Zgroza, tylko 3 stopnie Celsjusza!!!

 

 

Ale okropnie wczoraj przemarzłam. W dzień temperatura oscylowała w granicach 5-6 stopni, ale był dosyć mroźny wiatr.Za to, gdy wychodziłam z Żabińca, nie dość, że już była ciemna noc  (a dopiero minęła godzina 17-sta), to w dodatku wiatr się nasilił, a temperatura spadła do 3 stopni. Tylko do 3 stopni.
Co prawda spory kawałek drogi jechałam z Leszkiem autem, ale potem musiałam przesiąść się na autobus i…..chyba autobusy wczoraj zastrajkowały, bo jeździły okropnie rzadko. W ogóle, gdy przyszłam na przystanek na 29 Listopada ,zobaczyłam takie tłumy czekających, że się przyłamałam.
Pytałam nawet jakiejś dziewczyny, czy autobusy nie jeżdżą? Otóż nie, jeździły, ale nader rzadko,, a na szczęście ten cały tłum, głównie młodzieży, czekał na szczęście dla mnie  na całkiem inny autobus, niż ja, na taki, który jechał w stronę Dworca PKP.  Wiadomo, na Wszystkich Świętych wszyscy wyjeżdżają na rodzinne groby, stąd ten tłumy się tam nagle  robiły.
Ale swoje odczekałam, to znaczy na tyle długo, że zdążyłam na przysłowiowa kość zamarznąć, mimo, że przeprosiłam się już wczoraj z zimowa kurtką. I bardzo dobrze zrobiłam, ale szkoda, że miałam na sobie tylko jeden golf, mogłam ubrać jeszcze pod niego jakąś bluzkę, bo i tak zimno mi było. Kurtka na szczęście ma kaptur, który ubrałam na uszy i jakoś przeżyłam tę zimnicę. Chociaż już dzisiaj jestem dobrze przeziębiona, mimo, że po przyjściu wypiłam dwie gorące herbaty z cytryną.
Dzisiaj mam w planie wizyty na cmentarzach, na Rakowickim u Rodziców i w Modlnicy u mojej Siostry, ale nie jestem pewna, czy pójdę, bo nadal jest bardzo zimno, a ja mam już całkowicie zatkany nos i boli mnie głowa. No i mroczki mam przed oczami.
Ale do godziny 11-stej, czyli do przyjścia Darki, mam jeszcze czas do namysłu. Najchętniej jednak dzisiaj pozostałabym w łóżku, by się nieco rozgrzać.
Ale z drugiej strony jutro będzie jeszcze bardziej tłoczno na cmentarzach.
Nie cierpię cmentarzy, jestem ciężko chora, gdy mam świadomość, że  muszę go odwiedzić. Wiem, że to nieładnie, ale….przecież pomodlić za moich Zmarłych mogę się w domu…
Wiem, że wypada odwiedzić  przynajmniej raz do roku Zmarłych, ale… kto mnie będzie odwiedzał? No, może tak przy okazji ktoś wspomni, że była taka Ciocia Ewa, ale mnie akurat wtedy będzie to zupełnie obojętne, tak sądzę.
Będę sobie taka  sztywna leżała w grobie, no, może nie całkiem leżała, bo jednak myślę, że proces   kremacji będzie bardziej rozsądny, mniej miejsca w grobowcu zajmę no i robaczki nie będą miały co konsumować…..  
A swoją drogą, nie mogli ustanowić takiego dnia wtedy, gdy jest cieplejsza pogoda, na przykład we wrześniu, przynajmniej by człowiek nie zmarzł, no i nie  musiał wietrzyć z naftaliny swoich futer.
Nie wiem dlaczego, ale zawsze ten dzień kojarzy mi się z zapachem …własnie naftaliny… bo zawsze wtedy eleganckie pańcie z wielkim pietyzmem wyjmowały swoje futrzane odzienia, by na cmentarzach zabłysnąć elegancją. A że nie było wtedy tak łatwo dostępnych antymolowych    środków, stosowano wtedy własnie śmierdzącą okropnie naftalinę. Tfu, już od samego wspomnienia tego zapachu zaczynam mieć mdłości  i kręci mnie w nosie.
A pisk, już sama nie wiem, czy to te mole, czy katar w nosie mnie kręci…….
Dobrze, zaczynam pisać jakieś bzdury, może lepiej jednak już skończyć te dziwaczne dywagacje na dzisiaj i.. zażyć sobie APAP, wypić gorącą herbatkę z cytryną i ze sokiem malinowym ( a mam taki domowy, robiony przez Renatkę).położyć się jednak do łóżeczka i pochorować troszkę? No i pewnie tak zrobię, Darka przepraszam, nigdzie jednak dzisiaj nie jadę. 
Mam nadzieję, że moi Drodzy, Kochani Zmarli tez mi wybaczą?????

Ech, niech już będzie  ten grudzień, a najlepiej to od razu wiosna……

Smutek, czyli krew na rękach Pisu

 

 

 

Wczoraj w Warszawie zmarł Piotr S, który 19 października na znak protestu na rządy obecnej partii dokonał samo podpalenia.

Zostawił swoisty testament, w którym jasno wyraził nie tylko niechęć do dzisiejszych rządów, ale przede wszystkim do ich całkowicie aroganckiego podejścia do Polaków, do dzielenia ich na tych lepszych, czyli tych, którzy ich popierają i tych gorszych, czyli całej pozostałej reszty, którym też pisia bezczelność i tupet przeraża.
Straszne to obciążenie dla ekipy Jarosława, nawet, jeżeli obrócą to teraz przeciwko opozycji, jeżeli stwierdzą, że był to człowiek nienormalny (owszem, leczył się na depresję, ale kto normalny w tym kraju przy dzisiejszej polityce nie ma depresji), zawsze jednak pozostanie pewne psychiczne obciążenie.
Tylko…..czy rzeczywiście będzie to dla ekipy Pisu wystarczające przesłanie, żeby jednak zmienili swój stosunek do Polaków, do Polski, do bieżącej polityki?Obawiam się, że nie. bo do tej pory nie było jeszcze tak bardzo aroganckiego, a przy tum tak bardzo nie liczącego się z ludźmi rządów. Oczywiście mówię o Polsce, bo rządy autorytarne niestety w innych krajach również odnoszą niestety zwycięstwo, wbrew ludzkiej logice, wbrew temu, co dla ludzi jest najważniejsze, wręcz wbrew ludzkiej niezależności i chęci spokojnego życia.
Czy 500 plus zadowoliło wyznawców Pisu? W pewnym sensie tak, dostali pieniądze, na które składał się każdy przeciętny Polak, a więc i Ty i ja i przysłowiowy Kowalski, bo tym mógł kupić swoje głosy i niestety to mu się  udało.
A potem nasze życie poszło na żywioł. Okazało się, że nic nie ma w Polsce swojej dawnej wartości, że jesteśmy nadal, jak ongiś, zniewolonym narodem, tylko w tej chwili przez „swoich”, a nie obcych. Swoich, którzy świetnie swoje życie na ludzkiej naiwności poukładali, kłamiąc nam prosto w oczy, plując nam w twarz, twierdząc, że tak jest dla nas lepiej,
Nie jest lepiej, prawda pomału wychodzi na jaw, jesteśmy zadłużeni do niebotycznej wysokości, bo lekką rączką Pis porozdawał pieniądze, których nie miał, biorąc na nie kredyty.
A co na to Polacy?
Przytoczę tutaj tekst pana Jacka Parola, który świetnie określa naszą polityczną świadomość:

