłócać się będzie i już twoja godzina przyjęcia bierze w łeb, przesuwa się prawie w nieskończoność.
Więc (nie) cierpliwie czekałam grzecznie w dłuuuuuuuuuuugiej kolejce, tylko było mi bardzo źle, bo akurat miałam następny napad bólowy wszystkich stawów i był nawet taki moment, że miałam ochotę zrezygnować z tego oczekiwania.  Gdy człowieka boli, robi się bardziej niecierpliwy i bardziej rozgoryczony i wszystko go złości. Takie jest prawo pacjenta, ale cóż z tego, czekać i tak trzeba na swoją kolejkę, albo…… co najwyżej, można  umierać.
Ale ponieważ umierać jeszcze nie mam zamiaru, więc grzecznie w kolejce sobie siedziałam, przezornie zaopatrzona w jakąś gazetę, w którą swój nos wsadziłam i udawałam, że czytam, od czasu do czasu łowiąc uszami odgłosy rozrabiających w korytarzyku obok też czekających na wizytę u pediatry maluchów. One zawsze są pełne werwy, nawet gdy chorują.
Pani doktor była prawie przerażona, gdy mnie taką połamaną i obolałą zobaczyła i bardzo długo i dokładnie medytowała, w jaki sposób mi ulżyć w moich boleściach. Nie jest to wcale łatwe, zważywszy, że kilka jeszcze innych  tych niedomagań posiadam i trzeba tak leczyć jedno, żeby drugiemu nie zaszkodzić. Więc siedziałam u niej w gabinecie bardzo długo, to znaczy mi się wcale tak nie wydawało, ale gdy wyszłam z jej gabinetu, oczekujący pacjenci z grymasem złości na mnie spoglądali, co najmniej, jakbyśmy tam kawkę popijały.
Ale najważniejsze, że dostałam odpowiednie leczenie i za tydzień, czyli w następny wtorek,  znów muszę uzbroić się w cierpliwość i w kolejce do pani doktor się ustawić na kontrolną wizytę. Ale jakoś to przeżyję, skoro i wczorajszy dzień przeżyłam w moich boleściach na przychodnianej ławce.
Oj, bardzo trudno jest chorować, trzeba do tego….sporo zdrowia, przynajmniej zdrowych nerwów.
Najważniejsze jednak, żeby wreszcie przestało mnie boleć.
A może niecierpliwa jestem i mało wytrzymująca przeciwności losu? Może za bardzo się pieszczę ze sobą? No, ale skoro nikt nie może mnie  odpowiednio „dopieścić”, muszę zrobić to sama, dla lepszego komfortu życiowego.|
No własnie, coś nie tak z tym komfortem, bo pogoda znów szaro – bura, chociaż słonko zapowiadali i wyższą temperaturę. Kurczę, nawet na jeden dzień nie potrafią przepowiedzieć dobrze pogody? A może nie chcą nas już straszyć, że tak pozostanie aż do wiosny?  Bo niestety słyszałam, że ta zima, która ma nadejść, ma być podobno bardzo sroga. Jedyna nadzieja, że znów się z prognozą miną.
To tyle na dzisiaj chyba, nic innego prócz pomstowania na polityków nie przychodzi mi do głowy, więc lepiej nie rozpoczynać tego tematu, po co mam znów się denerwować i w dodatku wkurzać innych pro i przeciw?
Pozostaje mi przyjemnej, bez względu na aurę za oknem, środy życzyć.

kiedy spojrzę hen za siebie….

 

