każdy dzień jest inny

Cieszmy się słonkiem i ciepełkiem, póki jeszcze są, bo znów zapowiadają nadchodzącą nad Polskę niekorzystną pogodę, nie tylko będzie o wiele chłodniej niż teraz, ale zapowiadają deszcze, a nawet ulewy, burze,, całkowite zachmurzenia i dosyć potężne wiatry.
Oj, bardzo kapryśna jest ta wiosna w tym roku, nie dość, że poźno u nas się zjawiła, to jeszcze często zmienia się oblicze pogody, dzień niepodobny do dnia, raz jest fajnie, ciepło, a słońce wesoło sobie sunie po niebieściutkim niebie, czasami pokrytymi delikatnymi pierzastymi obłoczkami.
Każdy taką wiosnę lubi i marzy, by trwała ona w całej swojej krasie aż do lipca. Niestety jest inaczej, dosyć często następują niekrzystne zmiany, a my, czy chceny, czy nie, musimy z nimi się godzić.
Może lato troszkę poprawi nam humorki i nie będzie nas chłodem i deszczem straszyć ????
Pogoda, pogodą, aleja muszę jakoś sie zbierać, chociaż chłodu nie cierpię.
Wczoraj okropnie w domu zmarzłam i musiałam ubrać ciepły sweter, okazało się, że miało prawo być chłodniej w domu, albowiem przez dwa dni miałam uchylone okno w pokoju, czego nie zauważyłam, a przecież już mieszkania nie ogrzewam. Ale po ubraniu swetra i po zamknięciu okna wyraźnie zrobiło się w pokoju cieplej, no nie aż tak bardzo, jak przy ogrzewaniu mieszkania piecem, czy nawet słonkiem, ale dało już się wytrzymać.
Bo tak po prawdzie, jestem osobą ciepłolubną, a chłód szalenie mi dokucza, od razu się trzęsę, a palce u rąk mam zimne, jakby dopiero co były wyjęte spod lodu.

Taki zmarzlak ze mnie jest i już !!!!!
Może to nie jest takie dziwne, bo całe dzieciństwo i wiele lat póżniej byłam chowana w cieplarnianych warunkach, w domu na Smoleńsk miałam mieszkanie ogrzewane kaloryferem, dopiero po przeprowadzeniu na Szymanowskiego musiałam przejsć na chłodniejsze ogrzewanie piecem, a ponieważ jest to stara kamienica, z grubymi murami, w dodatku na parterze, gdzie chłód dciera z dwóch stron, od strony ulicy i od podwórka, bywa często niestety chłodno. Tylko kilka letnich i ciepłych dni przynosi mi ulgę, w innych dosłownie trzęsę się z zimna.

Dzisiaj czekam na Dianę i Zeldę, może pójdziemy na plac zabaw. Jednak nadal te dwa schodki na zewnątrz powodują u mnie strach, który mnie paraliżuje. Gdy schodzę po normalnych schodach na klatce schodowej mam poręcz, która mnie wspomaga, więc schodzę pewnym krokiem, przy wyjściu na zewnątrz nie ma żadnego „trzymadła” i trzeba schodzić opierając się tylko o kule i właśnie wtedy boję się upadku ze schodów, to mnie tak właśnie paraliżuje, mimo, że jest pani Kasia obok mnie i mnie asekuruję, ciągle jestem niepewna takiego schodzenia. Gdyby tam była jakaś malutka poręcz, czy jakieś trzymadło……… Rozmawiałam nawet o tym z właścicielką, która wynajmuje mi mieszkanie, ale ona wyraźnie nie jest zainteresowana zmontowaniem czegokolwiek, co by mi ułatwilo życie. Cóż dobrze widzący nie rozumie ślepego, głodny nie rozumie sytego, a pełnosprawny nie rozumie kalekę, który musi mieć jakieś zabezpieczenie przed upadkiem nawet w domu), inaczej zaczyna mu się kręcić w głowie, strach zaczyna swoje szkodliwe działanie i wtedy rzeczywiście może stać się jakaś katastrofa.
Ale żeby zrozumieć jak to działa, trzeba niestety mieć takie smutne doświadczenia, jakie ja miałam.
No i oczywście muszę być pozbawiona tych dodatkowych bóli ze strony drugiego biodra, kręgosłupa, czy nawet brzucha, który niestety często mi dokucza, mimo stosowania odpowiedniej, naprawdę diety.
Po prostu siła złego na jednego.
Dlatego cieszę się, że znów pod opieką Diany będę mogła chwilę pobyć w Parku, bo samotnie tylko mogę wykonywać polecone mi przez fizjoterapeutkę ćwiczenia, które w moim przypadku są konieczne.
Jak to moje kalectwo dlugo potrwa – nie mam pojęcia, myślę, że nie prędko będę całkiem pełnosprawna.
Ale nie należy się poddawać, trzeba ćwiczyć i wyrzucać z siebie złe emocje.

Wszystkiego dobrego na słoneczne czwartkowe popołudnie, może jednak z tą złą pogodą na weekend się pomylili?????

a co tam nowego Panie i Panowie w Kwitnącej????

Jednak tak całowicie nie mogę o Kwitnącej zapomnieć, tym bardziej, że przychodzi do mnie p. Kasia i razem „molestujemy” schody i schodki ,(ze schodkami na zewnątrz kamienicy nadal mam kłopoty, bo trudno jednak opanować strach przed upadkiem), no i oczywiście spacerujemy po Parku.
No więc moje Panie i Panowie w Kwitnącej są już po obiadku – mój brzuszek też pamięta godziny posiłku i w odpowiednich porach zaczyna prosić o jedzonko.
Muszę jednak wciąć bardzo uważać na to co jem, bo mimo, że staram się delikatne potrawy konsumować, czasami i tak mój żołądek, od czasu do czasu, zaczyna „fikać” i wtedy muszę bardzo często odwiedzać toaletę, tak jak wczoraj latałam tam 10 razy, przez co i bardzo osłabłam, nie miałam siły mawet napisać blogu, za co przepraszam.
A dzisiaj na obiad miałam zupę jabłkową z makaronem – płatkami, oczywiście owoców nie przecierałam, bo nie lubię takiej papkowej zupy, lubię, gdy mi coś chrupie w zębach. Oczywiście dodałam do tego 2 małe łyżeczki cukru i sypki cynamon- on bowiem działa na dolegliwości, na przeziębienie i inne chorobowe niedomagania, również działa na odchudzanie, a jego specjalny smak i zapach dodaje potrawom wspaniały smak, np. poprawia smak potraw mięśnych, chociaż mięso ostatnio wyraźnie mnie nie interesuje.

