
……..oczywiście, że z testem na koronowirusa.
No to zaczynamy……
Darka przyjechała po mnie gdzieś wedle 10.30 i natychmiast pojechałyśmy pod Taurona, gdzie rozłożony jest namiot z pracownikami medycznymi, pobierającymi materiał od pacjentów potulnie stojących w kolejce i czekających najpierw na pobranie, a potem, czyli już na następny dzień na wyrok.
Trudno powiedzieć że ktokolwiek stał w kolejce, bo to głównie kolejka przeznaczona jest tylko dla osób zmotoryzowanych, więc w momencie gdy podjechałyśmy pod stosowne miejsce, przed nami już wił się wąż ułożony z różnych samochodów, dużych, małych, białych i w każdym innym kolorze , tak na oko stało ich dobrze ponad 50 sztuk, a może nawet i więcej. Ta kolejka bardzo powolutku się przesuwała, więc już po prawie godzinnym czekaniu czułam się całkiem zniechęcona.
W dodatku, że ciągle w mojej wizji snuł się zapach kawy, której nie wolno mi było nawet się rano napić, ale o tym później, a z nieba żar się lał, ot zwyczajna ulica, bez drzew, rzucających cień.
Muszę przyznać, że za nami wiła się dalsza. również bardzo długa część tego samochodowego węża, więc razem z Darka doszłyśmy do wniosku, że skoro oni mają nadzieję, że dzisiaj cokolwiek załatwią, tym bardziej my nie powinnyśmy upaść na duchu.
Co chwilę wychodziłam z samochodu sprawdzać o ile ta nieszczęsna kolejka się posunęła na przód, ale wciąż zakręt , który prowadził już prawie do owego namiotu, gdzieś tam w oddali nam tylko migał.
Jak to było w tej piosence z serialu „Zmiennicy”? podśpiewywałam sobie ten refren z nadzieją „coś być musi do cholery za zakrętem”, ale nic z tego nie wynikało, nadal to była tylko mrzonka, a nie upragniony namiot.
I nie wiem jakby się ta przygoda skończyła, ponieważ czas uciekał co raz szybciej, a o godzinie 13 ekipa medyczna namiot zamykała i szła do domu, gdyby…..
Było już dobrze po godzinie 12, gdy do naszego auta podszedł jakiś uprzejmy, starszy pan i spytał, czy my to badanie będziemy robić prywatnie, czy na NFZ, bo jeżeli na NFZ to można na piechotę podejść do tego namiotu (mimo, że niby ta placówka przeznaczona była tylko dla zmotoryzowanych), a tam co prawda głównie obsługują tych z auta, ale co któregoś klienta właśnie z NFZ, który na własnych nogach tam dotarł też badają. Poradził, bym tak spróbowała zrobić, bo on tam podszedł o czekał tylko około 15 minut i został załatwiony.
Strasznie to wszystko było skomplikowane, więc naradziłyśmy się z Darią co mamy robić. Postanowiłyśmy, że Darka nadal będzie uczestniczyła w tej samochodowej kolejce i będzie sobie pomalutku podjeżdżała na przód, a ja pójdę zbadać sytuację na miejscu.
Gdy tam na własnych nóżkach dotarłam (a kawałek nawet do tego namiotu było, sporo jeszcze przed nami aut stało) zobaczyłam kilkoro osób, którzy też wpadli na taki sam pomysł jak ja i grzecznie czekali w niewielkiej tak zwanej bocznej kolejce i rzeczywiście co jakiś czas podchodziła do nich pani, spisywała dane i prowadziła kolejnego klienta do namiotu.
Wstąpiła we mnie nadzieja, jako, że już zrobiło się już dosyć późna godzina i niewiele ponad 30 minut pozostało do zamknięcia interesu Porozumiałam się telefonicznie z Darią i powiedziałam, że jest szansa, że uda mi się dzisiaj wszystko załatwić, ale na wszelki wypadek niech ona nadal tkwi w tej samochodowej kolejce.
W końcu odetchnęłam z ulgą, gdy pani pielęgniarka podeszła i do mnie i spisała moje dane, nazwisko, imię adres, telefon, a wiecie co mnie zaciekawiło? co prawda w ręku miałam skierowanie do Sanatorium, ale pani nawet nie sprawdziła zapisanego tam nazwiska, ba nawet nie poprosiła mnie o dowód osobisty, wszystko spisywane było na tak zwaną gębę.
Ale nie przejmowałam się tym za bardzo, bo po chwili zostałam zaproszona do namiotu, gdzie pan wyjął patyczek, którym podłubał mi w nosie ( no nie powiem, żeby to było przyjemne), a potem ten patyczek wrzucił do fiolki, a tą wraz z moimi danymi wrzucił do specjalnego szczelnie zamykanego woreczka i już na tym badanie zostało zakończone.