…. na te laty, co minęły…
Oj minęły i nie powrócą.
I moje zdrowie już nie powróci, już nie będzie takie samo……….
Wczorajszy pobór krwi przebiegł bez żadnego szwanku, fakt, że świetna była dziewczyna, która mi pobierała krew, perfekcjonistka, ale też i bardzo pomogła mi ta poranna woda mineralna, byłam bardzo nawodniona i nie było więc żadnych kłopotów.
Pamiętajcie moi mili, gdy idziecie na badania analityczne k o n i e c z n i e  wypijcie przed badaniem rano wodę mineralną, ona tylko pomoże w pobieraniu materiałów. Zawsze wydawało mi się, że gdy ktoś mówi masz być na czczo, to znaczy nie tylko  bez żadnego  jedzenia, ale i bez picia. A tu guzik prawda. Przez noc żyły nieco „podsychają”, stają się mniej elastyczne i należy nieco się nawodnić, zanim się do takiego badania przystępuje.
Przy okazji dowiedziałam się, że nie tylko u mnie są takie kłopoty z tymi żyłami, fatalne żyły miała moja siostra, mam je i ja, a także i Maciek i Daria. Widać to rodzinne, nasze żyły nie cierpią kucia 🙂 Ot taka rodzinna „uroda”
Bardzo fajną sprawa było to, że dostałam kod dostępu do moich badań i już wczoraj wieczorem mogłam je sobie sprawdzić.
Sprawdziłam i……byłam przerażona, same czerwone wykrzykniki przy nich się pokazały. No ładnie, pani doktor Marysia będzie miała ze mną dzisiaj nie lada kłopot do rozwiązania. Na szczęście okazało się, że nie mam anemii (chyba nie mam), więc moje obawy, że wyląduję w szpitalu okazały się niepotrzebne, nie mniej na pewno muszę poddać się gruntownemu leczeniu. Matko jedyna, teraz już codziennie zażywam 5 tabletek rano, ile jeszcze mi dołożą”?
Ale nikt mi nie zarzuci, ze się nie leczę, naprawdę bardzo sumiennie je zażywam, co pewnie i widać, skoro żelazo mam w normie.
Ale jednak teraz reumatyczne dolegliwości mnie dodatkowo  dopadły i trzeba będzie rozszerzyć moje leczenie. No cóż, pesel robi swoje.
Co prawda na to się nie umiera (podobno), ale na pewno nieźle przez to się człowiek namęczy, bo nikt  do tej pory  nie wynalazł takiego leku, który by takie dolegliwości całkowicie zniweczył. Chyba tylko doktor Glinka na to może…..ale na to jeszcze trochę poczekam, chyba poczekam.
No, przynajmniej mam taką nadzieję, że poczekam, bo życie całkiem mi się podoba (nawet to, jakie jest teraz w RP, bo wiem, że niedługo się zmieni na lepsze, wierze w to), a człowiek w niepewności żyje, co go tam na tym drugim świecie spotka, o ile taki drugi świat w ogóle istnieje. Tego tak na sto procent  nie wie  niestety nikt.
Napisałam, że mi się podoba to życie, bez względu na to, co się dzieje? nie wierzę, że tak napisałam.
Bo nasze polskie i nie tylko polskie sprawy polityczne całkiem źle widzę.
Wczoraj z przerażeniem przeczytałam, że  koreański minister spraw zagranicznych uznał, że Donald Trump właściwie wypowiedział Korei Północnej wojnę i w związku z tym Korea gotowa jest do obrony swojego kraju, co jeszcze można zrozumieć, ale tez i do ewentualnej inwazji. A to  się  może skończyć dla świata całkiem poważnym kataklizmem, niestety tak to jest gdy niezbyt odpowiedzialni ludzie są u sterów rządów, a w tym wypadku trafił swój na swego, jeden postrzeleniec Trump i jeszcze większy postrzeleniec Kim Dzong Un, dla których użycie najpierw rakiet, a potem nawet i nie daj Panie Boże bomby atomowej nie jest problemem. 
Lepiej nie patrzeć w tamta  stronę, ale przez to niestety sam problem się nie rozwiąże, świat stoi na krawędzi wojny i łatwo zrobić ten krok, by spaść w przepaść piekielnej wojny z tragicznymi skutkami dla ludzkości. Niestety, to nie jest gra komputerowa, w której można stracić kilka razy życie i znów się odrodzić, tu niestety wszystko może się skończyć raz na zawsze.
Boże mój, nie chcę Was straszyć, nie chce siebie straszyć, ale sprawy wyglądają całkiem niebezpiecznie, przy nich nasza mała polityka groźnych powarkiwań rodzimych  kundelków brzmi prawie że komicznie, chociaż do śmiechu raczej nam nie jest. 
Pisowcy robią z Polski niezły bajzel i nie ma jak dotąd nikogo mądrego, który potrafił by temu zapobiec.

