a tak sobie

 

A tak sobie, przy czwartku takie wesołe zdjęcie sobie zamieściłam.
I znów nie mam koncepcji na jakiś dzisiejszy wpis, właściwie nic specjalnego się nie dzieje, przynajmniej w moim życiu, bo poza nim i owszem, ale…..
Codziennie obserwuję moją roślinkę na balkonie, tę, która kiedyś zaglądała mi do kuchni. Jak na razie pomalutku wypuszcza swoje pączki, ale listków wciąż na gałązkach nie widać. Cierpliwości, jeszcze parę dni i znów będę miała dodatkową roślinkę w mojej kuchni 🙂
Dzisiaj przedostatni dzień miesiąca marca. Pierwszy kwietnia wypada w tym roku w sobotę, szkoda, bo pewnie nie będę miała okazji nikogo nabrać.
Zresztą nie wiem, czy w tej chwili Prima Aprilis jest tak popularna jak kiedyś. W ten dzień bezkarnie, bez żadnych poniesionych konsekwencji  można sobie nakłamać, ważne tylko, by zrobić to z pomysłem. Ważny jest bowiem fan, a nie dokuczenie komuś i przez to wprowadzenie tego kogoś  w stan nerwowości.
Prima aprilis (łac. 1 kwietnia), dzień żartów — święto obchodzone 1 kwietnia, z którym związane są tradycje robienia żartów, celowego wprowadzania w błąd rodziny, znajomych. W tym dniu również w mediach pojawiają się różne nieprawdziwe, żartobliwe informacje. W krajach anglojęzycznych dzień ten nazywany jest Dniem Głupca (ang. Fool’s Day). 
Początki świętowania 1 kwietnia są niejasne. Według jednej z teorii Prima Aprilis wywodzi się z Perskiej tradycji Sizdah Bedar, które to jest świętem radości i solidarności. Początki perskiego święta sięgają 536 r. p.n.e., co czyni je najstarszą, wciąż żywą tradycją. Prima Aprilis w obecnej formie wiąże się z wprowadzeniem kalendarza gregoriańskiego w 1562 r. przez papieża Grzegorza XIII.
Do Polski zwyczaj ten dotarł z Europy Zachodniej i upowszechnił się w XVII wieku w formie podobnej do dzisiejszej. Współcześnie nie tylko zwykli ludzie, ale również media takie jak stacje radiowe i telewizyjne, gazety oraz portale internetowe podają 1 kwietnia nieprawdziwe wiadomości obok faktów, co niekiedy utrudnia zorientowanie się, które z podanych informacji są prawdziwe. 
Pewnie i mnie fantazja w ten dzień poniesie, więc jeżeli w moim sobotnim  wpisie znajdziecie słowa : HURRA!!! PIS ZDELEGALIZOWANY !! niestety będzie to tylko primo-primaaprilisowy psikus. A SZKODA…Chociaż może kiedyś ten mój żart w prawdę się obróci??????
Ale na wyprawianie żartów mam jeszcze całe dwa dni, już ja tam sobie coś wymyślę……….
Pamiętam, że kiedyś, dawno już temu, kolega Marcina właśnie pierwszego kwietnia brał ślub. Musiał wtedy przekonywać wszystkich potencjalnych gości, że to nie wcale żaden kawał, że rzeczywiście na ten dzień ta uroczystość została zaplanowana. Ślub odbył się, a jakże, ale niestety życie zweryfikowało później ten niefortunny pomysł, bo kilka lat później owa para się rozwiodła.
Ale wcale nie mam przekonania, że to owa data zaważyła na takim obrocie sprawy, czasami zna się z kimś nawet kilka lat, ale potem wspólne życie wcale nie okazuje się takie oczywiste.
Zresztą jest też i taki przesąd, że ślubów nie powinno zawierać się w piątki, ani w miesiącu maju, który przynosi pecha poślubionej parze. Najlepiej zawierać podobno małżeństwa w miesiącach niosących w swoich nazwach literę „r”, a więc w marcu, w czerwcu, w sierpniu, we wrześniu, w  październiku i  w grudniu, podobno te miesiące przynoszą szczęście, chociaż…….. najważniejsze jest jednak, żeby para wstępująca w małżeński związek, prócz zauroczenia, które często nazywają mylnie miłością, czuli do siebie przyjaźń i szacunek – to jest lekarstwo na długie, wspólne i szczęśliwe życie.
Najważniejsze tylko, żeby nam pogoda wtedy kawału nie zrobiła i deszczem, albo co gorsze śniegiem nas nie powitał ten kwietny miesiąc.
Przecież ten miesiąc jest dla mnie bardzo ważny, znów przewrócę w nim kartkę o jeden rok (no nie wiem, czy powinnam akurat z tego się cieszyć), zresztą wiele bliskich mi osób będzie obchodziła urodziny w kwietniu i Ksawery i Tomek, potem  VIP, Kamila, moja Bratowa, ja (oczywiście wspólnie z Władimirem Iljiczem Leninem) – nie wiem, może jeszcze kogoś teraz pominęłam, ale gdy nadejdzie odpowiedni dzień na pewno wtedy  pamiętać będę.
No ale wciąż jesteśmy jeszcze w marcu, a w marcu jak w garncu, wczoraj wieczorem padał obfity deszcz, dzisiaj jest ponuro.
Ale przed nami prognoza całkiem przyjemnego, słonecznego weekendu.
 To jest dobra wiadomość dla wszystkich działkowiczów, bo pewnie już pora zabrać się za wiosenne porządki w ogrodach. A i inni, którzy nie mają własnych roślinek (prócz tych domowych oczywiście) teraz z ciepełka będą się cieszyć, można sobie będzie pospacerować, posiedzieć na ławeczce w parku i buzię do słoneczka wystawić.
Miłego dnia

Dla Ciebie :-)

Witaj Uleczko w kolejną naszą środę. Dzisiaj wstał wspaniały, słoneczny i prawdziwie wiosenny dzionek. I jeszcze w dodatku jest to ten nasz szczególny dzień spotkania w moim blogu. Pozdrawiam Cię Uleczko serdecznie i promienie słoneczne wraz z buziaczkami  z Krakowa do Poznania posyłam. 🙂 🙂

