moja przygoda z…..

……..oczywiście, że z testem na koronowirusa.
No to zaczynamy……
Darka przyjechała po mnie gdzieś wedle 10.30 i natychmiast pojechałyśmy pod Taurona, gdzie rozłożony jest namiot z pracownikami medycznymi, pobierającymi materiał od pacjentów potulnie stojących w kolejce i czekających najpierw na pobranie, a potem, czyli już na następny dzień na wyrok.
Trudno powiedzieć że ktokolwiek stał w kolejce, bo to głównie kolejka przeznaczona jest tylko dla osób zmotoryzowanych, więc w momencie gdy podjechałyśmy pod stosowne miejsce, przed nami już wił się wąż ułożony z różnych samochodów, dużych, małych, białych i w każdym innym kolorze , tak na oko stało ich dobrze ponad 50 sztuk, a może nawet i więcej. Ta kolejka bardzo powolutku się przesuwała, więc już po prawie godzinnym czekaniu czułam się całkiem zniechęcona.
W dodatku, że ciągle w mojej wizji snuł się zapach kawy, której nie wolno mi było nawet się rano napić, ale o tym później, a z nieba żar się lał, ot zwyczajna ulica, bez drzew, rzucających cień.
Muszę przyznać, że za nami wiła się dalsza. również bardzo długa część tego samochodowego węża, więc razem z Darka doszłyśmy do wniosku, że skoro oni mają nadzieję, że dzisiaj cokolwiek załatwią, tym bardziej my nie powinnyśmy upaść na duchu.
Co chwilę wychodziłam z samochodu sprawdzać o ile ta nieszczęsna kolejka się posunęła na przód, ale wciąż zakręt , który prowadził już prawie do owego namiotu, gdzieś tam w oddali nam tylko migał.
Jak to było w tej piosence z serialu „Zmiennicy”? podśpiewywałam sobie ten refren z nadzieją „coś być musi do cholery za zakrętem”, ale nic z tego nie wynikało, nadal to była tylko mrzonka, a nie upragniony namiot.
I nie wiem jakby się ta przygoda skończyła, ponieważ czas uciekał co raz szybciej, a o godzinie 13 ekipa medyczna namiot zamykała i szła do domu, gdyby…..
Było już dobrze po godzinie 12, gdy do naszego auta podszedł jakiś uprzejmy, starszy pan i spytał, czy my to badanie będziemy robić prywatnie, czy na NFZ, bo jeżeli na NFZ to można na piechotę podejść do tego namiotu (mimo, że niby ta placówka przeznaczona była tylko dla zmotoryzowanych), a tam co prawda głównie obsługują tych z auta, ale co któregoś klienta właśnie z NFZ, który na własnych nogach tam dotarł też badają. Poradził, bym tak spróbowała zrobić, bo on tam podszedł o czekał tylko około 15 minut i został załatwiony.
Strasznie to wszystko było skomplikowane, więc naradziłyśmy się z Darią co mamy robić. Postanowiłyśmy, że Darka nadal będzie uczestniczyła w tej samochodowej kolejce i będzie sobie pomalutku podjeżdżała na przód, a ja pójdę zbadać sytuację na miejscu.
Gdy tam na własnych nóżkach dotarłam (a kawałek nawet do tego namiotu było, sporo jeszcze przed nami aut stało) zobaczyłam kilkoro osób, którzy też wpadli na taki sam pomysł jak ja i grzecznie czekali w niewielkiej tak zwanej bocznej kolejce i rzeczywiście co jakiś czas podchodziła do nich pani, spisywała dane i prowadziła kolejnego klienta do namiotu.
Wstąpiła we mnie nadzieja, jako, że już zrobiło się już dosyć późna godzina i niewiele ponad 30 minut pozostało do zamknięcia interesu Porozumiałam się telefonicznie z Darią i powiedziałam, że jest szansa, że uda mi się dzisiaj wszystko załatwić, ale na wszelki wypadek niech ona nadal tkwi w tej samochodowej kolejce.
W końcu odetchnęłam z ulgą, gdy pani pielęgniarka podeszła i do mnie i spisała moje dane, nazwisko, imię adres, telefon, a wiecie co mnie zaciekawiło? co prawda w ręku miałam skierowanie do Sanatorium, ale pani nawet nie sprawdziła zapisanego tam nazwiska, ba nawet nie poprosiła mnie o dowód osobisty, wszystko spisywane było na tak zwaną gębę.
Ale nie przejmowałam się tym za bardzo, bo po chwili zostałam zaproszona do namiotu, gdzie pan wyjął patyczek, którym podłubał mi w nosie ( no nie powiem, żeby to było przyjemne), a potem ten patyczek wrzucił do fiolki, a tą wraz z moimi danymi wrzucił do specjalnego szczelnie zamykanego woreczka i już na tym badanie zostało zakończone.
No i tu mam takie pytanie: skoro materiał pobrano mi z nosa, a nie z gardła, to po co miałam być na czczo i dlaczego nie miałam myć zębów w tym dniu? A tak zostałam poinformowana kilka dni wcześniej, gdy właśnie tam do tego punktu zadzwoniłam.
To miałoby sens, gdyby pobierali materiał z gardzieli, a nie z nosa.
No nie ważne, badanie już miałam za sobą, więc mogłam wrócić do samochodu i natychmiast kazałam się zawieść na jakąś wymarzoną już kawusię.
Na całe szczęście mój brzuszek jakoś dawał mi spokój, więc z całą radością poszłam odpoczywać do Parku, gdzie wkrótce dołączył do mnie Kazik.
Była wspaniała, wręcz wymarzona typowo polska letnia pogoda, piękne słonko i ten milutki cieplutki, ale lekko orzeźwiający wiaterek.
Siedzieliśmy sobie na ławeczce i tak pomyślałam sobie, że za parę dni będę siedziała na całkiem innej ławeczce, w całkiem innym Parku, w całkiem innej miejscowości i będę wspominała to miłe wspólne popołudnie.
Nawet zrobiliśmy sobie wspólne selfie, aby te chwilę uwiecznić i potem wspominać ją „na wygnaniu” 🙂
Kazik też dostał to zdjęcie, może, gdy chociaż troszkę zatęskni za mną (???) też popatrzy i przynajmniej na moment się zaduma…………
Bo przecież znów przyjdzie czas, gdy spotkamy się na naszej wspólnej ławeczce w Parku Krakowskim i wszystko powróci znów do normy.
Bo już tak starsze Babcie i Dziadki mają, lubią się własnie na ławeczce w parku spotykać i wspominać dobre, stare lata.
Zawsze wtedy wracają w myślach jakieś starsze lata, zwłaszcza, gdy jeszcze do uszu docierają stare melodie z młodzieńczych lat i padają słowa”a pamiętasz”?
Wiele lat temu miałam taką serdeczna Przyjaciółkę Majkę, zawsze śmiałyśmy się, że gdy już doczekamy czasów emerytury, będziemy razem siedzieć na jakiejś ławeczce w parku i wspominać te nasze wspólne lata pracy.
Niestety Majka nie doczekała tych lat, nie ma już Jej 10 lat i kiedyś, gdy siedziałam w Parku, a na sąsiedniej ławce siedziały i plotkowały dwie starsze panie, przypomniałam sobie Majkę i te nasze założenia o przyszłości na parkowej ławce i bardzo smutno mi się zrobiło.
Czas tak szybko przeleciał, razem chodziłyśmy do Szkoły dla techników rtg na Koletki, często odwiedzałam Majkę w domu, ona z synem przychodziła do mnie, potem to Majka ściągnęła mnie do pracy do Szpitala Kolejowego,……. szmat wspólnych lat przeleciał jakby wiatr je gdzieś przegnał.
Wszyscy znamy to powiedzenie „Kochajmy ludzi, bo oni tak szybko odchodzą” i to jest prawda, w tym zagonionym czasie trzeba znaleźć trochę czasu dla kogoś, komu można własnie zadać to pytanie „a pamiętasz”?
I jak to dobrze, że właśnie w Kaziu mam tego wiernego Przyjaciela, z którym też łączą nas wspólne wspomnienia z prawie już 50 lat.
To już szmat czasu, to prawie pół wieku, kiedy ten czas minął??………..
A potem wróciłam do domku, a mój ukochany brzuszek nagle przypomniał sobie, że zbyt długo tego dnia dawał mi spokój, więc rozpoczął swoje zwyczajowe figle, które trwały aż do późnego wieczoru, (przynajmniej miałam urozmaicone spacery po mieszkanku) na szczęście potem pozwolił mi w miarę spokojnie noc spędzić.
Tylko czy zdążę ten nieznośny brzuch do mojego wyjazdu utemperować? Takie jego wyczyny raczej nie będą wtedy wskazane !
Nic wczoraj nie zapowiadało, że dzisiejszy dzionek obudzi się jakiś taki szary, nijaki, może potem słonko się pokaże?
A może taki lekki oddech od słonka trochę się nam przyda? Tym bardziej, ze podobno weekend ma być naprawdę znów gorący…tylko czy na pewno?
Życzę jednak i trochę słonka i sporo radości na ten ostatni już dzień lipca, bo co prawda jutro już będziemy mieli sierpień, ale lato wciąż jeszcze przecież trwa.