Wczoraj w Krakowie słonko pięknie świeciło i był nawet taki moment, że wokoło rozchodziło się całkiem miłe ciepełko.
Może i dzisiaj nas troszkę słonko popieści, chociaż na to jest raczej małe  prawdopodobieństwo, bo poranek jest znów ponury i zapowiadają….deszcz, tak, deszcz, który jest ostatnio jakoś  zrobił się naszym towarzyszem codzienności.

Ale na wszelki wypadek słonka dużo życzę, bo wtedy i dzień radośniejszym się wydaje.A ja juz lecę do pani doktor na wizytę lekarską.
Trzymajcie za mnie kciuki.
Dziękuję

A może jednak to……..  ten stwór?????

no to mamy poniedziałek

 

 

No tak, znowu ten poniedziałek.
Wczoraj pogoda nas straszyła. To znaczy popołudniu było troszkę słonka, aż nie dowierzałam, a jednak, jakieś promyki do mojego okna docierały.
Za to wieczorem znów ten deszcz powrócił. Czyżby trzeba będzie ewakuować lokatorów z Wawelu? Szczególnie tego jednego, najważniejszego. Ale byłaby heca.
A dzisiaj pogoda ma być podobno zdecydowanier lepsza, ba, nawet słoneczna.
Jeszcze tego na razie nie widać, bo blady i szary  świt na razie za oknem, ale wierzę, że dzisiaj temperatura ma się podnieść nawet do 18 stopni, oczywiście na plusie.
Bo na minusowe temperatury jeszcze musimy poczekać, brrr, juz mną trzęsa drgawki, gdy o tym pomyślę, te ciepłe swetry, kurtki, szaliki, czapki, botki etc, okropieństwo.
Ale niestety w naszym klimacie zima jest przewidziana…..
TAKI MAMY KLIMAT 🙂 🙂 🙂  – jak powiedziała  kiedyś pewna ministra, a na takim stanowisku wie się, co się mówi, prawda?

Przede mną ważny dzień, idę na badania. A ponieważ jestem bez porannej kawy, humorek mam pod zdechłym Azorkiem. Bo jak można zastąpić poranną kawą mineralną wodą, która muszę w dodatku w nadmiarze wypić, by potem można było pobrać ode mnie krew tak, żeby nie zastygła znowu, jak kiedyś.?
No własnie, ostatnio miałam z tym kłopoty, ale dzisiaj przyjeżdża na Rusznikarską „specjalna” pielęgniarka, podobno rewelacyjnie pobiera krew, nawet tym, którym krew z żył nie chcą płynąć, którym, żyły pękają. Jestem więc pełna nadziei, tym bardziej, że właściwie wcale nie boję się pobierania krwi, już się przyzwyczaić, że wielokrotnie mnie kują i nie robi to na mnie wielkiego wrażenia.

A co tam w polityce? Ano znów Merkel została kanclerzem Niemiec, nie wiem tylko, czy to dobry, czy zły znak dla Polski, w każdym bądź razie PIS jednak obawia się tych wyników, dlatego tak głośno krzyczą, że Merkel poniosła…porażkę, bo ileś tam głosów zabrała jej prawica.
Trochę głosów jej zabrała, ale na pewno nie zmieni to sytuacji, że będziemy w polityce na  niemiecko – francuskim cyngielku , ale taki jeden jak się uprze, to nie popuści. Niestety, gnomy już tak mają.
Na co mu to,  wiadomo, ale na pewno zdziwimy się, gdy Orban jeszcze bardziej zbliży się do Putina. Bo Orban gra na dwa fronty, w zależności, który mu w danym momencie  do jego własnych interesów jest potrzebny , tego akurat popiera. Po prostu jest sprytny, niestety Kaczyński tego sprytu nie posiada i wszystkie swoje atuty przez głupie decyzje pogrzebał. Walką ze wszystkimi jeszcze nikt w polityce nie wygrał !!!!
Czyli podczas gdy  Orban wyznaje teorię  : Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek, Kaczyński tylko z ogniem piekielnym igra.
To tyle o polityce, więcej nie zamierzam. Wiem, że tak widzi to około 70 procent Polaków, tylko ci najciemniejsi z najciemniejszych dalej sobie pozwalają na to, żeby im kit wsadzać do głowy, ich sprawa.