 

Patrząc na sondaże robione wśród ludu pracującego miast i wsi tego dziwnego kraju, przewidujemy następujący scenariusz.
Listopad- umiera jeden z głodujacych rezydentów . Pis uzyskuje 45 % poparcia. Na czoło listy największego zaufania,wysuwa się Radziwiłł.

Grudzień- kolumna BOR wjeżdża w przedszkolaków na pasach. Poparcie dla rządu bije rekordy. Pis przebija barierę 50%

Grudzień, Boże Narodzenie. Policja używa siły , armatek wodnych i gumowych kul przeciwko opozycji, zebranej pod sejmem w celu śpiewania kolęd. Pis ma już większośc konstytucyjną. Błaszczak wyprzedza Radziwiłla.

Styczeń . Drwale podpalają Puszczę Białowieską. Prokuratura umarza śledztwo w sprawie celowego podpalenia z datą 31 grudnia. Szyszko jest noszony na rekach przez wdzięczny naród.

Luty. Oddziały Obrony Terytorialnej przejmują budynki administracji samorządowej. Sondaże pokazują zdecydowane zwycięstwo PIS w nadchodzących wyborach samorządowych.

Marzec. Na prośbę Antoniego oddziały wojsk sowieckich wkraczają do Polski ,entuzjastycznie witane przez mieszkańców miast i wsi. Sondaże pokazują że ,Macierewicz wygra z Duda już w pierwszej turze.

Gdzieś popełniam błąd w rozumowaniu ?

Niestety, nie ma tu błędu w rozumowaniu, to jest tylko obraz polskiej mentalności : dają, to biorę, obojętnie, czy mi się to należy, czy nie, obojętnie, że ktoś inny za to zapłaci, bo przecież długów nie można w nieskończoność powielać, kiedyś ktoś powie STOP, SPŁACAJCIE!!!!
No w wtedy już nie ci, którzy teraz przy tak zwanym korycie świetnie się mają poniosą tego konsekwencję, nawet nie ten przysłowiowy Kowalski, ale jego dzieci, wnuki, a pewno jeszcze prawnuki na własnych plecach odczutą skutki „dobrej zmiany”
A wtedy będą przeklinać głupotę tych dzisiejszych zachwyconych zmianami, bo to oni własnie najboleśniej te zmiany odczują.
Arogancja przeraża, ale  narodowa głupota poraża jeszcze bardziej. Jak można nie mieć na tyle wyobraźni, żeby zobaczyć, że się po prostu staczamy w niebyt?
Czy ludzie nie widzą, jak straszne podwyżki nas zaczynają nękać? może ci, którzy te 500 plus dostają jeszcze tych podwyżek tak nie odczuwają, ale i oni zaczną w końcu to widzieć, że braknie im pieniędzy na codzienne konieczne wydatki, no i w końcu dojdzie do tego momentu, o którym już rząd jeszcze nieśmiało, ale już przebąkuje, że skończą się te wspaniałe rodzinne dotacje, bo Polski na to po prostu już nie stać.
A wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów, wtedy wreszcie nawet ci najbardziej pro-pisowscy Polacy ujrzą, że król jest nagi.
Nagi, ale nadal bezczelny, biorący wszystkich za przysłowiowe mordy, stosujący represje wobec tych, którzy śmią głośno powiedzieć: NIE. DOSYĆ!!!

I takim właśnie był pan Piotr, który oddał swoje życie za naszą wolność, naszą demokrację. On nie zgadzał się z pisią rzeczywistością, własnym życiem opłacił jarzmo dla całego narodu.
On wyraźnie powiedział : Pis ma na swoich rękach moją krew, oni są winni mojej śmierci i równocześnie zniewolenia wszystkich Polaków.
Pewnie, że po Jarosławie spłynie to jak woda po kaczce, ale może wreszcie obudzi się w nas ta świadomość, że jesteśmy wykorzystywani, najboleśniejsze w tym jest to, że robią to Polacy, tacy sami jak my, tylko mający się nie wiedzieć czemu za lepszych.

Chylę dzisiaj czoło przed ty Prawdziwym Człowiekiem, Prawdziwym Polakiem, dla którego słowo TAK znaczy TAK,  a NIE znaczy NIE I jestem myślami z Jego Rodziną, dla których nadeszły najkoszmarniejsze chwile, nie tylko rozstania, ale także wrogiego hejtu, który koło nich narasta w związku z tą śmiercią.

Orkan Grzegorz pomału cichnie, jeszcze wiatr duje, jeszcze zimnem straszy, ale najgorszą skutki, które przyniósł: zniszczenie, śmierć i trwogę.Oby za dwa dni, gdy spotkamy się na cmentarzach wiatr nie pokrzyżował naszych planów.

Dobrego poniedziałku (mimo mojego bardzo smutnego, wręcz tragicznego wpisu) i wiele dobrych nadziei na bieżący tydzień

no to sobie pospaliśmy dzisiaj dłużej

    

Zmienili nam czas, na zimowy. To lepiej, niż zmiana letnia, przynajmniej o tę godzinę można sobie pospać nieco dłużej.
No i rano, gdy się człowiek budzi, nie jest już ciemno jak dotychczas przez ostatni czas.
Obudził mnie co prawda ponury poranek, z wielkim wiatrem, tym razem jakiś huragan o wdzięcznym imieniu Grzegorz nad Polskę nadleciał.
No i rano padało, a przed chwilą popatrzyłam za okno i z wielkim zdumieniem zobaczyłam jakieś nieśmiałe słoneczne promienie.
Okropnie kapryśna będzie ta niedziela. 
Może ten Grzegorz nie będzie dla nas taki niełasakawy i da nam trochę odpocząć w niedzielny czas?
Ci, którzy nastawili się dzisiaj na sprzątanie grobów będą nieco zawiedzeni, bo pogoda wyraźnie ku temu nie jest sprzyjająca, ale kiedyś trzeba te groby na Święto Zmarłych przygotować.
Na szczęście mam dosyć liczną młodzież w mojej rodzinie i to na nich spoczywają obowiązki porządkowania  na cmentarzach, ja przyjdę na gotowe.
Wreszcie po coś ma się te następne pokolenia, prawda?

