Dla mojej Księżniczki

 

Dla mojej Księżniczki Uli karoca pełna róż dzisiaj zajechała……..na takie bowiem ta Księżniczka zasługuje!!!
Witaj Uleczko w ostatnią środę miesiąca listopada. Co prawda w poprzednią środę wieszczyłam, że spotkamy się już w grudniu, coś oczywiście pokręciłam, pewnie karteczki w kalendarzu mi się posklejały………
Witam Cię zimowo, co prawda aktualnie śnieg nie pada, ale jest bardzo, bardzo zimno. Tylko na szczęście wiem, że Twoje serce jest gorące i przegna cały chłód precz, w szczególności w takim dniu, jakim jest nasza środa.
Wiem, że to też jest szczególny dzień dla Ciebie, bowiem Pan Kawusia obchodziłby  swoje kolejne Urodziny, przykro, że Go nie ma z Tobą, nie ma  Go pośród nas, ale pozostaje zawsze pamięć i  pozostają miłe wspomnienia.
Posyłam Ci  gorące całusy, niestety zabrakło słonecznych promyczków, na nie musimy jeszcze troszkę poczekać, ale gdy tylko się pojawią na niebie, szybciutko je pozbieram, wsadzę do koszyka i Super Expresem – Pendolino wyślę je Tobie do Poznania 🙂
Wszystkiego najlepszego na najbliższe dni Uleczko, bo zbliża się szybkim krokiem do nas świąteczny czas, miły i rodzinny, taki jak i Ty i ja lubimy najbardziej.
Aha! I nie zapomnij napisać list do św Mikołaja i wsadzić ten list za okno, na pewno ten przesympatyczny starszy Święty o Tobie nie zapomni, przecież zawsze jesteś taka grzeczna…….

Odebrałam wczoraj wreszcie swój nowy dowód osobisty – nie jest tak najgorzej, na szczęście zdjęcia są malutkie i niewiele na nich mnie widać.
Co prawda myślałam, że będę go miała już do końca swoich dni, bo podobno już w stosownym wieku nie trzeba było przedłużać tego dokumentu, ale tak podobno było, a może jednak nie jestem jeszcze taka bardzo wiekowa? Bo za 10 lat znów będę musiała tam wędrować i nowy dokument wyrabiać.
Ale co tam teraz już będę się tym  martwiła, mam przed sobą jeszcze przecież sporo czasu, no chyba żebym (odpukać w niemalowane drewno) gdzieś go zawieruszyła, zdarza się to przecież każdemu. Oby jednak nie.

Właśnie oglądam teraz w programie Kino Polska powtórkę z serialu „Dom”. Dobry, stary serial, pokazujący przekrój życia Warszawiaków od czasów wczesno – powojennych, aż po lata osiemdziesiąta.
Teraz właśnie jest w nim przedstawiony okres historii Polski w czasach bierutowskich,  właśnie powiadomili Polaków o śmierci Ojca Narodu Polskiego,  towarzysza Bolesława Bieruta i ukazano smutek, jaki miał rzekomo odbić się na obliczach wszystkich Polaków w tej „tragicznej” dla Polski chwili. Jakie to wszystko mylne, życie szło naprzód tak samo, jak i przed tym zdarzeniem, a ci, którzy manifestowali wielki smutek i wielkie przywiązanie do tego przywódcy po prostu udawali, bo tak było im wygodniej, bo taki stosunek przynosił im korzyści w osiąganiu dobrych stanowisk.
Jakoś dziwne skojarzenia z obecnymi czasami przywiodło mi to na myśl. Teraz też są tacy, którzy udają przywiązanie do dzisiejszej władzy, by czerpać swoje zyski materialne, oparte na dobrze osadzonych posadach, a w dodatku, żeby na nich się utrzymać, sieją propagandę, podobną, a może nawet i bardziej nachalną, niż ta, z okresu rządów komunistycznej partii w Polsce.
Tamten okres minął bezpowrotnie, został po prostu wykreślony grubą linią z naszej historii, chociaż są ludzie, którzy wciąż jeszcze do tamtych czasów powracają.
Może doczekamy się, że  i ta dzisiejsza polityka też będzie przekreślona i uznana za wrogą wszystkim Polakom? Oby tak się stało jak najszybciej.

Dzisiaj mamy ostatni dzień listopada, czyli można powiedzieć, że już mija trzy miesiące mojego mieszkania tutaj, na Szymanowskiego, a wydaje mi się, że mieszkam tu od zawsze. Nie tęsknie wcale za tamtym mieszkaniu, wszystkie wspomnienia zapakowałam przecież wraz ze swoimi meblami i przeniosłam je tutaj.
I jest mi z tym całkiem dobrze, no może brak mi, że właściwie wcale nie znam moich sąsiadów, może poza zdawkowym dzień dobry i jedną pomocą przy bezpiecznikach i przy wkręcaniu żarówki, nie mam z nimi żadnego kontaktu. Ale wcale mnie to nie dziwi, każdy ma przecież swoje życie, każdy zajęty jest swoimi sprawami i nie przejmuje się jakąś jedną starszą (nie da się tego ukryć) sąsiadką , może samotną, a może nie????
Dzisiaj właśnie przeczytałam w jakimś brukowcu wspomnienie o takiej starszej sąsiadce, którą wszyscy omijali wielkim łukiem, uznając ją za wścibską wampirzycę, która się na siłę czepia sąsiadów. A ona była tylko bardzo samotna, chciała z kimś porozmawiać, chciała, by ktoś do niej się uśmiechnął…
Tak źle jeszcze ze mną nie jest, nie jestem wcale samotna, nikogo się nie „czepiam”, co prawda mało już mam tych odwiedzających mnie gości (każdemu przecież brak czasu), ale jeden, miły i wierny Przyjaciel zawsze przychodzi, poza tym mam telefon, przez który rozmawiam z tymi, z którymi chcę, no i mam swoich pacjentów i koleżanki i kolegów w przychodni, jednym słowem nie jest źle. Już zdążyłam się przyzwyczaić do dzisiejszej sytuacji życiowej 🙂  I wcale tego wszystkiego nie żałuję…

Życzę wszystkim przyjemnej środy i wesołego wkroczenia w jakże miły, następujący już jutro miesiąc –  grudzień. Miły, ciepły i rodzinny.
Już słychać gdzieniegdzie rozmowy dotyczące zbliżających się Świąt – ale będzie to wspaniały dla nas czas.
Już, już prawie, zaczynam gotować świąteczną kapustę z grzybami, ale o tym innym razem

Najlepszego!!!

 

ZIMA!!!!!

