jabłuszka pełne snu

Jabłuszka, jabłuszka, jabłuszka pełne snu,
gdzie spojrzysz jabłuszka, jabłuszka tam i tu…..

 

Uwielbiam jabłka, są dla mnie najlepszym przysmakiem  ze wszystkich słodyczy i ze wszystkich owoców.
Co tam szarlotka (wszak z jabłek upieczona), czy inne ciasta, co tam lody, banany, winogrona, czy inne owoce.
Najlepsze i najzdrowsze są właśnie jabłka.
A te jesienne tak pięknie pachną przeszłym już latem, słonkiem i wiatrem. Tyle słodyczy w sobie posiadają…..
Oczywiście nie lubię jabłek twardych, muszą być w miarę miękkie i soczyste. Najsmaczniejsze dla mnie są jabłka marki Lobo, duże, rumiane, lekko winne i miękkie, po prostu prawdziwe jabłka. Czekam, aż znów się pokażą, bo właśnie jesienna pora owocuje ich wysypem na rynku.
Oczami wyobraźni widzę ten sad pełen kolorowych jabłek, te kosze pełne zebranych owoców prosto z drzewa, ten zapach jesieni……
Przecież pisałam już, że jesień też potrafi zauroczyć swoimi kolorami. Już nawet w moim parku listki brunatnieją, a po alejkach zaczynają się snuć dywany zasuszonych, opadłych z drzew liści. Tak fajnie szeleszczą pod nogami. Tylko patrzeć, a pokażą się wiewiórki, łase na orzechy i będą szukać chętnych, którzy im parę tych smakołyków podrzucą. A one szybciutko pochwycą je w ząbki i polecą je sobie zakopać, aby niestety nigdy ich potem już nie odnaleźć. Ot takie zapominalskie są te nasze wiewiórki.
Ja co prawda nie jestem wiewiórką, a tak sprytnie zakopałam wtyczkę od ładowarki do Iphona, że nie mogę jej teraz odnaleźć. No i nie wiem sama, czy to jest symptom wiewiórki, czy raczej choroby Alzheimera.
W każdym bądź razie wtyczki jak nie było, tak nie ma, a wiem, że miałam ją na pewno tu w nowym mieszkaniu, że jej nie zgubiłam, tylko sprytnie schowałam, żeby nie zginęła. No tak, na pewno nie zginęła, tylko zmieniła miejsce swojego pobytu, tylko ja nie mam bladego pojęcia, gdzie leży.

Ostatnio mam szczęście do gości i to w dodatku zagranicznych gości. Nie, żebym jakoś  szczególnie ich wyróżniała , ale fakt, tak się jakoś składa.
Dopiero co była u mnie Zuza z mężem ze Stanów, dzisiaj zatelefonowała do mnie moja Magda Italiana, która dopiero co poprzedniej nocy przyjechała do Krakowa i oczywiście wyraziła chęć spotkani ze mną. Teraz już beż żadnych obaw mogę ją zaprosić do siebie, do mojego nowego domku, mam nadzieję, że też się jej moje mieszkanko spodoba. Wstępnie umówiłam się z nią na jutrzejsze popołudnie, mam nadzieję, że tym razem nic już nie pokrzyżuje naszych planów, jak ostatnio, niestety, zrobiła to niedyspozycja Magdy.
No i mam nadzieję, że i pogoda jutro dopisze i będziemy mogły sobie chwilkę pospacerować także po parku, który, jak już pisałam, robi się coraz bardziej kolorowy.
Tak więc weekend zapowiada mi się całkiem przyjemnie.
Dlatego co raz bardziej odsuwam się od wrednej polityki, bo to co teraz w niej się dzieje może normalnego człowieka o palpitacje serca przywołać, a ja ciągle jeszcze jestem normalna i taka już pozostanę, na pewno nie ulegnę kaczyzmowi. Staram się nawet nie czytać żadnych stron internetowych poświęcanych polityce, bo gdy tylko zaczynam cokolwiek czytać, od razu czuję olbrzymi dyskomfort w mojej głowie, po co sie więc niepotrzebnie narażać? Lepiej już w spokoju łapać te swoje Pokemony, chociaż robi się coraz z tym trudniej, bo im wyższy poziom gry się osiąga, tym więcej jest punktów do pokonania, no i Pokemony są bardziej „złośliwe” i uciekają, nie chcą się dać łato pochwycić. A i na Arenie też coraz trudniej jest walczyć, bo przedtem mogłam wystawiać kilku Pokemonów do walki, teraz niestety walczyć może tylko jeden Pokemon, więc gdy wieża jest wysoka, pełna wrogich Pokemonów, jest prawie nie możliwa do pokonania. A gdzieś te punkty zdobywać trzeba, teraz potrzebuję ich aż 190 tysięcy, a więc sporo. Po prostu będę długo je zdobywała i dopiero za tydzień, może dwa uda mi się ten 25 level pokonać.

Życzę Wszystkim przyjemnego piątku, bo wiem, że wszyscy z niepokojem wyczekiwali tego dnia no i wspaniałego weekendowego odpoczynku.

 

 

 

 

 

 

I znów nastąpił ulubiony dzień wszystkich pracusiów – piąteczek.