Coraz szybciej zbliża się do nas radosny czas Świąt Wielkanocy i właściwie można rzec, że już na niego wyczekuję.
Bo może wtedy moja psyche chociaż troszeczkę odpocznie od ….no właśnie ostatnio dużo myśli i tych złych i tych dobrych opanowały moją głowę i czasami mam wrażenie, że już za moimi myślami nie nadążam.
Może pora rzucić to wszystko gdzieś w kąt i ….no właśnie, jakie „i” jest  przede mną………
Właściwie które z wartości tej obecnej rzeczywistości  ma największe znaczenie w moim życiu?????
Chyba jakiś gorszy czas naszedł teraz na mnie i muszę się jakoś z tego otrząsnąć, chociaż…..wydawałoby się, że teoretycznie  nic złego przecież się nie stało.
Właśnie, teoretycznie, bo w praktyce jednak stale wiele się dzieje.
A może zbyt wiele do serca sobie biorę, tylko, że ja nie potrafię powiedzieć sobie „nic to” i iść dalej. Ja to wszystko muszę w swojej głowie przerobić, przemyśleć i dopiero wtedy do tego się ustosunkować. Czasami taki wewnętrzny remanent człowiekowi się przydaje, szczególnie właśnie na wiosnę, gdy trzeba powyrzucać rzeczy niepotrzebne, mało ważne, chociaż kto wie to na pewno, co jest więcej, czy mniej ważne?
Dziwny ten mój dzisiejszy wpis, mnie samej wcale się on nie podoba, ale przecież nie wszystko co się w życiu dzieje musi się podobać.
Byle do przodu Ewuniu, byle do przodu.
Jak na razie jest o tyle lepiej, że moja antena satelitarna działa bez zarzutu i bez kłopotów mogę oglądnąć sobie wszystkie ulubione programy, w tym na przykład Szkło Kontaktowe. Chociaż przyznaję, że oglądanie telewizji ograniczyłam już prawie do minimum, mam tylko kilka programów, czy seriali, które mnie interesują, reszta wydaje mi się jakaś taka mdła, nijaka. Jeżeli miałabym oglądać byle co, lepiej, żebym tego nie oglądała.
Nie wiem, co się dzieje z moim komputerem, bo zdarza się, że czasem się sam wyłącza, szczególnie wtedy, gdy wieczorem, przed snem, chcę oglądnąć sobie serial „Na ratunek” Wtedy skanuję komputer programem antywirusowym i…na początku pokazuje mi się komunikat, że najprawdopodobniej mam jakiś niepożądany wirus, który po skanowaniu muszę usunąć, ale gdy skanowanie dojdzie już do końca, ten komunikat ginie i żadna wiadomość o istniejącym wirusie nie pokazuje się. Dziwne, prawda? Bo niby jest wszystko w porządku, a jednak z jakiegoś powodu komputer się wyłącza. Czyżby on nie lubił akurat tego serialu????
Mój pan Józiu jest w tej chwili trudny do namierzenia, pewno znów gdzieś wyjechał, ale zostawię mu wiadomość na Face z prośbą o pomoc, bo tylko on sobie z moim komputerem poradzi.
Ale co tam komputer, to nie cały świat, zresztą podobnie jak i moje Pokemony, bo coś ta gra ostatnio znów szwankuje i są kłopoty z logowaniem.
A kto powiedział, że stara baba (!!!) musi grać w Pokemony?????
Zostanie mi tylko pasjans, no i mój blog, bo szydełkować jednak nie potrafię.
Pozdrawiam wiosennie wszystkich miłej środy życząc 🙂

we wtorkowy poranek

 

 

Wstał piękny słoneczny dzień, nareszcie.
Dzisiaj u mnie wiosenne porządki, jeszcze nie przedświąteczne, ale już z grubsza trzeba pożegnać zimowe kurze.
Dzisiaj z Renią przesadziłyśmy dwie paprotki, trzymajcie kciuki, żeby się ładnie przyjęły. Czeka nas jeszcze przesadzenie pozostałej paprotki, to już następnym razem.
Fiołeczki u mnie kwitną jak oszalałe, a niech kwitną, przynajmniej oczy cieszą. Zresztą sami możecie to ocenić, oglądając moje zdjęcie zamieszczone powyżej, to są właśnie moje fiołeczki.
Nie wiem czy pamiętacie, w jaki sposób one znalazły kiedyś u mnie? Otóż gdy mieszkałam na Smoleńsk, w naszej kamienicy na dole była kwiaciarnia.
Kiedyś wracając z pracy zauważyłam pod bramą wyłożone kilka doniczek z malutkimi fiołkami i z karteczką z  napisem zaopiekuj się mną.
No to przytuliłam jedne takie fiołki, a teraz one pięknie, wiosennie mi się odwdzięczają.
Zresztą muszę przyznać, że chyba wszystkie moje kwiatki jednak bardzo mnie lubią, bo bardzo ładnie wszystkie rosną. Pewnie, że miał dość nawet dłuższy okres przyzwyczajania się do nowego mieszkania, no ale skoro ich właścicielce, czyli mnie dobrze się na nowym mieszkaniu mieszka, to i kwiatki musiały się dostosować. Właśnie paprotki już tak bardzo poplątane miały te swoje korzonki, że trzeba było dać im nowe M-1 i obsypać świeżą ziemią, zresztą specjalną właśnie dla paprotek. Teraz poczekam na efekty ich przeprowadzki do nowych doniczek.
Zresztą nie wyobrażam sobie mieszkania bez kwiatów, one są przecież jego ozdobą, już nie mówiąc, że przynoszą spokój i w pewnym rodzaju ukojenie nerwów, gdy na nie popatrzysz od razu Twoja buzia uśmiecha się radośnie.
Nie każdy może mieć przecież domek z ogródkiem, tak więc kwiaty w pokoju są swojego rodzaju ogrodem, w którym można odetchnąć , a kolor zielony wpływa bardzo dobrze nie tylko na oczy, ale również na duszę, szczególnie, gdy nieraz człowieka nerwy poniosą. A kogo ostatnio nerwy nie ponoszą_ chyba prawie każdego bo………..
Ale pst, dzisiaj mamy zbyt piękny dzień na to, żeby niepotrzebnymi sprawami się zajmować i denerwować, cieszmy się zatem słonkiem, wiosną radosnym oczekiwaniem na Wielkanocne święta, wszak to tylko jeszcze trzy tygodnie.
Co prawda Renia straszyła mnie dzisiaj rano, że podobno zima jeszcze chce pokazać swoje pazurki i sypnie nam nawet śniegiem, ale może to tylko takie strachy na lachy???
Miłego wtorku

nareszcie dobra wiadomość!!!!

