seniorka

 

A czy wiecie, że jestem seniorką mojej szpitalnej sali? No może nie oddziału, ale sali  niestety tak.
Są ze mną jeszcze trzy panie, ale każda z nich jest ode mnie młodsze od 6 do 10 lat. Straszne!!!
Ale i tak duchem jestem najmłodsza, bo jestem jedna jedyna, która serfuje tutaj po internecie, one co najwyżej rozmawiają przez telefon.
A nie ciało, a duch jest przecież najważniejszy, nieprawdaż?
Oczywiście oprócz internetu na moim Iphonie, po którym serfuję, gdy już gasną światła w pokoju (stanowczo te panie za wcześnie jak na mój gust kładą się spać), mam ze sobą laptop i przez Iphon, którego przerobiłam na mojego rutera mam dostęp do internetu, do Was i mogę się moimi spostrzeżeniami w każdej wolnej chwili podzielić, co z wielką przyjemnością czynię. A potem, gdy już koleżanki śpią, a ja już nudzę się ciągłym podglądaniem Face Booku na komórce, podłączam słuchawki do Iphona, włączam sobie Radio Zet, albo RMF FM i usypiam się napajając swoje uszy przeróżnymi melodiami, a noc nie robi się wcale taka strasznie szpitalna. Więc chyba nikt nie może powiedzieć, że jestem staroświecka, wciąż jestem młoda duchem!!!!

A zapomniałam napisać, że podczas gdy byłam na Oddziele Ratunkowym i przewieziono mnie na Zakaźny na konsultację, ubrano mi na buzię maseczkę i zalecili, bym jej nie zdejmowała, nawet wtedy, gdy wrócę na SOR. Nie rozumiałam wtedy, skąd jest ta nadmierna ostrożność, teraz już rozumiem. Właśnie w Krakowie na Klinikę Hematologiczną był przewieziony pacjent z podejrzeniem, a potem i rozpoznaniem grypy ptasiej. Okazało się dzisiaj, że właśnie ten pacjent zmarł, ale na Klinice jest jeszcze 6 osób podejrzanych o tę samą chorobę, stąd wtedy były takie zaostrzenia. Na szczęście nie miałam kontaktu z tymi pacjentami raczej, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże, nigdy ostrożności za wiele.

Wczoraj też miałam miły  dzień odwiedzin. Był u mnie oczywiście VIP, był Maciek i była Magda. Miło, że o swojej kochanej Cioci pamiętają.
Ciekawe, kto dzisiaj do mnie z dobrym uśmiechem przyjdzie? Ale nawet jeżeli nikt, to i tak mam tutaj przecież przemiłe panie koło siebie.

A i jeszcze jedno: na naszym oddziele leży młody chłopak, ale jakiś taki bardzo dziwny, cały wytatuowany, ręce ma w przeróżne wzory, nogi też.
Cały czas przemieszcza się energicznym krokiem przez cały korytarz, tam i z powrotem. Muszę się Wam przyznać, że gdy szłam do windy, by zjechać na dół na nocnego już papieroska troszkę się bałam, wyobraziłam sobie, że pewnie zaraz wejdzie za mną do tej windy i….mnie udusi. No, na brak wyobraźni mi nie brak, ale uwagi nigdy nie jest za dużo, prawda?
Na szczęście nic złego tej nocy się nie zdarzyło, na szczęście nawet w śnie nikt mnie dusić nie chciał.
Co prawda budziłam się kilkakrotnie tej nocy, ale na szczęście szybciutko zaraz zasypiałam.
Zresztą i tak szpitalne życie, obojętne, czy to piątek, czy świątek zaczyna się przed szóstą rano mierzeniem temperatury, no a potem to już inne badania, na przykład pomiar ciśnienia, cukru itd, ciągle coś się dzieje, jak to zresztą w szpitalu .
Nad ranem szalała u nas olbrzymia wichura, która mnie nawet przebudziła, ale gdy wyszłam już na mojego papieroska po śniadaniu, wiatr co prawda był, ale nie taki straszny znowu, w każdym razie głowy mi nie urwało, wróciłam z nią na karku.

Życzę wszystkim bardzo miłej niedzieli, a dzieciaczkom z Małopolski przyjemnego ostatniego dnia zimowych ferii.
Jutro niestety powrót do szkoły!!!

ale smutno było…….