Nadzieja

Mam nadzieję, że dzisiaj Ula już jest po swoich wojażach w domku i znajdzie czas, aby zaglądnąć do mojego blogu i odebrać sobie te dwie róże z poprzedniego tygodnia no i oczywiście tę dzisiejszą.
Witaj serdecznie Uleczko, jakże mi miło Ciebie znów dzisiaj widzieć u mnie w gościnie w moim blogu.
Czekałam cierpliwie i…chyba się doczekałam. Piszę chyba, ale wiem na pewno, że dzisiaj tu byłaś, wypoczęta i radosna.
Pozdrawiam Cię wiec serdecznie i jesienne promyczki słonka do Poznania posyłam, wraz ze słodkimi całuskami.
Co prawda rankiem jeszcze mało tych promyczków, ale już się słonko gdzieś tam pokazuje i może trochę ogrzeje moje przemarznięte kości?
Buziaczki Ulu.

Wczoraj miałam bardzo przyjemny dzień. Po pracy wstąpiłam do cukierni Buczka i kupiłam kawałek przepysznej szarlotki. Tak pysznej, że śmiało mogłabym się przyznać do jej upieczenia. Pachniała jabłkami, cynamonem i jesienią.
Około czwartej popołudniu przyszli moi goście, Zuzanna i jej mąż Joe. Boże, jak to dziwnie brzmiało, gdy Zuza mówiła o nim mój mąż, takie to dziwne było dla mnie, jakoś trudno było mi się do tego przyzwyczaić. Joe okazał się bardzo miłym człowiekiem, ale jednak nie odważyłam się z nim rozmawiać po angielsku, zbyt słabo ten język znam, aby swobodnie porozmawiać. Co prawda od czasu do czasu się „zapędzałam: i w tym języku do niego się zwracałam, ale najczęściej jednak korzystałam z „tłumacza” czyli z Zuzy, było to dla mnie  o wiele wygodniejsze. Starałam się tak prowadzić konwersacje, by mój gość się nie zanudził, gdybyśmy rozmawiały tylko z Zuzą po polsku. Niestety Joe znal tylko podstawowe polskie wyrazy, nie rozumiał naszej polskiej rozmowy, chociaz jak się okazała, zarówno ze strony mamy, jak i ojca miał w przeszłości polskie korzenie. No to teraz już wiem, czemu znalazł sobie żonę – Polkę :-).
Rozmawialiśmy na bieżące tematy, polityczne zresztą też, na szczęście nie okazali się oni wyznawcami Pisu. Było też i trochę wspomnień, okazało się, że Zuzy siostrzenice, które znałam jeszcze jako małe dzieci, są już całkiem dorosłymi kobietami, jedna z nich jest już mamą, druga kończy studia. A dopiero co pamiętam, gdy Justynka, która wraz z rodzicami mieszkała wtedy w Zamościu przyjechała w odwiedziny do babci Marii (mamy Zuzy, a mojej sąsiadki) i baraszkowała po kanapie, a my z Marią pilnowałyśmy, żeby nie spadła i nie uderzyła się boleśnie. No tak, ale to było około 30 lat temu, przecież już minęło prawie 20 lat jak nie żyje pani Maria i 4 lata, gdy Zuza wyjechała za ten mąż do USA. Jak ten czas leci nieubłaganie…..
Wieczorem przyszła właścicielka, pani Kasia i włączyła mi ogrzewanie, co prawda tylko na „jedynkę”, czyli najmniejszy stopień ogrzewania, ale zawsze ciut inaczej w domu się zrobiło, tak mniej surowo. Piec miały się rozgrzać dopiero około 22, ale ciut wcześniej już zaczęły być letnie i niestety takie na całą noc pozostały, szczególnie ten w pokoju był omalże zimny. Czyli jeszcze nie do końca wszystko jest OK, trzeba cierpliwie poczekać na wizytę elektryka.
W dzień jest jeszcze całkiem możliwie, zwłaszcza, gdy świeci słonko (o właśnie teraz naprawdę zaczęło już świecić), gorsze są noce, ale od czego jest sweter, kołdra i kocyk? Da się jakoś wytrzymać. Tylko, że ja dotąd wychowywana byłam w cieplarnianych warunkach, miałam ogrzewanie kaloryferami i nic mnie nie obchodziło, ile prądu pobieram. Dzisiaj rano na wszelki wypadek jednak wyłączyłam ogrzewanie, bo coś mi się wydaję, że on nadal pobierał prąd, a teraz rano jest niestety dzienna taryfa, czyli o wiele droższy prąd niż w nocy. Trzeba nauczyć się oszczędzać z ogrzewaniem, tylko na to jeszcze potrzebuję trochę czasu..
Ale skoro tylu ciekawych rzeczy się w życiu nauczyłam, czemu miałabym i tego nie pojąć? Przecież nie jestem głupią, nieinteligentną dziewczyną…….

Dzisiaj idę na popołudniową zmianę, więc jeszcze mam troszkę czasu dla siebie, może uda mi się nawet chociaż chwilkę w parku na ławeczce posiedzieć?