Pozostaje mi więc tylko życzyć wszystkim nie tylko udanego poniedziałku, ale i wspaniałego całego tygodnia, niech nam sie on objawi wreszcie w swojej jesiennej, pięknej krasie, zanim biel ziemię pokryje.Bo jesień potrafi być czasami piękna……

P.S. okropna jednak jest ta dzisiejsza moja poranna  zamiana czarnej, pachnącej kawy, na przeźroczystą Muszyniankę, brrrr, ale jak mus, to mus.
Kawkę wypiję później 🙂

Czyżby?

 

Czyżby niedziela miała być  w Krakowie bez deszczu? Nie wierzę, bo jest wciąż pochmurnie. A przydałoby się troszkę słonka, by tę wodę przegnać w pierony.
Wisła w Krakowie wystąpiła z brzegów. Co prawda Most Dębnicki jeszcze nie jest zagrożony, ale całe Bulwary już są nie przechodne dla spacerowiczów.
Ale z drugiej strony, kto by tam w taką pogodę spacerował nad Wisłą? Chyba jakiś kajak musiałby ktoś ze sobą zabrać.
Wczoraj były niesamowite korki na Alejach, czyli na głównej krakowskiej arterii, z racji podtopionego tunelu na Moście Grunwaldzkim.
No proszę, fantastyczna zmiana, troszkę deszczu z nieba spłynie i już wszystko stoi w korkach,. Pewnie ludzie psioczą, bo jak mają się na drugą stronę Wisły przedostać? Wpław??? Drzewiej były przynajmniej tratwy do przeprawy przez Wisłę, teraz, w dobie postępu technicznego, zagraża nam powrót do starych dziejów. Ciekawe tylko, czy Smok Wawelski znów się nie obudzi i nie zażyczy sobie ofiary z dziewic, by powódź zatrzymać. Ja w każdym bądź razie na to się nie piszę, nie będę się poświęcała dla ogółu.
Ale tak bez śmiechu, wesoło nie jest, tym bardziej, że znów zapowiadają opady deszczu. Cała Małopolska i Śląsk już w wodzie stoją, co będzie dalej? Czarno to widzę……

Na szczęście dzisiaj jest niedziela i nie  muszę nigdzie z ciepłego domku wychodzic. Więc gram sobie w tę internetową  Wioskę, zbieram plony, wytwarzam dobre produkty i ….przeklinam.
A czemu przeklinam? Bo ta gra to jedno wielkie oszustwo, nastawione na wyciąganie ludziom pieniędzy z kieszeni.
Dziennie dostajesz  w prezencie 1 dukata, jeszcze co 5 dni kilka dukatów wpływa, a tu okazuje się, że wiele części zamiennych własnie można kupić w sklepie tylko za te nieszczęsne dukaty.
Z trudem uzbierałam na Maszynkę do jogurtu i już się ucieszyłam, że będę mogła go tworzyć, bo spore jest na niego zapotrzebowanie, a tu….guzik.
Do wytwarzania jogurtu potrzebuję mleko kozie, a koza kosztuje aż 20 dukatów. Niech ich dunder świśnie, kiedy to uzbieram? Chyba za miesiąc.Oczywiście można za normalne pieniądze kupić u nich te dukaty, ale przebicie mają jak z kosmosu. Niby mogę kupić 15 dukatów za jedyne 7.99 zł, ale…… nie tak to wcale wygląda, bo do tego biorą sobie jeszcze nielichą prowizję, czyli opłatę transakcyjną, w kwocie dwukrotnie większej, czyli 15.zł 77 groszy i w sumie za te 15 dukatów trzeba by zapłacić aż 23 zł 37 groszy.  JAWNE ZDZIERSTWO!!!!!!!No to poczekam sobie ten miesiąc jeszcze bez jogurtu i bez tej przeklętej kozy, ale zdziercom nie dam zarobić!!!!!! Co to, to nie.
Będę pomalutku co najwyżej koniczynę zbierać, bo to przynajmniej nie kosztuje aż tak wiele, na to można „zarobić” pracując na tej nieszczęsnej fermie.Tylko po co ja w ogóle w tę grę wlazłam? Miałam święty spokój, a teraz mam zmartwienie jak  głupią kozę kupić.
A propos KOZA. Kiedyś wysłałam Jadziulko do Ciebie zaproszenie na FB do tej gry, jako jej nie podjęłaś, rozmyślnie? Może i miałaś rację, ale można się czasami zabawić, byleby tylko w obłęd nie wpaść. A więc raz jeszcze serdecznie Cię Jadziulko zapraszam 🙂