 

Wczoraj wyszła już ze szpitala moja kumpelka od papierosów, Iwonka. Muszę niestety sama teraz chodzić się dotleniać. Tak mi smutno……
Chociaż z drugiej strony wczoraj miałam bogaty dzień w odwiedziny, najpierw przyszedł V.I.P, gdy go odprowadziłam okazało się, że już czeka na mnie Diana i Ksawery, a gdy z kolei ich odprowadziłam na dół, już czekała na mnie Daria i Wiktoria. Ale dziewczyny zrobiły mi niespodziankę, bo wiedziałam, że VIP, Ksawer i Diana przyjdą, ale dziewczyny się nie zapowiedziały, stąd jeszcze większa radość była. Gdy je już odprowadziłam na dół patrzyłam, czy jeszcze ktoś mnie nawiedzi, ale tym razem był to już koniec  mojej radości. Co za dużo to niezdrowo he, he. Trzeba coś pozostawić sobie na weekend.
Te dwa nadchodzące dni będą nieco inne, bardziej nudne, bo wiadomo, w szpitalu nic specjalnego w weekend się nie dzieje.
A mnie pozostało jeszcze jedno pobranie materiału, w poniedziałek prawdopodobna konsultacja z chirurgiem, który mnie operował i może z dietetyczką, co by mi się przydało, bo jednak dieta jest najważniejsza w mojej chorobie, o czym przekonałam się na szpitalnym wikcie.
I nie mogę powiedzieć, że jest to byle jakie jedzenie, naprawdę nie. Jest tylko dietetyczne, ale smaczne. Na przykład tutejsze zupki całkiem mi smakują, a wczorajsza gotowana co prawda rybka smakowała, jakby była podawana w Wierzynku. Naprawdę, nie żartuję.
Jedyne zastrzeżenie mam tylko do całkiem niedobrych herbat i jeszcze bardziej gorszych kompotów, które całkiem nie mają żadnego smaku, ale zawsze mogę wypić swoją zieloną herbatkę. Nawet napiłam się wczoraj troszkę kawusi, bardzo, bardzo cieniutkiej, z kapinką mleczka i też jakoś mi nie zaszkodziła.
Postanowiłam, że sobie kupię garnek do gotowania na parze i będę sobie w  nim gotowała jarzynki i rybkę, albo jakieś mięsko. Tym razem muszę już poważnie zacząć uważać na to, co jem, bo może sobie troszkę jakościowo też przesadziłam w tej mojej „diecie” i stąd nabawiłam się tych kłopotów?
Po prostu za wcześnie uwierzyłam, że mogę już wszystko jeść. Otóż nie, nie wszystko, na przykład nie wolno mi jeść smażonego, o czym wiem, ale też nie mogę jeść żadnej surowizny. Jeżeli chcę zjeść jabłko, to jednak gotowane, lub pieczone, nie wolno ogórków ani surowych, ani kiszonych, kalafiora, brokuł, bo rozdymają i raczej też nie wolno jajek jeść, pewnie jeszcze i wielu innych rzeczy. Dlatego czekam na dietetyczkę.
Pewnie około wtorku wypuszczą mnie już do domu, bo i po co mnie dłużej mają trzymać, ale już wiem, że jedno lekarstwo na pewno jest już mi przypisane do końca życia. Trudno, gdy się powiedziało A, trzeba i powiedzieć B, no i dotrwać do tego Z – jak zakończenie, oczywiście szczęśliwe zakończenie.
Ale właściwie to dobrze się stało, że wylądowałam w szpitalu, sama pewnie nie doszłabym z tym moim układem pokarmowym do porozumienia.
A teraz, mam nadzieję, będzie już całkiem inaczej.
A co poza tym? No normalnie, jak to w szpitalu, godzina leci po godzinie, Najbardziej się cieszę, ze moja cukrzyca też się już całkiem uregulowała, a co najważniejsze okazało się, że…….przestałam chrapać. Myślałam, że dziewczyny z pokoju jak zwykle zaczną po nocy narzekać, ale pani chrapała, nie dało się spać,  tu niespodzianka, okazało się, że się uwolniłam od tej przypadłości. Widać zmiana kilogramów też wpływa pozytywnie nawet na chrapanie.
Rano już do galopu nas wzięli, pomiar wagi, pomiar cukru, ciśnienia, potem jeszcze ze trzy razy cukier, ale ciekawe, mam tu całkowitą normę, brawo szpital, brawo dieta, brawo Ewa!!!

No to tyle na dzisiejszy poranek. Pozdrawiam wszystkich i życzę miłej soboty –  prawie, że zdrowa Ewa 

o szpitalnym losie ciąg dalszy

 

 