Pewnie, że nie zapomniałam, że dzisiaj jest środa, wysłałam Uleczce już różę w Messengerze, ale zgodnie z tradycją, zamieszczam też i różę w moim blogu, co prawda w naturze jest jeszcze za wcześnie na jej kwitnięcie, ale na szczęście w blogu można różyczkę zamieszczać zawsze, obojojętnie na porę roku.
No to Uleczku wraz z różą posyłam Ci serdeczne życzenia na środowe popołudnie, co prawda nieco dzisiaj chłodniejsze, ale znów zapowiadają, że ciepło do nas pomału napływa.
Także Wszystkim, którzy mój blog czytają życzę miłego popołudnia i smacznej, popołudniowej kawki.

Na tapczanie leży leń…….
Właśnie takie lenistwo wczoraj mnie dopadło, trochę wynikało to i z bólu brzucha – czasami ta część ciała o sobie przypomina i trzeba wtedy szybko zareagować. Co było robić – trzeba było lekko go uśpić, nie tylko lekarstwami, ale i snem, popołudnie więc bardzo miło w ramionach Morfeusza spędziłam i nieco mi ulżyło..
Jedszcze troszkę to lenistwo mnie dzisiaj rano też kusiło, ale musiałam się nieco zorganizować, bo ile czasu można było w łóżku spędzić ?
Zresztą dzisiaj przychodzi na Rehabilitację pani Kasia, więc znów dłuższy spacerek po Parku mnie czeka.
Musiałam więc rano wstać, ogarnąć pokój i kuchnię, bo lekko mi się w mieszkaniu zabałaganiło, a na Krasnoludki nie mam co liczyć, no i trochę rozruszać kości i mięśnie, bym miała siłę na spacer. Nową trasę w Parku już opracowałam, staram się, by za każdym razek zmieniać kierunki spacerów po Parku. Na całe szczęście znów pogoda dopsuje, jest ciepło i co najważniejsze nie pada deszcz, więc alejki są suche, zobaczymy, jak długo to jeszcze będzie trwało, bo jednak wciąż deszcze zapowiadają.
Próbuję wiec codziennie rano czarować chmury, by deszczem nam nie kropiły.
Nic szczególnego już nie mam dzisiaj do napisania, może mój jutrzejszy blog będzie dłuższy, bogaty w jakieś zdjęcia.
Życzę miłego popłudnia, dużo słonecznych wrażeń i sympatycznych spacerków.

na zegarze południe …….

………. najwyższa pora rozpocząć działalność blogową ! ( oczywiście zaczęłam pisać w południe, ale trochę to potrwało, bo znów się rozpisałam).
Czy aby nie za późno?????
Dzisiaj mamy sobotę, więc pozwoliłam sobie trochę na dłuższe wylegiwanie się w łóżku, a poieważ mam rano sporo zajęć toaletowych, no i oczywiście muszę sobie sama zrobić śniadanie (ach, gdzie te czasy, gdy śniadanie i inne posiłki miałam pod nos podawane), a potem musę przygotować sobie lekarstwa do porannego zażywania, pilnie uwazająć, by żadnego leku nie przegapić, a mam co zażywać, (rano zażywam aż 8 tabletek, a wieczorem tylko 4 tabletki), więc trochę czasu na tych porannych czynnościach musiałam stracić
Co do śniadania, to staram się, aby było one pożywne, ale w sumie dietetyczne- dzisiaj miałam dwie grzanki, lekko posmarowane Ramą, na to dodałam serek Łaciaty z łososiem , do smarowania, zieloną cebulkę i rzodkiewkę – wcale żadna wędlina, a szczeglnie ta tłusta nie jest mi wcale do życia potrzebna
Mam ” na wszelki wypadek) plasterki chudej szynki konserwowej, a także galaretki z jarzynami z kurczaka i z indyka, które na ogół jem na kolację, a do tego zjadam jedną grzankę.
Acha, zapomniałabym, rano, na czczo, jem jeszcze galaretkę własnej roboty: wieczorem rozpuszczam we wrrzącej wodzie łyżeczkę żelatyny, na moment zamaczam w niej herbatkę owocową, którą wyjmuję, by się nie przykleiła do galaretki i taki kubek zostawiam do rana – podobno żelatyna pozwala wytwarzać we stawach konieczną maź, wtedy kolano i biodro nie chrupie i mniej boli, bo tak „naoliwione” główki i stawowe panewki nie trą o siebie i przez to zmniejszają denerwującą niestabilność w stawie, no i ból. Dostałam taki przepis od koleżanki Basi, którą z kolei pouczyła pani na targu, której stawy też bardzo dokuczały.
Podobno po jakimś czasie taka terapia zaczęła działać – co prawda są odpowiednie preparaty wzmagające wytwarzanie się tej mazi stawowej, ale nie są one wcale tanie, na pewno tańsza jest moja metoda. A czy mi pomoże? – zobaczę dopiero po jakimś czasie, warto jednak spróbować. Na razie zawsze robiąc sobie herbatę na kolację, przy okazji mieszam sobie te moje „specyfiki), a leśna herbatka dodaje tylko smaku. Oczywiście można kupować gotowe galaretki, czy proszki z galaretki do rozpuszczania, ale znów są one nieco droższe, a poza tym wzmagane cukrem i kto wie, czy nie jakimiś chemicznymi preparatami, muszą przecież coś dodawać chociaż do tych gotowych galaretek, by się utrzymały przez pewien czas.
Tak samo wartościowe są galaretki mięsne, ja wybieram jednak te nietłuste, z indyka, czy z z kurczaka, do tego dodawane są jarzynki: pokrojona marchewka, pietruszka, trochę zielonego groszku, czy parę ziaren kukurydzy. Można go spożywać z octem winnym ( ten normalny ocet nie jest wskazany), ja czasami zmieniam ocet na musztardę i też pysznie smakuje, wtedy galaretka jest trochę ostrzejsza.
Jak widać, staram się teraz odżywiać dietetycznie, ograniczyłam tłuszcze i inne „swiństwa”, gdzie te czasy, gdy uwielbiałam wszelkie boczki, salcesony, czy kiełbasy i tłustsze szynki. Teraz nawet mój żołądek nie toleruje takich „pyszności” i okropnie się buntuje, gdy zjem coś bardziej tlustego, czy bardziej ostrego, on toleruje potrawy łagodne, nie ostre, a już napewno pozbawione tłuszczu.
Zresztą i mięso zostało przezemni odrzucone na bok. Dzisiaj na obiad będę miała 3 pokrojone ugotowane małe małe ziemniaczki (albo jeden pokrojony w kawałki) większy ziemniak. W mojej miseczce dam łyżeczkę Ramy, trochę mleka, 2 jajka, przyprawy, typu trochę soli i czosnku, wymieszam to z ziemniaczkami, wkroję do tego koperek, rzzodkiewkę i zieloną cebulkę i umieszczę to na jakieś 3 minuty w mikrofali, będzie bardzo smaczna potrawa z jajkiem, która będzie lżejsza, bo nie smażona.
Tak jak pisałam, ponieważ nie jem mięsa, gotuję sobie na dwa dni zupę jarzynową, którą zasypuję ryżem, trochę makaronu, czy grysikiem, albo płatkami owsianymi, zależy od mojego smaku i humoru tego dnia, gdy gotuję.
Jeszcze mogę ewentualnie do mojej diety włączyć gotowaną rybę ( ciężka, smażona jest wykluczona), która posiada wybitne cechy wysokobiałkowe, ma też dobrze przyswajalne witaminy z grupy A, B, E i witaminy B12, posiada też wiele składników mineralnych, jak cynk, magnez , wapń, bogate są w poklady kwasów Omega 3.
Ryba wskazana jest dla ludzi ze zmniejszonym poziomem żelaza, tak jak właśnie jest w moim przypadku, dobra jest dla ludzi chorych na nadciśnienie, obniża poziom złego cholesterolu.
Oczywiście trzeba uważać, które ryby są szkodliwe, wydzielające truciznę (można to znaleźć w Googlach),
ale też jeszcze ich wartość zależy od sposobu ich obróbki – smażone, szczególnie te otoczonew bułce tartej, zatrzymują w sobie masę niepotrzebnego i szkodliwego tłuszczu.
Niby to wszystko, o czym pisałam wiemy, ale niestety z powodu złych nawyków żywieniowych nie zawsze przestrzegamy, stąd potem są te groźne choroby np. zawał mięśnia, wylew krwi do mózgu, oczywiście nie mówiąc o nadwadze, czy o cukrzycy (no i kto o tym pisze? ja??????), które w Polsce niestety często występują wśród osób, teraz również nie tylko u starszych, ale i u całkiem młodych i nieco od nich starszych osób.
A cukrzyca jest tym bardziej podstępną chorobą, bo bardzo długo nie daje o sobie znać, nie daje żadnych objawów.
Myślę, że bardzo Was dzisiaj moimi wywodami nie zmęczyłam, ale od czasu trzeba o tym wspominać. Jakie to jest ważne zrozumiałam dopiero po pewnym czasie, może dlatego, że niby tylko złamałam kość udową ( brak wapnia), ale przy okazji jeszcze dołączyły się i inne choroby, które bardzo komplikowały moje lezczenie – oby nie była to u mnie to tylko czasowa poprawa, ale skoro chcę jeszcze troszkę pożyć ( a Park jest dodatkową dla mnie motywacją) muszę coś w swoim życiu zmienić.
Szkoda, ze dzisiaj nie mam nikogo koło siebie, kto by chociaż na chwilę ze mną do Parku poszedł, (sama jednak nie jestem zbyt pewna siebie), ale mam inne zajęcia, np ćwiczenia, które muszę codziennie wykonywać, a potem (o ile pogoda dopisze) posiedzę chwilkę na balkonie i pooddycham świeżym powietrzem.
A ptaszki tak piękie tam śpiewają, cwir-ćwir, ćwir – ćwir.