 

 

Spadł śnieg i wcale mi się to nie spodobało. Ani, ani …… wcale nie cieszyłam się tak jak ten piesek powyżej.
Co prawda nie napadało go aż tak wiele, bo jeszcze jest on na tyle mokry, że przy obecnych temperaturach nie utrzyma się za długo w swoim białym płaszczu, no może troszkę więcej jest go na trawnikach, ale wystarczy, że mi dokuczył. Wiem, jestem malkontentką, ale nie cierpię, gdy takie coś białego i mokrego sypie mi się za kołnierz, a tak się działo.
Wyszłam wczoraj popołudniowym wieczorem (bo nIe wiem, która nazwa jest tu bardziej adekwatna do szaroburej aury) na chwilkę na papieroska przed przychodnie, a tu dosłownie zawieja śnieżna się zrobiła, nawet mój schowek pod daszkiem nie na wiele się zdał, bo wiatr zanosił te białe płateczki daleko, daleko. No i oczywiście w takiej zimowej atmosferze papierosek zupełnie mi nie smakował, co może akurat nie było aż taką złą stroną, patrząc przez pryzmat mojego zdrowia.
Właściwie jest to jeszcze jeden powód, by zerwać z tym nałogiem, w domu za dużo nie da się palić, bo długie wietrzenie zimnym i ostrym powietrzem jest całkiem nieprzyjemne, a i palenie na dworze (na polu w Krakowie się mówi) też do przyjemności nie należy.
A w ogóle w Pokemony też trudno teraz grać, bo bez rękawiczek marzną ręce, a palce w rękawiczkach nie są takie sprawne, jak bez nich i trudno w nich jakiegokolwiek potworka złapać.
No masz, znów narzekam, a jakże, muszę, bo moje stawy też wcale zimy nie lubią.
A poza tym i tak znów zostałam obsztorcowana za mdławo – samochwalczy wczorajszy blog. No i masz babo placek, to w takim razie o czym mam pisać, żeby było dobrze?
O polityce? – już mi się nawet nie chce o niej wspominać, zwłaszcza, gdy przeczytałam, że pani premier powiedziała ostatnio, że wartość Polski rośnie w oczach zachodu i wszyscy tam w tych zgniłych i źle prowadzonych krajach Unii teraz powinni na naszej Polsce się wzorować.
Propaganda iście przerosła tę ongiś, komunistyczną, nie wiem tylko, komu oni tę ciemnotę na siłę wciskają? Chyba już tylko ciemnemu ludowi – posłusznemu wyznawcy idei Jarusia. Jakoś wbrew temu, co nasza pani premier głosi, zachód wcale z nas nie chce przykładu brać no i tu jest prawdziwy problem. A już Jaruś chciał się ogłosić królem Europy. W Polsce mamy Chrystusa królem, no to w Europie miał nam miłościwie panować Król Jarosław I-szy  Bezzębny, a tu nici z tego wyszły…….
Poczekamy, zobaczymy co będzie dalej. Jak długo ciemny lud będzie wierzył ?, wszak pieniądze na 500 plus są na wykończeniu i rząd szuka możliwości , w większych podatkach, by napełnić pustą rządowa kasę, a ci, którzy naprawdę ciężko pracują, by cokolwiek zaoszczędzić na późniejsze, smutne , chude, emeryckie lata, wcale nie mają zamiaru dokładać do szalonych pomysłów rządowej elyty, szastającej cudzymi pieniędzmi na prawo i na lewo.
W demokracji powinna obowiązywać wszak zasada: dużo pracujesz, masz pieniądze, chcesz, to się nimi dzielisz z innymi, ale w jakimś normalnym zakresie, a nie systemem Janosika zabrać bogatym i dać….nie, nie biednym (Ci zadowolą się 500zł), a …… sobie.
Jeszcze dotąd nigdy nie było w Polsce tak bezczelnego i aroganckiego rządu, jak obecny, no może tylko w czasach królewskich, ale przecież pisałam, że że Jarosław niebawem na króla się koronuje i nastanie w Polsce dynastia Kaczorów. Tylko jest z tym pewien problem, przecież Jaruś jest bezdzietny, czyżby w przyszłości miała nam miłościwie królować Królowa Marta K? Tylko, że jej córki będą chyba ocenione jako dzieci z nieprawego łoża , ale może jakiś królewicz się pokaże i wreszcie będziemy mieć od nowa Wielkie Polskie Kaczorkowe Królestwo na wieki????
Dobra, to żart, ale kto wie, co w głowie pewnego pomyleńca i jego wiernej świty nie wykwitnie??
Na razie mamy jednak (podobno) demokrację i niech tak jak najdłużej pozostanie.

Śnieg na razie dzisiaj nie pada, ale jednak na trawnikach mojego parku jest go spory biały dywan. No i jest zimno, czyli nadeszła zła pora na zmarzluchy, takie, jak na przykład ja.
Jednak trzymajcie się dzisiaj cieplutko, tym bardziej, że przed nami jest wizja wygranej 17 milionów w LOTKA.  POWODZENIA!!!!

nieskromnie mówiąc….

 

 

…Były Achy i Ochy , naprawdę, nie kłamię. Ale nic w tym dziwnego, wszak obiad był „wierzynkowy” Teraz już mogę napisać wczorajsze menu:  była zupy serowa, gotowana na jarzynce i udkach z kurczaka, a do tego dodałam 2   rodzaje serów: topiony, i tarty, wszystko było zmiksowane na krem i na koniec jeszcze wkruszyłam ser Lazur Zupę podałam z groszkiem ptysiowym.
A na drugie? Mniam, jakie pyszne wyszły mi żeberka wieprzowe, może dlatego, że całą noc macerowały się w lodówce z miodem, czosnkiem, mieloną papryką i kminkiem, po upieczeniu były mięciusieńkie, nawet noża nie trzeba było używać, samo mięsko od kostek odchodziło. Do tego były młode ziemniaczki, tak, tak, młode, takie kupiłam w Tesco, malusie, ale fajne i  bardzo smaczne, była też zasmażana marchewka i ćwikła z chrzanem, a na deser podałam do wybory kawusię lub herbatkę (gość wybrał tę drugą) i pyszne Fale Dunaju, co prawda nie upieczone przeze mnie, ale było to bardzo smaczne ciasto, prawie jak domowe, pewnie lepszego bym nie upiekła, chociaz kto wie????
Ale jestem samochwała co?? A co mi tam, prócz VIP-a musi mnie jeszcze ktoś inny przecież pochwalić 🙂
Ale kiedyś, gdy się rozochocę, może i ciasto upiekę, bo wydaje mi się, że posiadłam już tajemnice mojego piekarnika. Byleby tylko nie włączać podczas pieczenia innego elektrycznego urządzenia, bo znów bezpieczniki mi siądą. Ale już wiem, jak je włączyć, a poza tym zawsze na sąsiada można przecież liczyć.
Byleby tylko nie za często, bo pewnie żonie sąsiada za bardzo by się to nie spodobało:-)
No dobra, przestaję się już chwalić, już dosyć, bo mnie jeszcze jak tę Zosię do kąta postawią 🙂