Widmo klęski nad prezesem. W PiS panika!

 

Prezes Jarosław Kaczyński  chodzi po mediach i powtarza, że spodziewał się spadków sondażowych. Prawda jest jednak taka, że oczekiwał tzw. premii za rządzenie – jak PO za swoich rządów czy PiS 11 lat temu. Jednak kolejny sondaż potwierdza, że przewaga nad PO stopniała do minimum. W PiS zapanowała panika, że plany rządzenia przez więcej niż jedną kadencję już można włożyć między bajki.

Po wyborczym zwycięstwie Jarosław Kaczyński zakładał wzrost sondażowych notowań PiS. Nawet do takich, które w przypadku wyborów dałyby wymarzoną konstytucyjną większość.Miały to zagwarantować program Rodzina 500+, ostra walka z układami, a głównie sędziami, realizacja planu Morawieckiego oraz twarda gra na europejskiej scenie. Tyle że okazuje się, że to wystarcza ledwie do utrzymania podobnego poparcia jak to w wyborach. W dodatku akcja przeciw Donaldowi Tuskowi (60 l.) była kompletnym fiaskiem. Sondaże pokazały duży spadek notowań PiS i wzrost poparcia dla PO. Nawet elektorat PiS uważa, że ten pojedynek wygrał Tusk…

Dzisiaj w rządzącej partii trudno znaleźć optymistów faktycznie wierzących w rządzenie kolejną kadencję. Wielu spodziewało się jednak takich spadków.

– Topi nas za dużo wojen i kompromitujących akcji – mówi nam ważny minister. Uważa, że „problem z Macierewiczem i Misiewiczem to prawdziwa katastrofa”. – Do tego akcje, jak te z nieprzygotowaną ustawą metropolitalną czy z wycinką drzew, przegrzanie antyunijnych nastrojów, no i mamy – dodaje minister.

Problem w tym, że nowych pomysłów nie widać, a wojenek w PiS jest coraz więcej. – Na rozdawanie nie mamy pieniędzy w budżecie. Możemy co najwyżej straszyć, że PO zabierze 500+… – ocenia bliski współpracownik prezesa.
I to by była wspaniała wiadomość.
W sobotę, w związku z podpisaniem Traktatów Rzymskich  w całej Polsce, ale również i w innych miastach Europy  odbywały się wiece poparcia dla Unii Europejskiej. Dla nad jednak to był szczególny dzień, teraz, gdy losy naszego pobytu w Unii są zagrożone, gdy partia rządząca obłudnie chce nas wyprowadzić poza granice Unii, musi w nas jednak tkwić ta chęć jedności z Europą, musi w nas być dalej opcja poparcia dla wszystkich reform unijnych, nie możemy pozostać zupełnie sami. I takie właśnie bardzo liczne poparcie pokazywaliśmy w polskich miastach i tych dużych i całkiem małych, radośnie śpiewając unijny hymn –   Odę do Radości i z aplauzem przyjmując wiadomość, że wciąż, wbrew przeciwnościom losu, czujemy się pełnoprawnymi. Europejczykami. Coraz większa świadomość tego, do czego usiłuje nas wprowadzić Kaczyński jest nadzieją na naszą lepszą przyszłość, chociaż wielka przepaść, wielki dół wykopany pomiędzy Polską i państwami Europy trudny będzie do zakopania. Ale mam nadzieję, że jednak do władzy dojdzie ktoś naprawdę mądry, dla którego ważniejsze będą losy Polski niż własne, partykularne, polityczne interesy. Proces naprawy Polski i stosunków europejskich będzie na pewno trudny i długotrwały, ale już nie raz potrafiliśmy pokazać, że Polacy są mądrym i myślącym narodem i chociaż czasami popadają w dołek polityczny, jednak w odpowiednim momencie potrafią zewrzeć siły.
I oby tak się stało. Żeby jakaś normalność wreszcie w Polsce zapanowała. I żeby zły czas politycznej głupoty szybko przeminął.

Dzisiaj rano w TV2 oglądałam powtórkę  pierwszego odcinka „M jak Miłość”, wyemitowanego w  2000 roku. Przyjemnie ogląda się odcinki sprzed 17 lat, w którym tak młodzi jeszcze wtedy aktorzy zaczynali „istnieć” na co dzień w naszych domowych kłopotach, radościach, z którymi zdążyliśmy się przez te lata zaprzyjaźnić i w sumie utożsamiać z ich kłopotami.  Ich życie jest takie proste, zwyczajne, jak nasze. Nie obracają się w świecie finansjery, chociaz kilku z nich stara się prowadzić jakiś swój mały biznes, aby otrzymać siebie i swoją rodzinę przy życiu. Ale to nie pieniądze są najważniejszym mottem ich życia, dla nich ważne są rodzinne uczucia, miłość, przyjaźń, przywiązanie, a także chęć niesienie pomocy innym, zarówno tym bliskim, jak i nieco mniej znanym.
Jednym słowem bardzo sympatyczna rodzina Mostowiaków potrafi nie tylko zaciekawić nas swoim losem, ale potrafi w nas wzbudzać wiele  pozytywnych emocji i uczuć,  potrafi uczyć, jakie wartości życia są naprawdę najważniejsze.
Taki powrót do przeszłości pozwala nam na retrospekcję naszego własnego życia, bo chociaż są sprawy, które już zaszły, nie można ich cofnąć, ale zawsze można do nich się ustosunkować i znaleźć odpowiedź na pytanie, czy zawsze mieliśmy w przeszłości rację?
Oglądałam dzieje rodziny sprzed 17 lat i teraz, niby te same osoby, a jednak pod wpływem czasu wiele w  ich mentalności nastąpiło zmian. Przykładem mógłby być chociaż Marek, czarna owca tej rodziny, który pod wpływem spotkanej prawdziwej miłości swojego życia z lekkoducha przekształcił się w odpowiedzialnego. pełnego miłości i empatii dla innych człowieka, przykładnego męża, ojca, brata, czy przede wszystkim syna rodziców, a szczególnie matki, która pokładała w nim swoje wielkie nadzieje, nawet wbrew logice rozgrywających się wtedy faktów. Życie jednak pokazało, że nie wszystko co wydaje się czarne takim być musi.