Łeb od rana mnie już boli, nie, nie przez kozę chyba, tylko przez niskie ciśnienie, albowiem jestem meteoropatką, jedna kawa to stanowczo za mało.
Ciekawe, jak ja jutro rano wytrzymam bez tego czarnego płynu, bo przecież muszę być na czczo przed  analitycznymi badaniami , a umówiona jestem dopiero na godzinę 9.15. Do tego czasu bez kawy???? ZGROZA!!!!!
Przecież każdy poranek rozpoczynam od wizyty w łazience, ale szybciutko tam sprawy załatwiam i prawie że lunatycznym krokiem zmierzam do kuchni, by wodę na kawusię postawić. Poranna kawa i poranny papierosek to jest to. A teraz  własnie zrobiłam sobie drugą kawkę, bo stanowczo jedna na taki męczący i ponury dzień mi nie wystarcza. A może i popołudniu na trzecią kawkę się zapiszę, albo i….. zgodnie ze słowami piosenki :Całkiem spokojnie wypiję  trzecią kawę……   A co mi tam, chociaż kawa ostatnio okropnie zdrożała, przynajmniej ta, którą ja uwielbiam, czyli Nescafe Gold. Ale co poradzę na to, że inna mi nie smakuje???

A co tam panie w polityce?  A przyznam się, że….nie wiem. Guzik ostatnio mnie ona obchodzi, bo wszystko to jest takie głupie i nijakie, a Polacy niestety wciąż są ogłupiani i ogłupieni czczymi obietnicami. No cóż, może tej jesieni i gruszki na wierzbie wyrosną? Ale ja ich szukać na  pewno nie będę.
To ja już zdecydowanie wolę te moje kurki, kaczki, bawoły i inne stworzenia, przynajmniej gdy się zdenerwuję, zawsze mogę tę stronę wyłączyć. Szlus i nie ma,  święty spokój, przynajmniej do czasu, gdy znów mi licho nie podszepnie : zobacz, co tam u Ciebie we Wiosce słychać.

Życzę przyjemnej niedzieli, jeżeli taka pogoda może przynieść jakiekolwiek przyjemności, największa z nich to chyba sen, bo w telewizji kompletna bryndza i to  nie tylko w tej naszej polskiej. Tyle mam programów z tego Cyfrowego Polsatu, a nie mam co oglądać……..
Ale zawsze mam na podorędziu Rodzinę Zastępczą na Ipli 🙂
Powodzenia na dzisiejszy dzionek

bez umiaru

 

 

 

Pada i pada ten deszcz bez żadnego umiaru. Jeszcze troszkę i Kraków nam powódź zaleje, już poziom Wisły jest niebezpiecznie podniesiony.
W Małopolsce  są ogłoszone alarmy przeciwpowodziowe, a tu końca tego deszczu nie widać.
Na całe szczęście byłam wczoraj na tyle mądrze, że towar sobie w Tesco zamówiłam i mi go przywiozą do domeczku, no mam nadzieję, że gdzieś po drodze nie zatrzyma ich ulewa???
Jak to dobrze, że mam nawyk chomikowania, dzięki temu mam jeszcze zakamuflowane 2 paczki papierosów , bo nie wiem czemu nagle Tesco nie wozi ani papierosów, ani alkoholu, pewnie dbają o nasze zdrowie. Jak sobie przypominam niedawno takie towary też były dostępne , ale widać i u nich nastąpiła dobra zmiana 🙂  Przykład z góry idzie. Brawo Pis, uczysz nas poprawności moralnej i zdrowego sposobu na życie. Raz za coś ich muszę przecież pochwalić, chociaż wcale nie jestem z takiej zmiany zadowolona, bo gdyby nie zapasy, musiałabym dzisiaj moknąć.