Miłego sobotniego popołudnia

Park Krakowski i ja

Piękny jest ten Park Krakowski. W tej chwili tonie w pięknej, żywej zieleni i i w tęczowych kolorach różnorakich kwiatów.
A wczoraj zachwycił mnie ten piękny krzew , bogato obsypany białym kwieciem – był niczym Panna Młoda, ubrana do ślubu w swoją cudną białą suknię. Stałam przed nim dłuższą chwilkę i podziwiałam jego piękno, a oczywiście nie mogłam się opanować, by go nie sfotografować i w moim blogu umieścić.
Pytałam wczoraj panią Kasię, z którą oczywiście po Parku spacerowałam, co nowego w „Kwitnącej” słychać. Jednak nadal często o tej Klinice myślę i zastanawiam się, co jej kuracjusze teraz porabiają.
Okazało się, ze pogoda pozwala spacerować już po alejkach ( za „moich czasów” z powodu nienajlepszej pogody było to niemożliwe), wieleu pacjentów pod kuratelą fizykoterapeutów tam właśnie swoje spacerki uskuteczniają, podonie zresztą, jak ja spaceruję z panią Kasią, z tym, że oni mają codzienny dostęp do takich spacerków, ja niestety tylko 2 razy w tygodniu mam ochronę Pani Kasi, a jednak sama wciaż boję się iść do Parku, bo idąc samotnie nie mam jeszcze tego poczucia bezpieczeństwa.
A pacjenci, którzy chodzić nie mogą czasami są alejkami wożeni po otaczającym budynek Parku, ale również na tarasie rozłożone są duże parasole ochraniające przed słońcem (wiadomo, dla starszych osób dłuższe przebywanie w pełnym słońcu jest niewskazane), a Panie Dorotka i Natalka siedzą z pacjentami na tarasie i tam prowadzą swoje zajęcia. Okolica Kwitnącej jest naprawdę bardzo piękna, też tonie w zieleni i w kwiatkach, za to napewno odznacza się o wiele lepszym, zdrowym powietrzem, niż jest np. w Parku Krakowskim, można pełnymi płucami oddychać i świeżego powietrza do organizmu nawpuszczać, nie ma tego krakowskiego smogu i szkodliwych oparów, wydzielanych przez samochody, a przecież Park otaczają Aleje i bardzo ruchliwa ul Czarnowiejska.
Jednak mimo wszystko cieszę się z pobytu w domu, chociaż wciąż niektóre domowe czynności są jeszcze ograniczone, a już nie wspomnę, że najbardziej raduje mnie mój ukochany Park i czekam, aż wreszcie na tyle nabiorę odwagi, by samotnie pokonać schody (wczoraj miałam malutki incydent, po prostu na nich, mimo kul się potknęłam, dobrze że obok była pani Kasia, która mnie uchroniła przed upadkiem) i sama będę mogła przemieszczać się po Parku. Kto nie przeszedł takiego urazu może mnie nie zrozumieć, bo niby co to jest takie chodzenie, ale……. no właśnie to ale………..pewnie byłoby mi lepiej opanować chodzenie, gdyby wciąż nie przeszkadzała ta boląca lewa noga, a poza tym wciąż jeszcze mam takie momenty, gdy strach o to, bym się nie wywróciła, czy nie straciła równowagi miesza moje szyki, wtedy muszę się na moment zatrzymać, opanować swoje kroki i znów ruszyć do przodu.
W każdym bądź razie pokonujemy z p. Kasią coraz służsze dystanse, każdego dnia wydłużamy trasę i robimy coraz rzadsze i krótsze odpoczynki. Czyli każdego dnia mam nowe małe zwycięstwa, ale kiedyś przemienią się one w jedno duże zwycięstwo, jakim jest samotne, normalne już chodzenie, tylko na to wciaż potrzebuję jeszcze trochę czasu, bo jak mawia p. Kasia, nie mogę robić nic na siłę, muszę stopniowo rozszerzać swoje możliwości przez codzienne ćwiczenia i przez spacery.
Zresztą jedni potrzebuja więcej, inni mniej tego czasu, ja niestety wciąż nie jestem w pełni gotowa, chociaż wg p. Kasi, wciąż robię spore postępy, a oto własnie chodzi.
Jestem wciąż jak ten uczniak, któremu jeszcze jest pod górkę, ale stara się to naprawiać i potrafi cieszyć sie z każdego, nawet najmniejszego postępu i stara się go jeszcze rozwijać.
Ale mam już taką zapowiedź, że za dwa – trzy tygodnie Magda i Jacek wezma mnie na dwa dni do Zawoi, tam sobie nawdycham wspaniałego górskiego powietrza na zapas, pomału pochodzę sobie po ogrodzie, tylko muszę uważać, bo tam rośnie trawa i jest nieco nierówno, czy posiedzę na tarasie, ale również koło domu jest wygodna, nieruchliwa asfaltowa droga, którą będę mogła sobie pochodzić, co prawda na niewielkich dystansach, bo tam nie ma ławeczek do odpoczynku, ale zawsze spacer, czyli ruch w górskim klimacie jest o wiele bardziej wydatny niż w mieście. Oczywiście Magda, Jacek i oczywiście Abra będą śmigali na dłuższe, kilkukilometrowe spacery, ja będę musiała radzić sobie sama, no i dam radę, nie będzie wtedy innego wyjścia.
Teraz tylko trzymam kciuki, by nie spadł wtedy deszcz, bo niestety gdy w Zawoi rozleje sie deszcz, trwa on kilka dni i odrazu robi się chłodno.