Dzisiaj nawiązałam kontakt telefoniczny z moją koleżanką z lat młodzieńczych, z Lucyną, bardzo serdecznie obie porozmawiałyśmy i nawet umówiłyśmy się na piątek na spotkanie po latach. Czyli i mnie czeka powrót do przeszłości, do tych błogich lat, gdy świat nie miał aż tak wiele kłopotów, albo raczej nie wszystkie kłopoty potrafiły wyprowadzić mnie z równowagi. Bardzo jestem ciekawa tego spotkania.
W ogóle poniedziałek rozpoczęłam bardzo ciekawie, musiałam jeszcze zatelefonować do mojej kuzynki do Wiednia, z którą też już kilka lat nie miałam kontaktu, teraz wspólnie będziemy rozwiązywać pewien rodzinny problem, niestety na odległość, ale mam nadzieję, że wszystko skutecznie do końca uda nam się przeprowadzić.
Za oknem słonko świeci, czyli jest nadzieja na piękny i ciepły dzień, nareszcie, niech ta wiosna naprawdę porządnie nam się zamelduje i da wreszcie odczuć, że nadchodzą ciepłe i słoneczne dni.
Wszystkiego dobrego na cały tydzień Wam moi Kochani życzę, niech każdy Wasz dzień tego tygodnia będzie słoneczny, ciepły, pełen samych pozytywnych wrażeń.





no to sobie pospałam

 

Najwyraźniej zmiana czasu mnie nie dotyczy, bo….pospałam sobie jeszcze dłużej, niż dotychczas.
To znaczy wstałam gdzieś przed szóstą na maleńkiego papieroska, ale stwierdziłam, że to stanowczo jeszcze nie jest pora na rozpoczynanie dnia, jakim jest piękna niedziela i szybciutko jeszcze wskoczyłam do łóżeczka. Spałam, spałam, aż…zrobiła się godzina jedenasta, oczywiście według nowego czasu.
Ale czy na pewno jestem wypoczęta? – śmiem wątpić, ostatnio choruję na notoryczne niedospanie. Widocznie moja Ewusia, ta w środku, nie może pogodzić się ze zmianą czasu, i jest jeszcze po zimie nieco wyczerpana, co potwierdza się porannym  lekkim bólem głowy i zawrotami tejże, muszę mieć jakąś godzinę na to, żeby żółteczko we mnie się rozwinęło i nabrało wigoru życia.
A tak  w ogóle z tą zmianą czasu to jakieś nieporozumienie chyba, po co tak mieszają ludziom w ich życiowych funkcjach, ledwie człowiek się przyzwyczai do jakiś warunków bytowania, a tu przewracają mu życie  do góry nogami.
Nawet ostatnio coraz częściej pisze się i mówi, że taka zmiana właściwie wcale sensu nie ma, a już założenie, że przynosi ona pewną oszczędność gospodarcza całkowicie mija się z celem. Nie jest to wcale żadną prawdą, kto późno chodzi spać nadal tak chodzić będzie i już.
Może doczekam się tego dnia, gdy przestaną wreszcie czasem manipulować i dadzą człowiekowi spokojnie żyć, bez czasowych zawirowań.
Przecież  ktokolwiek, cokolwiek by robił i tak czasu nie oszuka i go nie zatrzyma. Czas to wartość bezwzględna i nikt nie ma na nią żadnego wpływu, po po prostu sobie płynie. Nawet nie można rzec, że jak rzeka, bo tę można ujarzmić (a Pis właśnie próbuje to na siłę  zrobić), czasu nikt nie pokona.
Pewnie znów kilka dni trzeba będzie „przeboleć”, zanim wrócimy do jako takiej formy. W każdym bądź razie ja dzisiaj jestem całkowicie nieużyteczna, tak więc nie będę miała dzisiaj gościa na obiadku, najprawdopodobniej wieczorkiem wpadnie do mnie na szarlotkę Maciek, aby przestawić mi zegar ogrzewania.
Niby mogłabym to sama zrobić, ale licznik jest wysoko, a ja nie dowidzę…… No, ale będzie przynajmniej okazja na miłą wizytę.

Wczoraj Beata zwana też Broszką była łaskawa i  j e d n a k  podpisała Traktat Rzymski, bardzo odważna polityczka, postawiła się i…..proszę jak ją Unia wysłuchała.  Wszystkie jej, a właściwie to Jareczkowe postulaty zamieścili w tym Traktacie, tak się Unia polskiego rządu przestraszyła.  Na pewno teraz wszystkie kwiaciarki zbierają kwiaty na powitanie i podziękowanie naszej pani premier, a na Okęciu, a także na Balicach w Krakowie już czyszczą czerwone dywany.
Była heca, bo gdy zrobiono dwa dni temu  pierwsze zdjęcie z tego Unijnego szczytu, nasza premierkę ustawili w ostatnim rzędzie i na zdjęciu ledwo widać było czubek jej głowy. Najwidoczniej Jarek podesłał jej wiadomość, Beata, musisz być widoczna, bo już na samą uroczystość podpisywania Traktatu ubrała ona obłędnie żółtą bluzkę i marynarkę, aż raziła jej obecność w oczy. Do tego, tak po kobiecemu dodam, że ta marynarka była okropna, nie wspominając wyzywającego koloru,  była źle uszyta, była przede wszystkim za krótka i nie zasłaniała dosyć wydatnych bioder pani premier ukrytych w czarnych spodniach, a poza tym była ona  za wąska, marszczyła się przy guzikach. Jak pani premier takie szkaradzieństwo mogła na siebie ubrać, nie rozumiem, świadczy to tylko o jej całkowitym bezguściu. Czy oni w tym rządzie nie mogli zatrudnić by jakiejś stylistki, która projektowała i tak  ubierała przedstawicieli naszego rządu, by nie  przynosili potem na Światowym Forum  wstydu Polsce ??? Bo patrząc na panią premier można byłoby rzec: „wieś tańczy i śpiewa i przytupuje dwoma nogami”
Chociaż muszę przyznać, że gdy ostatnio poseł pospolity, prezes Jarosław Kaczyński pojechał do Londynu rozmawiać z panią premier Wielkiej Brytami, był nareszcie i chyba po raz pierwszy porządnie ubrany. Aż mi szczęka z wrażenia spadła, gdy zobaczyłam go w eleganckim, długim, czarnym płaszczu,  i bez tego okropnego, czarnego berecika na głowie. Można pomyśleć? najwidoczniej można, nareszcie raz ktoś zaopiekował się tą sierota Jarusiem i przynajmniej ładnie go ubrali.