Szpital, jak szpital, ale ten, w którym wylądowałam nie jest wcale taki zły, przynajmniej jak na razie.
Mam trzy miłe panie w moim pokoju, ale szkoda, bo dwie już dzisiaj lub jutro wyjdą, kto wie jakie zołzy potem tu przyjdą?
Już się boję, ale póki co na razie cieszę się miłym towarzystwem. No i mam koleżankę od papieroska, Iwonkę, zawsze windą zjeżdżamy na parter i wychodzimy na podwórko na „jednego, albo dwa” Oczywiście papieroski. Trochę nam trudno potem jest wracać, bo drzwi są zakodowane i trzeba czekać, aż kto je otworzy, ale Iwonka to sprytna dziewczyna i kod zdobyła,  same sobie wchodzimy, bez niczyjej pomocy.
Wcale nie byłoby źle, gdyby nie ten mój brzuszek ciągle o sobie nadal dawał znać, ale przecież po to tu jestem, aby mi go wyleczyli.
Tylko już zwątpiłam, może tak będzie już musiało być do końca życia???
Nie ważne, na razie cierpliwie czekam, co z tego wyjdzie.
Wczoraj w odwiedzinach był u mnie oczywiście nigdy nie zawodny V.I.P., oraz też zawsze wierna moja Magdusia. Było i miło, że o mnie pamiętają, ale przyznam, że i reszta rodzinki też o mnie pamięta, bo wszyscy do mnie telefonują, by dowiedzieć się jak się mam.
Dobrze, dobrze się mam naprawdę!! Tylko jeszcze czasami biegam……..
Nie będę się już rozpisywała, bo rano nie ma tu za wiele czasu. Już jestem po pomiarach cukru, po pysznym śniadanku (nareszcie jem coś innego, niż ryż i suchary), a zaraz będzie wizyta lekarska. A po wizycie….oczywiście skoczymy z Iwonką na papierosa. Muszę to wykorzystać, że jeszcze jest, bo od jutra będą to tylko samotne wypady. No chyba, że znajdę jakąś inną „ofiarę” do wspólnego podpalania na podwórku.
Życzę miłego piątku i wspaniałego weekendowego odpoczynku.

leczenie szpitalne

 

 

Po prawie dziewięciu godzinach przebywania na Oddziele Ratunkowym, wylądowałam w końcu na szpitalnym łóżku.
Nawet nikt by nie uwierzył, gdybym chciała opisać to, co na takim SORze się dzieje
Sodoma i Gomora. Budynek owszem, okazały, w stylu prawie że takim, jaki możecie oglądnąć w seriali ER, ale na tym chyba podobieństwo się kończy.
Ruch tam tak olbrzymi, ciągle przelewają się tłumy ludzi przychodzących samych. lub przewożonych karetkami. Tylko lekarzy tam stanowczo za mało, za wielka za to „masa przerobowa” olbrzymia
Gdy po konsultacji lekarskiej około 18 wróciłam z powrotem  na SOR , widziałam tam nadal  pacjentów, których widziałam w południe. Było tam kilka osób naprawdę bardzo cierpiących, jęczących, czekali potulnie tak jak i ja, bo co innego mieli zrobić? Obłęd.
Za to trafiłam na Klinikę Endokrynologiczną, gdzie się mną bardzo troskliwie zajęli, od razu dostałam kroplówkę, rano pobrano mi krew i ciągle coś się dzieje.
Budynek jest nowoczesny, piękne 4 osobowe sale, każda z olbrzymią łazienką, mówię Wam, XXI wiek!!!.
Personel też bardzo miły i życzliwy. Tylko m,ój brzuszek ciągle się buntuje, ale tu już na pewno dadzą mu radę.
Jedyna moja bolączka to utrudnienia w paleniu papierosków. Powiecie, że dobrze? Wcale nie dobrze, to każdy, kto zna głód papierosowy to świetnie rozumie
Ale jak tu ze sytym o jedzeniu pogadasz!!!

Nie piszę już wiele, bo inaczej siedzi się na internecie ograniczonym dostępem z mojego telefonu rutera, muszę oszczędzać bajty, bo tu nie ma pełnego zasięgu. Ale obowiązek spełniłam, proszę docenić
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i do zaś 🙂

 

Biała róża

Rozwiązywałam kilka dni temu taki test, która róża odzwierciedla Twoją osobowość.
Wynik był jednoznaczny, właśnie taką różą jest ta w kolorze bieli.
No i do tego był jeszcze dopisek: Róże to niezwykłe kwiaty – piękne i szlachetne. Dokładnie jak Ty! Ale czasem do głosu dochodzi też ciernista strona Twojej osobowości. Nikt nie powinien igrać z Twoimi uczuciami, ponieważ za Twoją piękną twarzą kryje się ognisty temperament.

Uleczko,  nie wiem w jakim kolorze pasuje róża do Ciebie, ale dzisiaj, w naszą ulubioną środę, ofiarowuję Ci „moją osobowość” w tej przepięknej bieli.
Ale bieli różanej, nie tej za oknem, bo ta już nieco mi dokucza, chociaż trzeba przyznać, że śnieg gdzieś po drodze zaczął nam umykać, a ulice stały się znów szare i nudne.
Ta róża jest nieco inna od tej z zeszłego tygodnia, chociaż w takim samym białym kolorze.
Tamta była zamrożona, zimowa, ta jest rozkwitająca, pełna nadziei i radości i właśnie tę nadzieję i tę radość i ten uśmiech dzisiaj do Poznania Ci przesyłam.