Zmieniając temat : co byś zrobiła (zrobił), gdybyś dowiedział (a) się, że umierasz?
Z takim  właśnie problemem oglądałam wczoraj  na jedynce film „Odrobina nieba”
Młoda dziewczyna, singielka, poznaje młodego lekarza, który przyjął ją w klinice i zrobił badanie, które wykazało, że choruje ona na raka jelita grubego. Choroba jest w bardzo zaawansowanym stanie, z przerzutami, niestety nie ma żadnego ratunku, aby wyzdrowieć.
Na pewno ta wiadomość przygnębiła ją, ale stara się nie poddawać i traktować życie tak, jakby przed nią były jeszcze długie lata życia, tym bardziej, że pomiędzy nią a owym lekarzem zrodziła się miłość.
Nie potrafiłabym tak, na pewno załamałabym się totalnie. Praktycznie mówiąc, nie chcę wiedzieć, że jestem chora i to na taka właśnie nieuleczalną chorobę.
A przecież i mi może się to przydarzyć. Wolałabym, żeby mnie o tym nie informowano, ale to jest niemożliwe. Pacjentka ma prawo wiedzieć, że jest poważnie chora, że umiera, bo to pozwala wdrożyć jej leczenie, a to ona musi podjąć decyzję o dalszej terapii. Chociaż nasza bohaterka z leczenia chemioterapią zrezygnowała, bo wiedziała, że i tak nie przynosi ona skutku.
To jest bardzo wielki problem, zarówno dla osoby chorej, jak i dla najbliższych, którzy też muszą oswoić się z myślą, że ukochana osoba, Mama, Tata, Babcia, czy Siostra, lub brat odchodzą.
Akurat wiem sporo na ten temat, bo przeżywałam taki stan , gdy zachorowała moja ukochana Siostra Ania. Nie tylko ja zresztą, na pewno bardzo przeżywały to jej dzieci, które też nie mogły łatwo się z losem pogodzić.  Fizycznie chorowała moja Siostra, psychicznie i ona, bo doskonale znała swój stan, jak i cała nasza Rodzina. To było straszne i chociaż minęło od tego czasu już ponad 7 lat, nadal w pewnym sensie Jej śmierć przeżywam.
Ponawiam pytanie: a gdyby się okazało, że to właśnie ja jestem śmiertelnie chora?, co bym zrobiła?
Nic, literalnie nic, bo w obliczu takiej choroby nie żadnej alternatywy, musiałabym pogodzić się z losem, aczkolwiek nie do końca potulnie, na pewno wzbierał by się we mnie bunt, tylko w jaki sposób potrafiłabym go zwalczać??? W końcu i tak musiałabym się poddać, bo byłabym i tak bez szans na powodzenie, oczywiście gdyby choroba była już tak zaawansowana, jak u tej dziewczyny, bo czasami udaje się złapać jeszcze odpowiedni moment na skuteczne leczenie, przynajmniej na odroczenie wyroku na pewien czas.
Nie jest to dobry temat, szczególnie na początku nowego tygodnia, ale życie takie daje nam wyzwania i trzeba umieć przewidywać i godzić się z tematami, które nam się nie podoba też. Bo są w życiu noce i dnie, jak mawiała Barbara Niechcic, i nie od nas tak o końca zależy, jaki okres życia do nas nadciąga.
Możemy tylko  nie godzić się z przeciwnościami i z nimi walczyć, choć nie zawsze z dobrym skutkiem.

Dzisiaj obudziłam się, a tu trawniki białe, jednak tym razem, na nasze nieszczęście, prognozy zimowe zaczynają się spełniać.
Ale zasp śnieżnych jeszcze nie ma i to jest przynajmniej jakimś pocieszeniem.
Życzę ciepłego w rodzinno – przyjacielskiego tygodnia i oczywiście dobrego poniedziałku

środa dla Ulki, niedziela dla VIP-a

I tak już musi pozostać.
Zaczynam bardzo lubić te niedziele, bo mogę dać wtedy upust swoim kulinarnym zdolnościom.
Najpierw jest planowanie, czyli kilka dni wcześniej myślę, co by tu dobrego na niedzielę przygotować.
Druga faza to zakupy, wszystko musi być sprecyzowane i doprowadzone do końca, nie ma prawa czegoś mi zabraknąć.
Potem przychodzi wstępne gotowanie, czyli przygotowywanie i podgotowywanie dania, które potem będzie dopiero wykończane.
No i oczywiście na końcu, gdy wszystko jest gotowe, przychodzi moment na dosmaczanie, czyli próbowanie smaku każdej potrawy i ewentualnie uzupełnianie jej odpowiednimi przyprawami.
A potem, gdy już wszystko jest ugotowane i odpowiednio dosmaczone, przychodzi czas niecierpliwego oczekiwania na gościa, oczywiście,muszę dodać skromnie, oczekiwanie na pierwsze oceny. Miło mi będzie, gdy będą ochy i achy 🙂
Ale skoro mi jakaś potrawa smakuje, jest to znakiem temu, że i mój gość będzie ukontentowany.
Tak więc przygotowywanie rozpoczynam już dzień wcześniej, przygotowując zupę, a także doprawiając odpowiednimi przyprawami mięsko, aby w lodówce dobrze wszystko przeszło wszystkimi pysznymi smakami.
Tym razem będzie to…….. o nie, teraz nie napiszę, VIP przecież czyta blog, a to ma być kolejna niespodzianka.
No to powiedzcie sami, czy to wszystko nie jest frapujące?????
Ale i tak musiałam wstać wcześniej rano, bo mięsko wymaga odpowiedniego czasu pieczenia, a ja, cóż, wstyd się przyznać, jeszcze nie do końca poznałam tajniki mojego piekarnika i boję się, żeby nie zrobił mi jakiegoś psikusa. Nie mogę przecież się zblamować przed moim gościem!!j, Musiałam obudzić się więc w tak odpowiedniej godzinie, aby zdążyć  z obiadem na czas.
I pierwsze co to….wywaliłam korki. Oczywiście zapomniałam, że nie mogę włączać i kuchenki i czajnika elektrycznego na raz.
No i problem, gdzie tu te cholerne korki włączyć, ciemno w przedpokoju, nic nie widzę… sprawdziłam dokładnie, wszystko wydawało mi się prawidłowo włączone. Sprawdziłam nawet bezpieczniki na korytarzu, tam też wszystko działało.
Musiałam udać się po pomoc do sąsiadów, bo inaczej groziło mi, że obiad jednak się nie odbędzie.
Jak dobrze mieć sąsiada, jak dobrze mieć sąsiada – oczywiście okazało się, że jednak jeden bezpiecznik w mieszkaniu był niewłączony, po prostu, mówiąc po laicku, wywaliło go.
Całe szczęście, że to nie była jakas groźna awaria, bo już chciałam pogotowie elektryczne wzywać…… żartowałam oczywiście, aż tak źle nie było.
Ale pełna zadowolenia od razu udałam się do kuchni, by kończyć moje dzieło.
Mam nadzieję, że żadnych perypetii z tym moim gotowaniem ju więcej nie będzie.
A swoją drogą bardzo kłopotliwe jest to, ze nie mogę na raz włączać dwóch elektrycznych stanowisk. Miał przyjść co prawda elektryk i jakoś przerobić tę puszkę z bezpiecznikami, niestety, chyba się nie doczekam. Może będę musiała zrobić to we własnym zakresie. Bo przecież tak łatwo jest zapomnieć się i włączyć to co nie trzeba i kłopot wtedy się rozpoczyna. Jednak od czasu do czasu złota rączka by w domu się przydała, tylko gdzie takiej szukać?