A my co? Cieszmy się tym wolnym, aczkolwiek niezbyt słonecznym dniem i nabierajmy siły na następny tydzień, ten już prawdziwie wiosenny mniemam, bo wreszcie kiedyś ta wiosna w całym swoim rozkwicie musi przyjść do nas. Może chociaż ona Pisu się nie przestraszy 🙂 🙂 🙂
Miłej niedzieli zatem.

W koło Macieju

 

 

To taka ciekawostka, powiedzenie, które weszło w skład frazeologizmów, mówiących, że coś się stale powtarza.
A skąd te słowa się wzięły? Najprawdopodobniej z obserwacji bociana krążącego nad gniazdem, albowiem Maciej i Wojtek są właśnie  gwarowymi imionami boćków.
Teraz internauci obserwujący bocianie gniazda i procesy, które w nich się odbywają, od przylotu pary boćków, poprzez reperowanie gniazdka, składanie jajka i wyklucia małych bocianków, na forach wybierają imiona nowo narodzonych piskląt, a specjalna grupa ornitologów, opiekujących się danym gniazdem nakładają potem malutkim boćkom obrączki z datą wyklucia i z otrzymanym imieniem. Daje to w późniejszych czasach możliwość obserwacji migracji tych ptaków, oraz obserwację bocianich zwyczajów.
Pierwszy do gniazda przylatuje na ogół pan bociek i od razu zabiera się za porządkowanie gniazda, znosi świeże gałązki, które upycha na obrzeżach gniazda, dno gniazda mości świeżą trawką, sianem, albo jakąś inną miękką podściółką.
Tak więc, gdy po paru dniach przyleci pani bocianowa, można od razu zabrać się za amory. Już po kilku dnach w gnieździe pokazują się małe, białe jajeczka. Co ciekawe, bocianica składa tylko jedno jajko dziennie , czasami przerwa w składaniu może wynieść nawet 2-3 dni.
Gdy jajeczka już są w gnieździe złożone, a na ogół jest ich około  4-5 sztuk, samiczka zgarnia je dokładnie pod siebie i siada na nich, by je swoim ciepłem ogrzać.
W tym czasie tata bocian jeszcze dogląda gniazdo, sprawdza, czy jest ono dobrze wymodelowane i ewentualnie jeszcze robi małe, budowlane  naprawy.
Kilka razy dziennie wylatuje z gniazda, aby potem samiczce przynieść w dziobie jakieś pożywienie. Ale również i samiczka czasami opuszcza na pewien czas gniazdo, pewnie, by wyprostować nogi i połazić sobie troszkę po łące, wtedy opiekę nad jajeczkami przejmuje samiec, który siada na jajkach i je ogrzewa przez cały czas nieobecności bocianicy. A całą noc samica spędza siedząc nad swoimi skarbami, a tata bocian stoi obok i pilnie obserwuje, czy jakiś wróg nie naciera na ich domostwo. W obronie własnego gniazda tata bocian potrafi być bardzo waleczny, czasami dochodzi nawet do krwawych scen podczas walki mieszkańców gniazda i agresorów, którzy chcą ich z tego gniazda wykurzyć, aby przejąc ich potem jako swoje.
Mniej więcej po miesiącu zaczynają się wykluwać malutkie pisklaki, którymi na zmianę opiekują się obydwoje rodzice, czyszczą im piórka, ogrzewają i przynoszą im w dziobach malutkie robaczki, którymi swoje dzieci potem karmią. I znów noc mama bocianica spędza wraz z ogrzewanymi pod jej brzuchem bociankami, a tata obok czuwa nad bezpieczeństwem gniazda.
Czasami jednak w gnieździe jest pewne zamieszanie, którego my, ludzie nie bardzo rozumiemy. Otóż, gdy para bociania dojdzie do wniosku, że pisklak jest zbyt słaby, aby utrzymać się przy życiu, lub jest ich zbyt wiele, aby je wszystkie wychować, po prostu wyrzucają  z gniazda takie malutkie bocianiątko, które natychmiast ginie. Przykry to dla nas, ludzi widok, ale takie są prawa natury, a nimi właśnie bociany się kierują, nie sentymentem, tylko zdrowym rozsądkiem. Jak to dobrze, że mało jest takich przykrych momentów w naszym ludzkim życiu, chociaż bywają, ale całkiem z innych powodów, nie jest to u ludzki zew natury i życiowa mądrość, tylko kierują nimi  po prostu zwyrodnialcze instynkty, ale nie o tym teraz będę tu pisała.
Czasami w gnieździe zdarzają się inne przykre incydenty, gdy na przykład któryś z piskląt zapląta się w przypadkowo przyniesiony tam worek foliowy, czy kawałek żyłki albo sznurka, niestety takie bocianie dzieci narażone są na takie niebezpieczeństwa i giną. Zdarza się, ze czasami z powodu niespodziewanych ulew i bardzo niskiej temperatury potrafi wyginąć cały taki miot. Ot, takie bocianie życie.
No, ale na ogół bocianiątka wesoło i zdrowo sobie rosną, są przez troskliwych  rodziców dobrze odżywiane i po jakimś czasie zabierają się za pierwsze niezdarne próby latania.
Najpierw jest to rozprostowywanie piórek, podskoki w gnieździe, co wygląda na ogól bardzo zabawnie. Potem kolejno próbują lotów na  malutkich dystansach koło gniazda, potem lecą coraz dalej, coraz śmielej, przygotowując się do swojej pierwszej podróży do ciepłych krajów.
I tu pewna ciekawostka: małe bociany nie odlatują do ciepłych krajów wraz z rodzicami. Rodzice jeszcze klika dni odpoczywają w gnieździe, jakby zbierali siły po wyczerpującym ich okresie wychowu dzieci, a małe bocianiątka z różnych pobliskich gniazd zbierają się na sejmikach i pod kuratelą specjalnych bocianich opiekunów sobie odlatują, mniej więcej 2 tygodnie wcześniej, niż ich rodzice.
Bociany wybierają odpowiedni czas na swoje podróże, dostosowują je do odpowiednich prądów powietrznych, które tworzą dla nich specjalne korytarze, którymi mogą ww miarę bezpiecznie przefrunąć, nie tracąc przy tym zbyt wiele energii, chociaż ich trasa latu jest bardzo długa i żmudna.
A jednak po drodze czekają na nich niebezpieczeństwa w postaci drutów elektrycznych, na które czasami wpadają, albo wręcz narażeni są na śmiertelne strzały od osób, które nie wiedzieć czemu na nie polują, bocian jest wtedy niestety bez żadnych szans.
A szkoda, przecież to takie piękne i mądre ptaki, jak mogą komukolwiek przeszkadzać????
A gdy już sobie od nas odlecą, robi się tak jakoś smutno, bo to znak dla nas, ludzi, że jesień już jest za pasem i znów będziemy musieli kilka miesięcy czekać, by do nas bociany powróciły.
Bociany lubią nasza polską ziemię, bardzo dobrze tu się czują, mają odpowiednie warunki i dlatego powinniśmy dbać o to, by nie za bardzo zwalczać tę nasza piękną przyrodę, pozwolić jej pozostawać  czasami nawet na wpół dziką, aby ptactwo i inne zwierzęta, które w niej zamieszkują dobrze się czuli. Dlatego dla mnie pomysł ze zwalczaniem  dzikości rzek i próbami jej regulowania są zupełnie nieodpowiedzialnym stanowiskiem, działamy tym sposobem  wbrew naturze. Tak, jak my mamy swoje prawa, ma je też i natura, której częścią przecież jesteśmy.
Młode bociany, które dopiero co wylęgły się w Polsce, czy w jakimś innym obok nas kraju na ogół pozostają w ciepłych krajach około 2-3 lata, tam przygotowują się do swojego dorosłego życia i dopiero wtedy powracają na stare miejsca. Właśnie dzięki obrączkowaniu ptaków można świetnie poznać ich zwyczaje. I bardzo fajne w tym wszystkim jest to, że poprzez zakładane kamerki w gniazdach coraz więcej ludzi interesuje się ich życiem i może poznać ich rytuały.
Jesteśmy prawie na przednówku bocianich przylotów. Jeszcze kilka dni i……… zaśpiewamy, jak w tej popularnej dla dzieci piosence