Życzę wszystkim pięknej środy. Prognoza pogodowa na następne dni jest na szczęście bardzo pomyślna, więc jeszcze troszkę tych słonecznych promyczków połapiemy. No i teraz jest ta cudna pora, gdy śliczne, brązowe kasztany lecą z drzew, dawniej robiło się z niej ludziki i zwierzątka……

Powodzenia na dzisiaj i na najbliższe dni.        

dzisiaj krótko o kilku sprawach

Bo dzisiaj bardzo wcześnie muszę być w pracy, więc nie mam dużo czasu na wpis.
A zresztą nic specjalnego wczoraj się nie działo, prócz tych krzeseł, które nareszcie mam w mieszkaniu.
Rozmawiałam z właścicielką, ma spowodować, żeby w mieszkaniu było ciepło, czyli ma ściągnąć fachową osobę od elektryki. Co prawda podobno mogłam sama włączyć na noc te stopki, ale trochę się obawiałam, żeby nie powywalać , więc wolałam nie ruszać tego ‚ustrojstwa”, dopóki elektryk nie powie, że już wolno włączyć i oczywiście dopóki nie nauczy mnie, jak nastawiać zegar licznika, aby ogrzewanie włączała się wtedy, gdy jest prąd tańszy. Do tej pory nigdy nie miałam takich problemów, bo mieszkałam w domu z centralnym ogrzewaniem i to administracja decydowała, kiedy włączyć, czy wyłączyć kaloryfery. Teraz jest to dla mnie całkowita nowość, wiec wszystkiego muszę się nauczyć, żeby potem nie okazało się, że będę płaciła jakieś niebotyczne sumy za prąd. Ale mam nadzieję, że aż tak źle nie będzie.
Coraz śmielej sobie radzę już z walkami na arenach (gra pokemon Go), już się nie boję ryzykować, jedną walkę stoczyłam przedwczoraj, wczoraj drugą. Co prawda mój Pokemon długo na wieży się nie utrzymał, bo przecież jednego Pokemona jest bardzo łatwo przeciwnikowi zbić, ale przecież chodzi tylko o to, żeby nabić sobie więcej punktów, a przy takiej walce właśnie się dostaje takie, no i też pokemonowe pieniążki, których mam niewiele, jak do tej pory bo tylko 30 sztuk, ale pewnie zdobędę z czasem ich więcej i będę sobie mogła za nie coś pokemonowego kupić, np lury lub  itemsy, czyli wabiki, czy jakieś inne gadżety.. Grunt, że się odważyłam i wiem o co w tych walkach chodzi. Wczoraj nie miałam łatwo, bo na arenie siedziały aż 3 Pokemony, czyli musiałam przeprowadzić aż 6 walk, żeby umieścić swojego Pokemona na wieży, ale miło było mi chociaż przez ten niedługi czas zobaczyć tam moją trenerkę – jasna0.
Czyli w tej grze jest sporo zawsze do zrobienia, trzeba łapać Pokemony i ewentualnie je ewoluować, trzeba łapać pokebole, potrzebne do łapania Pokemonów, trzeba zbierać potiony, służące do uzdrawiania „chorych” po walkach Pokemonów i rese, aby uzdrowić Pokemona, który został śmiertelnie raniony w boju, trzeba też pilnować jajeczek w inkubatorach, sporo chodzić, żeby  z takiego jajeczka się wylęgły nowe Pokemony, no  i wreszcie trzeba przeprowadzać te walki na arenach, by zdobywać punkty, aby przejść do następnego poziomu gry.
A tak niedawno wydawało mi się, że tego wszystkiego nie opanuje.
Ale zawsze lubiłam takie internetowe gry, więc szybko pojęłam zasady  tej pokemonowej zabawy, która mnie mocno wciągnęła.
Pamiętam, jak ongiś razem z moją siostrą rywalizowałyśmy w takiej grze internetowej, Mario Bross. W tej grze wcielało się w postać  dzielnego hydraulika Mario, który  wyruszał w  bardzo długą i niebezpieczną wędrówkę, aby na końcu wyzwolić księżniczkę uwięzioną w wieży przez złego smoka. Po drodze miał bardzo wiele przeszkód, a to spadał w przepaść, a to go oblepiały jakieś pająk i napadały na niego różne potwory i tracił życie, na szczęście można było wznawiać grę i to nie od początku, ale od tego momentu, w którym się ją przerwało i i zdobywać następne levele. Pamiętam, że wiele dni i nocy przesiedziałam wtedy przed komputerem, ale w końcu doszłam do zamku okrutnego smoka, udało mi się go pokonać i wyzwolić księżniczkę. Tylko nie pamiętam, czy w nagrodę Mario dostał rękę księżniczki? – pewnie tak, wszak to była przecież bajka, a w bajce wszystko dobrze się kończy, w przeciwieństwie oczywiście do życia, gdy koniec nie zawsze jest szczęśliwy.
Może takie gry są dziecinne, ale jest to w pewnym sensie odskocznia od tego coraz bardziej pogmatwanego losu, który nam rządząca partia zgotowała i nadal podsyca tę niezdrową atmosferę.
Polityka bardzo mnie denerwowała, więc musiałam znaleźć sobie coś, co chociaż trochę ukoi moje nerwy. Nie znaczy to wcale, że w ogóle nie zajmuję się tym, co się w Polsce dzieje, ale staram się utrzymywać większy dystans, wierząc, że już niedługo nadejdzie czas na lepsze, niż dotychczasowe rozwiązania. Coraz więcej ludzi trzeźwieje i widzi bezsens tej władzy, widzi, że Pis doprowadza Polskę do całkowitej ruiny, coraz więcej osób nie zgadza się z tym, aby ta partia siłą narzucała wszystkim swoja wolę. Pewnie Pis już po cichu cieszył się, że ruch KOD-owski jakby trochę osłabł, ale jednak w ostatnią niedzielę znów obywały się liczne i to w w kilku miastach Polski demonstracje. Pis nie może być jednak pewny swojego losu i o to w tym wszystkim chodzi. Miała być dobra zmiana, a wyszła zmiana byle jaka!!!
Póki nie powstanie prawdziwa opozycja, silna i zwarta w swoich postanowieniach, KOD musi panować nad tym bezprawiem, które ostatnio w Polsce się szerzy.To tyle o polityce, bo po co psuć sobie brudną polityką  miły dzionek już od samego rana?