Ponurą i chłodną jesień już mamy, można rzec, że to nawet nadszedł przednówek zimy, bo od jutra zapowiadają opady śniegu.
Dzisiaj na szczęście nie muszę z domu wychodzić, ale jutro…….
No dobra, zima też jest porą roku, niezbyt może przyjemną, bo zimną, białą i śliską, ale mam wyrozumiałość dla tych, którzy śnieg uwielbiają i tu mam na myśli nie tylko dzieci, lepiące bałwany (tylko po co, skoro i tak ich w rządzie aż nadto mamy), nie tylko pieski, które też uwielbiają w śniegu baraszkować, ale przede wszystkim wszystkich narciarzy i snowboardzistów, dla których właśnie narciarski  raj teraz nastaje. Poświęcę się jakoś, zacisnę zęby i będę trwać jakoś, byle do wiosny!.
A propos, pies, wczoraj po parku wędrował jakiś pies, który wydawał z siebie jakiś potworny głos, ni to było wycie, ni szczekanie… nie, pies nie był sam, miał koło siebie co najmniej dwóch właścicieli, więc nie rozumiem, co było powodem tego wycia.  Ten głos był tak przejmujący, że człowiekowi (czyli mi) wydawało się, że ktoś temu psu wyrządza jakąś olbrzymią krzywdę, ale nie, piesek sobie po prostu spacerował i ….wył. Nawet gdy minęłam już park, jego donośny wyjący głos było słychać z oddali. Jeżeli ten piesek (no, powiedzmy po prawdzie, olbrzymi, włochaty pies) w ten sposób wyraża swoje uczucia na co dzień, można tylko współczuć właścicielom, chociaż i panu tez już ten głos zaczął przeszkadzać, bo starał się go jakoś uciszyć, niestety nieskutecznie.
A ponieważ wczorajszy dzień też pogodowo był nieciekawy i chyba w dodatku spadło ciśnienie, całe popołudnie sobie pospałam. Co prawda nie miałam tego wcale w planie, ale gdy tylko weszłam pod kocyk na moim tapczaniku i zaczęłam oglądać film, poczułam, jak sen mnie ogarnął i wcale z nim nie walczyłam.
A ponieważ Święta tuż, tuż, puściłam sobie film związany z tym okresem, amerykańską komedię pt „Świąteczne zaręczyny”
Tuż przed Świętem Dziękczynienia dziewczyna dowiaduje się od swojej sympatii, że właściwie on nie jest jeszcze duchowo przygotowany do zmiany stanu rodzinnego, w związku z tym odmówił dziewczynie wspólnej wizyty w Dzień Dziękczynienia w jej rodzinnym domu. Co tu robić, skoro rodzice  są  poinformowani, że córka przyjedzie z narzeczonym do rodzinnego domu, by wspólnie to święto spędzić, a matka dziewczyny jest pełna szczęścia, że jej córka nie pozostanie jednak starą panną (czy stare panny, to gorszy rodzaj kobiet???)
Trzeba wtedy znaleźć kogoś, kto będzie udawał narzeczonego, znanego już zresztą rodzinie z imienia i nazwiska. A ponieważ jest to zupełnie ktoś inny następuje wiele  postępujących po sobie Qui pro quo i spore z tym zamieszanie. Tym bardziej, że nagle w rodzinnym domu dziewczyny pojawia się prawdziwy narzeczony. Była to bardzo przyjemna komedia, więc z przyjemnością oglądnęłam ją sobie późnym wieczorem, już starając się nie usnąć, co z trudem, ale mi się nawet udało. Tylko w związku z tym znów późno poszłam spać, a dzisiaj popołudniu nie będzie już czasu na drzemkę.

Miłej niedzieli moi Drodzy Wam życie, przy pysznej poobiedniej kawusi, przy kominku, nad dobrą książką…..  DO JUTRA!!!

sobotni wpis

 

 

No i bomba! A kto nie czyta, ten trąba 🙂

Taki komentarz otrzymam  na stronie  Najlepsze Blogi.
Miłe to, chociaż nie mam tam wcale porywającej ilości wejść, ale od czegoś się zaczyna, w moim rodzimym Blogu też miałam na początku tylko kilka wejść, potem jakoś Czytelników przybyło.
Ale nie popadam w żadną dumę nad sobą, cieszę się tylko, że miłych wejść na mój blog mi przybywa. I tyle na ten temat.

 

Czasami zagląda na mój Blog Matylda, może i dzisiaj też tu zaglądnie i odbierze swoją urodzinową różyczkę?
Wszystkiego najlepszego Matysiu, niech na tej Twojej medycynie wiedzie Ci się znakomicie – czas tak szybko leci – dopiero co obchodziliśmy Twoją „osiemnastkę, Twoje wstępne egzaminy,” a dzisiaj już jesteś całkiem zaawansowaną medyczną studentką, może doczekam się, że kiedyś i Ty zabierzesz się za moje zdrowie?
Wspaniałych ocen, wspaniałych Przyjaciół i samych miłych chwil Ci życzę, a przede wszystkim dalszego wytrwania w pochłanianiu medycznej wiedzy.
100 LAT 🙂

Wczoraj oglądałam na TVN-ie  polski film „Bogowie” Jest to film biograficzny, dotyczący pierwszych przeszczepów w Polsce, dokonanych w Zabrzu przez profesora Zbigniewa Religę. Przyznam, że film, deczko był nudnawy, ale wiadomo, że na ogól filmy biograficzne takie są. Świetna obsada z Tomaszem Kotem w roli głównej, świetnie oddaje atmosferę tamtych lat, gdy wspaniały zespól kardiochirurgów, stworzony jeszcze wtedy przez docenta Zbigniewa Religę, natrafiał na wielkie trudności na stworzenie tej wspaniałej placówki, trzeba było dosłownie bić się o każda złotówkę, aby klinikę , która wtedy jeszcze była tylko surowym budynkiem, należycie wyposażyć w odpowiedni sprzęt, aby mogla ona dorównać zachodnim standardom, wymaganym przy tak  poważnych operacjach. Niestety pierwsze operacje przynosiły spore rozczarowania, a te niepowodzenia niecnie wykorzystywane były przez przeciwników pana profesora. Dopiero późniejsze lata przyniosły olbrzymie sukcesy, które uratowały życie wielu ludziom, głównie  w pozawałowych stanach.
W sumie film wart jest obejrzenia, zresztą” polowałam” na niego od dłuższego czasu, wreszcie doczekałam się, że mogłam go sobie w TV oglądnąć.