Jadą, jadą dzieci drogą,
siostrzyczka i brat,
i nadziwić się nie mogą,
jaki piękny świat.

Tu się kryje biała chata,
tu słomiany dach,
przy niej wierzba rosochata,
a w konopiach strach.

Od łąk mokrych bocian leci,
żabkę w dziobie ma.
Bociuś, bociuś! krzyczą dzieci,
a on Kla, kla, kla.

A ja, przyznam się, już nie mogę się tych biało – czarnych pięknych ptaków doczekać……
Dzisiaj już jest 25 dzień  marca, a więc jeszcze kilka dni nam pozostało do powitania ich w naszej pięknej Polsce.

Poranki niestety są jeszcze mgławe i dosyć chłodne, wiosna jeszcze niepewnym krokiem do nas zagląda, ale prócz pączków na drzewach moje oczy podziwiają malutką, zieloną trawkę, która już pokrywa mój Park.

Już dzieje się………

Nie zapominajcie dzisiaj o zmianie czasu z zimowego na letni. Dzisiaj w nocy przesuwamy do przodu zegar o jedną godzinę, czyli od jutra śpimy o godzinę krócej, niż dotychczas.
I znów trudno będzie się nam przestawić na nowy czas, zwłaszcza w poniedziałek gdy pierwszy raz będziemy wstawali trochę wcześniej, ale minie kilka dni i pomalutku organizm sam się przestawi na  te nowe godziny życia. I tak nam pozostanie aż do końca października.

A dzisiaj życzę wszystkim miłego sobotniego odpoczynku, może jednak  pogoda dopisze na tyle, że będziemy mogli sobie chociaż troszeczkę pospacerować…….



zabawiłam się we francę

 

 

Tak, dobrze czytacie – franca to ja, we własnej osobie 🙂
A przynajmniej nią wczoraj byłam, bo……
Byłam sobie w osiedlowym sklepie na Żabińcu i robiłam zakupy, a potem stanęłam w kolejce do kasy. Jakiś facet koniecznie chciał się przede mną wepchnąć do kolejki, gdy pakowałam jeszcze toffi leżące przy kasie do torebki, więc mu grzecznie powiedziałam: przepraszam, ale ja stoję w tej kolejce.
Chwilę potem gdy sięgnęłam jeszcze  na pobliską półkę po odświeżacz powietrza, a pan w kasie zaczął już liczyć moje zakupy, ten nieszczęśnik  znów usiłował się wpakować przede mną Fakt, miał tylko 2 bułki i 20 dkg pasztetowej, ale gdy by poprosił mnie, że się spieszy, na pewno bym, go przepuściła, tylko, że on o nic nie prosił, on się na bezczelnego przede mnie wpychał. Pan z kasy (jakiś niekumaty chyba) liczył i liczył ten mój towar, a ja na złość zażyczyłam sobie jeszcze dwóch paczek papierosów i na koniec kupon Lotka. Facet kipiał ze złości, trochę mu się nie dziwiłam, bo takie złośliwe  jak ja babsko w sklepie  to skaranie boskie, na jego miejscu dawno bym już ciepła tymi bułkami i tą pasztetową i sobie wyszła ze sklepu bez zakupów.
Ale on potulnie stał, tylko tupał ze złości, gdy przebierał z prawej na lewa nogę i cos mruczał pod nosem, myślę, że nie były to słowa pochlebne.
A ja sobie stałam uśmiechnięta od ucha do ucha i z miną wyższości patrzyłam na jego wściekłość. Nie, tu już sama siebie nie poznawałam, nie rozumiałam skąd nagle we mnie się zebrało tyle nonszalancji. Ale chyba coś wspominałam we wczorajszym moim blogu o nastąpieniu mi na nagniotek???
Właśnie za to cierpiał ten facet, co prawda nie długo, bo gdy już kończyłam pakować towary do siatki i zaczęłam szukać po kieszeni drobnych pieniążków, których jednak zawsze mam w kieszeniach sporo, nadeszła druga kasjerka i szybko owego pana skasowała, a on wyleciał ze sklepu jak proca.
Co prawda patrzyłam po wyjściu ze sklepu, czy gdzieś ów pan nie stoi za rogiem i nie podstawi mi na przykład nogi, na szczęście tak się nie stało.
No i co, miałam na początku wpisu rację? czasami czysta franca ze mnie wychodzi, prawda?
Ale od czasu do czasu trzeba się odreagować za własne niepowodzenia, a że na owego faceta trafiło? trudno, jego strata.
No nie, na co dzień to taka zła ja już nie jestem, ale przyznam, że czasami mnie poniesie.
Ale potem już było wszystko ok, bo miałam nawet sporo pacjentów i musiałam się opanować i być już przykładną pracownicą, chociaz była jedna pacjentka, która chciała kogoś z nas wyprowadzić z równowagi, na szczęście ja już byłam całkiem opanowana i na przekór uśmiechałam się do niej od ucha do ucha.