Zmiana czasu, to zmiana zegarów i zegarków, na szczęście wiele z nich automatycznie same się przestawiają. Tak jest na komputerze i w odbiornikach radiowych i telewizyjnych. 
Musiałam sama przestawić za to zegar na telefonie stacjonarnym i w kuchni przy piekarniku, a oczywiście ważna jest jeszcze zmiana czasu na liczniku zegara elektrycznego, jest niezbędny przy włączaniu się  tanich godzin na ogrzewanie niemieszkania. Ale tę czynność pozostawiam mojemu Maćkowi, który dzisiaj ma do mnie przyjść. Dla mnie to zbyt skomplikowane, bo licznik jest dosyć wysoko i nigdy nie widzę dobrze cyferek na liczniku.
Dobrze, że mam tego Macka, oj dobrze.
Maciek! paluszki dla Ciebie już są przygotowane!!!! (On je wyraźnie lubi, kupowane są w cukierni Buczka)

No to mamy niedzielę,czas odpoczynku od kłopotów, polityki i wszelakich złych myśli.
Dzisiaj pozwalam sobie na luksus pełnego relaksu, no i oczywiście na moją ukochaną grę Wiejskie życie.
Przyznam, że Pokemony już nieco mi się znudziły, ale jeszcze tam co najmniej raz, czy dwa razy dziennie zaglądam, nie mogę pozwolić przecież, by ktoś z obcej drużyny plątał się na moim Gymie.  Wtedy nie odpuszczam, nie ma takiej opcji 🙂

O huragan Grzesiu pokazał nam jednak słoneczko, może to dobra przepowiednia na dobre działania innego Grzesia – polityka?Chociaz raczej robi się on coraz mniej popularny.

Ale w sumie Grzesie to fajne chłopaki, więc może?????
Pozdrawiam wszystkich Grześków. 
Jednym z nich jest mój kolega z Plemion, ale On tu raczej nie zagląda.

Dobrej i spokojnej niedzieli.
Za dwa dni zaczynamy niestety ponury w rozmyślaniach i w pogodowych zawirowaniach  listopad.
Ale on też przeminie……

prosto z mojego horoskopu:

  

BYK : Nie ma sensu porównywać się z tymi, którzy mają więcej. Ciesz się dobrym zdrowiem i urodą.

Koniec kropka. Tylko tyle, aż tyle.
Nie wiele, ale jednak te słowa coś znaczą, mają jakiś sens
A jaki?
Fakt, nigdy nikomu nie zazdrościłam i nadal obce jest mi to uczucie.
Każdy ma tyle ile potrzebuje i na ile zaloguje swoją pracą, szczęściem swoją skutecznością, a czasami wręcz determinacją , są pewnie  i inne jeszcze elementy posiadania  dóbr doczesnych, niby ni najważniejszych, ale jednak bez nich jest źle.
A ja cieszę się tym, co mam, przede wszystkim zdrowiem, no i…urodą, ha, ha, bo jeżeli ją jeszcze wciąż posiadam, wcale nie oznacza, że jest ze mną aż tak źle, prawda?
Z tą urodą to z lekka przesadzili, ale skoro jestem choziaż troszkę od diabła ładniejsza……
Na szczęście wyszłam już z okresu, gdy piękno było priorytetem życiowym. Ile to nieszczęśliwych jest młodych kobiet, którym nie podoba się a to zbyt długi nos, a to zbyt małe piersi, albo za szerokie biodra.
Pewnie wiele tych wad więcej sobie wmawiają, niż de facto one są, ale mogą być one powodem kompleksów, poczucia się kimś gorszym.
A czy uroda jest rzeczywiście koniecznie musi określać nasze JA??
Są piękne dziewczyny, owszem, zgrabne, szczupłe, młode, z długimi nogami aż do ziemi, z długimi włosami i z wieloma zaletami, tylko niestety albo są po prostu głupie i próżne, albo mają wręcz wredny charakter, z takimi na co dzień raczej trudno wytrzymać, a co dopiero żyć?
Zresztą te wszystkie wady nie tyczą tylko kobiet, mężczyźni też są przystojni, ale  często są pośród nich zwyczajne dranie.
Więc w czym tkwi problem?

Nie raz zastanawiałam się, co, a raczej kto we mnie siedzi?
Jaka jest ta druga osoba, zawarta w moim ciele, jaka w rzeczywistości jestem?
Często sama ze sobą prowadzę dysputy nad moimi myślami, poczynaniami, nad tym co robię dobrze, czy źle.
Jaka właściwie jest ta Ewa we mnie mieszkająca, czy da się na co dzień z nią wytrzymać, czy nie?
No, w sumie muszę jakoś z nią w zgodzie żyć, bo mam ją przecież przez 24 godziny każdego dnia i nie mam możliwości jej opuścić.
Chodzi za mną jak ten cień, wiernie krok w krok, nie można jej zamknąć na przykład w szafie i udawać, że jej nie ma
Pewnie, że takie spojrzenie na siebie samego jest nieobiektywne, zawsze można sobie znaleźć jakieś wytłumaczenie na takie, czy inne zachowanie, przecież to jest takie wygodne powiedzieć sobie : taka już jestem i koniec.
Ale czasami chciałabym wyleźć ze swojej skóry, tak na trochę, na chwilę i zobaczyć siebie taką, jak mnie widzą inni.
No właśnie, widzą, ale nigdy jednak nie czują tak jak ja, inaczej na pewne rzeczy patrzą, inaczej je rozumieją…
Czyli MOJE JA  składa się nie tylko z mojego ciała, które z czasem jednak ulega nieuniknionym zmianom na gorsze oczywiście, ale z tego, o czym myślę, co czuję, jak pojmuję życie, otaczającą nas rzeczywistość i wszystkich tych, którzy w tym zbiorze pod tytułem Życie jest zawarte.
A potem…..a potem i tak wszystko przeminie i nie będzie mnie, wielu moich Najbliższych, znajomych, przyjaciół, będą  za to następcy, dla których te kilka lat na tym, życia łez padole liczyć się będą.
Dlatego może nie warto czasami zagłębiać się w jakieś filozoficzne rozważania, jak ja przed chwilą i brać życie takim, jakim jest.
Cieszyć się z tego, co się ma, bo może rzeczywiście inni mają i więcej, ale są tacy, którzy maja niestety jeszcze mniej i którym na pewno jest ciężej żyć, niż nam wszystkim.
Można co najwyżej dzielić się tym, co posiadamy, właśnie to cenię pośród moich Najbliższych, że nie wszystko dla siebie do kieszeni wkładają, że jednak potrafią być i pomocni i życzliwi dla Rodziny.
Przecież to takie ważne.
RODZINA JEST NAJWAŻNIEJSZA!!