Dzisiaj spodziewam się miłych gości: Zuzy i jej męża Joe, którego znam tylko ze zdjęć. Ciekawa jestem, jak Zuza teraz wygląda, wszak nie widziałam jej od czasu, gdy wyjeżdżała prawie 3 lata temu do USA no i tam w zamążpójściu pozostała. Ale często o niej myślę, mamy zresztą kontakt na Facebooku, co prawda nie częsty, bo jest ta różnica czasowa około 7 godzin, a poza tym ona teraz jest już bardzo zajęta, a to pracą w klinice, a to mężem i prowadzeniem domu, za wiele czasu na pogaduszki nie ma, normalne życie. Ale z tego co wiem, jest bardzo szczęśliwa i bardzo z tego się cieszę, bo na pewno jej mama tam w niebie jest z niej dumna.
Budzik to szatański pomysł, akurat obudził mnie w momencie, gdy wkładałam do ust  kawałek pysznej czekolady, już, już miałam go nadgryźć,  a tu nieznośne drrrrr wyrwało mnie z tak miłej i  słodkiej chwili, przeszłam w świat realny, bez czekolady, ale za to z kawusią, którą musiałam powitać ciemny jeszcze poranek.

Wspaniałego wtorku wszystkim życzę

oj działo się wczoraj, działo….


Wczoraj w Parku Krakowskim odbył się Piknik Krakowski. Ale było wesoło. Chmara ludzi zwabiona piękną, słoneczną pogodą wyległa na parkowe alejki.
Dzieciaczki wesoło baraszkowały, grały w piłkę, biegały, pieski też miały używanie.
A pod moim oknem rozpostarł się Krakowski Jarmark. Czego tam na nim nie było? Były wspaniałe, wieżo wypiekane bochny chleba wiejskiego, przeróżne,  cudaczne nieraz w kształtach i w smakach wyroby cukiernicze: ciasta, ciasteczka, torty….. Były kramy z dobrym jedzonkiem, gdzie królowała tortilla i naleśniki na słodko, na stołach stały butle z różnymi smakowymi sokami owocowymi, a także salaterki z humusem, oliwkami i innymi pysznościami, nic tylko podziwiać i łapać się za kieszeń, aby zbyt dużo pieniążków nie wydać. Oczywiście pokusiłam się na wspaniałe orzechowo – arachidowe lody, nieco o smaku słonawym, inne, niż te wszystkie, które do tej pory jadłam.Przyznam, że ten nietypowy smak lodów zrobił na mnie wielkie wrażenie, po prostu bardzo mi smakowały.
Ale największą atrakcją tego pikniku były walki rycerskie. Młode chłopaki, przebrani w prawdziwe rycerskie stroje,  zaopatrzeni w grube kije, którymi walczyli i w ochraniające ich tarcze prowadzili zajadłe boje, ku uciesze gawiedzi i oczywiście białogłowych współtowarzyszek, nawet przyznam, że i prawdziwa krew się  polała, chociaż pewno nie o to chodziło w tej walce na niby, to był tylko prosty, na szczęście niegroźny wypadek.
To już niestety ostatni taki piknik przed zimą, bo następna niedziela wypada już w miesiącu październiku, a więc stanowczo już nie w piknikowym okresie, następne dopiero rozpoczną się późną wiosną, początkiem lata, trzeba będzie znów cierpliwie poczekać, aż park znów się zaludni.
Teraz tylko pieski będą sobie po trawnikach biegały, no może i przy dobrej pogodzie i dzieci na spacerek będą wyjeżdżały w swoich pojazdach,albo starsze pieszo, lub na rowerach.
Ale to nie był koniec wczorajszych niespodzianek, bowiem popołudniu odwiedził mnie Maciek i Darka, siedzieliśmy sobie przy kawusi, herbatce i przy pysznej szarlotce i sobie miło gaworzyliśmy o tym i o tamtym. Maciek obiecał mi, że przyjedzie kiedyś ze swoim specjalnym urządzeniem  i wypierze mi całą tapicerkę na fotelach i na krzesłach i na kanapce, ale do tego musi być w mieszkaniu ciepło, by tapicerka mogła wyschnąć. Niestety nadal jest u mnie zimno, nie było jeszcze jak dotąd elektryka, żeby naprawić mi tę tablicę rozdzielczą i nie mogę w związku z tym włączyć pieca akumulacyjnego. W dzień, zwłaszcza gdy świeci słonce, jest jeszcze całkiem możliwa temperatura, za to wieczór i w nocy jest przeraźliwie zimno. Śpię w 2 ciepłych swetrach, w getrach pod kołdrą i pod kocem i dopiero wtedy trochę się rozgrzewam. ale i tak nabawiłam się kataru, szczególnie gdy wietrzę wciąż kuchnię z tytoniowego dymu.
Ale cóż, ubieram kurtkę, otwieram drzwi na balkon i sobie podpalam, nałóg to nałóg.
Dzisiaj od rana też mam już ruch w mieszkaniu, pan Krzysiu przywiózł mi naprawione już krzesła i 2 fotele i teraz ju nawet brakuje mi miejsca, aby je rozstawić. Dawniej narzekałam na braki w miejscach do siedzenia, teraz mam ich aż nadmiar 🙂
A w ogóle dobrze jest, zaczął się nam znów poniedziałek, co prawda nie słoneczny, jak zapowiadali, ale na szczęście temperatura jest do przyjęcia, ba, nawet powiedziałabym, że cieplej jest na dworze niż w moim mieszkaniu.
Życzę wszystkim udanego tygodnia i dobrego poniedziałku, bo to, jak on się zacznie i skończy będzie wpływało na humory na cały tydzień.