Niektórzy dzisiaj świętują, inni odpoczywają, ale i tak wszystkim przemiłej soboty życzę 🙂


nietypowy dzień

Nietypowy??? Tak, bo zawsze czarny kolor w piątek kojarzył nam się z ……. pechem i czarnym kotem.
A tu masz, jaka przewrotność, ten czarny piątek ma być dla wielu osób bardzo szczęśliwy, bo możesz kupić wszystko omalże za darmo.
No przesada z tym „za darmo”, ale fakt, że są olbrzymie zniżki cen.
Otwieram dzisiaj rano telewizor i co?? od razu trafiam na reklamę Neonetu, który wabi do swojego sklepu, aby coś w nim kupić.
Zresztą od wczoraj dostaję też i maile i smsy  z różnych firm, z wielkimi obniżkami na dzisiaj zakupione towary.
Czyli jednym słowem, amerykanizacja Polski trwa….
No to wyjmuj z szafy te pocerowane skarpetki, wyjmuj te swoje zaskórniaki i spiesz się do sklepu, aby kupić tanio na przykład telewizor, czy inny sprzęt elektro – lub nie koniecznie elektroniczny.
I pewnie wiele osób na takie oferty się załapie i dzisiaj sklepy pełne będą ludzi, wyrywających sobie tanie towary, a właściciele sklepów już zacierają ręce licząc zyski, które zapełnią ich kieszenie. No może nie będzie aż takiego szaleństwa jak np w New Yorku, czy innym amerykańskim mieście, gdzie ludzie potrafili stać całą mroźną noc , by zająć dobre miejsce w kolejce, a potem, rano, gdy już otworzą podwoje, wpaść z szaleństwem w oczach   do kolejnego stoiska i kupować…kupować…kupować…… Z tym staniem całą noc w kolejce po towar mamy co prawda pewne wspomnienia, ale to już  zaszłość, która mam nadzieję już nie powróci,  to już całkiem inna bajka.
Ludziska ostatni grosz wysłupią, aby jednak coś dzisiaj kupić……. jak szaleć, to szaleć. Nie ważne, że jutro na chleb zabraknie, grunt, że przed sąsiadem będziemy mogli pochwalić się nowym telewizorem, lub nowa lodówką, czy pralką.
Przyznam, że nie końca ta zakupo-mania mi się podoba. Kupować coś nie dlatego, żeby tego akurat potrzebować, tylko, żeby się pochwalić, jaka to zaradna życiowo jestem?? – to nie dla mnie.
Zresztą moja skarpetka jest i tak już dziurawa i za wiele w niej bym ukrytej fortuny nie znalazła, a w Lotka ….co tu mówić, znów nie trafiłam.
Ech, życie, biednemu to zawsze wiatr w oczy, ale czy to ma oznaczać, że przez to jestem mniej szczęśliwa niż te krezusy czy pseudo-krezusy, którzy dzisiaj odsłonią swoje szaleńcze oblicza??????
Ale dla większości ten dzień będzie całkiem normalny, nie dadzą się ponieść emocjom (???), ale spokojnie rozpoczną swój weekend i będą odpoczywać w przy rodzinnym ognisku, tym bardziej, że pogoda do spacerów znów nie zachęca.
Więc kto ma w domu kominek, a ostatnio zrobił się on bardzo popularnym meblem własnego  domku, oczywiście, nie mieszkania, bo jeżeli ktoś mieszka w bloku, jest to raczej niemożliwe, usiądzie sobie z książką, gazetą, czy z „Rozrywką” i będzie się relaksować.
No to fajnego dnia życzę, bo piątek jest takim dniem, skoro w perspektywie przed sobą  ma się jeszcze dwa dni odpoczynku 🙂

od czegoś trzeba zacząć

 

Więc zacznijmy ten czwartkowy  poranek od gorącej kawy.
Zawsze trochę rozweseli nam ponurość za oknem. Mam nadzieję, że tylko chwilową ponurość, że jeszcze dzisiaj słoneczne promyki nas odwiedzą.
Mam taki poranny rytuał : codziennie rano, skoro świt, a nawet teraz i wcześniej, bo jeszcze jest ciemno, gdy rozpoczynam urzędowanie w kuchni, stawiam wodę w czajniku, zagotowuję ją i zalewam kawusię, dolewam do niej mleczka i trochę cukru też, ale  o tym cicho, sza, siadam z kubkiem gorącej kawusi na kanapie i zapalam papieroska. I to są te moje najszczęśliwsze poranne chwile.
Potem czas już leci szybko, a więc trzeba się umyć, zjeść śniadanie, napisać bloga, zamieść pokój i kuchnię i można do pracy wyruszać.
I tak jest dzień w dzień, no chyba, że jest to sobota i niedziela, wtedy mam więcej czasu na robienie tego, na co akurat mam ochotę.

Gdybym mieszkała w USA pewnie dzisiaj obchodziłabym święto Indyka, czyli Dzień Dziękczynienia


Obchodzony jest on na cześć wspólnej kolacji, rok po szczęśliwym pobycie osadników w koloni Plymouth w 1621roku.
Pielgrzymi, którzy przybyli na pokładzie statku Mayflower, z wielkim trudem przeżyli pierwszy rok pobytu na wyspie, dzięki pomocy Indian z plemienia Wampanoagów i chcąc im podziękować za tę pomoc, urządzili wspólną ucztę, na której raczyli się plonami ziemi, a więc  ziemniaków, dynią, kaszami, a z ptactwa, zamiast indyków podano dzikie kaczki, które w późniejszym czasie zostały zamienione na indyki i dodano jako obowiązkowe danie, a do tego  koniecznie podaje się  sos żurawinowy.
 Wspólną modlitwą przed ucztą podziękowano Bogu za przetrwanie  i za możliwość dalszego rozwoju, dlatego potem i obecnie też, tuż przed ucztą,  każdy z domowników głośno wypowiada swoje podziękowanie. Dzień ten jest obchodzony przez Amerykanów bez względu na wyznawaną wiarę, wszyscy radują się wspólnie miło spędzonym w rodzinnym gronie wieczorem.