No i tu mam takie pytanie: skoro materiał pobrano mi z nosa, a nie z gardła, to po co miałam być na czczo i dlaczego nie miałam myć zębów w tym dniu? A tak zostałam poinformowana kilka dni wcześniej, gdy właśnie tam do tego punktu zadzwoniłam.
To miałoby sens, gdyby pobierali materiał z gardzieli, a nie z nosa.
No nie ważne, badanie już miałam za sobą, więc mogłam wrócić do samochodu i natychmiast kazałam się zawieść na jakąś wymarzoną już kawusię.
Na całe szczęście mój brzuszek jakoś dawał mi spokój, więc z całą radością poszłam odpoczywać do Parku, gdzie wkrótce dołączył do mnie Kazik.
Była wspaniała, wręcz wymarzona typowo polska letnia pogoda, piękne słonko i ten milutki cieplutki, ale lekko orzeźwiający wiaterek.
Siedzieliśmy sobie na ławeczce i tak pomyślałam sobie, że za parę dni będę siedziała na całkiem innej ławeczce, w całkiem innym Parku, w całkiem innej miejscowości i będę wspominała to miłe wspólne popołudnie.
Nawet zrobiliśmy sobie wspólne selfie, aby te chwilę uwiecznić i potem wspominać ją „na wygnaniu” 🙂
Kazik też dostał to zdjęcie, może, gdy chociaż troszkę zatęskni za mną (???) też popatrzy i przynajmniej na moment się zaduma…………
Bo przecież znów przyjdzie czas, gdy spotkamy się na naszej wspólnej ławeczce w Parku Krakowskim i wszystko powróci znów do normy.
Bo już tak starsze Babcie i Dziadki mają, lubią się własnie na ławeczce w parku spotykać i wspominać dobre, stare lata.
Zawsze wtedy wracają w myślach jakieś starsze lata, zwłaszcza, gdy jeszcze do uszu docierają stare melodie z młodzieńczych lat i padają słowa”a pamiętasz”?
Wiele lat temu miałam taką serdeczna Przyjaciółkę Majkę, zawsze śmiałyśmy się, że gdy już doczekamy czasów emerytury, będziemy razem siedzieć na jakiejś ławeczce w parku i wspominać te nasze wspólne lata pracy.
Niestety Majka nie doczekała tych lat, nie ma już Jej 10 lat i kiedyś, gdy siedziałam w Parku, a na sąsiedniej ławce siedziały i plotkowały dwie starsze panie, przypomniałam sobie Majkę i te nasze założenia o przyszłości na parkowej ławce i bardzo smutno mi się zrobiło.
Czas tak szybko przeleciał, razem chodziłyśmy do Szkoły dla techników rtg na Koletki, często odwiedzałam Majkę w domu, ona z synem przychodziła do mnie, potem to Majka ściągnęła mnie do pracy do Szpitala Kolejowego,……. szmat wspólnych lat przeleciał jakby wiatr je gdzieś przegnał.
Wszyscy znamy to powiedzenie „Kochajmy ludzi, bo oni tak szybko odchodzą” i to jest prawda, w tym zagonionym czasie trzeba znaleźć trochę czasu dla kogoś, komu można własnie zadać to pytanie „a pamiętasz”?
I jak to dobrze, że właśnie w Kaziu mam tego wiernego Przyjaciela, z którym też łączą nas wspólne wspomnienia z prawie już 50 lat.
To już szmat czasu, to prawie pół wieku, kiedy ten czas minął??………..
A potem wróciłam do domku, a mój ukochany brzuszek nagle przypomniał sobie, że zbyt długo tego dnia dawał mi spokój, więc rozpoczął swoje zwyczajowe figle, które trwały aż do późnego wieczoru, (przynajmniej miałam urozmaicone spacery po mieszkanku) na szczęście potem pozwolił mi w miarę spokojnie noc spędzić.
Tylko czy zdążę ten nieznośny brzuch do mojego wyjazdu utemperować? Takie jego wyczyny raczej nie będą wtedy wskazane !
Nic wczoraj nie zapowiadało, że dzisiejszy dzionek obudzi się jakiś taki szary, nijaki, może potem słonko się pokaże?
A może taki lekki oddech od słonka trochę się nam przyda? Tym bardziej, ze podobno weekend ma być naprawdę znów gorący…tylko czy na pewno?
Życzę jednak i trochę słonka i sporo radości na ten ostatni już dzień lipca, bo co prawda jutro już będziemy mieli sierpień, ale lato wciąż jeszcze przecież trwa.