Koniec mojej filozofii na dzisiejsze popołudnie, wracam na moją Farmę, ostatnio znów ją powiększyłam i teraz muszę na nowo wszystko poustawiać tak, by było zręcznie i przejrzyste
Życzę Wszystkim miłych popołudniowych sobotnich chwil.

A „ukochani sąsiedzi” znów czymś tam burczą, remont nadal trwa i już straciłam nadzieję, że kiedykolwiek się skończy 😦

jestem piękna niesłychanie…

a ja jestem….samochwała…..Ale ktoś w końcu musi mnie od czasu do czasu pochwalić, prawda?

Od czasu do czasu trzeba zadbać o swoja fryzurę.
Wczoraj własnie był taki dzień, w którym  odwiedziłam panią Krysię – moją fryzjerkę i panią Elę – moją pedikiurzystkę.
No i teraz całkiem inaczej się czuję.
Jednak co dobra fryzura, to i dobry humor.
Już nie mówiąc, że spory spacerek wczoraj uskuteczniłam, bo po tych zabiegach na moich schorowanych stópkach całkiem mi się dobrze chodziło.
Pomimo deszczu siąpiącego z nieba. Proszę, jak nie wiele kobiecie do szczęścia brakuje.  
Może ten świat, mimo jesieni,  nie jest taki zły?

Mam dylemat. W sobotę jest następne klasowe spotkanie w restauracji tej, co kiedyś. Tym razem jest ono związane ze spotkaniem z naszym kolegą Markiem, zresztą znanym  euro – politykiem, który niestety na czerwcowe spotkanie przybyć nie mógł i teraz wyraził nadzieję na nasze klasowe rozmowy. No to skąd u mnie ten dylemat?

Rozpatrzyłam wszystkie za i przeciw, abym na to spotkanie pobieżała i niestety więcej było sprzeciwów.
Po pierwsze, aż tak bardzo za nimi się wcale nie stęskniłam, już ich wszystkich (no z wyjątkiem (Marka) widziałam kilka miesięcy temu, wystarczy na następne lata, a może i na nigdy już???  W końcu nigdy za nimi aż tak nie przepadałam i bez tego towarzystwa nadal świetnie mi się będzie żyło.
Na razie ich mam na tę chwilę, dość.
Po drugie i tak nie zamieniłabym pewnie z Markiem więcej, niż dwóch, trzech słów, jako, że jest to osoba znana, publiczna, na pewno będzie oblegana przez innych, ja pchać się do kółeczka nie zamierzam. Po trzecie znów musiałabym po tych nieszczęsnych schodach bez poręczy schodzić, albo czekać  na pomoc, nie chce z siebie robić jeszcze większej sieroty, niż nią jestem. A jestem i nic na to nie poradzę.
No i w końcu, jeżeli będę w tej restauracji, wypadałoby coś do jedzenia zamówić, a mnie niestety restauracyjne jedzonko wcale nie odpowiada.
Ostatnio, gdy tam byłam, wzięłam sobie jak pamiętacie zapewne, pstrąga, ale też nie było to danie – moje marzenie.
Takie jedzenie po prostu „śmierdzi” mi restauracją, jakimiś dziwnymi przyprawami, nieświeżym tłuszczem. A ostatnio niestety mój brzuszek robi się coraz bardziej wybredny, co raz więcej potraw po prostu nie trawi. No i co mu zrobię? Nic, muszę go „słuchać” i jeść dietetycznie, bez żadnych „restauracyjnych wynalazków”
Przyznam, że kiedyś wizyty w restauracji (oczywiście od czasu do czasu) były dla mnie przyjemnością, teraz naprawdę wolę sobie ugotować  bułkowo – grysikowe kluski na rosołku, nie ma to jak domowe jedzonko.
A i to czasami zawodzi, bo ostatnio mój brzusio odkrył, ze nie lubi…chrzanu. A ja tak lubię sztukę mięsa w sosie chrzanowym.
Nie wiem, jak do niektórych potraw moje brzusio przekonać, grymaśnik z niego się zrobił.
A jak robię te kluseczki? Prosta sprawa. W garnku rozkręcam łyżkę Ramy, dwa jaja, dodaję troszkę manny, trochę bułki tartej, wszystko razem mieszam i wrzucam łyżką na gotujący się rosół, mówię Wam, pycha, nic więcej nie potrzeba do jedzenia, przynajmniej dla  mnie.

Ale wracając do meritum, jednak raz jeszcze podsumowując wszystko, postanowiłam, że zdecydowanie szkolne sobotnie spotkanie sobie odpuszczam.
Może kiedyś….. może nigdy……

Słuchajcie, pogoda nam zdecydowanie się za to poprawia. Dzisiaj w Krakowie na termometrze prawie całe 12-13 stopni. Co prawda na razie bez słonka, ale mam nadzieję, że jeszcze zdąży nam się ono pokazać.Ale przynajmniej deszcz nie siąpi, no i chłód nie smaga, nie muszę dzisiaj w ciepłym golfie paradować. HURRAAA!!!

No to fajnego czwartku życzę.
Własnie słoneczko zza chmury wychynęło…….
Świat nie jest taki łzy….świat nie jest wcale zły…..

no i znowu mamy kolejną środę

 

A jeżeli to środa, to oczywiście jest obowiązkowa różyczka dla Ulki.
I nie tylko różyczka ale i serdeczne z Krakowa podsyłam pozdrowienia i całuski Uleczku.
Za oknem jesień mamy, raz wesołą i kolorową, przepełnioną słonkiem i złoto- czerwonymi liśćmi, innym razem smutną i deszczową, smaganą wiatrem.Taka to pora roku właśnie nastąpiła.
Ale najważniejsze Uleczku w tym jest to, żeby mieć dobry humor, dobre zdrowie i dobre towarzystwo.Tego własnie na dzisiaj i na cały następny tydzień, aż do następnej środy Ci Ulku życzę.