W domku już jest ciepło, bo nareszcie moje piece (dzięki oczywiście Maciusiowi) odpaliły i widoczna jest zmiana na lepsze. I całe szczęście, bo chyba bym wreszcie z tego zimna na zapalenie płuc w szpitalu wylądowałam, ale  akurat szczęśliwie mam ten problem z głowy, chociaż w poniedziałek idę na badania krwi, a we wtorek do lekarza rodzinnego. Trzeba się za siebie zabrać w końcu, ile można cierpieć i cierpieć? Chociaż wczoraj wieczorem złamałam się i zażyłam jednak ketonal, dzięki temu jako tako, prawie bez bólu, dzisiejszą noc przespałam.
Opracowałam sobie nową metodę zasypiania, pod bolący lewy bark podkładam sobie mały, miękki  jasieczek i dzięki temu ból jest mniejszy.
Każda metoda jest dobra, prawda?
Jak już pisałam, w domku jest, a raczej byłoby całkiem miło, gdyby nie remont u sąsiadów u góry. Wczoraj pół popołudnia  stukali młotkiem  i coś tam burzyli, co chwilę słychać było spadający tynk, dzisiaj od rana zaś świdrują. Czuję się, jakbym na dentystycznym fotelu siedziała. Jak ja nie cierpię remontów, ani u siebie, ani u sąsiadów. Ale jakoś trzeba to przeżyć, mam nadzieję, że sobotnie popołudnie i jutrzejsza niedziela będzie wolna i od stuków, puków i innych odgłosów.

 

 

 

Dzisiaj serdecznie pozdrawiam Anię Z, która jest moją wierną Czytelniczką, jakże mi miło, ze tu tak często mnie odwiedzasz.
A ponieważ dzień jest ponury, podsyłam Jej wesołe uśmiechnięte kwiatki, żeby Jej miło na sercu się zrobiło.
Aniu! Czasami zaglądam na Twój blog, co prawda pewnie nie tak często jak Ty na mój, ale jednak  Cię podziwiam za wspaniałe wpisy. 
Dużo uścisków z mokrego Krakowa Ci podsyłam.

A Uli i Wszystkim innym moim Czytelnikom życzę całkiem przyjemnej soboty, bo co prawda w czasie deszczu nie tylko dzieci się nudzą, ale zawsze coś ciekawego można na te deszczowe godziny wymyślić. Zawsze coś tam w TV można znaleźć, ewentualnie na kompie można oglądnąć, a jeszcze jest też taka możliwość, że można się po prostu porządnie wyspać, bo w takie deszczowe dni śpi się całkiem smacznie, prawda? Ja tego czasami doświadczam w takie ponure właśnie  dni.
Wszystkiego więc dobrego życzę, niech każdy dzisiaj będzie szczęśliwy na swój własny sposób.

Korek – gigant

 

 