Wczoraj pani doktor I-szego kontaktu zadecydowała, że da mi skierowanie do szpitala z powodu tych moich uporczywych kłopotów brzusznych, bo dokąd tak można cierpieć? Dostałam skierowanie na Oddział Zakaźny (???) Kliniki Krakowskiej. Już o 9 rano mam zgłosić się na SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy) i tam zadecydują, co dalej ze mną zrobią, czy mnie przyjmą na oddział, czy odeślą do domu.
Osobiście wolałabym, by mnie z dobrym leczeniem odesłali do domu, bo kto lubi leżeć w szpitalu, ale na wszelki wypadek biorę ze sobą wszystkie potrzebne mi rzeczy, na wypadek, gdybym jednak musiała tam pozostać. Już jestem spakowana, oczywiście mój laptop też ze mną jedzie, podłączę go do telefonu, w którym mam internet i będzie służył mi jako ruter. Na szczęście mam wykupione dodatkowe bajty, powinny wystarczyć.
Pojadę tam z moim chrześniakiem Ksawerym, synem Moniki.
Jestem pełna nadziei, że  ta moja nieszczęśliwa brzuszna „przygoda” skończy się tym razem definitywnie i pomyślnie.
Niech się dzieje wola nieba ( i lekarzy!), z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Oczywiście o ile pozostawią mnie jednak na leczeniu, będę z Wami w kontakcie, tak, że będziecie znać moje losy najbliższej przyszłości.
Przyrzekam solennie!
Jak na razie, gdy tylko mój brzuszek dowiedział się, że mogę pozostać w szpitalu, na wszelki wypadek od wczorajszego popołudnia się uspokoił, ale fakt, potraktowałam go wczoraj  tylko kawałeczkiem suchej, czerstwej weki, kilkoma sucharkami, zieloną  herbatą i suchym, bez omasty ryżem. A w domu na moich oczach takie same pyszności jedli. Julka upiekła wczoraj w piekarniku kotleciki z kuskus, ze sezamem i z pokrojonym porem, a to serwowała ze sosem musztardowym i ze sosem czosnkowo- pieprzowym,  Mniam, wyglądało pysznie, a ja tylko mogłam obejść się ze smakiem, jedząc co najwyżej ten nieomaszczony ryż, wmawiając sobie, że to pychota, nad pychotami. Też tak można, tylko jak długo????
Muszę ze sobą wziąć dzisiaj kilka sucharków, bo lepiej, żebym była na czczo, na pewno jakieś badania będą mi robili i wtedy zadecydują dopiero, o moim przyszłym losie, a gdzieś koło południa pewnie zacznę być troszkę głodna, więc głód zaspokoję właśnie sucharkami.
Ale muszę dzisiaj tam iść, bo moja pani doktor gastrolog przyjmuje w przychodni dopiero w piątek, gdybym czekała na wizytę u niej, pewnie bym się już wykończyła.
No dobra, było, nie było idę, ale na wszelki wypadek trzymajcie za mnie kciuki, bym obeszła się bez szpitalnego leżenia. Bo nie ma to jak we własnym domku, na własnym tapczaniku odpoczywać, prawda??

Pełna optymizmu na dzisiaj, na jutro i na następne dni życzę wszystkim miłej środy.

P.S. Ulu, gdy tylko się dowiem dzisiejszej „prawdy” o sobie i moim losie, wyślę Ci SMS-a, nie martw się.

zimy ciąg dalszy


A tak wyglądała zima w połowie lat siedemdziesiątych zeszłego stulecia.
Niby nie tak dawno, „tylko” jakieś 40- 45 lat temu.
Wtedy to dopiero zimy bywały porządne, srogie.
Chociaż kiedyś już wspominałam w blogu taką zimę, gdy jeszcze chodziłam do podstawówki i z okazji olbrzymich opadów śniegu, a potem i mrozów szkoły były przez dwa tygodnie zamknięte, ale całej gawiedzi szkolnej wcale to nie przeszkadzało, z wielką radością godziny przedpołudniowe spędzano na sankach. Jakoś wtedy dzieci i młodzież na nartach raczej mało jeździła, chyba nie były one wtedy tak popularne, jak teraz, gdy nawet 2-3 latka już na nartach spotkać na zboczu można.
Za to bardzo popularne były tzw „szlajki”, tam gdzie zamarzała kałuża na chodnikach robił się niewielki pas lodowy, które młodzież chętnie ujeżdżała na butach, tam i z powrotem. Ile biednych babć, nieświadomych tych lodowych pułapek przyprószonych śniegiem łamało sobie na tych „szlajkach” nogi i ręce.
Prawdę powiedziawszy zawsze bałam się takich przejażdżek, ale kiedyś dałam się namówić koleżankom z klasy (no co ty, boisz się drwiły, więc pokazałam, że się nie boję). Skończyło się to dla mnie całkiem niemiło, upadłam i złamałam sobie rękę. Odtąd zawsze unikałam takich pułapek i zostało mi to chyba do dzisiaj, bo idąc patrzę się pod nogi, co za niespodzianka może mnie na chodniku spotkać. W lecie są to nierówne kanty, połamane płyty chodnikowe, o które łatwo zahaczyć nogą, a zimą właśnie oblodzone chodniki. Już nie raz zaliczyłam w ten sposób „glebę”. Kiedyś potknęłam się o chodnik, poleciałam niekontrolowanie na przód, upadłam, a nosem wyrżnęłam w kant obramowania trawnika – skutek był żałosny, złamany nos, którym zahaczyłam o ten wystającą część trawnika, no i dodatkowo była też  złamana kość w nadgarstku. Innym razem przy takim upadku miałam uszkodzoną łękotkę i zebrał mi się płyn w kolanie, musiałam mieć robioną punkcję.
No to ja dziękuję, ja już na prawdę wolę iść pomału, z głową wpatrzoną w chodnik, chociaż wiele osób to denerwuje, że tak właśnie chodzę. Ale dla mnie wydaje się to  jedyny bardzo bezpieczny sposób na chodzenie. Oczywiście tam gdzie wiem, że chodnik jest gładki i bez wybojów idę bardziej śmiało i nie koniecznie spuszczam głowę. Ale na przykład idąc do pracy, wychodząc z z autobusu i idąc ulicą Pielęgniarek jest taki odcinek, gdzie płyty chodnikowe są nierówne, popękane, wystające i tam niestety idę pomału i bardzo, bardzo ostrożnie, tym bardziej, że moje nogi niestety mają tendencję do zahaczania o każda nierówność, możliwe, że je mało unoszę do góry, może trochę i ciągnę za sobą, ale tak jest i już, nic na to, prócz bacznej uwagi nie pomogę.
Lepsza chwila uwagi, niż potem tygodnie, a czasem i miesiące bólu.