Spoglądam przez okno na mój park i podziwiam, jak praca tam wręcz wre. Starają się chłopaki, jak dobrze pójdzie, rzeczywiście do przyszłej wiosny zdążą z końcem remontu, a wtedy….Hulaj dusza, piekła nie ma. Będę mogła wreszcie wypróbować swoje kijki do chodzenia…tylko…..
No własnie, niezbyt mi to dobrze wychodzi, pewnie będę zmuszona zaprosić  Ulkę do Krakowa, by pobrać u niej korepetycje z nord walking.
To wbrew pozorom wcale nie jest takie łatwe, raz lewa noga i prawa ręka z kijkiem, potem zmiana, ale trzeba to tak sprytnie robić, by się o te kijki nie potykać.
No i co Ulu? jakie jest Twoje zdanie na taką propozycję???

Wkurza mnie dzisiejszy wpis, już czwarty raz wyskakuje Error, wszystko co zapisuję, natychmiast ginie i muszę zaczynać to samo pisać od początku.
No, ile razy można się o to samo wściekać????
A w dodatku od rana znów wiertło działa w mieszkaniu nade mną, ile jeszcze ten cholerny remont tam potrwa?
Przecież już chyba wszystko zdążyli wyremontować, czyżby zaczynali od początku?
Muszę szybko z domu się ewakuować, bo mój mózg tych zawirowań  jużnie wytrzymuje.

Jedyne co działa pocieszająco na moją wyobraźnię, to nadchodzące zmiany w rządzie.
Gdyby Kaczyński rzeczywiście zdecydował asygnować siebie na premiera, to byłby wielki pierwszy krok do jego upadku.

Przecież doskonale wie, że nie cieszy się żadnym poparciem (w przeciwieństwie do Beaty Sz.) i tylko dlatego Pis doszedł do władzy, że Kaczyński się ukrył i działa zza kotary. Gdy się wyłoni na powierzchnię, padnie, co daj Panie Boże AMEN.
Co najlepsze, on doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale jego EGO tak bardzo już go przerosło, że i rozum dokładnie przesłoniło.
Bo co można powiedzieć o człowieku, który za swojego życia stawia sobie pomniki???, całe mnóstwo pomników?????
KOMPLETNA PARANOJA !!
I oby wreszcie Polacy oprzytomnieli, najwyższa pora.

Życzę miłej środy, uciekam, bo już mam całkowicie mózg dzisiaj zaświdrowany.

a wczoraj już nikt mnie nie odwiedził…

 

No to dzisiaj mój blog odwiedził jesienny, pluszowy miś.
Prawda, że bardzo sympatyczny???

 

No, nie tak do końca nikt mnie odwiedził , bo późnym popołudniem był  u mnie kurier z butami- śniegowcami, które sobie przez internet na Allegro zamówiłam.
I co???……… niestety, mimo, że to czterdziesty numer kopyta, nie udało mi się tych butów na  nogi włożyć,.
A wszystko to przez moje wysokie podbicie, po prostu stopa weszła tylko do połowy cholewki i potem już się zastopowała, nie chciała wślizgnąć do środka.
Teraz mam tylko kłopot, bo muszę iść na pocztę i te buty odesłać.
No i inny kłopot, muszę wybrać się sama do sklepu i kupić jednak  te botki, bo bez mierzenia ani, ani.
Czasami udaje mi się coś fajnego na Allegro kupić, niestety tym razem to był wyraźny niewypał.
Zła byłam, bo myślałam, że problem zimowych butów mam już z głowy, a tu niestety, trzeba znów pogłówkować.
Niby wydaje się, że to nie problem, ale nie dla mnie. Ja i moje buty to szczególny rodzaj moich kłopotów, zawsze przy ich kupnie coś mi nie pasuje. Na pierwsze wejrzenie wydaje się, że jest wszystko OK, ale potem dopiero wychodzą wszelakie powikłania. Cóż poradzę, że mam tak biedną i schorowaną stópkę?
Czasami udaje mi się coś z obuwia „upolować”, tak było z poprzednimi moimi botkami typu Emu. Pamiętam, że kupiłam je w Lidlu, gdy byłam tam kiedyś z Magdą. To ona na nie zwróciła moją uwagę, wiedząc, że mam kłopoty obuwnicze. Ubrałam i…od razu wiedziałam, że te buty są moje.
No, ale ile sezonów można nosić botki? Ja je nosiłam chyba przez trzy zimy, wreszcie podeszwa się odkleiła i buty wylądowały w śmietniku.
Chyba będę musiała Magdę namówić na wspólne zakupy, bo jej obecność wyraźnie przynosi mi szczęście w dobrych zakupach.
Ot takie to są życiowe kłopoty. Dobrze, że tylko takie małe, ale i tak głowę zawracają.

Niesamowite, że o siódmej rano jest jeszcze prawie szarówka. Nawet  przygotowując sobie poranną kawę musiałam w kuchni światło zapalać.
No tak, za tydzień o tej porze będzie już lepiej, jaśniej, bo godzinę później, ale za to wieczór bardzo szybko będzie zapadał.
I tak źle i tak niedobrze, cóż, taka pora roku nastała.
A chlupało deszczem wczoraj równo, nawet na papieroska trudno z przychodni się wychodziło. Dobrze, że jest zadaszenie i tam zawsze przed deszczem można się schować, ale co to za przyjemność w paleniu papierosa, gdy powiewa wiatr i chlupie w dodatku?
Cała przyjemność zawarta jest w ciepłej, dobrej kawusi i  w wypalanym do jej towarzystwa, ale na takie luksusy w pracy nie można sobie pozwolić.
W kawiarni zresztą też nie, bo wprowadzili zakaz palenia, no chyba, że siedzi się w kawiarnianym ogródku, ale to znowu nie jest ta odpowiednia na to pora roku.
Jaki wniosek z tego?? Rzucić ten nałóg w cholerę, zresztą zarówno jeden, jak i drugi, bo i kawa i papierosy nie są dla zdrowia niezbędne, wręcz nawet szkodliwe.
Ostatnio czytałam, że wszystkie kawy rozpuszczalne są tylko namiastkami kawy i w dodatku zawierają sporo chemii, więc są szkodliwe dla zdrowia.
A ja tak lubię Nescafee Gold, chociaż ostatnio i ona zaczyna mi nieco mniej smakować.
Chyba jednak jest to przyzwyczajenie tylko, że dzień od kawy rozpoczynam, chociaz przy takiej ponurej porze roku, jaką teraz mamy głowa rano jest zamulona. Pewnie i niskie ciśnienie do tego się przyczynia, że człowiek błądzi jak we mgle.
No to może powinnam przenieść się na kawę parzoną w ekspresie?
Można przecież kupić taki niewielki ekspres, taki na dwie filiżanki, więcej mi przecież nie potrzeba.
I to z pojemnikiem na zmieloną kawę, a nie na kapsułki, które, nie dość, że są też bardzo drogie to i one zawierają głównie chemiczne związki.
Ale z rozrzewnieniem wspominam te czasy, gdy kawa była prawdziwym rarytasem, w dodatku  trudnym do zdobycia, wtedy dopiero się kawę „szanowało”
Oczywiście też nie bywała odpowiednio przygotowana, po prostu wsypywało się łyżeczkę, czy dwie takiego kawowego  zmielonego proszku do szklanki, zaparzało, a potem piło się aromatyczny napój, można było ewentualnie jeszcze i fusy troszkę posmakować, ja na przykład je lubiłam.
Ale za to jak tak trudno zdobyta kawa smakowała!!!!!
To z tamtych czasów właśnie pochodzi ten kawał : przychodzi facet do sklepu i pyta :
– jest kawa?
– nie ma – odpowiada mu ekspedientka znudzonym głosem,
– to dlaczego na ścianie wisi  napis mielimy kawę?