jadę, nie jadę??? oto jest pytanie

Co raz mniej czasu do namysłu i co raz więcej wątpliwości…….
Och, jaka jestem jednak niezdecydowana !!!!
A może to jest tak, jak mi dzisiaj Kolega Grześ powiedział : „chciałabym, a boje się”??
No bo jest czego się bać i droga daleka i ten wirus z koroną zagraża no i ta niepewność, jak mi tam będzie, czy będę mogła swoją niezależność w osobnym pokoju zachować, czy nie?
Właściwie szereg pewnych przygotowań już za mną : fryzurka krótko przycięta, wczoraj pazurki i inne zbędności z moich stópek usunęła mi wczoraj pani Ela, dzisiaj jadę z Darką ten test na koronawirusa zrobić……. muszę niestety tylko być na czczo (żadna kawka!!!) i nie wolno rano ząbków myć 🙂
Trudno, z brudnymi zębami można jakoś ten jeden ranek przeżyć, gorzej, że gdy tam pojadę bez śniadanka, to chyba do tej 13 głodna będę, bo mój brzuszek po tej antybiotykowej kuracji zaczął normalnie działać i jeść się domaga!!!!!, a tu….post przymusowy, bo inaczej test się nie uda, a tam podobno spore kolejki do tego testu się układają i czekać sporo o tym suchym pysku trzeba będzie…….
Jak ważny jest wpływ tego, że brzuszek się uspokoił, może świadczyć fakt, że wczoraj rano, zmęczona niedospaną nocą i bólami różnymi, w tym i owego mojego nieszczęsnego brzucha, wstałam z myślą: nie, nigdzie nie jadę, a gdy późnym popołudniem malutką godzinę podrzemałam, wstałam na tyle radosna, że stwierdziłam: a niby dlaczego miałabym nie jechać do tego sanatorium???
No nie, wiem, że kobieta zmienna jest, ale żeby kilka razy dziennie zmieniać decyzję i jeszcze z tego blogowy problem robić??
FI DONC !!!!! – NIE PRZYSTOI !!!!
Co prawda jeszcze nie dokładnie wiem z kim pojadę do tej Kudowy, może, a raczej nie z Darką a z samym Maćkiem………….. takie są plany. a real pokaże co dalej, bo na przykład może się okazać, że test pozytywnie o mnie się wypowie i wtedy z wyjazdu nici, będę za to miała przymusową kwarantannę w domu, czyli użyję jak pies w studni, bo nawet do swojego kochanego Parku nie będę mogła wychodzić, pozostanie mi tylko mój balkonik i podawane jedzenie przez rodzinę pod drzwi KOSZMAR jakiś!!!!, to ja już jednak wolę do tego sanatorium jechać……..
Bo inaczej odruch Pawłowa w sobie wyrobię : domofon zadzwoni, a ja już do drzwi po jedzonko na wycieraczce położone pogonię, tocząc z głodu ślinę. Może to i zabawne byłoby, ale jednak nie dla mnie, zdecydowanie wolę normalność. No i kocham mój Park, bo gdy jest to słonko, to zawsze te 2-3 godzinki popołudniu miło w nim spędzić.
Niby teoretycznie nie miałam gdzie się zarazić tym wirusem, kontakty przecież ograniczyłam, nawet te rodzinne, chociażby Wielkanoc, którą chyba po raz pierwszy raz w życiu całkowicie samotnie spędziłam, maseczkę przykładnie zawsze nosiłam, z ludźmi w Parku się nie kumałam,……. nie mniej jednak, wciąż niestety rośnie liczba zakażeń, szczególnie w Małopolsce, w tym niestety też i w Krakowie, wystarczył tylko jakiś jeden nierozważny zwrot ku jakiemuś potencjalnemu nosicielowi i……. kłopot mogę na najbliższe 2-3 tygodnie sprowadzić. I to wcale nie trzeba mieć jakichś specjalnych dolegliwości (te brzuszne chyba nie wchodzą w rachubę????), bo można być nosicielem wirusa, ba, nawet można go w sobie wyhodować, a żadnych objawów, że się choruje, nie ma. Taki przebiegły bywa ten złośliwy chiński wirusik.
Zawsze wszystko co jest MADE IN CHINA jest podejrzane!!!
Ale jak te wszystkie moje problemy się rozwiążą? najbliższa, już całkiem niedługa przyszłość pokaże……
W każdym bądź razie, od polityki nieco się odsunęłam, ile można ciągle o takiej samej podłości pisać?
Zresztą i tak ostatnio zbyt zajęta byłam własnymi dolegliwościami, żeby jakąś głupią polityką się przejmować, ona tak i bez mojego udziału przecież się toczyła, a ja na to i tak wpływu nie miałam..
Nadmienię tylko, że dzisiaj odbędzie się spotkanie na szczycie Trzaskowski – Duda, jestem bardzo ciekawa jak po tych obłudnych, wrednych oskarżeniach i kłamstwach niejaki Duda panu Trzaskowskiemu prosto w oczy popatrzy.
Ja bym tak nie potrafiła……..
Ale cóż, DUDA to CZYSTA OBŁUDA, on to z fałszywym uśmieszkiem na twarzy potrafi zrobić.
Najwyżej potem za karę, a raczej za pokutę, którą sam sobie wymierzy dłużej sobie w kąciku poklęczy….. oczy do nieba obłudnie wzniesie, paciorek odmówi i…. nadal będzie to samo robił.

Czy wiecie, że miesiąc lipiec już zbliża się do końca?
Jeszcze tylko dzisiaj i jutro i już sierpień mamy, czyli praktycznie koniec lata szybkimi krokami się zbliża, szczególnie dla dzieci, które podobno we wrześniu do szkół powrócą, ale czy na pewno????

No to miłego czwartku życzę, prawdziwie letnia pogoda na dzisiaj jest już zamówiona, więc słonko już od rana wesoło po niebie , wraz z niewielkimi kłębiastymi chmurkami płynie…..

Oj, jak bardzo mi dzisiaj tej porannej kawy brakuje, nosem wyobraźni nawet czuję jej aromat a tu NIE WOLNO!!!!!
No to proszę dzisiejszą poranną porcję kawki wypić w mojej intencji dobrego wyniku i wytrwania i przetrwania tego poranku.
A jak już będę po tym teście, na pewno pierwsze co, to pójdę gdzieś na kawkę 🙂
NA PEWNO!!!
A gdyby ktoś pytał o dzisiejszą moją decyzje to odpowiadam JADĘ!!!
A co będzie jutro……..zobaczymy…….. 🙂

Dzień dobry Uleczku :-)

Witam Cię serdecznie w kolejną letnią środę.
Nie wiem, czy za tydzień i jeszcze potem przez kolejne dwie środy będę miała okazję posłać Ci róże, bo jak wiesz, najprawdopodobniej wtedy będę już w Kudowie Zdrój, a może jednak nie?
Nie wiem, jakieś dziwne przeczucia mam, ale to nie ważne, dzisiaj w każdym bądź razie wiele letnich, nawet gorących pozdrowień Ci posyłam z Krakowa, które pewnie na kilka śród będzie musiało Ci wystarczyć, ale takie jest życie. Potem już się poprawię i do tradycji naszych śród na pewno powrócę.
Co prawda pojedzie ze mną mój przyjaciel laptop i nawet dodatkowy dostęp do internetu, ale…..
No dobra, przestaje już gdybać , przepowiadać i zaklinać rzeczywistość, buziaczki Tobie i Agrafce z Krakowa ślę i tyle .