sobotnie wspomnienia


Było wczoraj bardzo przyjemnie, bo odwiedził mnie V.I.P.  Zrobiłam pyszne zapiekane bułeczki. Przyznam, że miałam nieco stracha, bo po raz pierwszy używałam mojego nowego, elektrycznego piekarnika. No i oczywiście, gdy dodatkowo włączyłam czajnik elektryczny, natychmiast wywaliłam stopki. Jak to dobrze, że wiem przynajmniej, gdzie je z powrotem włączyć. Jakoś w końcu sobie trzeba radzić, zwłaszcza gdy się mieszka samotnie i  znikąd nie ma pomocy. A przecież nie będę po każdą drobnostkę dzwonić do Magdy, czy do Maćka. No, chyba, żeby była jakas poważniejsza awaria…..
Ale tak nie może być, konieczna jest jednak wizyta tego elektryka, bo brak jednej fazy wyraźnie dokucza. Ale grunt, że bułeczki mi się fajnie zapiekły, potem podałam jeszcze szarlotkę, pyszną z Awitexu, ale smakowała zupełnie tak, jakbym sama go upiekła, miała taki domowy smak i pachniała cynamonem……
Jednak szarlotka to najlepsze ciasto pod słońcem chociaz moje brzusio dosyć agresywnie do słodyczy podchodzi. Ale kawałeczek nigdy nie zawadzi.
Wczoraj stoczyłam zwycięską walkę na Arenie, oczywiście chodzi o grę Pokemony Go i udało mi się wsadzić moją trenerkę na wieżę, co prawda nie na długo, bo po jakichś  dwóch godzinach już mi zbili mojego Pokemona, ale dodatkowe punkty zdobyłam. Jednak nauka nie poszła w las, to co dwa dni temu przeczytałam na necie o sposobach walki, zastosowałam i miałam tego pozytywne skutki. Bardzo byłam z siebie dumna. Oczywiście tego zbitego mojego Pokemona udało mi się ożywić, ale fajnie, co?, nie giną całkowicie, tylko czekają na lekarstwo i na wskrzeszenie. Żeby tak człowieka można było wskrzeszać!
Może znów uda mi się pokonać jakąś wieżę? Chociaż na tej wczoraj zdobytej osiadły trzy bardzo silne Pokemony i tak łatwo nie będzie.Na razie sobie pewnie dzisiaj odpuszczę, ale i tak na mały spacerek  do parku się wybieram, bo przez okno widzę, że znów na polance naprzeciwko mojego okno rozłożył się Food Track. Dzisiaj mogą mieć chyba nieco większy dochody, bo pogoda dopisuje, nie jest zimno i świeci słonko, może być więc więcej chętnych do truck-owego biesiadowania.
No właśnie, a propos ciepło! W mieszkaniach z centralnym ogrzewaniem już palą w kaloryferach! Na Smoleńsk penie też są już ciepłe kaloryfery… 😦 
U mnie niestety nadal jest zimno, bo przez te wadliwą elektrykę nie mogę włączyć pieca akumulacyjnego. W dzień jest jeszcze całkiem nieźle, zwłaszcza, gdy jest taki miły dzionek jak dzisiaj, gorzej w nocy.
Ale daję sobie jakoś radę, śpię w swetrze, w getrach, pod kołderką i dodatkowo rozkładam sobie jeszcze ciepły koc, a oczywiście na stopach mam skarpetki, bo one najwięcej marzną. Ale mam nadzieję, że taki stan będzie trwał  już niedługo, że w końcu usuną awarię i będę sobie mogła włączyć ogrzewanie, jak na razie oszczędzam pieniążki przez te zimne piece (ogrzewanie elektryczne jednak sporo kosztuje), ale majątku i tak się nie dorobię,  co najwyżej nabawię się kataru, już trochę mi z nosa kapie…
A w Lotka znów nic nie wygrałam……….  😦
Żebym chociaż w miłości szczęście miała, skoro nie mam go w pieniądzach!
Ale ponieważ zawsze może być gorzej, niż jest, więc rąk nie załamuję, wskrzeszam w sobie codzienny optymizm, czego i Wam na tę piękną, jesienną niedzielę życzę, popijając właśnie pyszną kawusię i przegryzając kawałkiem pozostałej jeszcze   pysznej szarlotki.