A może jednak wspomnę, co nowego w polityce. Oczywiście za głosami Pisu, ich przystawek i z kilkoma głosami normalnie kupionymi Glapiński został prezesem Narodowego Banku Polskiego na następną kadencję, mimo wyraźnego sprzeciwu Opozycji, mimo wykazaniu, że zarządzanie pana Glapińskiego doprowadziło do znacznej, do tej pory największej w Polsce, inflacji (ponad 12 procent), mimo upadku stóp procentowych, mimo, że wykazano wierutne kłamstwa pana prezesa, z których kpi także i zagranica, nie mówiąć, że ponad 70 procent Polaków też była przeciwna dalszej jego kadencji.
Ale czego nie robi się do koryta? Można Polskę doprowadzić do całkowitej ruiny (a już jesteśmy na jej krawędzi) byleby rządzić i doić z tego pieniądze
I znów powiem „BIEDNA JESTEŚ POLSKO, BO NIE DOŚĆ, ŻE RZĄDZĄ TOBĄ LUDZIE NIEKOMPETETNI, TO JESZCZE SĄ ONI ZWYCZAJNYMI ZŁODZIEJAMI, DLA KTÓRYCH WAŻNIEJSZE OD DOBRA POLSKI JEST DOBRO PARTII” Brać, bra ć ile się da i dokąd się da – oto ich maksyma
Ech, szkoda nawet o tym mówić, do niczego dobrego niestety nie dojdziemy.
Wspomniałam o tym mimochodem, bo wciąż staram się nie wnikać w politykę, nawet Szkła Kontaktowego najczęściej nie oglądam, nie mówiąc o innych politycznych programach w TVN-ie, bo szczujni TVP i tak nie oglądałam.

Dobrze, ze jest wiosna, czas, gdy można uradować własną duszę, własne oczy, a cudne zapachy i śpiew ptaszków wspomaga lepsze samopoczucie.

Dzisiaj jest piątek i to trzynastego, ale co z tego???

Cieszmy się nim tak samo z dzisiejszego dnia, jak cieszyliśmy się z każdego dnia poprzedniego 🙂

POWODZENIA !!!!!!!



tak sobie siedzę, myślę i wspominam…….

Oczywiście nie o szpitalu Narutowicza, bo chociaż mi tam pomogli i usprawnili moją nogę, ale o tym Szpitalu Rehabilitacyjnym „Kwitnąca”, mieszczacym się w Zagórzycach Dworskich, koło Michałowic, w pobliżu Krakowa. Ale w tym Ośrodku leczy się wiele osób nie tylko z Krakowa i okolic, ale i z całej Polski, ale również przyjeżdzają tam na Rehabilitację osoby spoza Polski – ten Ośrodek ma zresztą bardzo dobrą renomę, bo bardzo dobrze opiekują się w nim nie tylko osobami po złamaniach, operacjch po bardzo ciężkich wypadkach, ale również i osoby, które wymagające stałą opiekę np. po wylewach, po zawałach, osoby dotknięte SM itp.
Spotkałam tam osoby będące na leczeniu rok, dwa, czy nawet trochę dłużej.