Wczoraj oglądałam ostatni program z serii „Tomasz Lis na żywo”. Zamknęli gębę panu Tomaszowi, wyraźnie wsadzili mu knebel w usta, bo nie chciał kwakać jak inne kaczki. Przykro mi było, ale cały ten program oglądałam z ciekawością.
Na koniec była retrospekcja wszystkich jego programów z tej serii, przedstawiająca wywiady z tymi, których już nie ma pośród nas i z tymi, którzy i dzisiaj są w polityce, w świecie biznesu, w mediach. Łza zakręciła mi się w oku.
Ale na koniec Tomek Lis powiedział optymistycznie: Głowa do góry, będzie dobrze.
I ja w to wierzę, na pewno będzie panie Tomku i na pewno z tarczą znów powróci pan kiedyś do tego programu.
I powtarzam za panem : Głowa do góry, będzie dobrze!!!!!!!! Musi być dobrze!!!!!
Każdy zły sen w końcu  kiedyś przemija!!!!!!!

No to mamy dzisiaj już wtorek, zima w Krakowie nijaka, nie jest mroźnie, ale przenikliwie, co sprzyja niestety tylko wszelakim przeziębieniom.
Ale ja postanowiłam nie dać się, jedna przypadłość chorobowa w zupełności mi wystarczy.

Dobrego dnia.

przypominam, zima trwa

I jak mało pozytywne jest dla mnie to stwierdzenie, nie jest chyba najważniejsze. Ważne jest to, że są osoby., które  z tej zimy się cieszą i potrafią ją wykorzystywać.
Wczoraj Ksawer odwiózł Mię  z koleżankami do Zawoi i potem opowiadał, że jest tam masę wspaniałego śnieżnego puchu, wygląda to cudownie.
Czynne są wszystkie wyciągi narciarskie, w  dobrym stanie są wszystkie zbocza, z których chętnie korzysta moja Rodzinka, bo w tej chwili większość z nich właśnie na zimowych feriach w Zawoi przebywa. Mrozik miło szczypie w policzki, a lekki wiaterek pozwala nabrać nartom odpowiedniej prędkości. Jednym słowem raj dla narciarzy. Pozdrawiam narciarzy z mojej Rodzinki 🙂
Ale co by tu nie mówić o pięknie, ja i tak od białego śniegu wolę piękną, zieloną trawkę i tej teorii będę się trzymała.
Ba, już marzę, gdy zacznie wszystko wokoło rozkwitać, a zieleń i przeróżne kolory kwiatów i krzewów będą cieszyły moje oko.
Pojadę sobie wtedy do Modlnicy, usiądę w ciepełku na tarasie i będę marzyła o…….
Jeszcze dokładnie nie wiem o czym, ale na pewno nie o następnej zimie.
Już w kalendarzu zaczynam odliczać dni do tej radosnej wiosny.

Sobotę i niedzielę  spędziłam raczej mało ciekawie, głównie na spaniu, ( nie wspominając o przełajowych biegach przez przedpokój), bo jednak sen potrafi nawet i chory brzuszek podleczyć.
Ale od poniedziałku mówię STOP, pora znów za siebie się zabierać.
Nie można mieć przecież ciągle takie zas..ne życie 🙂

Dzisiaj „moja” Monika obchodzi urodziny. Sto Lat Monika w zdrowiu, szczęściu i pomyślności.