Miłej niedzieli Kochani.

zamiast

 

 

Dzisiaj sobota, robię sobie dzień wolny od blogu. Ale nie obejdzie się bez jesiennego obrazka.
Jutro napiszę więcej, na razie czekam na miłego  gościa – V,I.P,A oczywiście
Musi ocenić  moje mieszkanie już ustrojone i mam nadzieję, że będzie podziwiać.
Ano, zobaczymy.
Miłej soboty

od samego świtu piątek

 

 

Dzisiejszy, piątkowy dzień rozpoczął się u mnie bardzo wcześnie, bo zaraz po czwartej  rano. Na szczęście nikomu nie przeszkadzałam, nikogo nie budziłam…
Boże, jak ja kocham to swoje nowe mieszkanko i tę wolność, której w nim doznaję.
Wolno Tomku w własnym domku, prawda? Chcę spać – śpię, chce łazić, czy oglądać TV, albo urzędować na komputerze, robię to w dowolnie wybranym przeze mnie czasie i nic i nikt mnie nie ogranicza.
Ciągle jest to dla mnie nowością, bo do tej pory zawsze musiałam się z kimś w mieszkaniu liczyć, teraz już nie muszę, pełna swoboda. Ale staram się ją pozytywnie spożytkować, więc sama sobie wyznaczam „zadania” na dzień dzisiejszy.
Zawsze zaczynam dzień od ścielenia łóżka, bo rozmamłane łoże okropnie mnie denerwuje, zaraz wydaje się, że jest bałagan, potem biorę miotłę i zamiatam pyłki z pokoju, przedpokoju i z kuchni, gdy robi się to kilka razy dziennie, nawet choćby raz dziennie, nie ma w domu bałaganu. Tak samo zaraz myję naczynia, które używałam i po wyschnięciu je chowam do szafek, bo suszarka pełna czystych naczyń też nie wygląda wcale elegancko.
Dopiero potem, już oczywiście umyta, mogę usiąść do porannej kawusi.
Nawet swój brodzik już troszkę polubiłam, jest bardzo szeroki, duży, szkoda tylko, że ma tak wysoki próg. Ale wchodzenie do brodzika opanowałam już prawie do perfekcji, dobrze, że mam ten schodek do niego, łatwiej wtedy jest i wejść i wyjść z niego, ale i tak bardzo muszę uważać, bo można się na stołeczku poślizgnąć, a gdy ręce są mokre,  niestety mogą nie utrzymać się ścianki brodzika, wtedy runęłabym jak długa do tyłu i głowa uderzyła o ubikację. Dopiero by było, znikąd wtedy ratunku. Muszę  jednak zacząć chodzić do łazienki z komórką, są podobno takie specjalne, nieprzemakalne torebki do telefonów, z którymi można nawet się kąpać. Tylko na co mi to? kto do mnie się dostanie, gdy mam zamknięte drzwi wejściowe do mieszkania?
No właśnie, muszę jeszcze wezwać ślusarza, który założy mi nowy zamek, bo na razie mam tylko jeden zatrzaskowy, czyli zasadniczo prawie żadne zabezpieczenie domu, chociaż na szczęście jest domofon i łatwo do kamienicy wejść się nie da, trzeba znać szyfr. Wtedy dorobię klucze, dam Magdzie i niech mnie ratuje na wypadek, gdyby coś złego ze mną się będzie działo.
Tylko na zakup i założenie zamka muszę poczeka do przyszłego miesiąca, teraz już nieco nadwątliłam swój budżet, jak zwykle, trzeba coś kupić nowego do domu, a jeszcze czeka mnie zapłata za naprawione krzesła i fotel.Nareszcie będzie u mnie można usiąść przy stole.
Co prawda już dawniej próbowałam te stołki ponaprawiać, ale wtedy stolarz zaczął wydziwiać, że trzeba zdejmować tapicerkę, by powkręcać śruby do nóg, co wiązało się z wymianą całej tapicerki w całym komplecie, a więc z wielkimi wydatkami. Na szczęście pan Krzysiu, brat Renatki, podjął się naprawy tych krzeseł i teraz czekam już tylko na ich dowiezienie. Oczywiście stołki są antyczne, nie takie toporne, jak teraz robią, trzeba na nich siedzieć delikatnie i Broń Boże nie można na nich suwać się po podłodze, bo znów te nogi się wyłamią i znów będę miała co prawda nie stół, ale krzesła z  powyłamywanymi nogami. Zresztą podłoga też jest w doskonałym stanie, wycyklinowana i szkoda byłoby ją porysować.
Mam nadzieję, że moi goście będą wyrozumiali i dla stołków i dla podłogi i będą je szanować.