Zgodnie z tradycją tuż przed obchodzonym w czwartek Świętem Dziękczynienia, prezydent USA Barack Obama ułaskawił parę indyków.
W tym roku podczas ceremonii w ogrodach Białego Domu zaszczytu tego dostąpiły ważące po prawie 20 kg ptaki z farmy w Iowa, o imionach Tater i Tot.


Jest to jak najbardziej amerykańskie święto i mam nadzieję, że na naszej polskiej ziemi zwyczaj ten jednak się nie przyjmie, dla nas najważniejszym rodzinnym dniem jest Wigilia, gdy wszyscy domownicy wspólnie zasiadają za stołem, na którym leży garstka siana, jako pamiątka z Bożonarodzeniowego żłobka i biały opłatek, jako chleb, którym się wszyscy łamią, składając sobie wzajemnie życzenia.
I podobnie , jak w amerykański Dzień Dziękczynienia, wszyscy  licznie podróżują, by w rodzinnym domu spędzić wspólnie z rodziną ten dzień, tak i w naszej, polskiej tradycji,  rozproszeni po świecie też starają się powrócić do swoich domostw, a gdyby to  jednak im się z różnych powodów nie powiodło, gdyby gdzieś po drodze zabłądzili, zawsze czeka na nich  pusty talerz dla wędrowca w najbliższym, napotkanym domu.
Zdecydowanie jednak wolę to nasze, prawdziwie wigilijne, ale i ciepłe i rodzinne święto, zawsze wzrusza mnie moment, gdy najmłodsi stoją z nosami wlepionymi w okno i wyczekujący na pierwszą gwiazdkę, znak, że można już zasiąść do wspólnej wieczerzy, a potem zerkają pod choinkę, co też im Aniołek w prezencie przyniósł w tym roku.
Ale na ten dzień musimy jeszcze  cały miesiąc poczekać…….bo dokładnie za miesiąc, 24 grudnia zasiądziemy wspólnie przy wigilijnym stole.

Dzień po dniu Dziękczynienia Amerykanie przeżywają tak zwany Czarny Piątek, czyli dzień wielkich wyprzedaży, W tym dniu sklepy stosują bardzo duże obniżki cen, więc kto żyw wyrusza do olbrzymich marketów i kupuje to co potrzebuje, lub nie bardzo do końca potrzebuje, ale cieszy się, że kupił tak tanio – wreszcie cały rok na ten dzień czekają.
U nas w Polsce też już pomału zaczyna Czarny Piątek obowiązywać, już widziałam kilka reklam w TV związanych z tym dniem, ciekawa jestem, czy i Polaków to szaleństwo ogarnie.

Życzę wszystkim przyjemnego czwartku, a gdyby przypadkiem odwiedził dzisiaj mój blog Ktoś z drugiej półkuli, życzę Mu Szczęśliwego Dnia Dziękczynienia

to jaki dzień tygodnia dzisiaj mamy???

 

AHA!!! oczywiście dzisiaj jest  ś  r  o  d  a  !!!  moja , przepraszam, nasza, czyli Uli i moja ukochana  ś  r  o  d  a  !!!!!

A więc jest okazja do ofiarowanie przeze mnie Uli następnej pięknej róży do kolekcji 🙂
HALLO Ulka!!!! Oto dla Ciebie ten przepiękny kwiat dzisiaj zamieszczam, wraz z ucałowaniami i serdecznościami z zalanego słonecznymi promyczkami Krakowa. Mam nadzieję, że i te promyczki też do Ciebie do Poznania dotrą, będzie Ci jeszcze bardziej wesoło, gdy tyle słonka na raz pojawi się na Twoim niebie.

A do tego jeszcze dołączam pyszną różaną herbatkę, bo taka w ten jesienny czas najlepiej smakuje, prawda????
Wypijmy ją więc dzisiaj razem, Ty w Poznaniu, ja  w Krakowie, ale też i tu wspólnie na moim Blogu

 

Popatrzcie tylko, jak szybko ten miesiąc listopad szybko przemija. W przyszłą środę spotkam się tu już z Ulą ….w grudniu.
I dobrze, że już przemija, bo to mój zdecydowanie  znielubiony miesiąc.
Teraz szczególnie, gdy drzewa już są całkowicie ogołocone z liści i tylko puste gałęzie powiewają na wietrze.

Wczoraj był znów cieplutki dzionek i nawet udało mi się na chwilkę na ławeczce przysiąść. Oczywiście nie za długo, bo mimo, że słonko świeciło, było leciutko chłodnawo, no przynajmniej mi, bo przecież  ostatnio jestem strasznym  zmarzluchem.
Ale zrobiłam też zdjęcie wysepki kaczuszek.  Ich basen jest już  całkowicie pusty, bez wody, nie licząc całej masy zeschłych liści, które pokrywają jego dno brunatnym dywanem liści.
Smutny to widok, a tak niedawno było tam zielono. Popatrzcie na zdjęcie, już widać na nim przejeżdżające alejami auta, widać domy, które jeszcze niedawne zasłonięte były drzewami. Pustką teraz wieje i smętnie się tak jakoś na duszy zrobiło.
No i te bardzo krótkie dni też raczej depresyjnie na człowieka wpływają.
Ale grunt to się nie poddawać. Chociaż takie misie to dobrze mają, zaszyją się gdzieś w swojej gawrze i całą zimę przesypiają. Nawet  ani jeść, ani pić nie muszą, mają  zapas własnego tłuszczyku, który pozwala im zimę przetrwać.
Ale człowiek nie miś i o jedzeniu pomyśleć musi.
Wczoraj zrobiłam mały kulinarny eksperyment i gotowałam coś z niczego.
Kiedyś, gdy byłam jeszcze dzieckiem, czytali mi taką bajkę o chłopie, który ugotował zupę na gwoździu.
Rzeczywiście na początku  wsadził on gwóźdź  do garnka, ale potem dodawał kolejno różne inne składniki, zasypał to wszystko krupami, a gdy zupa była już gotowa, gwóźdź wyjął, a resztę podał do jedzenia. Ale i tak się mówiło, że ugotował zupę na gwoździu. Co prawda gwoździa nie miałam, ale próbowałam coś wykombinować ze składników, które akurat posiadałam i…wyszła mi całkiem dobra zupa.
Ale po kolei : najpierw do gotującej się wody dodałam kostkę rosołową, a gdy ta się rozpuściła, wlałam do niej rozbełtane jajko ze tartym żółtym serem, wkruszałam trochę sera Lazur i na końcu zabieliłam zupkę  mlekiem zagęszczonym, oczywiście nie słodzonym.
A gdy zupa była już gotowała, przelałam ją do mojego garnuszka na zupę ( już takich chyba teraz nie sprzedają???) i dodałam groszek ptysiowy, mówię Wam, pycha.
Oczywiście nie tak do końca była to całkowita moja inwencja, bo przypominam sobie, że moja przyjaciółka Majka, gotowała czasem swoim domownikom zupę serową, z tym, że robiła ją ze serków topionych, które rozpuszczała też właśnie  podobnie jak ja, w bulionie z kostki. Oczywiście można ugotować rosołek na kurzej nóżce i jarzynkach i dopiero dodawać te serki, ale na to trzeba mieć troszkę więcej czasu, ja byłam już bardzo głodna, więc musiałam  ugotować  coś „na szybko”.
Jeżeli to danie ma być bardziej ekskluzywne, można oczywiście te zupę lekko zagęścić na przykład zasmażką, albo ewentualnie rozbełtaną śmietaną z mąką (wtedy nie dodawać już zagęszczonego mleka) i zmiksować, powstanie wtedy zupa krem, która można podawać właśnie z groszkiem ptysiowym, albo z delikatnymi kluseczkami.
Ciekawa jestem, czy ktoś się na mój przepis „załapie” Zawsze taki przepis na szybkie danie się przyda, nieprawdaż?