Wczoraj po raz pierwszy odczułam na sobie, co oznacza tele porada z lekarzem pierwszego kontaktu.
Właściwie niczym nie różni się od tej w gabinecie w przychodni, no może tylko tyle, że rozmowa nie jest przeprowadzona oko w oko, tylko ucho w ucho.
No i oczywiście lekarz nie ma wtedy możliwości na żadne badanie pacjentki, ale ja akurat takiego badania nie potrzebowałam, tylko określiłam swój poziom bólu brzucha i wszystkie inne dolegliwości, które mi ostatnio towarzyszą, a o których tu wspominać nie będę.
W każdym bądź razie okazało się, że znów ta sama dolegliwość, która nie tak dawno mnie trapiła, powróciła czyli po prostu cierpię na bakteryjne zapalenie jelit, a to da się tylko antybiotykiem wyleczyć. Mam nadzieję, że ten tydzień, który mi do wyjazdu pozostał wystarczy, by te podłe bakterie z brzucha powywalać.
W każdym bądź razie prócz tego antybiotyku 2×2 tabletki, piję jakiś gastrolit i Smectę, a na obiad „wcinam” płatki owsiane na wodzie, a za kolację służy mi weka leciutko tylko posmarowana Ramą, ech życie!
Niestety jak na razie skutki leczenia są marne, ale nie upadam na duchu!
Ale czego dla zdrowia się nie robi? Muszę jednak więcej tych płynów przyjmować, żeby się nie odwodnić i zamiast w sanatorium nie wylądować w szpitalu!
Najbardziej żal mi teraz …… lodów, zwłaszcza, że na Żabińcu świeżo co otwarli nową, podobno ze wspaniałymi wyrobami Lodziarnię, cóż, na razie muszę obejść się ze smakiem, mam nadzieję, że po moim powrocie z sanatorium ta Lodziarnia jeszcze będzie działała !!!
Przy okazji porozmawiałam jeszcze z panem doktorem Pawłem o tym zaświadczeniu dla celów sanatoryjnych, świadczącym, że z kilku powodów wymagam pokoju jednoosobowego, oczywiście doktór obiecał mi, że takie słuszne skądinąd zaświadczenie mi napisze, teraz tylko ważne jest to, czy władze sanatorium będą to zaświadczenie respektować.
Najgorsze jednak jest to, że jestem tymi biegunkami nieco osłabiona i trochę kręci mi się we łbie, co przy dodatkowej wysokiej temperaturze raczej nie napawa mnie optymizmem.
Oczywiście z parkowych wizyt też musiałam zrezygnować, a poruszam się tylko taksówką, bo do autobusowego przystanku koło domu nie mam co prawda bardzo daleko, ale potem od przystanku do przychodni jest spory kawałek, dla mnie w takiej sytuacji zdrowotnej nie jest to zbyt komfortowe. Dobrze, że istnieje Uber, który jest nieco tańszy niż normalna taksówka, ale wczoraj miałam z nimi niemiły incydent, po prostu zobaczyłam na telefonie, że auto już na mnie czeka, ale zanim wyszłam z przychodni i odnalazłam taksówkę, która gdzieś za drzewami się skryła minęła chwila i już po niej mogłam tylko podziwiać dach odjeżdżającej taksówki, a w dodatku za niezgłoszenie się na czas potrącili mi z konta 10 zł, jako rekompensatę za niedokonaną usługę, Diabli mnie wzięli, bo zasadniczo taksówka powinna czekać na klienta 5 minut, (a tyle czasu na pewno nie minęło), tym bardziej, że koło Przychodni nie ma sporego ruchu i miała gdzie się zatrzymać i chwilę na klienta, czyli na mnie poczekać, ale co było robić, nawet nie próbowałam interweniować, zamówiłam nową taksówkę i już na wszelki wypadek na samym środku jezdni stałam, żeby mnie pani kierowca nie przegapiła, bo tym razem jechałam z bardzo sympatyczną panią Basią, która zapytana przeze mnie, czemu akurat ten zawód wykonuje wyjaśniła mi, że niestety jej poprzedni interes w związku z koronawirusem podupadł i musiała się przebranżowić.
Rozmawiałam wczoraj o tym z Magdą, okazuje się, że są firmy, których właściciele rzeczywiście taką pomoc post korono-wirusową od państwa otrzymali, ale jednak wiele osób, zwłaszcza tych młodych, musiało podjąć całkiem nowe wyzwania, bo tak jak owa młoda pani mi powiedziała, żyć jakoś trzeba, rachunki trzeba spłacać, czyli trzeba coś zmienić, by na lodzie nie pozostać. Ot, życie.

Wczoraj późnym wieczorem przeszła nad Krakowem burza.
Trochę dudniło, więc na wszelki wypadek wyłączyłam wszystkie moje przekaźniki z prądu, ale tak właściwie to bardziej tylko postraszyło, bo burza trwała raczej krótko, chociaż przed nią Sms-em RCB przestrzegało.
Fakt, opady były bardzo obfite, nie cochałabym raczej wtedy na ulicy się znaleźć, ale potem wszystko się uspokoiło, a dzisiaj wstał nieco ponury dzionek, może potem się przejaśni? Już słonko się namyśla zza chmurki wyjść, ale jest lekki chłodny wietrzyk i bardzo dobrze, bo zdecydowanie taki upał jaki był wczoraj nie jest wskazany, szczególnie dla osoby z chorobowymi przypadłościami jakie ja mam

Milutkiej środy

30 stopni w cieniu

No i nadeszła ta wyczekiwana (ale tylko przez niektórych) kanikuła.
Na termometrach w całej Polsce około 30 stopni, gdzieniegdzie nawet więcej.
Jednym słowem…gorąco!!!!
W polityce również, bo jeszcze nie zaprzysięgli staro – nowego prezydenta a PIS już rogi wyciągnął i rządzi.
Kochani! Czeka nas następne 30 – 40 lat kaczego komunizmu, który okaże się jeszcze gorszy, niż ten poprzedni jedynie słuszny system, którego jak nam, się tylko wydawało pozbyliśmy się na zawsze.
Niestety nie został on wyplewiony do końca, nasiona zła pozostały i teraz nie tylko kiełkują, a jeszcze groźniej rozprzestrzeniają się w naszej polskiej rzeczywistości, co raz mocniej macki swoje wysuwają i oblepiają nimi wszystko co w około się im natrafia.
Dokładna indoktrynacja szkolnej młodzieży, która ma w założeniu wychować przyszłych Prawdziwych Polaków, jako dziwnie mi się z Koreą Północną kojarzy.
A będziesz niepokorny, to majątek ci rekwirują, a ciebie i twoją rodzinę do ciupy wsadzą i już spokój będzie.
Oj cienko wszyscy będziemy KWAKAĆ, cienko i to dzięki niektórym durnym Polakom, którym tez do uszów się naleje.
Moje pytanie: czy może być bardziej durny naród niż ten, który radośnie klaskając w łapki do samozagłady prowadzi???
Mamy Koreę Północną, Białoruś, Węgry, Turcję, teraz my do nich dołączamy!!! Wszędzie tam rządzi jednostka, której wydaje się, że jest najmądrzejszym na świecie człowiekiem i który wie jak uszczęśliwiać naród. Tylko to bzdura. Pod tymi wzniosłymi hasłami przebija jedno najważniejsze „Stłamsić ludzi, wmówić im, że są nikim i na tym zwoje bogactwo budować”.
Taka jest prawda
I dopóki ta zniewolona część Polaków tego nie zrozumie, dopóty damy się niszczyć moralnie i materialnie i psychicznie.
Ja już jestem starszą osobą, przede mną może jeszcze 10 lat życia, może mniej, może więcej, ale żal mi tych wszystkich, którzy teraz wchodzą w to dorosłe a już zepsute życie.
Ale jest szansa, może właśnie ci młodzi potrafią Polskę na normalna zmienić, może jeszcze Kacza grupa nie da rady całkowicie im mózgi wypalić???