Dzisiaj wstał przepiękny, słoneczny i w miarę ciepły dzionek. Nawet ptaszki wesoło sobie na balkonie kwilą.
Lubię swoją kuchnię, bo mogę otworzyć drzwi na balkon, usiąść na kanapie obok drzwi, wypalić papieroska, popijając kawusią.
Wtedy i papieros i kawusia specjalnie smakują.
Zapowiada wiec nam się całkiem przyjemny weekend, może uda mi się chociaż troszkę posiedzieć w parku na ławeczce i znów podziwiać pływające w stawie kaczuszki. No i oczywiście łapać Pokemony, przy takiej pogodzie na pewno ktoś z młodzieży puści pokemonowe wabiki i będą one wtedy przychodziły jak szalone.
Wczoraj oglądałam sobie na necie specjalny filmik dotyczący walki na pokemonowych arenach. Jeszcze ciągle tak do końca nie rozumiem, o co tu chodzi, ale jeszcze poczytam coś na ten temat i nareszcie odważę się powalczyć, chociaz tu w parku areny obsadzone są  bardzo silnymi Pokemonami, mam jeszcze trochę za mało XP, czyli specjalnych punktów, by je pokonać.
Tym bardziej, gdy na takiej arenie osadzone są przeważnie 3-4 bardzo silne Pokemony i z każdym z nich trzeba stoczyć bitwy.
Na przykład są 3 pokemony posadzone na takiej wieży, więc, żeby zbić jednego chociaż z nich, trzeba stoczyć zwycięską  walkę z wszystkimi trzema Pokemonami, gdy jeden z nich padnie, zostaje dwóch, z którymi trzeba stoczyć dwie walki i jeżeli pokonam tego drugiego pokemona, trzeba stoczyć jeszcze jedną zwycięską walkę, by go pokonać i wejść potem na pustą arenę. Więc aby pokonać 3 pokemonów z takiej areny muszę stoczyć aż 6 bitew , czyli trzeba mieć sporo bardzo silnych i walecznych Pokemonów, które pokonają wroga. Wtedy dopiero  posadzić swojego pokemona na wieży i można wejść do sklepu i zdobyć pokemonowe pieniążki, za które można kupić pokemonowe rozmaitości potrzebne do tej gry.
Wszystko to bardzo jest skomplikowane, więc póki co, będą sobie tak tylko dla zabawy pukała” w mój telefon, zbierała Pokemony i je w miarę możliwości ewaluować (podwyższać jego wartość) , aby potem mieć spore XP, potrzebne do walki z przeciwnikami.
Ale i tak (jak na mój wiek) sporo już w tej grze pojęłam i troszkę umiem grać, ale na pewno do mistrzostwa bardzo mi daleko, zresztą pewnie i tak nigdy go nie osiągnę.

Życzę wszystkim bardzo przyjemnego piątku, jako zapowiedzi wspaniałego weekendu, który na nas czeka.

dopiero

 

Dopiero wczoraj wieczorem przypomniałam sobie, że przecież Ulka pisała, że mnie na moim blogu  w środę nie odwiedzi, bo jest znów w wojażach ze swoją grupą.
Ale co się odwlecze, to nie uciecze, przyjedzie, sprawdzi, różę sobie weźmie i tę wczorajszą i tę dzisiejsza, która też dla Niej wstawiłam Bo przecież nadmiar nie szkodzi, wręcz przeciwnie, myślę, że będzie Jej jeszcze bardziej przyjemnie, gdy następna niespodzianka na nią będzie tu czekał.

Ale dzisiaj rano miałam pecha. Przyszedł do mnie najważniejszy z Pokemonów Pikachu . Ogłosił to swoim wdzięcznym głosikiem wołając Pikachu, Pikachu, więc poczęstowałam go malinką, a potem wysłałam na niego najsilniejszą z kulek, czyli Ultra Ball, a on sobie zwiał. O niewdzięcznik jeden, zjadł malinkę i sobie poszedł, nie chciał dołączyć do mojej kolekcji 😦 Bardzo trudno jest złapać tego Pokemona, jest marzeniem każdego grającego, czasami wykluwa się z jajka, a tu masz, miałam taką okazję i ją zmarnowałam. Muszę znów cierpliwie na niego troszkę poczekać, innej rady nie ma.
Te Pokemony to dla mnie rozrywka, ale niestety i nieco uzależnienie, ale wiadomo, im lepsze ma się sukcesy, im wyżej się wejdzie na następny level, (a ja ju jestem na 24 poziomie), tym bardziej kusi, by grać. Wczoraj wracając z pracy zauważyłam, że w parku ktoś znów Lury (wabiki) puścił , więc przysiadłam sobie na ławce i trochę połapałam. Przy okazji porozmawiałam z młodym chłopakiem, który tez je łapał, trochę się dziwił, że taka nieco starsza osoba też w to się bawi, ale gdzie jest napisane, że jest to zabawa tylko dla młodzieży?
Czy tylko młodzież ma prawo do rozrywki, starsze babcie mają siedzieć przy piecu, robić szaliki i swetry na drutach, albo szydełkować , ewentualnie mogą ewentualnie  jeszcze się  opiekować wnukami? O nie doczekanie!!!!!
To nie dla mnie, bo do robótkowych prac jestem całkiem lewa, wnuków własnych nie mam, no to znajduję sobie taką rozrywkę, jaką lubię. A że jestem z tych nowoczesnych „babć”, gram w Pokemony i już.