Chciałam sobie ułatwić życie…no to sobie ułatwiłam. Niech to kaczka, nie, nie kaczka, raczej niech to  gęś  kopnie.
Calutki dzień lało wczoraj  w Krakowie jak z cebra, dosłownie!!!
Chyba Aniołki robiły nie tylko wielkie pranie, ale i wielkie sprzątanie i rozlewały tę wodę ile wlezie. Ale do rzeczy.
Ponieważ jak już pisałam lało okrutnie, postanowiłam powrócić z pracy do domu taksówką.
Niby prosta sprawa, zatelefonować na Icar, Barbakan i już auto za kilka minut jest podstawione w żądane miejsce.
Tylko w praktyce nie było to wcale takie proste.
 Ani Icar, ani Barbakan, ani inna dostępna telefonicznie taksówkarska korporacja albo nieodbierła telefonów, albo przepraszała, że nie mogą podstawić żądanej taksówki. Nie rozumiałam jeszcze wtedy dlaczego.
Po jakiejś pół godzinie udało mi się zamówić w Barbakanie taxi i…. zaczął się prawdziwy Armagedon.
Tak zakorkowanego Krakowa dawno nie było, nawet przemiły zresztą, pan taksówkarz to potwierdził.
Auta i autobusy też dosłownie stały w miejscu. Światła zmieniały się z czerwonych na zielone, a korek stał i ani milimetra do przodu nie poruszał się. OBŁĘD!!!
Całe szczęście, że mój an kierowca nie był gburem i jakoś nawet tę godzinę całkiem przyjemnie w taksówce spędziłam, chociaż mina mi zrzedła, gdy przyszła zapłata, dokładnie dwa razy tyle zapłaciłam jak zawsze, No tak, ale to stanie w korku, nawet,, jeżeli pan kierowca robił sprytne objazdy. Teoretycznie, bo te objazdy też były zakorkowane do imentu. Chyba nie było wczoraj żadnej normalnie przejezdnej ulicy w Krakowie.
 W pewnej chwili pan kierowca popatrzył na swój taksówkarski informator i okazało się, że na 167 jeżdżących (a raczej stojących w korkach() taksówek, tylko 6 jest dostępnych, reszta jest „uziemniona” Dlatego wczoraj tak trudno było postarać się o taksówkę, nareszcie to zrozumiałam.
Tak więc, jak pisałam, jechałam dokładnie spod Przychodni pod mój dom 58 minut (zazwyczaj ta droga wymaga około 10-15 minut przejazdu) i zapłaciłam za nią jak za woły, ale gdy nareszcie stanęłam pod własnym domem zawołam gromko  HURRRRRA!!! NARESZCIE!!!!
Bo był już taki moment, że wydawało mi się, że chyba będę już nocowała w tej taksówce. Nie byłoby tak  źle, jakby coś, to jakąś wałówkę nawet przy sobie miałam (przez te spadki cukru nie mogę czuć głodu, bo zaraz się trzęsę jak galareta, a cukier spada mi poniżej 3), bo po drodze do pracy zrobiłam małe zakupy i chwała Bogu, już po tej powrotnej drodze nie miałabym na nie siły i chyba bym musiała z głodu paść. No, bez przesady, zawsze jakieś małe zapasy w lodówce posiadam, gorzej byłoby z chlebem, bo nawet papierosy mam sprytnie zamelinowane, tak na wszelki wypadek.
W ogóle jakiś chomik ze mnie się ostatnimi czasy zrobił i zawsze coś chowam na „gorsze czasy”, więc lodówka prawie że pęka z zapasów (znów przesadzam, ale zawsze  coś tam  w niej jest), ale gdyby ktoś przyszedł głodny do mnie, służę jakąś szybko przygotowaną przekąską.
Kurtkę miałam tak przemoczoną, że do tej pory suszy się na suszarce. Czemu przemoczoną, skoro jechałam taksówką? Ale jakoś do tej taksówki musiałam  dojść, a potem z niej wyjść i do domu kawałeczek przez chodnik dojść, ale dosłownie było tak mokro, jakby ktoś wiadrami z nieba wodę wylewał.

 

Dzisiaj jest podobnie, to znaczy mży, ale jest piekielnie zimno (tylko 11 stopni), aż nie miło wychodzić z domu.I pomyślec, że dzisiaj mamy pierwszy dzień jesieni.
No tak, żegnaj lato na rok…….stoi zła i brzydka jesień za mgłą. W domku też mam zimno, trochę utrudnia mi to palenie papierosów, bo w cieplej porze roku mogę po prostu otworzyć balkon i wietrzyć nawet cały dzień, teraz chłód leci. 
Chyba wyniosę się z tym paleniem na balkon, albo……….przestanę w ogóle palić te wstrętne śmierdzące papierosy. To by było nawet fajnie, tylko…. no własnie co robić z tym porankiem o kawusi i o papierosku????
Ech te głupie i szkodliwe przyzwyczajenia…………