Wróćmy do tej przyjemniejszej części rzeczywistości. Słonko, pewnie nie każdy go lubi na tyle, by smażyć się na plaży , co zresztą jest niezdrowe dla naszego ciała, ale każdy lubi, gdy jest ciepło, zawsze przecież gdzieś w cieniu schować się można.
Dzisiaj przede mną rozmowa z lekarzem pierwszego kontaktu tak zwana tele porada, wymyślona w epoce koronawirusa, a potem……
Po pracy pewno znów w Parku sobie posiedzę, ta moja ulubiona ławeczka w cieniu już na mnie czeka.
Byleby tylko brzuszek za bardzo nie przeszkadzał

Miłego wtorku

Był sobie wpis i…

……przyszła AMBRA i go zjadła!!!!!!
Wpis był dosyć długi, już nie do odtworzenia, więc nawet tego się nie podejmuję, tym bardziej, że mało już czasu przede mną, zaraz do pracy wyruszam.
Pisałam w nim o swoich wątpliwościach dotyczących mego wyjazdu do sanatorium, wciąż rozpatruję za i przeciw i wciąż nie wiem, jakie podjąć kroki, tym bardziej, że akurat mój brzuch znów ze mną walczy (a może to ja z nim walczę?????), co zrobię z takimi przypadłościami w Sanatorium?
Tam są co prawda lekarze, ale od balneologii a nie od mojego brzucha,
Mam już dosyć, od środy walczę i walczę, nie wiem, co tam usiadło w tych moich kiszeczkach, mam nadzieję, że nie ten, co do tyłu chodzi??
W środę jestem umówiona na test koronacyjny, muszę go na wszelki wypadek zrobić, zastanawiam się tylko, skoro test opłacony jest przez NFZ dla przyszłych kuracjuszy, to jeżeli nie pojadę, będę musiała zwrócić 600 zł za jego wykonanie?
Darka dzisiaj ma mi załatwić zaświadczenie u lekarza rodzinnego, że stanowczo wymagam osobnego pokoju (chrapanie, bezsenność i związane z tym nocne łażenie. oraz ciągłe problemy brzuszne), ale nie wiem, czy to zadziała, pani pielęgniarka przekonywała mnie, że każdy takie zaświadczenie może sobie załatwić,
No cóż, wtedy po prostu uprzykrzę i sobie i mojej współmieszkance życie, bo jest, jak jest o tego nie potrafię zmienić, przypadłości pozostają.
To po co mam jechać????
Stan na dzisiaj? wiem, że nic nie wiem, w sumie z jednej strony czekałam 3 lata na to leczenie, zabiegi na pewno mi pomogą, ale tyle jest jeszcze przeciwności po drodze zawartych…. jeszcze mam tydzień na ostateczną decyzję, na razie robię czynności przygotowawcze: test, fryzjer, pedicure, zaświadczenie lekarskie …..
Miłego poniedziałku i naprawdę udanego tygodnia.
Pogoda? takie typowe polskie lato i dobrze, bo kanikuła dla ludzi spod polskich równoleżników nie jest wskazana. 🙂
Ale właśnie słonko za chmur wychynęło…… dobry znak

a dzisiaj pora na moją Kochaną Anię :-)