Po przeczytaniu tego mojego tekstu doszłam do wniosku, że właściwie to nie mam czym się chwalić, ale skoro już napisałam….nic mazać nie będę, niech pozostaje.
Zresztą wczoraj V.I.P. potwierdził, że czasami jestem złośliwa, coś w tym jednak prawdy musi być.
Ale gdyby człowiek dawał się każdemu  „zjeść” nie byłoby to wcale takie dobre. Wszystko trzeba jednak wyważyć, wypośrodkować, trochę miodu, trochę piołunu.

Pewnie znów coś o kaprysach wiosny powinnam wspomnieć, bo chociaż mój wpis był wczoraj dosyć optymistyczny, co późnym popołudniem przełożyło się na nawet dość ciepłą pogodę, dzisiaj od rana znów jest chłodno i ponuro. Oj coś bardzo pod górkę ma ta wiosna jakoś.
Ale bądźmy jednak pełni optymizmu, szczególnie, że przed nami weekend. Może wiosna zrobi nam niespodziankę i jednak słoneczkiem umili nam ten wolny od pracy czas?
Miłego piątku

niegdy już nie wyjdę przed orkiestrę

 

 

 

A chciałam przecież dobrze, V.I.P. narzekał, że bardzo spowalnia mu komputer, więc poradziłam mu, żeby przeskanował go programem Malvare, gdyż najprawdopodobniej miał sporo internetowych śmieci na swoim laptopie.
A ponieważ  V.I.P nie umie ściągać programów, postanowiłam mu pomóc i zjawił się u mnie ze swoim laptopikiem.
Owszem, program ściągnęłam, nawet nim przeskanowałam wszystkie programy i Malvare znalazło kilka plików niepożądanych
I tu się zaczęły schody, bo niby dałam je do kwarantanny, ale nie mogłam znaleźć linku usuń. Okazało się, że komputer nadal działa bardzo powoli, a  VIP ma przeświadczenie, że mu po prostu „popsułam” laptopa.
Jak można cokolwiek zniszczyć, gdy się ściąga  legalne programy, ale niestety nie udało mi się nic VIP-owi wytłumaczyć – on wie swoje i już.
Po prostu  on musi  sobie zdawać sprawę z tego, że ten laptop, nie najwyżej zresztą jakości, ma około 10 lat i pomału przychodzi na niego stosowny czas.
To tak, jakby ktoś staruszce kazał brać udział w maratonie i mieć potem  do niej pretensję, że nie przybiegła jako pierwsza, czy druga na metę, po prostu nie wydoli, nie ma na to już tyle siły, a komputer też z czasem już się starzeje i nie ma tego „wigoru” jak kiedyś.
Jakoś ostatnio moje „dobre uczynki” odwracają się przeciwko mnie i postanowiłam, że już nie będę taka dobra i miła dla ludzi, ale… właśnie, ale, gdy przychodzi taki czas, ze znów trzeba podjąć decyzję, czy pomóc, czy nie, to „dobro” we mnie zwycięża.
No nie chcę  przez to powiedzieć, że jestem samo chodzące dobro, bo swoje  humorki i napady złości czasem jednak  mam, ale kto ich nie posiada????
Jednak zawsze jakaś nuta litości we mnie drzemie, chyba, żeby ktoś już porządnie mi na odcisk nastąpił (jak na ten przykład imć pan Kaczyński), wtedy nie ma zmiłuj się. Chociaż kto wie? poniekąd mi jest go nawet  żal, bo ból, który wzbudza w nim  złość i nienawiść, chęć odwetu, odbierają mu zdrowy rozsądek i spokojne życie.
Pewnie, że łatwo nie miał, najpierw stracił ukochanego brata, potem ukochaną mamę (i to stosunkowo w bardzo krótkim po sobie czasie), nie potrafił po tych tragediach się zebrać i przerobił je właśnie na te swoje najgorsze cechy, ale nie wierzę, że jakaś choćby malutka  nutka dobra w nim nie drzemie, może jeszcze dozna jakiegoś rozbłysku umysłu i pozna, że źle robi?
Każdy z nas przecież ma za sobą różne życiowe tragedie, gdyby tak łatwo jak on się każdy z nas się poddawał, świat wyglądałby koszmarnie.
Szkoda, że ten człowiek otacza się ludźmi nienawistnymi, złymi, nikt nie jest w stanie pomóc mu się podnieść, bo każdy z tych ludzi uważa, że potwierdzając zło, jemu się właśnie przypodobają, to taka koszmarna jakaś karuzela, której niestety nikt z nich nie potrafi zatrzymać. A wystarczyłoby tylko, żeby jedna, jedyna osoba życzliwie, ale nie fałszywie do niego się uśmiechnęła i powiedziała mu Jarek, źle czynisz, może dałoby mu to wtedy coś do myślenia? Ktoś, kto lubi zwierzęta, a w jego przypadku koty, nie może być z gruntu niedobrym człowiekiem. Przecież nasz stosunek do zwierząt jest odbiciem naszego charakteru, co więc się z tym człowiekiem dzieje? Czemu jest taki zgorzkniały, czemu ta złość tak dobitnie  przez niego przemawia?????
Jakieś fantasmagorie tutaj teraz wymyślam, rzeczy mało prawdopodobne, a właściwie z góry skazane na porażkę, ale……….. cuda czasami się zdarzają.
I to było by dobre nie tylko dla niego, ale równoczesne i dla naszej umęczonej jego fobiami Polski.
OTO CZŁOWIEK przecież, nie może być tylko zły, coś dobrego w jego duszy na pewno drzemie, tylko trzeba umieć to z niego wydobyć.