i jeszcze coś ciekawego na zakończenie mojego dzisiejszego bloga.
Przeczytałam dzisiaj rano w Polityce bardzo ciekawy artykuł o chorobie Alzheimera, który polecam gorąco, przecież wielu moich Czytelników jest już w tym okresie zagrożenia   tą chorobą:

http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1542645,3,alzheimer-jak-sie-przygotowac.read

 

Kiedyś (pisałam już chyba o tym) oglądałam wspaniały film „Still Alice” poruszający sławnie tej chorobie – główna bohaterka, wykładowczyni na Howardzie,  nagle zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że zapada na tę chorobę . Na początku jest przerażona taką świadomością, pomału jednak do niej musi się jednak przyzwyczajać, albowiem raz wydany już wyrok nie jest możliwy do anulowania.
W tym artykule, do którego dołączyłam link opisana jest rehabilitacja w ośrodku w Ścinawie osób, których choroba pomału, ale bardzo podstępnie dopadła.
Niestety, tak jak jest w artykule napisane, choroba ta umieszcza się w głowie chorego i atakuje pomału jego neurony nawet o 20 lat wcześniej od momentu, gdy już wyraźnie jest rozpoznawalna.
Niestety nie ma na nią skutecznego lekarstwa, nie można jej zatrzymać, najwyżej co, można ją spowolnić przez odpowiedni tryb życia, przez proste ćwiczenia, które można samemu przeprowadzać, chociażby przez czytanie książek, rozwiązywanie krzyżówek, rozmowy z rodziną i  ze znajomymi, przez wspomnienia, chociaz te ostatnie mogą być zgubne, gdyż osoby, które na tę chorobę zapadły, bardo długo mają jeszcze tak zwaną pamięć wsteczną, gorzej, gdy ta pamięć dotycząca teraźniejszości zaczyna szwankować. Ale i na to jest „lekarstwo” – marzenia.
Tak, marzenia, które pozwalają  coś zaplanować, co prawda nie o końca zawsze może się to spełnić, ale zawsze jest możliwość do powrotu do nich, a jest to takie przyjemne uczucie, wydziela się bowiem wtedy w mózgu hormon szczęścia – endorfina, który ma pozytywny, kosmetyczny wręcz wpływ na nasze mózgowie.
Magda zawsze twierdzi, że jeżeli intensywnie marzysz, to zawsze kiedyś zostaje ono spełnione.
Coś w tym jest prawdy – tak dawno marzyłam, że kiedyś będę miała swoje własne mieszkanie i……… mieszkanie co prawda nie jest moje własne, ale przynajmniej osobne, spokojne, bezstresowe…….
I bardzo cieszę się tym, co mam, bo może kiedyś nadejść czas o wiele gorszych zdarzeń, a wtedy…. ale co się będę martwić na zapas.
Dobrze jest, jak jest. Chociaż gdybym tak jeszcze w Lotka wygrała……. pełnia szczęścia byłaby całkowicie osiągnięta. Już bym wiedziała, jak spożytkować taki majątek. Ale póki co, ostatnio nawet „trójki” trafić jakoś nie mogę……

Nastał następny przepiękny i słoneczny dzionek, więc życzę wszystkim naprawdę przyjemnej, pięknie jesiennej środy 🙂 🙂 🙂

 

Kirdy

po przepięknym dniu

 

Wczoraj był iście wiosenny dzień, cieplutko, milutko i słonecznie.
Aż dusza się radowała taką pogodą. Nawet ławeczki w parku nie były już takie puste.
Niestety nie miałam czasu na przesiadywanie w parku, ale z wielką przyjemnością przez niego sobie  przechodziłam.
Jedno co psuje nieco humor, to wiatr halny, którego co prawda w Krakowie wcale nie za bardzo było  czuć, nie wiało, ale za to odczuwalny był dla meteoropatów, czyli i dla mnie, bo wieczorem nóżki odmawiały posłuszeństwa i już o 20 byłam taka śpiąca, że oczy podpierać musiałam zapałkami, żeby oglądnąć kolejny odcinek M jak miłość. Co prawda mogłam go oglądać nazajutrz na VOD-zie, ale tyle ciekawych rzeczy tam się dzieje.
Zresztą już pisałam kiedyś, że oglądam teraz aż trzy wersje tego serialu, obecną, nieco starszą i w sumie najstarszą, sprzed kilku lat.
W sumie jest to fajna sprawa, bo przypominam sobie stare dzieje i aktorów, którzy już nie grają w tym serialu, albo zmarli, albo ich losy już przeminęły, nie są w wątku bieżącym.
Zmienili się aktorzy, zmieniły się problemy, bo i teraz dzieci stają się coraz starsze, już mają własne rodziny, własne kłopoty.
Bardzo trudno prowadzić jest tyle wątków, które się plątają, mają jakieś skutki przyszłości, ale trzeba uważać, żeby nie kolidowały z tymi z przeszłości, żeby sens serialu ciągle się utrzymywał.
A takie seriale jak właśnie M jak miłość, czy Klan, lub Na dobre i na złe trwają już całe lata.
A ważne jest to, że prócz problemów wydaje się błahych, ale także obecnych w naszym życiu, poruszają też i inne, poważniejsze   problemy, które też wplecione są  w nasze codzienne życie i sprytnie w scenariuszu wykorzystywane, a dotyczące problemów np zdrowotnych, czy też innych , które przecież codziennie w pobliżu nas się wydarzają. Warto popatrzeć więc, w jaki sposób te problemy można rozwiązać, jest to w pewnym sensie sposób poradnictwa,  prowadzonego przez osoby   znające się na prawidłach psychiczno – społecznych, a często i ekonomicznych. Czyli można rzec, że seriale prócz rozrywki dostarczają nam też  w pewien sposób naukę życia, możliwość rozeznania się w naszej  codzienności i często czerpać z nich wzorce dla naszego życia.