Dzień 26 lipca jest świętem Anny.
Prawda, że była piękną dziewczyną???
Moja Siostra Ania też była bardzo dobrą uczennicą, a Jej pasją była……..matematyka.
Co prawda nie wiem, jak można lubić matematykę, z którą ja zawsze byłam na bakier, ale ta nauka wyraźnie „wchodziła” mojej Siostrze do głowy.
Ania ukończyła prywatne Liceum im . Jóżefy Joteyko, też z doskonałym wynikiem, który pozwolił Jej starać się o indeks na Krakowskiej Akademii Medycznej. Co prawda trochę dziwne, że z tak ściśle matematycznym zainteresowaniem, nie poszła na jakieś studia techniczne, ale widać, że zadecydowała, że chce iść w ślady swojego Taty i swojego Brata.
Widać to była taka medyczna rodzinna tradycja lekarska, z której ja co prawda się wycofałam, chociaż też pierwotnie na studia medyczne się wybierałam, ale w sumie zadowoliłam się jakby nie było też medycznym kierunkiem, bo zostałam technikiem elektrobiologii. Czy żałowałam? Może trochę. bo jednak lekarz wyższym prestiżem się cieszy, niż jakiś tam technik rtg, ale przynajmniej pracowałam w zawodzie, który w sumie lubiłam (i nadal lubię) i który spełniał moje życiowe inspiracje.
Bo najważniejsze jest to, by robić w życiu właśnie to, co się lubi.
Ale nie o sobie miałam tu pisać, tylko o Ani.
Jaka była Ania? Mimo, że w sumie życie ją nie rozpieszczało, zawsze była pogodna i bardzo uczynna, a pacjenci wprost Ją uwielbiali. Pracowała jako lekarz Rodzinny w kilku kolejnych Przychodniach, ale wszędzie zawsze miała bardzo dobrą opinię, ponieważ nie tylko była bardzo oddana swoim pacjentom. ale rzeczywiście odznaczała się wielką wiedzą i wspaniałą medyczna intuicją, a to są przecież najważniejsze lekarskie cechy.
A dlaczego napisałam, że życie Ja nie rozpieszczało. Niestety Jej pierwsze małżeństwo nie należało do bardzo udanych, ale na pewno była bardzo kochającą matką, wręcz nawet powiedziałabym matką – kwoką dla dzieci z tego związku zrodzonych, czyli dla Marcina i dla Magdy.
Ania bardzo ciężko pracowała, prócz pracy w przychodni, podejmowała dyżury w Stacji Pogotowia Ratunkowego, tylko po to, by Jej dzieciom nie zabrakło przysłowiowego ptasiego mleczka.
Potem poznała Adama, z którym wstąpiła w związek małżeński, a z niego narodził się Maciek. Różnica pomiędzy Maćkiem a starszym rodzeństwem była dosyć spora, około 10 lat, ale zawsze jakoś się dogadywali.
Tu niestety szczęście Ani się zaczynało kruszyć, przyszła straszna immunologiczna choroba, która na długie 10 miesięcy umieściła Ją w szpitalu, najpierw w Krakowie, a potem w Instytucie Reumatologii w Warszawie. To nie był jedyny cios dla Ani, bo własnie w tym samym czasie zmarł nasz Kochany Tatuś, bardzo silna podpora psychiczna dla mojej Siostry, a Ania w związku ze swoją chorobą nawet nie mogła uczestniczyć w Jego pogrzebie, bardzo to był smutny fakt dla mojej Siostry, bardzo silnie to przeżyła, że nie miała okazji pożegnać się z Ukochanym Tatą.
Potem jakoś moja Siostra bardzo się zmobilizowała i mimo nie do końca dobrych wyników, powróciła do pracy i nadal była najwspanialszą matką dla swojego potomstwa, zawsze służyła im swoją pomocą, swoja dobrą, mądra radą.
Ale choroba niestety nie dała całkowicie o sobie zapomnieć i po paru latach znów ostro do Niej powróciła i znów zaczynał się dla Niej okres leczenia szpitalnego , przeplatany normalnym życiem, o które zawsze tak starannie zabiegała, znów była wspaniałą matką i doskonałym lekarzem, mimo, że choroba wciąż powracała, a dla mnie zawsze była najwspanialszą Siostrą,
Mimo, że nas dzieliło tylko 7 lat, ale zawsze miałam w niej przyjaciółkę, do której mogłam się w kłopotach zwrócić, w sumie można powiedzieć, że zawsze mi matkowała, bo jak wiecie. Kochana Mamusię straciłam w młodym wieku. Zresztą przez długie, ponad 50 letnie życie mieszkałyśmy razem na ul Smoleńsk i wydawałoby się, że tak już będzie zawsze.
Niestety potem Ania wyprowadziła się z Rodziną do Modlnicy, a ja pozostałam na starym mieszkaniu.
Pewnie, że Ania proponowała mi, żebym razem z Nią zamieszkała w Modlnicy. ale z kilku powodów podjęłam decyzję, nie, ja tu, na swoim starym mieszkaniu zostaję. Po prostu nie bardzo widziałam się w wiejskim klimacie, a poza tym konieczność dojazdów na dyżury do pracy też brałam pod uwagę podejmując taką, a nie inną decyzję
Oj jak było bardzo pusto i smutno gdy Ania, Adam, Maciek, Ela i Dziewczynki, czyli Daria i Wika wyprowadziły się ze Smoleńsk.
Zostałam sama w olbrzymim mieszkaniu, które jeszcze do niedawna tętniło życiem i tak było prawie przez rok, gdyby nie to, że moja Siostra wymyśliła, że najlepiej dla mnie będzie, gdy Monika z Tomkiem i z dziećmi wprowadzi się na Smoleńsk – znów dom, zaczął żyć swoim nowym życiem.
Ale jedno jest ważne, Ania bardzo kochała ten swój nowy dom i często powtarzała mi te słowa „Ewa, jestem taka tu szczęśliwa”
Czy tęskniłam za Anią? Przyznaję, bardzo, mimo, że spotykałyśmy się w pracy na Żabińcu i mimo moich bardzo częstych wizyt w Modlnicy, gdzie zawsze czułam się jak w swoim domu, wszak tam pojechały wszystkie stare meble stojące ongiś na Smoleńsk. a wraz z nimi powędrował cały ten klimat z moich dziecinnych lat, wszystkie pamiątki, które były mi drogie.
No i przede wszystkim zawsze długo rozmawiałyśmy codziennie przez telefon, relacjonując, co której z nas się zdarzyło, o czym myśli, o czym marzy. Jakoś z wielkim sentymentem szczególnie wspominam te wieczorne rozmowy, które Ania zawsze kończyła tymi samymi słowami : „no to idź spać” – jak bardzo chciałabym je jeszcze usłyszeć.
Jeszcze wspominam ten nasz wspólny pobyt w Sanatorium w Busku, gdzie znów choroba do Niej się przyplątała, a Ania, mimo zaleceń lekarskich, nie chciała wcześniej wracać do Krakowa, żebym nie pozostała tam sama.
Żałuję, może trzeba było się jednak uprzeć i powrócić już po kilku dniach razem z Nią do Krakowa, może ta choroba nie zdążyłaby się tak szybko rozwinąć???
Pamiętam, że obie kupiłyśmy w Busku kijki do nord walku, niestety nigdy Ania z nich nie zdążyła skorzystać.
Zaraz po powrocie do Krakowa przyplątało się do Ani zapalenie płuc, a po nim jeszcze kilka schorzeń zaczynało dawać o sobie znać, w sumie był to taki stopniowy nawrót tej choroby immunologicznej sprzed lat, niestety w bardziej zjadliwej postaci i mimo wielokrotnego leczenia szpitalnego, w sumie po niecałych dwóch latach od naszego wspólnego pobytu w Busku, nadszedł ten smutny dla nas dzień 10 czerwca 2009 roku, gdy Ania cichutko odeszła sobie od nas na zawsze.
Byłam tam w szpitalu, gdy jeszcze cieplutka leżała na szpitalnym łóżku na Intensywnej Terapii, spokojna. uśmiechnięta. pogodzona z losem, miałam wtedy wrażenie, że Ona jest szczęśliwa, bo spotkała się już z Rodzicami i z Rodzeństwem, z Kasią i z Krzysztofem .
Ale łzy w oczach mi się zakręciły, gdy przypomniałam sobie , że kilka dni wcześniej, gdy odwiedziłam Ją w Szpitalu, a Ona już nie mogła mówić, leżała na tym szpitalnym łożu i starała mi się oczami przekazać, że Ona wie, że już umiera i tymi oczami mnie prosiła „zaopiekuj się moją Rodziną, bądź zawsze razem z nimi i pilnuj, by im się krzywda nie działa”
Niesamowita była ta nasza ostatnia rozmowa bez słów, ale wiem, że Ona wiedziała, że zrozumiałam to Jej ostatnie już przesłanie.
Smutne to moje dzisiejsze wspomnienie, bo wiele złych chwil, chorób się przewijało w tym Jej życiu, ale były i te miłe, jak te wspólne wakacje, które Ona spędzała w przyczepie a ja pod namiotem niedaleko Wałcza. Mieszkałyśmy wtedy na takim półwyspie nad jeziorem i codziennie rano obowiązkowo odbywałyśmy długa kąpiel w jeziorze, potem, gdy słońce już było wysoko, Ona musiała uciekać do cienia, bo Jej choroba nie pozwalała na kontakt ze słonecznymi promieniami.
Również i dwa tygodnie spędziłyśmy na polu namiotowym w Ustroniu Morskim, ale niestety zła pogoda pokrzyżowała nasze szyki,szczególnie moje, bo namiot, w którym mieszkałam permanentnie przeciekał. ciągle budziłam się rano do cna przemoczona, w wszystkie ciuchy i buty ociekały wodą. Och, jak ja zazdrościłam wtedy tym wszystkim letnikom, którzy mieszkali w Domach wczasowych, a nie na polu namiotowym !!!
Ostatnie takie długie wspólne wakacje spędziłyśmy wraz z Anią i Rodzinką w Borach Tucholskich, gdzie mieszkali teściowe Magdy.
Pamiętam tę małą Kamilkę, córkę Magdy, która jeżdżąc na drzwiach furtki wołała głośno: „Babciu obudź się, ja już wstałam”,
To były czasy, gdy mięso było trudno dostępne i moja Siostra w Tucholi wynalazła Tanią Jatkę i tam zaopatrywała nas w spore ilości łatwo dostępnego mięsa, które potem na palnikach w wielkich garach gotowała, by nikomu nie zabrakło jadła. To miało jednak swój specyficzny urok.
Ale Ona zawsze przede wszystkim dbała o rodzinę, to było zawsze jej priorytetom w życiu.
A dzisiaj patrzę na zdjęcie, które wisi u mnie w pokoju na ścianie, a na nim widzę tę uśmiechniętą twarz mojej Siostry. która tak życzliwie na mnie spogląda, jakby chciała powiedzieć ” nie martw się, ja tu koło Ciebie jestem i czuwam”.
Czasami sobie rozmawiam z Jej portretem, bo wiem, że Ona tam rzeczywiście jest, a dzisiaj, w Dniu Jej Imienin szczególnie do Niej się uśmiecham, Aneczko moja Kochana!!!!!!
Pewnie, że wolałabym, żeby nie tylko zdjęcie ze ściany do mnie dzisiaj „przemawiało”, wolałabym mieć żywą i radosną Anię koło siebie, niestety taka jest ta dzisiejsza rzeczywistość, że mimo, że Ją mam na wyciągniecie ręki, jednak jest ona daleko ode mnie…………
No takie Rodzinne wspomnienia i wczoraj i dzisiaj mnie naszły w związku z Imieninami najpierw mojego Brata, teraz mojej Siostry.
Przypominam sobie, że 25 lipca razem z Anią schodziłyśmy dwa piętra niżej, by złożyć życzenia Krzysztofowi, a na drugi dzień Krzysztof przychodził do nas na II piętro, by złożyć życzenia imieninowe Ani.
Fajne to w sumie było, a ja się tak zastanawiałam, co by było, gdybym miała na imię Krystyna, która obchodzi imieniny 24 lipca ???
Wtedy całe Rodzeństwo obchodziło by takie trzydniowe imieninowe Święto, byłoby jeszcze bardziej zabawnie.