Obserwuję sobie te małe listeczki na krzewie rosnącym na moim podwórku i wydaje mi się, że z godziny, na godzinę są coraz większe.
Wczorajszy dzień był deszczowy, dla krzaczków może i dobrze, bo dostały wiele cennej wody, teraz przydałoby się słoneczko  i nieco wyższa temperatura, a wszystko wtedy mignie szybciutko w górę.
Chociaż pamiętam kiedyś święta Wielkanocne, które wypadały w pierwszych dniach kwietnia i były całkiem białe, niby Święta Bożego Narodzenia.
Ale w tym roku takiego załamania pogody już nie przewiduję, przynajmniej na takie białe dni już się nie zgadzam. Ma być zielono i ciepło.
Przecież lada dzień bociany powrócą do nas z dalekich krajów, będą budowały swoje gniazda, a potem złożą w nich jajeczka. Właściwie to będą remontowały te swoje domki, bo bociany na ogół powracają do swoich starych gniazd, ale zawsze je świeżą trawka i świeżymi patyczkami uszczelniają, by nowo narodzone bocianki miały cieplutko, mięciutko i wygodnie.
Ale niestety dzisiaj znów wstał ponury dzień, będzie padało? Bo na słonko raczej się nie zanosi.
Ale bądźmy dobrej myśli i na słonko i ciepły, wiosenny wiaterek przyjdzie pora
Miłego czwartku.

WIOSNA ULU!!!

 

 

PRAWDZIWA WIOSNA!!!!! I W DODATKU ZNÓW MAMY ŚRODĘ !!!!!

Co prawda dzisiaj od rana znów deszcz pada, ale przecież tak musi być, roślinki muszą dostać sporo wody, żeby nam się pięknie rozwijały i potem nasze oczy cieszyły. A na te słoneczne dni przecież się doczekamy.
Wyobrażasz sobie Ulku te wspaniałe spacery w blasku słonka? Ja już Ciebie widzę biegająca z kijkami i robiącą „kilometry” po rozsłonecznionym parku.
Sama radość.
Najważniejsze, że tą burą zimę mamy już za sobą. Mam nadzieję, że nas śniegiem już straszyć nie będzie!!!!
Pozdrawiam więc Ciebie Ulu bardzo, bardzo wiosennie i radośnie, bo przecież wiosna jest najprzyjemniejszą i najweselszą  porą roku. Gdy tak człowiek patrzy dookoła i widzi, jak pięknie nam się przyroda do życia budzi, sam czuje, że aż chce się żyć, chce się coś nowego i ciekawego robić , czuje się, że też przebudzamy się z zimowego snu.
Całuski z wiosennego Krakowa Uleczko posyłam, trzeba zawsze być dobrej myśli 🙂

Czy zawsze? No nie wiem, kiedyś Donald Tusk chciał być łaskawy i „dobry” dla pewnego niewielkiego wzrostem, ale za to wielkiego nienawiścią i mściwością człowieczka i…teraz będzie musiał „zjeść żabę”, albowiem został oskarżony o zdradę Polski.
Takich „jaj” (przepraszam za to słowo, ale to są naprawdę nieprawdopodobne, bezprecedensowe oskarżenia) nie było nigdy, chyba od czasów, gdy Polska była pod władaniem Królów i książąt różnorakich, którzy nieczyste potyczki między sobą przeprowadzali, wtedy nawet głowy z karku spadały gęsto.
Mam nadzieję, że ten Mściciel Wielki nie posłucha (chyba) pomysłu pewnej bardzo prawicowej i szalenie radykalnej dziennikarki, o pięknym skądinąd imieniu Ewa (wstyd mojemu imieniu pani S. przynosisz!!) i nie wprowadzi specjalnie z myślą o panu Tusku kary śmierci, chociaż kto wie, co się jeszcze w tej chorej główce narodzić może. A swoją drogą PIS to rzeczywiście jest skrótem dla partii Paranoi i Schizofrenii. Bo ani z prawem, ani tym bardziej sprawiedliwością nie mają nic wspólnego.
Aż chciałoby się powiedzieć „dobrze ci tak Tusku”, bo twoja szlachetność, a może brak przewidywania, że jednak ktoś odważy się tak haniebnie rękę nie tylko na ciebie, ale i przez swoje zachowanie na całą Polskę podnieść, teraz zostało ukarane. Nie sadzę, żeby odważyli się wsadzić cię do więzienia, chociaż z paranoikami nigdy nic do końca nie wiadomo, a gdy przy sterach jest aż dwóch takich paranoików: Kaczyński i Macierewicz, którzy w dodatku walczą o palmę pierwszeństwa w konkurencji Mściciel Roku, różnie być może……….
Jest jeszcze gorzej, niż nam się wydaje, Donald Tusk jest na tyle daleko, że nie może stanąć na czele dzisiejszej opozycji, zresztą nie wiem, czy miał by teraz takie przebicie, jak kiedyś, bo został dostatecznie zohydzony  Polakom przez różne pomówienia, a Grzegorz Schetyna? – no cóż, niestety wyraźnie nie dorósł do piastowania stanowiska przywódcy opozycji, chociaż wydaje mu się, że w tej materii jest niezatapialny.
Tylko dlaczego nie potrafi dogadać się z przywódcą innej opozycyjnej parit, z Ryszardem Petru, który też niestety jest człowiekiem dosyć upartym i w siebie zapatrzonym, chociaz wydaje się, że powinien zdawać sobie sprawę, że jego czas nieodwołalnie minął, zresztą na jego własne życzenie.
Kupą panowie, chciałoby się krzyczeć, tylko razem jesteście w stanie pokonać to zło, które Polskę opanowało. I zamiast walczyć teraz o przywództwo opozycji, co jest na rękę panu Kaczyńskiemu, powinniście razem zewrzeć szyki i…..
Powodzenia, chociaz przyznam, że przestałam już wierzyć w jakiekolwiek powodzenie.
Chociaż……

Lecz zaklinam – niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba – na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!… 

 

Dorze, przestaję politykować, bo pora dzisiaj za moje kwiatki się zabrać, jeszcze przed moją pracą muszę je podlać, oczyścić z suchych liści, jak zwykle zresztą to w każda środę robię.
Zaklinam deszcz_ A KYSZ DESZCZU, IDŹ SOBIE PRECZ, i zabieram się do domowych prac, a potem żwawym krokiem wyruszam do pracy.

A jeszcze jedno! Dzisiaj z wielkim wzruszeniem zauważyłam malusieńkie listki na krzewie w ogródku przed moją kuchnią.

A  JEDNAK TO WIOSNA!!! NAJPRAWDZIWSZA WIOSNA!!!!!

Miłej środy życzę.