No i co poza tym? Chyba nic ciekawego poza tym, że dzisiaj do pracy wybieram się na rano, pytanie tylko, czy szczęśliwie dojadę?
Może tak, bo jak na razie mam spokój z moim brzuszkiem, może przynajmniej dzisiaj będzie dla mnie łaskawy?
Ja to teraz mam problemy, prawda?????
Ale wątpię, żeby mi ktokolwiek ich pozazdrościł 🙂
Według prognoz pogoda ma być dzisiaj na lekkim plusie, czyli oscylować pomiędzy 1-3 stopnie, więc już jest lepiej, prawie że można powiedzieć, zimowy upał.
To by było na tyle na dzisiejszy, poniedziałkowy wpis, jakoś wena dzisiaj mnie nie porywa, a trudno pisać o niczym ciekawym.
No to może jeszcze  jakiś kawał na dobre rozpoczęcie nowego tygodnia?

No to wszystkiego dobrego. Do jutra!!!!

Monitor

 

Wysiadł mi monitor w komputerze. Po prostu zrobił się ciemny ekran i już, koniec. Kiedyś jeszcze można było poruszać wtyczką z tyłu i zadziałał, dzisiaj już nawet ta operacja nie pomogła. Wiedziałam, że jest na wykończeniu, wreszcie miałam go na pewno dłużej niż 5-6 lat, ile można na okrągło pracować? Wszystko kiedyś ma swój początek i koniec. Monitor też.
Najpierw popadłam w panikę, ale po chwili uzmysłowiłam sobie, od czego mam Kochaną Rodzinkę?
Zatelefonowałam do Jacka, męża Magdy i poprosiłam, czy by nie mógł mi kupić i przywieźć nowy monitor, Wybrałam sobie odpowiedni w sklepie AGD nie daleko jego. Na szczęście jeszcze jakieś zaskórniaki mi w portfelu pozostały.
Oczywiście Jacuś to porządny Człowiek i jakąś godzinę potem miałam już nowy monitor zamontowany. Teraz ekran wydaje mi się bardzo jasny, tamten jednak przyciemniał kolory. Myślę, że i tu da się troszkę go przyciemnić, tak, by był odpowiedni do moich oczów.
I to byłby jedyny news dzisiejszego mojego wpisu, o moich perypetiach brzusznych, które nadal trwają nie chcę już nawet wspominać, bo znów potem moja Magda powie, że jestem monotematyczna. Ale pewnie gdyby dokuczał mi ząb, czy głowa, też bym o tym pisała. Tak już jest, że czasami musi sobie człowiek ponarzekać.

Oczywiście ze względów medycznych nie brałam wczoraj udziału w manifestacji KOD-u,  ale całym sercem, całą duszą byłam z nimi.
Oj działo się działo w wielu polskich miastach, w Krakowie na Rynku Głównym pod Adasiem zresztą też.
Myślę, że takie manifestacje bardzo muszą wyprowadzać nasz obecny rząd z równowagi, bo coraz bardziej zajadła krytyka z ich strony wylewa się w wypowiedziach prawicy w mediach. Teraz, gdy są na cenzurowanym, nie tylko w Unii, ale i w krajach poza unijnych, wszystkie takie manifestacje zamazują tylko obraz tego, o czym mówiła nasza premier w Brukseli, jak bardzo chciała udowodnić wszystkim, że jednak w Polsce demokracja nie jest rozmontowywana. A skoro nie jest, to skąd biorą się te ogólnopolskie protesty? Manifestantów z KOD-u , w przeciwności do byłych manifestantów PIS-u każdej miesięcznicy nikt nie zwozi autokarami z całej Polski, wręcz przeciwnie, sami chętnie przychodzą i to nie tylko w Stolicy, ale też i w innych miastach, czy to nie daje  rządowi powodów do myślenia? Oj daje, daje i przypuszczam, że coraz więcej zaczynają się bać o swoje dalsze rządy, coraz więcej błędów w związku z tym popełniają. Zobaczymy, do czego to doprowadzi.

A za oknem zimna, śnieżna niedziela. Może teraz i śnieg nie sypie, ale i tak jak dla mnie jest go stanowczo za dużo. Chociaż…….
Dzisiaj oglądałam zdjęcia z zasypanego śniegiem USA, tam naprawdę leżą całe zwały śniegu na ulicach i sparaliżowany praktycznie jest cały ruch.
W wielu stanach pozamykali szkoły, instytucje, sklepy, ludzie robią zapasy jedzenia na kilka dni, bo coraz trudniej dowieźć jest towar do domu.
Oby tylko ta zima nie przefrunęła przez Ocean i do nas nie zagościła.

Życzę wszystkim przyjemnej i spokojnej niedzieli.

niedobra sobota!