Ale nie tylko o mojej Siostrze dzisiaj myślę.
Wszystkim Solenizantkom Aniom, a szczególnie Ani 19 w Dniu Imienin składam życzenia dużo zdrowia, pomyślności, wiele szczęścia i radości, pogoda ducha i ludzkiej życzliwości, wiele na codzień miłości. a także nadziei na naprawdę lepsze jutro

Wspaniałej i słonecznej niedzieli dla Wszystkich 🙂

Bardzo, ale to bardzo spóźniony dzisiaj blog

Ale jestem wytłumaczona, znów miałam swoje chorobowe perypetie i ciężko mi się było zebrać.
Ale jednak musiałam się troszkę zmobilizować, bo:
Ten przystojny młodzieniec na zdjęciu to mój Brat Krzysztof.
To zdjęcie z rodzinnego Lamusa wyciągnięte, robione było w 1954 roku, gdy mój Brat miał 14 lat, a przed nim było jeszcze piękne, niestety niezbyt długie życie, chore serce pozwoliło Mu przeżyć tylko 65 lat, to naprawdę nie długo.
Krzysztof był zawsze bardzo pilnym uczniem, był bardzo pracowity i systematyczny, dlatego skończył najlepsze Liceum Krakowskie w Krakowie tzw. Nowodworka,
Pamiętam z tamtych czasów takie epizody, gdy wraz z moja Mamusią chodziłyśmy do licealnej stołówki i w ramach Komitetu Rodzicielskiego przygotowywałyśmy dla uczniów kanapki. a dokładnie buły z kiełbasą lub szynką i jakąś zieleniną i potem czekałyśmy, gdy wśród tej młodzieży pojawiał się mój Brat, och jak go zawsze z niecierpliwością wyczekiwałam.
Każdy z uczniów dostawał bułkę i kubek herbaty, a potem znów wracali do swojej klasy na dalsze nauki, a mu z Mamą po szybkim posprzątaniu niewielkiej pakamery, która za stołówkę robiła, wracałyśmy do domu.
Jak już pisałam Krzysztof był naprawdę wspaniałym uczniem, dlatego skończył Nowodworka z wyróżnieniem i mógł się starać o start na Studia Medyczne w Krakowskiej Akademii.
Podczas egzaminów wstępnych poznał Zosię, swoją przyszłą żonę, która wzięła go pierwotnie nawet za asystenta, jako, że Krzysztof wyglądał o wiele poważniej, niż jego wiek na to wskazywał.
Krzysztofowi też Zosia wpadła w oko i od pierwszego wejrzenia w niej się zakochał, nawet nie przeszkadzało mu to, że ona nie mieszka w samym Krakowie, że musi dojeżdżać, sam chętnie odwiedzał ją w jej rodzinnym domu, gdzie zawsze był mile witany.
Tylko Tamtamama, czyli Babcia Krzysztofa, była nieco przerażona, gdy ktoś dla żartu powiedział jej, że od dworca do domu Zosi trzeba iść przez las, ona bardzo się o swego wnuka bała i zawsze go przestrzegła przed niebezpieczeństwem, które na niego rzekomo w tym lesie mogło czekać, ale odetchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się, że to był tylko żart, że tam nie ma żadnego lasu, ani żadnych wilków.
W każdym bądź razie przez cały czas Studiów Zosia i Krzysztof trzymali się już razem i obydwoje szczęśliwie studia medyczne skończyli, z tym, że Krzysztof za znakomite wyniki w nauce otrzymał wyróżnienie – czerwony indeks.
Po studiach wzięli ślub w starym drewnianym wiejskim Kościółku, (potem, kilka lat później ten Kościółek niestety spłonął) pamiętam ten dzień, gdy w pięknej różowej sukience i w kokardzie na głowie tańczyłam na ich weselu, miałam tedy zaledwie 14 lat i byłam bardzo dumna, ze byłam druhną Zosi.
A potem już wszyscy zamieszkaliśmy razem na Smoleńsk.
Z tego okresu wspominam jeszcze ich pierwsze wspólne Boże Narodzenie, jedna duża choinka stała w jadalni, a ich mała choineczka ubrana w grzybki muchomorki stała w ich pokoju. Śliczna była ta mała ich choineczka, taka urokliwa, romantyczna…..
W tym mieszkaniu na Smoleńsk przyszła na świat trójka ich dzieci: Monika, Michał i Łukasz, potem przeprowadzili się do własnego mieszkania, ,umieszczonego na sąsiedniej ulicy i tam na świat przyszła jeszcze Basia i Emil.
Mieli bardzo udane życie, mimo, że Zosia po bardzo ciężkim wypadku (potrącił ją motocykl) dosyć długo do zdrowia wracała, ale też nie osiadła na laurach, ten czas, gdy była uziemiona w łóżku, poświęciła na naukę języków i przygotowywała się do specjalizacji z radiologii – dzielna dziewczyna .
Obydwoje i Krzysztof i Zosia zrobili oba stopnie specjalizacji z radiologii i podjęli pracę. Krzysztof w Klinice Radiologicznej, tam go odwiedzałam, gdy był na dyżurach). a potem w Klinice Gastroenterologicznej, gdzie został Kierownikiem Pracowni Rtg, a Zosia jako radiolog pracowała w Instytucie Pediatrii w Krakowie , a potem też została tam Kierownikiem pracowni Rtg.
I tak im się dobrze żyło, po kolei doczekiwali się wnuków, ale mimo, że mieszkali już w innej dzielnicy zawsze bardzo rodzinnie obchodzone były wszystkie wspólne święta i inne rodzinne uroczystości.
Aż przyszedł ten straszny dzień 11.08.2005 roku, gdy po bardzo poważnej operacji serca mój Brat już się nie obudził.
To była dla całej naszej Rodziny straszna tragedia, długo nie mogliśmy się z tym bolesnym losem pogodzić, przecież on miał dopiero 65 lat, jeszcze mógł żyć, mógł nadal opiekować się swoim stadkiem, które tak bardzo kochał.
Los jest jednak czasami naprawdę okrutny i zabiera ludzi jeszcze w pełni życia, mój Tata miał 68 lat gdy zmarł, a moja sistra też wcześnie w wieku 68 lat zmarła.
Teraz, gdy mi już stuknęła siedemdziesiątka, dokładnie to widzę, jak bardzo dla nich los był niesprawiedliwy, tym bardziej, że każdy z nich, zarówno mój Tata i Mój Brat i moja Siostra byli naprawdę dobrymi, uczynnymi ludźmi, tak bardzo z rodzona byli powiązani i tak bardzo Rodzina Ich potrzebowała….
Z takich moich dziecinnych wspomnień o Krzysztofie przychodzą mi w pamięci kołysanki. którymi mnie usypiał i te nieszczęsne próby wytłumaczenia mi zadań z matematyki, co przeważnie kończyło się jego okrzykami „jesteś tuman” i waleniem mnie książką po łbie, jakby wierzył, że w ten sposób wiedza wejdzie mi do głowy.
Gdy Krzysztof i Ania byli jeszcze dziećmi często odwiedzali swoja kuzynkę Marysię, która mieszkała w tej samej kamienicy co nasza rodzina i wtedy w rodzinie modna była taka rodzinna piosenka : „idzie Pajtuś, idzie Ania do Marysi na śniadania” Oczywiście owym Pajtkiem był Krzysztof, bo tak czule moi rodzice nazywali swojego małego synka.
Czas mija, wszystko to już historia, ale o niej dzisiaj własnie w swoim blogu wspominam, bo dzisiaj jest święto – Imieniny Krzysztofa.
Szkoda, że dzisiaj nie mogę do Niego iść z kwiatami, przytulić się do niego, ale zawsze mogę powiedzieć :
KOCHAM CIĘ KRZYSIU i NIGDY I TOBIE NIE ZAPOMNĘ !!!!!!!

Trochę tak, trochę nie !!