No tak, kawę mieliło się na miejscu w sklepie, nie każdy miał w domu młynek do kawy, bo i on był trudny do zdobycia
Ach tamte czasy, wiele rzeczy po prostu się zdobywało, a nie normalnie kupowało.
Najgorsze, że jest groźba, że takie czasy mogą przy dzisiejszych (nie)rządach wrócić
TFU, na psa urok, lepiej splunąć za siebie  trzy razu przez lewe ramię, tak na wszelki wypadek.
Może jednak niedługo obróci się ta nasza polska rzeczywistość na lepsze?
Jest potencjalnie  taka szansa, tylko, żeby opozycja chciała jednak się zjednoczyć.
Bo na taką zjednoczoną opozycję już teraz chce więcej ludzi głosować, niż na Pis.
Ano poczekamy, zobaczymy.
Ja tam wierzę, że ludzie typu Budka, Trzaskowski, czy Katarzyna Lubnauer, albo Barbara Nowacka i coraz bardziej politycznie popularna Kamila Gasiuk – Pichowicz dojdą w końcu do głosu i to skutecznego i dobrego dla Polski głosu
Na nich można liczyć, zresztą ich jeszcze polityka nie „zepsuła”
Więc wszytko przed nimi no i przed nami.
Może wróci u nas  w końcu ta normalność polityczna ????

No jak zwykle niepoprawna, muszę coś do polityki nawiązać, Chyba chora bym była, gdybym politycznego wtyka w moim blogu nie wsadziła.
Nawet, gdy  bardzo mi się to udaje, zawsze mnie licho skusi.

Pogoda? Ponura, typowo jesienna, byle jaka, grunt, że jak na razie nie pada deszcz.
A może gdzieś tam w Polsce jednak siąpi?
Mimo wszystko życzę przyjemnego dnia, zawsze przecież jakieś miłe chwile w nawet najbardziej ponurym dniu odnaleźć można, prawda???

Tym razem w odwiedzinach był Pan Kotek

 

 

I też całkiem była to niespodziewanka.
A nie mówiłam, że niespodzianki są najlepsze i najfajniejsze?

Strasznie sympatyczny kot o imieniu Bonzai przyszedł do mnie wraz z Dianą i z Ksawrem i od razu poczuł się świetnie w moim mieszkaniu.
Pozwiedzał wszystkie kąty, ale zdecydowanie polubił …kwiatki.
Koniecznie chciał też zwiedzić, moje podwórko, nawet już trzema łapami był poza barierkami, w ostatniej chwili Ksawer uniemożliwił mu jednak ucieczkę.
Nie, to nie była zwyczajna ucieczka, to była tylko chęć poznania nowych kątów, bo Bonzai to kot obieżyświat.
Ale przyznać trzeba, że Bonzai jest nietuzinkowym kotem, bardzo, bardzo towarzyski,  przy tym niezwykle rozmowny. Na wszystkie skierowane do niego pytania odpowiadał „MIAU”
Pozaliczał wszystkie moje „szczyty”, czyli górne części mebli, no tylko  poza szafą, niestety tam nie mógł nijak się dostać, chociaż bardzo cały czas kombinował, w jaki sposób na szafę wskoczyć. Niestety żaden mebel, po którym by się tam mógł wspiąć obok nie stał, niestety kot musiał się poddać.
Następnym razem gdy do mnie przyjdzie chyba postawię mu drabinę, żeby i ten zakątek pokoju był dla niego osiągalny.
Siedzieliśmy bardzo długo, jedliśmy wspaniałą sałatkę jarzynową zrobioną przez Diankę, piliśmy herbatkę, a na deser było wspaniałe ciasto jogurtowe.
No i oczywiście wszystkie rodzinne ploteczki zostały mi przekazane, teraz jestem już na bieżąco (no, prawie na bieżąco) z rodzinnymi kłopotami i radościami.
Bo te zawsze świetnie umieją się przeplatać.

A, zapomniałam  napisać, że wreszcie dostałam odpowiedź z NFZ a propos mojego skierowania do sanatorium.
Oczywiście zostałam przez szanowną komisje lekarską  zakwalifikowana do reumatologicznego leczenia sanatoryjnego , a przewidywany termin realizacji tego skierowania to 28 miesięcy. Boże, prawie 2 i pół roku, czy oni oszaleli ???
Do tego czasu całkowicie może mnie już połamać, nie tylko mnie zresztą.
Chyba jednak biorą to pod uwagę, bo w piśmie zawarta jest informacja o konieczności poinformowania o wszelakich zmianach, na przykład miejsca zamieszkania, czy zmiany ubezpieczenia, ciekawe, czy brali pod uwagę możliwość konieczności poinformowania o śmierci delikwenta???
Pewnie i to też na myśli mieli, takie jest przecież życie.