 

I znów kiszki o sobie znać dają. A przecież tyle dobrych lekarstw już otrzymały! Widać ciągle im jeszcze mało!! A już było przecież prawie że dobrze.
Jednym słowem są niewdzięczne, a ja już jestem tak umęczona, że nawet pisać blogu nie mam siły.
Życzę zatem wszystkim spokojnej i miłej soboty, a ja dalej idę po trudach nocy i pół dnia gonitwy odpoczywać. Na każdą chorobę najlepszy jest przecież sen. Najwyżej potem będę w nocy siedziała nieco dłużej.
 Wczoraj pan doktor znów prawie, że mnie nie poznał, był zaskoczony zmianą. Następnym razem ma przyjechać dopiero w lecie. A i na pożegnanie mi jeszcze tylko powiedział: oj, żeby pani całkiem nie zniknęła, kto wie, może rzeczywiście zniknę????

Był sobie Dziad i Baba bardzo starzy oboje…..

 

Mój Boże, a to przecież dotyczy już mojego rocznika i jego okolic. Szybko nam czas zleciał.
Życie, życie  jest nowelą, której nigdy nie masz dosyć, wczoraj biały, biały welon, jutro białe, białe włosy……..

Wczoraj było święto naszych Kochanych Babć, dzisiaj mamy święto naszych Kochanych Dziadziusiów.
I chociaż każdy z nas już jest Babcią, czy Dziadkiem ( ja tylko Ciocią Babcią, ale słowo Babcia mieści się w jej nazwie), z łezką w oku wspominamy ten nasz  dziecinny świat, gdzie Babcia tuliła nas do swojej piersi i opowiadała piękne bajki, a Dziadek snuł wspomnienia ze swoich dawnych lat, spoglądając na nas z wielkim wzruszeniem.
Oczywiście, że z racji mojego wieku moi Dziadkowie już dawno przeszli na drugą stronę tęczy, ale to nie znaczy wcale, że o Nich nie pamiętam, że Ich nie wspominam. Dziadek Emil, Tata mojego Taty, czesał moje włoski grzebykiem od swojej długiej brody i częstował mnie pyszną miksturą leczniczą własnej produkcji, Dziadka Michała  (Taty mojej Mamusi) natomiast  właściwie praktycznie w ogóle nie pamiętam, zresztą miałam 3 lata, gdy obydwoje umarli. Babcia Helenka, Mama Taty, mieszkała co prawda z Ciocią Janką zupełnie na innej ulicy, ale odwiedzałam ją, czasami i Tata przywoził Ją często  do nas, opowiadała mi wtedy „straszne historie” jak na przykład o Józiu, do którego przychodził duch i wołał”oddaj mi złotą nogę”. Przyznam, że trochę się bałam tych historyjek, ale i tak zawsze z wielkim zainteresowaniem ich słuchałam, przy okazji mocno ściskając Jej dłoń ze strachu.
Za to druga Babcia, Mama mojej Mamy mieszkała z nami aż do swojej śmierci. Była bardzo kochana, bardzo dumna, nigdy nie pozwalała sobie mówić Babciu, żeby się nie postarzać, więc nazywaliśmy Ją Tamtą Mamą. Świetnie mówiła po francusku i uwielbiała, gdy miała okazję z kimś w tym języku porozmawiać. W mojej pamięci na zawsze pozostanie obrazek, gdy urodziła się córka mojego brata, Monika (ta, z którą obecnie zresztą mieszkam), a Tamta Mama brała to maleństwo na ręce, podchodziła do  okna, pukała w szybę i wołała „ptaszki, ptaszki, chodźcie do Monisi” A Monika bardzo wtedy się cieszyła. Niestety choroba ją dosyć szybko zmogła  i zmarła w wieku 78 lat. Babcia, Mama mojego Taty dożyła 92 lat życia.
I takie mam wspomnienia właśnie z okazji tych szczególnych dwóch dni. Nie mogę do Nich podejść, przytulić się, ale zawsze mogę do Nich wzdychnąć „jak ja Was kocham moi Dziadkowie”
I to nie tylko dlatego, że dzięki Nim jestem i ja na tym świecie, ale właśnie dlatego, że byli tacy wspaniali.