Dzisiaj wstał pięknie słoneczny dzionek, więc i mój humorek nieco się rozchmurzył.
Od razu mówię: wczoraj miałam zły dzionek, bo głównie brzuszek mój zastrajkował, a trudno wtedy o dobry humor. Co prawda powinnam się do tego przyzwyczaić, bo co jakiś czas mam taką „rewolucję” i to bez żadnego ważnego powodu. Co prawda dwa dni temu były u mnie na obiadku moje Dziewczyny, ale wszystko było świeże i smaczne, żadna z nich nie narzekała na jakieś kłopoty, nie, to tylko mój brzuch po tej operacji takie figle płata.
No a co jeszcze u mnie?
No własnie, trochę dobrze, trochę nie, mianowicie ciągle biję się z myślami , co zrobić z tym moim wyjazdem do sanatorium, wszak to już niedługo, 4 sierpnia.
I tak pół dnia jestem zdecydowanie na nie, gotowa odesłać skierowanie do NFZ, a potem przychodzi mi myśl taka, a może jednak spróbować???
Na pewno na plus jest to, że Kochana Darka zobowiązała się mnie zawieść autem na miejsce, no i potem oczywiście odebrać, co niweczy wszystkie moje obawy dotyczące podróży.
Ale są i inne obawy: przede wszystkim turnus będzie trwał strasznie długo, bo aż trzy tygodnie, nie wiem, czy tyle tam wytrzymam.
Wiem, jestem nieco zdziwaczała, ale w moim wieku to chyba jest normalne.
Nie wyobrażam sobie, żebym musiała z kimś w pokoju mieszkać, te czasy, gdy byłam taka towarzyska już dawno minęły, stanowczo wybieram teraz samotność, a spotkania towarzyskie od czasu do czasu i to z osobami, które chcę spotykać!!! Ot takie dziwactwa starszej pani!.!!!!
Poza tym, nie dość, że chrapię (a to zawsze każdej mojej współmieszkance bardzo przeszkadzało) to jeszcze mam takie dziwne, na wpół przespane noce, albo zasypiam o 4 rano, a jeżeli nawet uda mi się zasnąć koło północy, wtedy około 4 rano się budzę, łażę po całym mieszkaniu, złoszczę się, że nie mogę spać, albo, że mi tam coś dokucza, a to ręka, a to kolanko, a to brzuszek, włączam radio (czasami TV), kto z taką marudą w pokoju przez ten długi czas wytrzyma???
A warunki mieszkaniowe są dla mnie akurat bardzo ważnym problemem, bo w takich NFZ-owskich sanatoriach nie można grymasić, marudzić, dostanę np. pokój na trzecim piętrze, bez widny i jak ja z tym chorym kolankiem będę się tam wspinała w dodatku kilka razy dziennie?????
Pewnie, że nie mogę z góry zakładać, że wszystko będzie beee, ale jak tak rzeczywiście będzie??????
No a ta dobra strona wyjazdu to przede wszystkim to, że zmienię ten „wspaniale smogowy” krakowski klimat na naprawdę dobre i zdrowe powietrze, wszak to kurort, więc tam żadnych smogów i smrodków nie uświadczę. Najwyższa pora opuścić Kraków, bo prócz tygodniowego pobytu w zeszłym roku w Wiśle, Krakowa przez wiele lat nie opuszczałam, no może do Modlnicy jeździłam, ale w sumie to też prawie Kraków.
Więc takie oczyszczenie płuc też by mi się przydało!!
No i wreszcie będę miała dostęp do jakichś zabiegów. przynajmniej mam nadzieję, że troszkę mi podreperują to moje schorowane kolanko, albo zrobią kilka masażu kręgosłupa lędźwiowego i szyjnego i będzie mi się lepiej żyło, nawet gdy na większość zabiegów będę musiała dochodzić do Łazienek. Ale na cuda i tak nie liczę – te zmiany są już za bardzo zaawansowane dopiero w przyszłości dr Glinka skutecznie je „wyleczy” 🙂
Tak więc na 10- 11 dni przed moim ewentualnym wyjazdem do Sanatorium wiem, że nic nie wiem.
Ale na wszelki wypadek w środę pojadę zrobić sobie ten test na Koronawirusa, bo gdyby mi się jednak tak uwidziało jechać?????
Z tym testem też są hece, już zatelefonowałam do jednej z dwóch wybranej placówki w Krakowie, które te badania robią i okazało się, że wcale nie muszę się zapisywać na termin, mogę przyjechać tam 29 lub 30 lipca (na mniej niż 6 dni przed wyjazdem) i ustawić się w podobno długiej kolejce. tak by zmieścić się w przedziale godzinowym 11 – 13, bo o 13 panie zamykają budę i idą do domu, nie patrząc ile osób jeszcze czeka w kolejce.
A potem wynik tego testu posyłają do placówki, czyli do sanatorium, w którym będę się leczyć, a oni z kolei mnie informują, jak ten test o mnie się wyraził- ujemnie, czy dodatnio.
Już jestem wciągnięta na listę przyszłych kuracjuszy w Sanatorium Koga, wiec mnie tam łatwo odnajdą, tam wyślą mój wynik.
Czyli nawet jeżeli ja zdecyduję się na wyjazd jeszcze test musi mi na to pozwolić, chociaż nie mam wątpliwości, że jestem negatywna, no bo niby gdzie mogłabym tego wirusa napotkać – w parku?????
Czyli wyciągam z tego jeden wniosek: zdaję się na wybór losu, co mi przyniesie, to dokonam, ale zawsze mam wyjście awaryjne.
Sprawę pozostawiam nadal otwartą, a przede mną weekend, podobno słoneczny, więc może uda mi się kilka godzin w Parku spędzić, o ile mój brzuszek na to mi zezwoli, na razie nadal jest z tym różnie.
A w sumie jaka to różnica : Park Krakowski, czy Uzdrowiskowy Park w Kudowej Zdroju???

No to powodzenia na weekend, słonka i nie przejmujmy się polityką, ona jest taka, jaka jest, czyli do czterech liter.
Jedyna nadzieja to to, że PIS znów wysoko nos zadarł, w jeszcze większą butę niż dotąd popadł, więc może to będzie początek ich końca?
Tym bardziej, że już nie da się ukryć, ze w Zjednoczonej Prawicy bardzo trzeszczy, a Pis bez przystawek nie utrzyma się na powierzchni, chociażby bardzo łapkami przebierało

Miłego piątku

Dzisiaj aż dwie róże

Oczywiście ta jest środowa, dla Uleczki, z wielkimi pozdrowieniami z Krakowa, Mam nadzieję Ulka, że nadal cieszysz się wspaniałą pogodą, bo jak obserwuję prognozy pogody również i dla Poznania, widzę, że lato tam nawet dopisuje. I bardzo dobrze, niech to lato Uleczko trwa jak najdłużej, nawet i rzez cały rok, wcale bym się nie obraziła, gdyby nie było zimy, ani zimnej jesieni, a wiosna i lato trwałyby w nieskończoność.
Ale marzycielka ze mnie Uleczku co?
Całuski z Krakowa dla Ciebie, Magdy i uściski łapek dla Żaby.

Druga róża dla mojej Magdusi, w dniu Jej Imienin, też piękna, czerwona, pełna miłości, na którą Ona szczególnie zasługuje – niech się Tobie Magdusiu zawsze wszystko po Twojej myśli udaje.

Nie wiem, czy Agrafka i Magda Italiana dzisiaj też obchodzą imieniny, jeżeli tak, to też składam im serdeczne z tej okazji życzenia, albo co najmniej posyłam im swoje pozdrowienia, jeżeli okazałoby się, że imieniny obchodzą w innym dniu.
A tak w ogóle. to pozdrawiam dzisiaj wszystkie Magdy, bo to są naprawdę Fajne Dziewczyny!!!