Kwitnąca to ośrodek medyczny, położony na obrzeżach Krakowa, w urokliwej i spokojnej miejscowości Zagórzyce Dworskie. Początkowo w tym miejscu zajdował się dwór, którego historia sięga drugiej połowy XV w. Po II wojnie światowej obiekt został adoptowany na potrzeby szkoł, a sierpniu 2018 powstał tam Ośrodek Opiekuńczo – Rehabilitacyjny.
Budynek umieszczony jest w ślicznym Parku, otoczonym drzewami i liczną zielenią, wokoło rozłożyły sie wygodne do chodzenia alejki, z licznymi ławeczkami, gdzie od wiosny do października można chodzić na spacerki, zresztą gdy jest słonce i ciepło, znaczna część zajęć przeniesiona jest właśnie na alejki, tam można przeprowadzać o wiele dłuższe spacery, niż na i tak długim korytarzu. W czasie chłodniejszych i „mokrych” dni, a więc i porą zimową w budynku jest piękny ogród zimowy, skąd można podziwiać wspaniałe widoki na park. Tam też odbywaja sie zajęcia terapeutyczne dla osób niepełnorawnych, ale również na parterze, niedaleko sali ćwiczeń znajduje sie świetlica, gdzie na wózkach zwożone są osoby niechodzące, nimi tam opiekują się dwie panie specjalistki od Terapii Zajęciowych. Tam każdy chory może poczęstowany zostać kawą, czy herbatą, często do tego podawane są chrupki, drobne herbatniki, czy owoce Oczywiście tam zawsze około 10 sympatyczne panie z kuchni przynoszą drugie śniadanie, np ciasto drożdżowe, galaretki, jogurty, czasem i pieczone jabłko.
Zajęcia takie są bardzo ciekawe, sama nieraz brałam w nich udział Włączone są zajęcia manuale, np tworzenie kwiatków, kurek, zajączków, laleczek, czy okazocjonalnie panie malują bańki, robią palmy, czy ubierają choinki, wszystko to jest potem pieczołowicie chowane w wiekich szafach tam umieszczonych. Każda będąca na takich zajęciach osoba jest wciągana do wspólnej pracy, nikt nie może się lenić, czy nudzić, w takim przypadku pani prowadząca zajęcia podchodzi do takiej osoby i stara sie zachęcać do wspólnej zabawy. Jednak bywają osoby, które niezbyt chętnie współpracują z innymi, (zamknięte w sobie) oni dostają malowanki (takie dla dzieci) i kredki i sami sobie malują np. kwiatki. Prócz tego pani czyta różne ciekawostki dotyczace świąt i innych polskch zwyczajów, rozwiązuje się tam zagadki, krzyżówki, oczywiście nie jakieś bardzo trudne, oraz panie włączają niektóre zabawy np. z kulką wełny, kto taką kulkę dostaje musi jakoś nawiązać kontakt z kimś z towarzystwa.
Tak więc na pewno wszyscy są zadowoleni, no i zmuszani niejako do myślenia, do zabawy, do działania w grupie.
O 13- stej panie przywożą obiad ( a wszystkie posiłki są pyszne, urozmaicone i zdrowe), więc wszyscy przenoszą sie do położonej obok jadalni, gdzie pełnosprawni sami mogą taki obiad zjeść, ale osoby, które sobie nie radzą z łyżką, z widelcem czy nożem są po prostu karmione przez Panie terapeutki, zresztą do pomocy schodzą wtedy opiekunki z piętrer i też pomagają. Część kuracjuszy je posiłki we własnym pokoju, tam tez panie opiekunki pomagają w ich spożywaniu.
Zajęcia na dole trwają mniej więcej do 15- 15, 30, potem zjawiają się opiekunki, które przewożą chorych na górę, na sale chorych i tam nimi się dalej opiekują. Zarówno lekarze jak i pielęgniarki i opiekunki są bardzo serdeczne dla chorych, nigdy na nich sie nie gniewają, nie łają ich, wręcz przeciwnie, starają się pomagać.
Oczywiście najbardziej zaawansowane w opiece nad chorym są opiekunki , zawsze uśmiechnięte, mimo, że niektórzy pacjenci są naprawdę bardzo wielkim utrudnieniem do pracy, nie dość, że trzeba je myć, przewijać, bywają bardzo nerwowi, np rzucają pampersami, przeklinają itp. Ale to jakoś wcale nie przeraża pani opiekunki, są zawsze na każde wezwanie.
Rano przeprowadzają one toaletę i przebierają pacjenta w nowe, czyste rzeczy (ale o czystą bieliznę i ubrania naogół dba rodzina) popołudniu też sprawdzają, czy wszystko jest w porządku, czy ktoś leżący nie potrzebuje przewijania. Po południu około 16 podawany jest podwieczorek, posiłek wieczorny podawany jest o 17 00, potem, około 17-17 30 po wieczonerj toalecie i wymianie ubrania na nocny strój zakładają pampersy i układaja do snu, oczywiściście nie wszystkich, ci w miarę sprawni robią to pod ich kontrolą, a kto nie chce spać, może oglądnąć telewizję (w każdym pokoju jest telewizor). Potem panie Opiekunki idą do domów, a opiekę obejmują pielęgniarki.
Bardzo zwracana jest tam uwaga na higienę, szczególnie na występujące u osób leżących odleżyny, czy odparzenia, zawsze pacjent i w tym kierunku jest zaopiekowany.
A teraz coś z mojej „działki”, bo nie mogę pominąć samego procesu rehabilitacji, która przeprowadzana jest na bardzo wysokim, fachowym poziomie. Jak wspominaam, na parterze jest sala ćwiczeń z najnowocześniejszym sprzętem rehabilitacyjnym, ćwiczącym wszystkie mięśnie, najpierw (jak w moim przypadku) przeprowadzane jest wstawanie z fotela przy drabinkach (ćwiczenie mięśni nóg), co wcale po zabiegu nie jest łatwym procesem i ćwiczenia na leżankach mięśni rąk, ud, podudzi, rąk, potem jest nauka chodzenia na chodziku (zresztą jest kilka rodzajów takich chodzików, dobieranych przez panie fizjoterapeutki w zależności od możliwości pacjenta), potem jest nauka chodzenia najpierw o 2 kulach, (najpierw w pełnej opiece rehabilitanta), potem nauka chodzenia o jednej kuli, a na końcu chodzenia bez kuli- co już jest dosyć ciężkie, szczególnie, gdy ktoś ma uszkodzoną, tak jak ja, jeszcze drugą nogę) No i na końcu chyba najtrudniejsze ćwiczenie – chodzenie po schodach w górę i w dół, czego wielu pacjentów się obawia – ja sama pierwszy raz na schodach popadłam w histerię, potem już poszło lepiej.
Każdy chory ma swojego stałego opiekuna, w moim przypadku była to p. Kasia), zresztą drugą panią, która ze mną ćwiczyła była p. Weronika (obie wspaniałe, bardzo miłe i widać, że dobro pacjenta jest dla nich jest bardzo ważne, wykazywały się wielką wyrozumiałością, każde nienależycie wykonane ćwiczenie bardzo delikatnie, bez złości korygowały, ale również potrafiły i pochwalić pacjenta, co dodawało choremu tylko chęci do dalszej „walki”
Zresztą również czasami ćwiczyłam i z innymi fizjoterapeutkami i każda z nich byla bardzo podobna w działaniu.
Osoby, ktore zdecydowanie nie mogą chodzić ani o balkoniku, ani o kulach są przez panią terapeutkę wożone po długim korytarzu na wózkach. Chodzi o to, by pacjent nie zaległ w łożku, był poddany jakiemuś ruchowi, inaczej mięśnie się zastaną i już nigdy nie będą chciały pracować, powodując przy tym często wwystępujące zapalenia płuc, mogące doprowadzić nawet do zgonu, czy spowodować odleżymy, które są bolesne i bardzo ciężkie do wylecznia.
Jak widać z mojego opisu, opieka w Klinice Rehabilitacyjnej „Kwitnąca” jest naprawdę wspaniale prowadzona i to we wszystkich możliwych kierunkach.
A dlaczego Klinika ma taką nazwę? po pierwsze dlatego, ze mieści się przy ul. Kwitnącej, a poza tym naprawdę wszystko w około tam cudnie kwitnie, co cieszy oko i duszę i pozytywnie działa na proces leczenia. Gdyby ktoś potrzebował dla kogoś bliskiego dobrej Kliniki, polecam właśnie Kwitnącą umieszczoną w Zagórzycach Dworskich. Służę ewentualnie kontaktem, zresztą można tę Klinikę odnaleźć w Googlach, wpisując słowo Kwitnąca – tam jest zresztąwiele odnośników w różnych językach.
Ale się rozpisałam dzisiaj, ale czułam, że muszę sie z Wami podzielić swoją relacją stamtąd, bo naprawdę zasługują na reklamę.
Jeszcze trochę żyję tym Ośrodkiem, chociaż jutro już minie 2 tygodnie, jak jestem w domu.
Ale często myślę sobie, jest godzina ta i ta, co oni tam teraz robią?
A ponieważ jest godzina 13 i w Kwitnacej jest obiad, tak więc i ja do kuchni idę, by podgrzać sobie zupę.
Dzisiaj popoludniu przychodzi pani Kasia i znów idziemy do Parku, ale trochę się obawiam, co z tego wyniknie, bo straszą nas opadami.
Do jutra 🙂