A mówili nie chwal dnia przed wieczorem.
We wczorajszym wpisie zachwycałam się piękną jesienną pogodą i słonkiem, a tu masz, Aniołki mnie nie posłuchały i koło południa pranie zaczęły urządzać.
Rozpadało się tak, że nie dość, że cały dzień i całą noc  ten deszcz chlupał, to dzisiaj od rana też nam nie odpuszcza.
Niestety, to  ta gorsza część roku teraz zagościła, w dodatku za kilka dni rozpocznie się ten mój znielubiony listopad.
Ale to minie, kiedyś minie. Wreszcie przyjdzie i pora na wiosenne uniesienia, na słonko i na radość w obcowaniu w nowo otwartym koło mnie po remoncie parku.
Doczekam się przecież tego kiedyś, tylko muszę być cierpliwa.
Jeszcze kilka miłych rodzinnych spotkań, niedługo już święta przed nami….
To tylko przecież jeszcze miesiąc i kilka dni, szybko ten czas minie, jak zawsze za szybko.
Póki co, życzę wszystkim miłych wszystkich dni tego bieżącego tygodnia, na czele z dzisiejszym poniedziałkiem.
Nie dajmy się pokonać złym nastrojom złej, jesiennej aury.
Wszystkiego dobrego

Najfajniejsze są niespodziewane odwiedziny

 

 

No niezupełnie tak do końca niespodziewane, bo przeczucie mówiło mi, że odwiedzi mnie w sobotę Maciek i…nie pomyliłam się nawet.
Dlatego też zrobiłam na wszelki wypadek odpowiednie zakupy, to znaczy kupiłam zwyczajne mleko do kawy (ja pijam kawę z mlekiem zagęszczonym) i oczywiście u Buczka jaśkowe paluszki, które Maciek bardzo lubi.
Ale niespodziewana była za to wizyta szalonej Sisi, która z wielkim impetem wpadła do mojego mieszkania i w tanecznych podskokach dokładnie obwinęła mnie swoją smyczą. Szaleńczym powitaniom nie był końca, oczywiście musiało skończyć się na mizianiu, czyli sunia leżała brzuszkiem i łapkami do góry na podłodze, a ja musiałam ją po tym brzuszku głaskać.
Oczywiście dla takiego gościa musiałam z lodówki wyciągnąć kawałek kiełbasy, przyznaję, dużo tego nie było, ale skąd miałam wiedzieć, że mnie taki gość akurat odwiedzi?
Ale później Sisi zadawoliła się jaśkowymi paluszkami, chociaz Maciek twierdził, że tego pies nie będzie jadł, bo dla niej są one za suche i za twarde.
Ale w miłym towarzystwie nawet takie smakołyki psu smakują, skoro kiełbasa zbyt szybko się skończyła.
W końcu nie samym chlebem człowiek żyje, nie samą kiełbasą żyje pies, nawet tak przemiły, jak Sisi.
No bo sami popatrzcie na tę kudłatą mordkę, czy nie jest słodka? Jak można ją nie pokochać?
W Sisi tkwi 200 procent dobroci, miłości i sympatii dla całego otoczenia.
A jeżeli kogoś  z dwunożnych już dobrze zna, wszystkie te uczucia w niej się wielokroć potęgują.

Więc siedzieliśmy z Maćkiem przy kawce, o tym i o owym rozmawiając, ale po pewnym czasie Sisi wyraźnie zaczęło się już nudzić i stwierdziła, że najwyższa pora już wracać do siebie. Już nawet paluszki przestały ją interesować, kiełbasy niestety już nie podano, więc zaczęły się najpierw ciche, potem coraz bardziej zdecydowane piski : idziemy do domku i już, koniec wizyty!!!
Co było robić, musiał Maciek swojego psa posłuchać i sobie poszli……
Wszak pies też swoje prawa ma 🙂

A dzisiaj wstała piękna i słoneczna niedziela. Wbrew temu, co zapowiadali. Proszę, jak to można czasami miło się rozczarować.
Na wszelki wypadek jednak dzisiaj nigdzie od domu się nie oddalam, może znów jacyś goście mnie dzisiaj odwiedzą?
Chociaż i tak nie bardzo miałabym gdzie iść, bo mój park ciągle w remoncie.

A jednak coś tam się dzieje. Przed moimi oknami stoją już jakieś budki zabawowe dla dzieci. Co prawda park w ciągłej rozsypce, ale drewniane budowle już są postawione. Nawet wczoraj, chociaż to sobota, do godziny 15 stej w parku chłopaki dzielnie urzędowali, maszyny jeździły tam i z powrotem i czerwonym światełkiem błyskały. Jest nadzieja, że do późnej wiosny uporają się z robota, chociaż ….skoro zapowiadają srogą tę zimę, różnie być może. Całkiem możliwe, że mróz i śnieżyce przerwą ten tok budowy i wszystko w czasie się odłoży.
Ale nie bądźmy pesymistami. Ja w każdym bądź razie jestem dobrej myśli  i na pierwsze spacery po pięknie wyremontowanym parku już czekam, z niecierpliwością czekam.
Tylko już się boję, co będzie. gdy jakieś wandale dobiorą się do tych wyremontowanych i wypielęgnowanych trawników, krzewów no i tych budowli z drzewa.
Mam nadzieję, że będzie jakiś monitoring parku bo skoro wsadzili w niego tyle pieniędzy nie może od razu popaść w ruinę.
Ach ci wandale : na kamienicy, na której mieszkam, jakieś głupie chuligany kredą czy farbkami wymalowali napisy typu Wisła…k….wy itd.
Gdybym takiego wyrostka dorwała i tuszem mu po całym ciele wypisała  JESTEŚ IDIOTĄ !!!!!  I to dużymi literami bym mu to wygrawerowała!!!!.
Wkurza mnie to, jak wielkim trzeba być debilem, żeby po czyichś ścianach malować. Jaką czerpią z tego radość, jaką mają satysfakcję?
Ile razy popatrzę na ten mój nieszczęśliwie   zdewastowany napisami budynek aż ze  złości cała się trzęsę.
Czy naprawdę mamy aż tak debilną młodzież?
No, może część młodzieży, bo kiedyś już pisałam, że jednak i wśród młodych wielu porządnych ludzi znajdziemy, którzy chętnie pomogą, uśmiechną się, może i zagadają….
Niestety ta druga  część naszej „wspaniałej” młodzieży to zwyczajni chuligani, młodzi przestępcy, rzucający bluzgiem z przepitej piwskiem lub tanim  pseudo winem mordy i tylko patrzącej, jak komuś dokuczyć, jak coś zepsuć, zniszczyć. Nic nie tworzy, a niszczy, wandal jeden taki .
Oj, już czuję jak złość we mnie się zbiera!
Nóż sam się sam w kieszeni otwiera….

Ale takie czasy, taka młodzież.
Za moich czasów……….