Dzisiaj zaczynamy weekend. Prawdziwie jesienny weekend, zimny, mokry i nijaki.
Ale i tak życzę sporo humoru na te 3 dni „spokoju”

Uśmiechu, uśmiechu, uśmiechu……….

pogoda pod psem

Mogę sobie ponarzekać troszkę?
No to narzekam.
Pogoda pod psem, nawet pod wściekłym Azorkiem. 
Zimno, deszczowo i …….reumatycznie.    
Ja się na taką Polskę nie zgadzam i już.
A wszystko to wina….oczywiście, że Tuska. Niech go wreszcie do tego więzienia wsadzą i będziemy mieć  święty spokój i sielsko – anielskie życie.
No bo za co on nie jest odpowiedzialny?
Na pewno jest winny katastrofie w Smoleńsku, podobno z pistoletem siedział za plecami pilota i kazał mu lądować, a sam się z fotelem w porę katapultował…Winny też jest za  aferę Amber Gold, bo to on namówił tego aferzystę do zabrania pieniędzy z konta Banku i sam przy tym nieźle się obłowił, już nie mówiąc, że za to ustawił życiowo również i swoja córkę i swojego synalka. No i także, przez kumoterskie stosunki z agentką  Stasi, niejaką Merkel, doprowadził do tego, że na pewno nie dostaniemy należnych nam reparacji wojennych i biedny Kaczyński nadal w swojej norze będzie musiał pomieszkiwać. Pewnie jest jeszcze wiele innych win Tuska, więc należy tylko strzelić sobie…nie, nie w łeb, tylko kielicha jakiegoś dobrego wina i położyć się do łóżka, bo dzisiaj wychodzenie na zewnątrz kojarzy się tylko z marznięciem i z moknięciem. 
Paskudne jest to życie, prawda????

E, nieprawda, życie jest cudne!! Teraz pora na wyjaśnienie tajemniczego skrótu C.P.B.,   bo już przestało być to sekretem, na szczęście.

Zostanę CIOCIĄ PRA BABCIĄ!!!!!! Fajnie prawda?
Ileś lat temu (przez grzeczność nie powiem ile) zostałam dzięki narodzinom najstarszej córki mojego brata, Moniki, Ciocią, ale się wtedy cieszyłam, potem przyszła pora, że na świat przyszedł jej najstarszy syn Ksawery, automatycznie czyniąc mnie Ciocią Babcią (też jeszcze wtedy byłam całkiem jeszcze młodą osobą, no prawie, że młodą), a teraz……. Ksawer zostanie Ojcem, a ja automatycznie Ciocią Prababcią  Ale to dumnie brzmi !!!!!
I przyznam, że też bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość, chociaż……
Stanowczo za szybko pcham się na ten wierzchołek genealogicznego drzewa. 
Jeszcze nie tak znowu dawno temu byłam tą najmłodszą w rodzinie słodziutką Ewusią,  której wszystko z racji rodzinnej pozycji się należało, a teraz po raz trzeci oddaję pałeczkę tych zaszczytów.
Ce la vie, taka jest kolej rzeczy.
No to teraz czekamy te osiem i pół miesiąca i powitamy nowego członka naszej licznej i wspaniałej  Rodziny. Ciekawa jestem, czy to będzie chłopak, czy dziewczynka.
Ksawer optuje za dziewczynką, jako że własnie same dziewczyny go w rodzinie otaczają, on jest sam i ma aż cztery siostry. Twierdzi, że z jego szczęściem na pewno będzie miał córeczkę 🙂
Poczekamy, zobaczymy, ważne, żeby dziecko zdrowe było.
A nadmienić jeszcze muszę, że nie dość, że dla Ksawra jestem Ciocią Babcią, to jeszcze jestem jego Chrzestną Matką i w związku z tym pewne zobowiązania na mnie dodatkowo spadną, ale spokojnie, dam sobie radę.

A za oknem chlupie i chlupie, trzeba jakąś ciepłą  nieprzemakalną kapotę na grzbiet ubrać i iść w ten zamazany krajobraz.
Cholewka, do wiosny jeszcze tak strasznie daleko……..

Mimo złej pogody życzę dobrego czwartku 🙂