znów nieco opóźniona w blogowym wpisie

DLA KOGO TA RÓŻA????

A ONA TAM CZEKA………

Kto? oczywiście Ula, bo co prawda posłałam Uli w messengerze różę, ale Ulka jest przyzwyczajona, że środowy blog w dużej częsci jest przeznaczona dla Niej.
I tak właśnie jest i dzisiaj , a lekkie opóźnienie wynika z tego, że prócz zwyczajowych porannych zajęć, które z powodu niewielkiej mojej ułomności trwaja ciut dłużej, dzisiaj miałam wizytę p. Eli, która zrobiła mi pedicure.
Jest to dla mnie bardzo ważne, bo moje stopy wymagaja leczniczego pedicuru, a z powodu mojej choroby nie miałam go już dawno wykonywanego i po prostu zaniedbałam bardzo swoje stopy, paznokcie zaczęły mi już pomału wrastać, a i zmiany na stopach powiększać, co utrudniało mi chodzenie, miałam z ich strony zadawany dodatkowy, a niepotrzebny ból. Teraz jest już bardzo dobrze, moje stopy odpoczęły i mnie nie bolą. Tak po prawdzie mam do Pani Eli wielkie zaufanie, już od wielu lat poddaję się jej „torturom”, ale jest bardzo delikatna i mam do niej pełne zaufanie.

No i co Uleczko? Mamy dzisiaj dosyć przyjemną pogodę, co prawda temperatura jest dość wysoka, ale lekki wietrzyk jednak pomaga, orzeźwia.

Co prawda dzisiaj nie wychodzę na spacer do Parku, bo jednak wciąż potrzebuję czyjejś opieki koło siebie – tzn nie podawanie rąk, czy prowadzenie mnie pod ręką, to czynię sama, ale przez obecność kogoś koło mnie czuję się bezpieczniejsza. Zresztą jutro przychodzi do mnie p. Kasia i pod jej kuratelą na pewno pójdę do Parku, chętniej niż ostatnio, bo nie będą mi dokuczać moje stopy.
Ale wierzę, że i Ty sporo na świeżym powietrzu przebywasz trochę buzię do słonka wystawiasz, niestety coś tam prognozują, że znów ma być gorsza pogoda i nawet może spaść deszcz, oby nie, przynajmniej nie jutro, skoro mam takie plany na czwartkowe popołudnie.
Serdecznie Cię pozdrawiam Uleczko i zarówno Tobie i Wszystkim moim blogowiczom życzę, by jak najdłużej mogli się cieszyć taką pogodą.
Czy zauważyliście, że ostatnio moje wpisy są antypolitycznę? I bardzo dobrze, bo czuję się przez to spokojniejsza, a nerwy wcześniej jednak bardzo mi w życiu przeszkasdzały.
Ale nie oznacza to, że całkowicie sie nią nie interesuję, owszem, czasami czytam niektóre wiadomości i bardzo mnie one denerują, więc je szybko od siebie odrzucam.
Może kiedyś znów „politycznego” kiedyś do blogu wrzucę, ale na pewno nie tak skutecznie i nerwowo, jak to robiłam przed chorobą. Teraz mam czas przeznaczony na rekowalescensje i tylko spokój do życia mi jest potrzebny.
A teraz już kończę mój wpis i idę zjeść zupkę, którą sama sobie ugotowałam.

NARAZIE !!!!

Dyscyplina Ewciu, tylko dyscyplina !!!!!