No to tego słonka na dzisiaj życzę, sporo go dla Was dzisiaj zamówiłam, a Aniołkom zabroniłam dzisiaj jakiegokolwiek wielkiego prania urządzać.
Dzisiaj ma być wspaniały dzień odpoczynku,  dla Wszystkich, młodych, starych, dla dzieci i nawet dla czworonogów.
Niech też korzystają dzisiaj z pięknej jesiennej pogody

zgadnij, kto dzisiaj do nas przyjdzie…

Był nawet taki film, z bardzo dobrą obsadą : Katherina Herpun i ze Spencerem Tracy.
Z tym, że oni mieli zapowiedzianego goscia na obiad, miała przyjść ich córka z przyszłym kandydatem na męża.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ów młodzieniec okazał się ….czarny.
Małżeństwo o liberalnych poglądach nie chce zaakceptować czarnoskórego narzeczonego swojej córki, mimo że jest on bardzo dobrze usytuowanym oraz cenionym lekarzem.
Cóż, problem rasowy zawsze w Stanach był ciężki do pogodzenia się  dla wielu Amerykanów, no może tylko  o czasu, gdy USA doczekało się ciemnoskórego prezydenta. Pewnie i tak nie wszystkim to się spodobało, ale jednak Obama jako prezydent na pewno sprawdził się w polityce, miał dosyć spore poparcie, był lubiany, był po prostu bardzo ludzki, nie   dawał odczuwać  jakiegoś wielkiego dystansu pomiędzy nim, a narodem, który reprezentował.
Taki własnie powinien być prezydent, dla wszystkich, nie tylko dla wybranej garstki ludzi.
Jak widać, nie jest to jednak takie zupełnie jednoznaczne, przynajmniej u nas w Polsce.
Co prawda nasz prezydent i tak cieszy się stosunkowo sporym poparciem, co może raczej dziwić, bo jego stronniczość partyjna, a co za tym idzie, jego posunięcia  wyraźnie antydemokratyczne są wyraźnie widoczne, ale można brać na to poprawkę, że Polacy są jednak bardzo dziwnym narodem, mało politycznie doświadczonym, wręcz często na tyle nierozbudzonym własnie politycznie, że każda ciemnotę, a jeszcze w dodatku popartą czczymi obietnicami, można im wsadzić do głowy.
Ale spora w tym wina niestety Kościoła, który zawsze w Polsce się liczył i z którego zdaniem naród się zgadzał, tylko, że to były inne czasy, gdy było to słuszne, niestety teraz Kościół zboczył z drogi prawdy na drogę pieniędzy i niestety dla własnych interesów popiera partię która im się opłaca.
Żałosne to jest, bo jeżeli księża rzeczywiście wyznają wiarę głoszoną przez Jezusa Chrystusa powinni wiedzieć, że to co czynią jest niezgodne z Bożymi zamiarami. Kościół powinien być posługą, a nie studnią z brzęczącą mamoną. Niestety spora część Kleru na tej drodze wyraźnie się pogubiła.

No dobra, odbiegłam od tematu i znów na śliskie polityki ścieżki wlazłam, a tam samo błoto niestety……
No to kto dzisiaj do mnie przyjdzie?
Co prawda nie na obiad, bo już „wyrosłam” z czasów gotowania obiadków dla gości, sama gotuję dla siebie to, na co akurat mam ochotę, na przykład wczoraj był to makaron z białym sercem, dzisiaj mam zaplanowaną rybkę.
Ale zapowiedzieli się Diana z Ksawrem, morze wpadną na godzinkę na jakąś kawkę, muszę więc pędzić do Buczka, żeby ewentualnie jakąś szarlotkę mieć w zapasie i paluszki jaśkowe do chrupania.
Te paluszki to fajna sprawa, przynajmniej mój brzuszek je akceptuje, a dla mnie o jest bardzo ważne.
No a szarlotka? Pewnie, że lepsza by była taka upieczona własnymi rączkami, ale…czemu nie mam sobie życia ułatwić, skoro jest taka okazja?
Ta Buczkowa szarlotka również jest bardzo smaczna.
Tu wspomnę dawne czasy, gdy nasze babcie same wypiekały jesienne szarlotki w całym domu pachniało jabłkami i cynamonem. Pachniało też i drożdżowym ciastem ze śliwkami, bo jesień to czasu na takie właśnie wypieki. Teraz wystarczy pójść do cukierni i kupić gotowy  kawałek, nie trzeba się trudzić i martwić, żeby ciasto wyszło, nie „klapnęło” i się w dodatku nie przypaliło.
No i czas jesieni to czas, gdy króluje dynia. 
Tu wspomnę wspaniałą zupę dyniową mojej Moniki, mniam, palce lizać, tylko, że teraz jest dla mnie nie dostępna, za daleko mi do niej, niestety.
Ale i tak najważniejsze w takim rodzinnym spotkaniu jest poczucie miłości, szacunku i pamięci, którą młodzi obdarzają swoją starą ciotkę.
Starą? no może jeszcze nie zupełnie starą, ale już słusznie wiekową.
A może jeszcze i ktoś inny mnie dzisiaj niespodziewanie odwiedzi?
Trzeba wiec szybko się zabierać za poranny obrządek i wymarsz do sklepu.Pogoda nawet jest całkiem odpowiednia, nie pada, czasami słonko wystaje zza chmurki, wieje lekki, ale na szczęście  nie  taki zimny wiaterek,  raczej taki przyjemny.
Tak więc przede mną długa sobota, trzeba do niej duchowo się przygotować.
A nawet jeżeli nikt mnie jednak dzisiaj nie odwiedzi zawsze mam coś do roboty na mojej fermie.
Czasami ona mnie już nawet denerwuje, bo akurat jakoś tak nieszczęśliwie sadzę te roślinki, że zbiory i ich przetwórstwo wypadają na późno wieczorne i nawet nocne godziny. Więc zamiast spać urzęduję na swojej fermie i się potem na siebie wściekam, że jestem taka głupia, zamiast spać, zarywam kolejną noc.
Wystarczyłoby tylko zebrać plony, zasadzić nowe roślinki, a przetwórstwo zostawić na poranne godziny, nieprawdaż?
Ale ja zawsze byłam niepoprawna, a jeżeli chodzi już o wszelakie gry, to zawsze potrafią mnie tak wciągnąć, że o świecie realnym całkowicie zapominam.

No to życzę wszystkim przyjemnej jesiennej soboty, jeszcze wciąż trwającej w letnim czasie, bo za tydzień zmieniamy już czas na zimowy.