Chyba jednak dobrze wczoraj trzymaliście za mnie kciuki, bo wczoraj przyszedł Józio i…. nie, nie przyniósł jak w tej piosence pączków, ale za to nareszcie mam podłączony miejski telefon do rutera, który mi wymienił na nowy, okazało się, że ten stary w środku już był przepalony i dlatego sygnał internetowy raz do mnie dochodził normalnie, raz bardzo słabo i dlatego mój komputer tak „mulił”. Przy okazji posprawdzał mi jeszcze, dlaczego mój Incredit Mail słabo działa, przeskanował i komputer i laptop i powyrzucał niepotrzebne malware, czyli śmieci internetowe.
Tak więc można jednym słowem powiedzieć, że to był bardzo udany dzień, mimo, że wczoraj Kraków dopadły bardzo obfite opady śniegu, zwłaszcza popołudniu, ale  udało mi się bez szwanku (czytaj bez upadku) dojść z przystanku autobusowego do pracy i potem z powrotem z przychodni na przystanek, a jest tam dosyć nawet spory kawałek drogi, no i potem już z przystanku, gdzie wysiadałam z autobusu, do domu. Byłam z siebie bardzo dumna, bo ostatnio miałam przecież jakieś obawy przy chodzeniu w taką śnieżną pogodę. Fakt, szłam sobie spokojnie, pomału, własnym rytmem, a niby po co miałam lecieć na łeb, na szyję. Ważne, że szczęśliwie dotarłam, no i nieco te niepotrzebne lęki opanowałam. Ale jednak muszę nadal nad nimi pracować.
Faktem jest to, że odkąd zaczęłam dwa razy dziennie smarować moje stopy tym balsamem Alpenkrauter, zdecydowanie stopy mnie miej bolą i przez to lepiej mi się chodzi. I to na pewno, nie tylko nie zdaje mi się, ale taka jest prawda!!!!! Będę przy tym obstawała!!!!

Dzisiaj też na pewno będzie dobry dzień, bo idę na poranną zmianę i spotkam się z moim ulubionym panem doktorem od dziecinnych kręgosłupów.
Dosyć dawno go widziałam ostatnim razem, zrobił sobie akurat dłuższą przerwę, tym bardziej nasze spotkanie będzie miłe.
Magdusiu Italiana! pamiętam o Tobie i nie omieszkam pokazać mu tej płytki z Twoim badaniem, jak coś się ciekawego dowiem, natychmiast wyślę Ci maila. No i jeszcze jedna wiadomość dla Ciebie, już możesz bez problemów dodzwonić się na mój miejski telefon, jest już czynny, a przez weekend najprawdopodobniej będę siedziała w domu.

Dzisiaj znowu wyprzedziłam budzik i obudziłam się już po godzinie czwartej, w miarę wyspana. Dziwne, zasnęłam o 0.30 w nocy, tyle snu mi wystarczyło?
To jednak jest jedna z oznak wieku starszego, kłopoty z nocnym snem.
 Na pewno odbije się to na moich nogach, to znaczy znów będę dzisiaj miała kłopoty z chodzeniem. To jest u mnie bardzo właśnie dziwne, gdy nie wyśpię się porządnie, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. No cóż, na pewno zaraz wypiję sobie swój nieodzowny Nimesil, oj, już bardzo dawno go nie zażywałam, wymasuję stópki swoim balsamem od V.I.P.A i… będzie dobrze. A na pewno znów swoje odeśpię po powrocie z pracy, na pewno nagły sen około 15-stej mnie zmorzy, nogi zaczną narywać, więc będę musiała się położyć i najpewniej zasnę. No właśnie, znów moje nogi, gdy zaczynają narywać, drżeć jest to dla mnie oznaka, że pora się zdrzemnąć. To chyba nazywa się choroba niespokojnych nóg. Kiedyś zażywałam na nie jakiś lek, ale w tej chwili już tych leków mam takie ilości, że każda zażyta dodatkowa tabletka zaczyna u mnie powodować mdłości. Naliczyłam, że teraz, gdy włączyłam jeszcze ten antybiotyk i jeszcze  dwa inne leki na moje kiszeczki biorę 8-9 tabletek rano, a południu dwie i wieczorem znów trzy tabletki, okropnie dużo, ale jak mus, to mus, co robić, nie ma zmiłuj się. Staram się to rano zażywać w dwóch porcjach, z 10 minutową przerwą pomiędzy każdą porcją, ale i tak, gdy sobie te leki przygotowuję, robi mi się dziwnie niedobrze już na sam ich widok, straszne, ile człowiek musi się nacierpieć. A pomyśleć, że jeszcze jakieś 6 lat temu byłam jeszcze wolna od wszelakich leków, nawet tych cukrzycowych, chociaż podejrzewam, że tę chorobę mam już od dłuższego czasu. Dobrze, że przynajmniej ją udało mi się jakoś opanować i wciąż tkwię na granicy normalności, albo lekko ją przekraczam, oczywiście w zależności od tego co zjem. Ale ostatnio zauważyłam bardzo dziwne zjawisko, mój brzuch teraz staje na straży mojego poziomu cukru, po prostu, gdy zjem coś słodkiego, od razu zaczynam czuć mdłości. Może to i dobrze?, przecież jedzenie słodyczy nie tylko tuczy, ale i głównie szkodzi organizmowi. Niech tam sobie moje brzusio toleruje lub nie co chce, zawsze mam jakby nie było swojego ” prywatnego policjanta” w sobie, ha, ha,ha.

No i na koniec jeszcze dobra wiadomość: Dzisiaj mamy piątek, a więc zaczynamy weekend.
Pozdrawiam serdecznie tych, co na nartach szusują po stokach i tych, którzy przez weekend odpoczywać spokojnie będą w domowym zaciszu.
Miłego piątku życzę