A o to wcale nie jest łatwo, trzeba mieć w sobie wiele samozaparcia, by ją pilnować.
Rano jest trochę zajęć, które niestety nie przychodzą z taką łatwością jak kiedyś, a trzeba przestrzegać odpowiedniej pory wstawania (wczoraj niestety troszkę za późno poszłam spać), porannej kąpieli, ubierania, ścielenia łóżka, i zrobienia sobie śniadania, (niestety już nikt gotowego śniadanka, ani innego posiłku do pokoju nie przynosi jak w Kwitnącej), by o odpowiedniej porze móc pozażażywać leki (a troszkę tego niestety jest do zażywania) Fakt, że dzisiaj rano byłam nieco mniej zdyscyplinowana, przeszkadzay mi małe niedogodności zdrowotne, dlatego te niektóre czynności nieco przeniosłam w czasie, właśnie między innymi nie zaglądałam do dużego komputera, a Facebook tylko przeglądnęłam na Iphonie, dlatego przegapiłam poranny wpis, a potem czas już tak szybko leci, że po prostu (przyznam się bez bicia) o blogu zapomniałam. Na szczęście pamięć mi powróciła i od razu, już bez zwlekania zasiadłam przed kompem i oto jestem.
Wczoraj oczywiście z p. Kasią znów obeszłyśmy Park, tym razem sama wydłużyłam nieco dystans i co prawda bez odpoczywania na ławce się nie obeszło, ale ten ostatni etap był juz zdecydowanie dłuższy i co ważne, nie musiałam tak często odpoczywać. Brawo, ćwiczenia czynią mistrza – to przysłowie przypomina nam, że powtarzanie czynności, pozwali dojść nam do mistrzowskiej wprawy. Nie wolno się poddawać w razie porażki, lecz poprzez ćwiczenie umysłu, ciała i własnej woli cały czas trzeba dążyć do osiągnięcia zamierzonego celu. No własnie, ćwiczenie własnej woli, bo czasami jednak jakaś nuta lenistwa w każdym człowieku drzemie, a czasami drzemie w nas też zniechęcenie, spowodowane chwilową porażką, trzeba wtedy się zmobilizować i przeć na przód. Tę wiedzę już niby posiadłam, ale czasami…… no cóż, jestem przecież tylko człowiekiem.
W Parku jest cudownie, zielono i już wesoło, dzięki ptaszkom, które sobie podśpiewują, a mnie szczególnie cieszyły….. śliczne kaczuszki. Oczywiście wczoraj mnóstwo ludzi popołudniu do Parku wyszlo, siedzieli na ławeczkach i wygrzewali się do słoneczka.
Moją uwagę wczoraj przyciągnęło wspaniałe i nietypowe drzewo, rosnące na polance, wyraźnie wśród innych drzew się wyróżniało swoją urodą.

Tak trochę przypomniały mi się morskie klimaty, właśnie z drzewami o wysoko osadznych koronach, przy wysokim, długim i pustym pniu.
No co tu mówić, cudownie jest w tym moim Parku i mam nadzieję, że już niedługo sama, bez żadnej opieki (asekuracji) będę mogła częściej ten Park odwiedzać.
Tylko jest pewna różnica, dawniej siadałam na ławeczce koło klombu i tam siedziałam sobie 2-3 godziny, teraz postanowiłam, że będę spacerowała po Parku (oczywiście też z krótkimi i nieco dłuższymi posiadówkami na ławce), bo co tu mówić : RUCH TO SAMO ZDROWIE.
Szkoda, że tak późno to zrozumiałam, ale zawsze lepiej później niż wcale.
Następny taki spacerek z p. Kasią już w czwartek, czyli pojutrze. I pewnie znów sie czegoś nowego nauczę, ostatnio uczyłam się chodzić po szutrowej, a nie asfaltowej alejce i bywało, że czasami kula mi zahaczała o jakiś kamień, czy kamyczek. Niby to nic, a jednak przy chodzeniu o kulach trzeba bardzo uważać, by się nie potknąć i nie zaryć nosem o ścieżkę.
W planie p. Kasia ma jeszcze wyprawę ze mną do sklepu, gdzie sama będę mogła zrobić niewielkie, podstawowe zakupy. Dużo oczywiście kupować nie będę mogła, bo potem muszę donieść zakupy do domu, a z wózkiem, dwoma kulami i z pewną jeszcze niepewnością, zwłaszcza tej nieoperowanej nogi byłoby raczej trudno. No chyba, że opanuję jakąś szczególną metodę takich zakupów.
Ale w tym sklepie, do którego zawsze chodziłam się zdziwią, gdy mnie tam zobaczę. W sumie nie robiłam tam już zakupów około 3 miesiące, a raczej Panie ze sklepu mnie tam znają. No chyba, że w międzyczasie personel się zmienił – no zobaczymy. I tak na pewno nie będzie to ani wnajbliższą środę, ani w najbliższym krótkim czasie znów musi upłynąć trochę czasu, zanim nabiorę w pełni tej pewności siebie.

Życzę samych przyjemnych ciepłych następnych prawdziwie wiosennych dni.