A dzisiaj wstał następny piękny i słoneczny poranek. Jakie to przyjemne, gdy słońce od rana do nas się uśmiecha.
A więc i ja uśmiecham się dzisiaj do Was życząc naprawdę miłego wtorku. 

obudziłam się dzisiaj wcześnie i…..

c

 

 

Oj dużo za wcześnie, bo już po godzinie trzeciej w nocy wstałam całkiem wyspana.
Co prawda próbowałam jeszcze na moment zasnąć, nie udało mi się to niestety, pewnie sen zacznie mnie morzyć wtedy, gdy nie trzeba, czyli gdy będę już do pracy musiała się zbierać.
Ale jeszcze przede mną długie do tej chwili wyjścia z domu godziny.
Na razie za oknem jest czarna noc, gdzieś za godzinę zacznie się rozjaśniać, a potem….. tak, potem ma być piękny, słoneczny dzień i to nie tylko w Małopolsce, ale i w całym kraju.
Mało teraz jest takich miłych dni, żeby słoneczko nam rozjaśniało mroki jesieni, ale bywają od czasu do czasu.
W ogóle prognoza na ten tydzień jest bardzo korzystna, może jednak zima o nas całkowicie zapomni?
Co prawda sprawiłam sobie tak na wszelki wypadek cieplutki golfik, oraz dwa cieplejsze podkoszulki, strzeżonego Pan Bóg podobno strzeże, więc na zimniejsze dni jestem przygotowana. Ale wcale się nie obrażę na pogodę, gdy słoneczko rozjaśni nam niebo.
Wczorajszy dzień spędziłam całkiem miło, co prawda rozpoczęłam go od Nimesilu, który wyraźnie moje kosteczki potrafi okiełznać, ale potem już było wspaniale.
Tym bardziej, że miałam na obiedzie gościa V.I.P -a.
A co tym razem kuchnia Ewusi serwowała? Była bardzo pyszna zapiekanka makaronowa z zielonym groszkiem, mięskiem wołowym, z oliwkami i oczywiście, jak na prawdziwą zapiekankę przystało, z tartym żółtym serem , którym pokryłam wcześniej jeszcze na zapiekankę wylaną mieszanką śmietany z jajkiem.
Naprawdę to było pyszne, oczy by jeszcze więcej jadły, brzusio już mówił stop. Do tego w garnuszku podałam gorący, czysty barszczyk, albowiem mój gość uwielbia wszelkiego rodzaju zupy, bez niej obiad jest nie ważny. Zastanawiałam się co prawda o jakimś dodatku do barszczu, np o jajku, czy o uszkach, ale stwierdziłam, że do takiej potrawy czysty barszczyk solo jak najbardziej pasuje.
Oczywiście był deserek, a jakże, nieśmiertelna szarlotka  (i on i ja bardzo lubimy to ciasto) z kawusią z mleczkiem.
Ale twórczej kulinarnej inwencji wcale mi nie brakuje, bo już wymyśliłam sobie menu na następną niedzielę, będzie to….. o nie, to jeszcze niech pozostanie tajemnicą.
Wieczorkiem przyszedł do mnie jeszcze Maciek. Miałam jakieś kłopoty z piecykiem gazowym, zupełnie nie rozumiem, czemu od czasu do czasu leci w łazience chłodna woda. Całkiem nie jest miło siedzieć pod chłodnym prysznicem, więc poprosiłam Maćka o poradę. No i co? Jak zwykle złośliwość rzeczy martwych, gdy Maciek przyszedł, z prysznica leciała jak gdyby nigdy nic, gorąca woda, jak gdyby nieprawdą było, że rano musiałam się myć w prawie zimnej wodzie. Podejrzewam o te złośliwostki membranę w piecyku, może gdzieś tam jakas niewielka dziurka się w niej zrobiła i stąd te kłopoty, ale póki jeszcze działa piecyk, nie można nic  z nim  na razie zrobić.
Ale zawsze takie złośliwości przedmiotów martwych występują, gdy na przykład psuje mi się aparat rtg i wołam o pomoc pana technika, gdy ten przychodzi, oczywiście aparat działa całkiem normalnie, no i jak tu wytłumaczyć, że nie bujałam, że tak się naprawdę działo, czyli psuło??
Albo chyba każdy z nas miał takie doświadczenie z dentystą i bolącym zębem – gdy tylko wchodziło się do poczekalni gabinety dentystycznego, ząb jak za machnięciem tajemniczej różdżki przestawał boleć. No, ale spróbuj wtedy wyjść bez porady lekarskiej, od razu, już prawie na schodach, ząb przypomina sobie, że ma ci dokuczyć i z całą stanowczością to robi.
Tak właśnie  i z zębem i z innymi rzeczami w życiu bywa, psują się wtedy, gdy nie czas na to odpowiedni.
Dzisiaj rozpoczynamy pięknie jesienny tydzień. Nie czas wiec na bolączki, ani tym bardziej na politykę, bo jaka ona jest, wszyscy widzą, a niektórzy podobno sobie i chwalą…….Ciekawa jestem tylko, czy ta manifestacja w sprawie szkolnictwa odniesie skutek?
Podobno, jak twierdzi PIS, rząd słucha głosu ludu, a ten wyraźnie opowiada się przeciwko nowej reformie oświaty, w takim kształcie, w jakim uparta pani minister Oświaty chce przeprowadzić. Wydaje się jej, że to dobry pomysł, tym czasem zainteresowani, czyli ci, których ta reforma bezpośrednio lub pośrednio przez rodziców dotknie, są całkiem odmiennego zdania. Zobaczymy, co z tego wyniknie, ale coś mi się wydaje, że  jednak manifestanci niczego  nie osiągną, rząd wcale nie przejmuje się  żadnymi protestami, uważa je tylko jako celowe uderzenie w tak zwaną dobrą zmianę.
Tylko pytam się : dla kogo ta dobra zmiana właściwie jest? Bo raczej nie dla tych niezadowolonych, a tych jest coraz więcej.
Zresztą znając ostatnie dzieje polityczne, już na pewno coś nowego rządząca partia wymyśli, żebyśmy za bardzo znudzeni życiem nie pozostawali.
A ja jednak wolę tak zwany święty spokój i dlatego spokojnego poniedziałku i całego tygodnia Wam życzę.
Popatrzcie tylko na to zdjęcie zamieszczone w górnej części mojego blogu – niech takim pozostanie nam dzisiejszy dzień i wszystkie po nim następujące dni też.