Jabłuszka, jabłuszka, jabłuszka pełne snu,
gdzie spojrzysz jabłuszka, jabłuszka tam i tu…..
Uwielbiam jabłka, są dla mnie najlepszym przysmakiem ze wszystkich słodyczy i ze wszystkich owoców.
Co tam szarlotka (wszak z jabłek upieczona), czy inne ciasta, co tam lody, banany, winogrona, czy inne owoce.
Najlepsze i najzdrowsze są właśnie jabłka.
A te jesienne tak pięknie pachną przeszłym już latem, słonkiem i wiatrem. Tyle słodyczy w sobie posiadają…..
Oczywiście nie lubię jabłek twardych, muszą być w miarę miękkie i soczyste. Najsmaczniejsze dla mnie są jabłka marki Lobo, duże, rumiane, lekko winne i miękkie, po prostu prawdziwe jabłka. Czekam, aż znów się pokażą, bo właśnie jesienna pora owocuje ich wysypem na rynku.
Oczami wyobraźni widzę ten sad pełen kolorowych jabłek, te kosze pełne zebranych owoców prosto z drzewa, ten zapach jesieni……
Przecież pisałam już, że jesień też potrafi zauroczyć swoimi kolorami. Już nawet w moim parku listki brunatnieją, a po alejkach zaczynają się snuć dywany zasuszonych, opadłych z drzew liści. Tak fajnie szeleszczą pod nogami. Tylko patrzeć, a pokażą się wiewiórki, łase na orzechy i będą szukać chętnych, którzy im parę tych smakołyków podrzucą. A one szybciutko pochwycą je w ząbki i polecą je sobie zakopać, aby niestety nigdy ich potem już nie odnaleźć. Ot takie zapominalskie są te nasze wiewiórki.
Ja co prawda nie jestem wiewiórką, a tak sprytnie zakopałam wtyczkę od ładowarki do Iphona, że nie mogę jej teraz odnaleźć. No i nie wiem sama, czy to jest symptom wiewiórki, czy raczej choroby Alzheimera.
W każdym bądź razie wtyczki jak nie było, tak nie ma, a wiem, że miałam ją na pewno tu w nowym mieszkaniu, że jej nie zgubiłam, tylko sprytnie schowałam, żeby nie zginęła. No tak, na pewno nie zginęła, tylko zmieniła miejsce swojego pobytu, tylko ja nie mam bladego pojęcia, gdzie leży.
Ostatnio mam szczęście do gości i to w dodatku zagranicznych gości. Nie, żebym jakoś szczególnie ich wyróżniała , ale fakt, tak się jakoś składa.
Dopiero co była u mnie Zuza z mężem ze Stanów, dzisiaj zatelefonowała do mnie moja Magda Italiana, która dopiero co poprzedniej nocy przyjechała do Krakowa i oczywiście wyraziła chęć spotkani ze mną. Teraz już beż żadnych obaw mogę ją zaprosić do siebie, do mojego nowego domku, mam nadzieję, że też się jej moje mieszkanko spodoba. Wstępnie umówiłam się z nią na jutrzejsze popołudnie, mam nadzieję, że tym razem nic już nie pokrzyżuje naszych planów, jak ostatnio, niestety, zrobiła to niedyspozycja Magdy.
No i mam nadzieję, że i pogoda jutro dopisze i będziemy mogły sobie chwilkę pospacerować także po parku, który, jak już pisałam, robi się coraz bardziej kolorowy.
Tak więc weekend zapowiada mi się całkiem przyjemnie.
Dlatego co raz bardziej odsuwam się od wrednej polityki, bo to co teraz w niej się dzieje może normalnego człowieka o palpitacje serca przywołać, a ja ciągle jeszcze jestem normalna i taka już pozostanę, na pewno nie ulegnę kaczyzmowi. Staram się nawet nie czytać żadnych stron internetowych poświęcanych polityce, bo gdy tylko zaczynam cokolwiek czytać, od razu czuję olbrzymi dyskomfort w mojej głowie, po co sie więc niepotrzebnie narażać? Lepiej już w spokoju łapać te swoje Pokemony, chociaż robi się coraz z tym trudniej, bo im wyższy poziom gry się osiąga, tym więcej jest punktów do pokonania, no i Pokemony są bardziej „złośliwe” i uciekają, nie chcą się dać łato pochwycić. A i na Arenie też coraz trudniej jest walczyć, bo przedtem mogłam wystawiać kilku Pokemonów do walki, teraz niestety walczyć może tylko jeden Pokemon, więc gdy wieża jest wysoka, pełna wrogich Pokemonów, jest prawie nie możliwa do pokonania. A gdzieś te punkty zdobywać trzeba, teraz potrzebuję ich aż 190 tysięcy, a więc sporo. Po prostu będę długo je zdobywała i dopiero za tydzień, może dwa uda mi się ten 25 level pokonać.
Życzę Wszystkim przyjemnego piątku, bo wiem, że wszyscy z niepokojem wyczekiwali tego dnia no i wspaniałego weekendowego odpoczynku.
I znów nastąpił ulubiony dzień wszystkich pracusiów – piąteczek.