okazało się, że to była bardzo fajna niedziela

Najpierw z wizytą wczoraj przyszli Magda i Jacek. Magda przyniosła mi wspaniałe leczo, które rano własnoręcznie robiła – mówię Wam, niebo w gębie i gęba w niebie, potrawa nie tłusta,smaczne,mięciutkie jarzynki, wspaniała konnsystencja, w dodatku fantastycznie przysmaczona odpowiednimi przyprawami. Miałam część przeznaczoną na wczorajszą kolację, no i resztę na dzisiejszą kolację.
Wybieraliśmy się właśnie do Parku, gdy przyszedł z kolei Ksawery i wszyscy razem poszliśmy do Parku, gdzie na Placu Zabaw „urzędowała” już Zelda i Diana, a potem jeszcze dołączył do nas Jaś (rówieśnik Zeldy) ze swoim Tatą Jędrkiem , kolegą od dziecinnych lat Ksawra. Zabawa dzieci była przednia, zresztą na placu była spora ilość dzieciaków, które wspinały się po drabinkach, zjeżdżały po zjeżdzalniach, chodziły po ruchomych drabinkach, rozportartych pomiędzy dwoma wieżami, jednym słowem, prawdziwe szaleństwo. Oczywiście największą popularnością cieszyła się woda lecąca z dużego kranu, w której dzieci z przyjemnościa się taplały, obok leżał piasek – to była taka mini plaża, można więc było robić babki z piasku.
Chyba siedzielibyśmy nieco dłużej, gdyby nagle nie postraszył nas deszcz, który zaczął z nieba kapać, a ponieważ nieco zachmurzyło się, baliśmy się, że zaraz spadnie sążnisty deszcz. Oczywiście musieliśmy się szybko zbierać, bo ja na tych dwóch kulawych nogach nie prędko bym do domu doszła suchą nogą. Oczywiście to były strachy na lachy, bo zanim doszliśmy do domu deszczyk przestał nas straszyć i nawet wyszło słonko. Magda z Jackiem wrócili do domu (byli na rowerach), też potrzebowali trochę czasu na dojazd, a reszta ferajny, czyli Zelda, Jasiu, Diana, Ksawer i tata Jasia – Jędrek wróciliśmy do domu, gdzie Diana podała ugotowaną w międzyczasie przepyszną zupę pomidorową.
Zelda była umówiona z Polą w cyrku, więc niestety musieli już iść (zresztą podobie i Jaś z tatą) i znów zostałam sama, ale szczęśliwa.
Byłam nieco zmęczona tą „wycieczką” – niby nie było to wcale daleko, ale zawsze jednak nie mam jeszcze takiej kondycji, by się nie zmęczyć. Chwilę odpoczęłam, potem ciut poćwiczyłam, ale nie za wiele, bo ta lewa noga jednak bardzo mnie bolała. Zauważyłam, że jeszcze rano i w południe jest OK, ale gdy przychodzi wieczór noga staje się męczliwa i bardzo dokucza, ledwo się na niej opieram.
Ale za to oglądnęłam sobie na Nefliksie czwartą część Kogla mogla, zatytuowaną „Koniec świata”
Jeszcze występowała w nim Katarzyna Łaniewska, która niedługo po nakręceniu tego odcinka umarła.
Muszę Wam się przyznać, że tak jak część pierwsza i druga część tego filmu bardzo mi się podobała, trzecia była dla mnie po prostu nudna, dlatego dość sceptycznie przystąpiłam do oglądania, ale czwarta część zdecydowanie znów była fajna, okraszona samymi filmowymi gwiazdami młodego pokolenia.
Po oglądnięciu potem w TVP Sanatorium Miłości, po lekkiej toalecie byłam zmęczona, więc położyłam się do łóżka i już, już miałam gasić światło, gdy nagle ktoś zastukał do moich drzwi, musiałam otworzyć drzwi, bo pukanie było coraz bardziej nachalne. No cóż, musiałam wstać, chociaż zastanawiałam się, kto to prawie o 23-ciej do mnie zagąda. Okazało się, że to kurier, który przyniósł sąsiadowi sushi, tylko, że sąsiada nie było w domu. Nie rozumiem, po co ktoś zmawia sobie jedzonko, skoro jest w domu nieobecny???? Przyznam, że kusiło mnie spróbować taką jedną rolkę, a co, jakaś nagroda za nocne najście przecież mi się należała, ale udało mi się poskromić łakomstwo, wróciłam do łóżka i spokojnie sobie usnęłam.
A dzisiaj wstał znów słoneczny dzionek, chociaż czasami zdarza się, że chmurki słonko na moment zasłonią. i robi się trochę ponuro, nieciekawie.
I bardzo dobrze, bo około 17 znów ma przyjść do mnie pani Kasia z Kwitnącej i znów pójdziemy sobie do Parku, o ile jednak deszcz nam nie przeszkodzi. Niby zapowiadają piękny i słoneczny cały dzionek, ale kto wie……
Życzę wspaniałego poniedziałku, tak wciąż jeszcze za ciepełkim tęsknimy, trzeba się nim nacieszyć do woli.

witam w przepiękną, słoneczną niedzielę :-)

Nareszcie wiosna się przebudziła i zajasniała całą swoją krasą.
Wczoraj nie miałam kiedy (ani z kim) iść do Parku, ale na szczęście dzisiaj, zaraz odwiedą mnie: Diana,Ksawery i Zelda i na pewno chociaż na trochę do Parku pójdziemy, oczywiście ku mojej uciesze, że znów będę miała „opiekę” a raczej pewnego rodzaju asekurację na schodach, schodkach no i w drodze
Tej samej drogi właściwie się nie boję, ale zawsze będę czuła się pewniejsza, gdy ktoś koło mnie będzie kroczył, zwłaszcza taka przemiła Drużyna..
Trochę się martwię, jak Zelda przyjmie Ciocię Babcię na 4 nogach, czyli o kulach,dotąd takiej Cioci nie widziała, wiec poprosiłam Ksawra, żeby uprzedził Dziecko, żeby się mnie nie przestraszyła. Ale wiem, że Zelda to mądra dziewczynka i zrozumie, że po prostu jestem chora i muszę się kulami wspomagać.
Wczoraj miałam „dzień towarzyski, czyli byli u mnie Daria i Maciek, a także pan Rafał, który sprawdzał, czemu te moje piece nie grzeją i okazało się, że niestety trzeba zmienić wszystkie grzałki w obu piecach, bo czas ich działania niestety się kończy i nie są wydajne, tak jak potrzeba – „starość” jak widać wszystkich i wszystko dopaść może 🙂
Maciek kupi grzałki w sklepie, a potem przy pomocy p. Rafała (albo sam) je zmieni. Muszę mieć tylko kwity za zakup grzałek i wycenę naprawy, bo przecież ogrzewanie mieszkania należy do obowiązków własciciela mieszkania, a nie do mnie, jutro o tym muszę przypomnieć Kasi W, u której mieszkanie wynajmuję, zobaczę z jakim skutkiem, bo nikt nie lubi przecież gdy ktoś narzuca jakieś płace.
Darka kupiła mi fantastyczne buty do noszenia – co prawda sportowe, ale inne przy moich koślawościach i dolegliwościach nie są wskazane, Te buty to wiązane na sznurowadła SKECHERSY, bardzo wygodne. z piankowym wnętrzem, lekko falującym pod uciskiem stopy, a przede wszystkim, są one bardzo miękkie.
Tak więc przedemną ciekawe popołudnie, a po powrocie i po pożegnaniu gości na pewno trochę poćwiczę (rano nie mogłam, bo dokuczał mi mój ukochany brzuszek) no i oglądnę sobie na Netfliksie dalszy ciąg rozpoczątej wczoraj czwartej już części Kogla Mogla.
Tak jak ta trzecia część mi niezbyt przypadła do gustu, ta wydaje się ciekawsza, sporo w niej się dzieje.
Miłej niedzieli Kochani, cieszmy się Wiosną, słonkiem, możliwością ruchu na świeżym powietrzu i Rodziną i Znajomymi, z którymi dzisiejszy dzień spędzimy.
Dzisiaj po raz pierwszy pójdę w nowych butach do Parku ( na wszelki wypadek wezmę stare buty, ale te są wsadzane, nie mają zabezpieczenia tak jak te nowe kostek przy pomocy sznurowadeł i przede wszystkim już sie rozciągnęły i lekko z nóg spadają, co nie jest w mojej sytuacji całkiem bezpieczne.

Miłej niedzieli Kochani, spędzajcie ja wesoło, radośnie, w miłym towarzystwie