A jest jeszcze dzisiaj jedna fotka w moim blogu, związana z ważnym dla mnie wydarzeniem

Mianowicie:








HURRA, po blisko trzech latach oczekiwania przydzielono mi wreszcie leczenie sanatoryjne w Kudowie Zdrój.
No i nie wiem, czy mam się cieszyć, czy nie?
Bo w sumie termin jest wręcz fantastyczny, sam środek lata, bo turnus rozpoczyna się 4 sierpnia, czyli trafiłam w sam środek lata.
Chyba jestem dzieckiem szczęścia, bo i przydzielona okolica jest wprost prześliczna.
Wiem, bo już bywałam w Dolinie Kłodzkiej ma sanatoryjnym leczeniu, a to w Dusznikach Zdrój, w Lądku Zdroju i w prześlicznej Polanicy,
Och jak Polanica mi się podobała, miała w sobie coś z uroku Krynicy Górskiej.
Ale są również pewne moje obawy.
Pierwsze to odległość od Krakowa. W tamtych rejonach byłam wiele lat temu, gdy jeszcze byłam piękna i młoda i podroż pociągiem nawet z przesiadkami, nie sprawiała mi kłopotów. Po prostu, wbrew radom Maryli Rodowicz, jednak zadbałam o bagaż , bo brałam walizkę (oczywiście pełną ciuchów), wsiadałam w pociąg, o bilet rzeczywiście dbać nie musiałam, bo pracowałam wtedy w Szpitalu Kolejowym i w związku z tym miałam legitymację uprawniającą mnie do bezpłatnych przejazdów PKP i….. po podróży……. witaj Perło Zdrowia!!!!
Teraz już wiek nie ten, więc i podroż będzie bardziej męcząca, ale jednak z podróży pociągiem tym razem będę musiała zrezygnować, bo 2-3 przesiadki, które by na mnie czekały, wyraźnie mnie przerażają.
Na całe szczęście są busy, wsiadam na Dworcu Autobusowym w Krakowie i wysiadam na Dworcu Autobusowym w Kudowej.
Tylko….. podróż będzie jednak trwała kilka godzin, co oznacza kłopoty z moim kręgosłupem i z moimi kolanami, zwłaszcza tym lewym bardzo już chorym kolanem, nie wiem, jak ja po takim przymusowym długim siedzeniu w autobusie będę potem egzystowała, w pociągu zawsze jest możliwość wyjścia chociażby na moment na korytarz,czyli jest możliwość wyprostowania tego bolesnego kolana ( i kręgosłupa też!).
No cóż, chyba będę musiała podwójna dawkę Nimesilu wypić przed podróżą, jedną saszetkę dzień wcześniej, wieczór., druga rano, w dniu wyjazdu.
Ale przyznam, że podroż mnie przeraża, a tu jeszcze po tych trzech tygodniach trzeba będzie znów odbyć podobna podroż powrotną – koszmar.
Gdyby tak przydzielili mi to sanatorium gdzieś bliżej, np w Busku, w Krynicy, Szczawnicy czy w Ustroniu, ale tym górskim, a nie morskim, miałabym bliżej, a o mogłabym kogoś z Rodziny poprosić o podwózkę.
A tak kto mnie będzie woził tam i z powrotem tyle kilometrów, zwłaszcza, że taka osoba musiałaby cztery razy tę trasę pokonać, dwa razy Kraków Kudowa i dwa razy powrót bezsens, nikt na to się nie zgodzi, mimo, że mnie kochają, a i ja nie mam śmiałości o to prosić.
Zresztą w takin Ustroniu są nowoczesne sanatoryjne i mieszka tam moja Koleżanka, która by mnie odwiedzała, a to sanatorium w Kudowej Koga, jak już sprawdzałam w internecie, to budynek pamiętający czasy Gierka.
Ale nie tylko to mnie przeraża. Przede wszystkim moje obawy dotyczą tej cholernej epidemii koronawirusa, który wcale odpuścić nie chce.
Schody zaczynają się już od samego początku, czyli będę musiała wykonać test na koronawirusa i nie wiem, jak to ma wyglądać, gdzie mianowicie taki test mam zrobić i kto za niego zapłaci. Podobno on ma być zrobiony na koszt NFZ, ale żadnych wytycznych w tym liście z NFZ nie dostałam, jest tylko skierowanie i kilka instrukcji, jaką dokumentację mam sobie przygotować, ale o teście nie było ani słowa wspomniane.
Muszę koniecznie zadzwonić do Siedziby NFZ, żeby się dokładnie dopytać, jak mam ten problem rozwiązać.
Ale to jeszcze nie wszystko. Rozmawiałam z Maćkiem, który wyraził pewne obawy związane ze sanatoryjnym leczeniem. Niby wdrażane są specjalne środki bezpieczeństwa, ale rzeczywiście nie można być do końca pewnym, czy te środki są na tyle bezpieczne, że zapewnią mi spokojne leczenie, bez możliwości zachorowania na koronawirusa. Przecież wystarczy tylko jedna osoba, żeby złapać to świństwo i mieć potem zdrowotne kłopoty, które w moim wieku różnie mogą się skończyć, nawet śmiertelnym zejściem.
Pewnie, że może być tak, jak mi Jacek powiedział, że zarazić mogę się również i w Biedronce, ale wiecie : STRZEŻONEGO PAN BÓG STRZEŻE, lepiej może nie warto ryzykować???
No to mam teraz problem. Muszę wykonać kilka telefonów, a potem wziąć kartkę, podzielić na dwie tabelki – plus i minus, czyli za i przeciw i wypisać swoje zastrzeżenia i swoje pozytywne myśli dotyczące tego ewentualnego mojego wyjazdu.
Czasu nie mam za wiele, więc decyzję jeszcze w tym tygodniu muszę podjąć, by potem mieć odpowiedni czas na przygotowania do wyjazdu.
Pewnie, że mogę poprosić o poradę parę mądrych ludzi w moim otoczeniu, ale i tak tę ostateczną decyzję będę musiała podjąć sama.
Tak więc dzisiaj czeka mnie ciekawy dzień telefonów i różnych konsultacji, a tak dobrze się zgadza, że dzisiaj z wizytą przychodzą do mnie moje Kochane Dziewczyny, czyli Oliwka i Darka, może one mi jakąś mądra myśl podrzucą?
Za parę dni Olka wraca do Anglii, gdzie nadal będzie pogłębiać swoją wiedzą na angielskiej Menadżerskiej Uczelni, a Darka też już niedługo powróci na Śląsk, aby podjąć już ostatnie medyczne nauki (za rok o tej porze będzie nowa pani doktor w rodzinie, zresztą nie ona jedna, bo jeszcze i Matylda też kończy w przyszłym roku medyczne studia, czyli będzie wysyp nowych lekarzy w naszej Rodzinie), więc zaprosiłam je na pożegnalny obiad, czyli na ulubioną przez Oliwkę zupę pomidorową, a na drugie zrobię zapiekankę makaronową z owocami.
Myślę, ze Dziewczynom mój obiadek będzie smakował, bo na deser jeszcze będą lody, prawdziwa rozpusta!!!!
Ale co tam, zanim po tej epidemii i śmiertelnym po niej zejściu, zawitam w bramie św Piotra, przynajmniej trochę zaszaleje i będę miała co w Niebie potem wspominać 🙂
Dzisiaj inny blog, niż ostatnio, zero polityki, chociaż byłoby o czym pisać, szczególnie po trochę problematycznym consensusie zawartym na unijnym szczycie budżetowym, bo Pis całkiem inaczej ten podział pieniędzy, a szczególe uzależnienie ich od praworządności widzi, niż pozostali, ale te moje przemyślenia o tej sprawie i paru jeszcze innych, oczywiście politycznych przemyśleniach, pozostawię sobie na później, na inne blogowe wpisy. Dzisiaj mój umysł zajęty jest właśnie głównie dylematem: jechać, czy nie jechać do tej Kudowy. no i oczywiście wizytą moich Miłych Gości.
Na razie lecę do garów, bo Dziewczyny niedługo już przyjdą i muszę mieć wszystko już przygotowane.
No to fantastycznej środy Wszystkim życzę 🙂

P.S. pierwsze „sanatoryjne” telefony już za mną, przynajmniej wiem co i jak, oraz gdzie, załatwić. ale o tym napiszę jutro w moim blogu.
W każdym bądź razie pierwszy krok w kierunku Sanatorium Koga w Kudowie Zdrój uczynione, przyszłość pokaże, co dalej 🙂