Wczoraj byłam z siebie bardzo dumna, bo odetkałam wreszcie zlew w kuchni. Dzięki Magdzie, która kupiła mi dobry odciągacz, wsadziłam mnóstwo siły, aby wypompować ze zlewu to, co go zatykało, pompuję, pompuję, pompuję i…wreszcie wyleciał kapsel od butelki, który komuś wpadł podczas remontu. No na pewno sam Kret temu by nie poradził. Potem potraktowałam zlew gorąca woda, Kretem i po 10 minutach znów gorącą woda, ale dym z tego wybuchnął, o mało co nie poparzyłam sobie rąk. Ale zlew odetkany, więc jest powód do dumy, że zrobiłam to własnoręcznie.
Dobra i młoda sąsiadka wymieniła mi jeszcze żarówkę w łazience (jak dobrze mieć sąsiada, jak dobre mieć sąsiadkę) i teraz znów wszystko jest O.K. w moim mieszkaniu.
Najważniejsze jest jednak to, co dzisiaj na Face Booku napisał mój kolega Lech, gdy dowiedział się, że wyprowadziłam się ze Smoleńsk:
miło być niezależnym a nie mieszkać kątem u kogoś u kogo jest się niechcianym” i to jest cała prawda. Wreszcie jestem u siebie!!!! Na pewno przeszkadzałam im w codziennym życiu, bo oni prowadzą całkiem inny tryb życia niż ja, chociaż razem mieszkaliśmy 15 lat, a może i ciut dłużej jednak prawdą jest, że każda rodzina powinna jednak mieszkać osobno.  Szczególnie, gdy ta rodzina dorośleje i każdy z członków własnego kąta potrzebuje. Ja też jestem rodzina, co prawda tylko jednoosobowa, ale teraz mam świadomość, że nawet gdy w nocy wstaję i łażę po mieszkaniu, (co tu mi się raczej rzadko zdarza, albowiem śpię tu jak smok) nikogo nie budzę, nawet gdybym chciała oglądać na przykład w nocy telewizję, czy jakiś film na komputerze, też nikomu nie przeszkadzam.
Chyba pomału już przyzwyczajam się do samotności i jest mi z tym coraz lepiej. Najważniejsze, że sobie jakoś radzę.

Dzisiaj idę na popołudniowa zmianę. Niestety nadal jest dosyć chłodno (no w porównaniu z temperaturami sprzed tygodnia to zdecydowanie chłodniej), ale najważniejsze, że nie pada deszcz i słonko nawet o czasu do czasu wygląda zza chmury.
Życzę wszystkim miłego czwartku, a sobie….żebym wreszcie tego Pikachu dorwała 🙂

różany dzień

 

Dzisiaj mamy kolejną środę, czyli kolejny różany dzień. Tym razem róża jest z serduszkami dla Uli, jako ciągły, nierozerwalny symbol mojej sympatii do Niej.
Tak Ulu, pory roku się zmieniają, ale moja Przyjaźń jest trwała i nierozerwalna. Nie tylko w środy, ale akurat ten dzień jest symbolem naszej Przyjaźni, prawda?  tak było, jest i będzie po wsze czasy, oby jak najdłużej. Oby obu nam starczyło siły na to nasze spotkanie.
Przypuszczam, że teraz nie jest najlepsza pora do wojaży, bo co raz zimniej jest na dworze, czego akurat wcale nie lubię, jako, ze z natury jestem ciepło luba. Ale na pewno w przyszłym roku „przypilnuję” Ciebie, najlepiej na wiosnę, gdy dni będą już dłuższe no i cieplejsze i ponowię swoje zaproszenie do Krakowa. Mam nadzieję, że tym razem mi nie odmówisz.  Nieustające całuski Uleńko dla Ciebie i moje uśmiechy Ci posyłam.

https://www.youtube.com/watch?v=NW7oNpzBSGc

Uwielbiam słuchać Cohena. Jego piosenki wzbudzają we mnie jakieś miłe wspomnienia z minionych lat. Zanurzam się wtedy w nie w całości, pogrążam w swoich myślach i wspominam, marzę….. To są chyba najprzyjemniejsze chwile w życiu, gdy człowiek może oddać się swoim marzeniom, bo nie wierzę, że każdy z nas  ich nie posiada.
In my secret love….. tam jest wszystko, to co przeżyłam, moja młodość, wszystkie młodzieńcze, może nie zawsze mądre, ale jakże fajne wybryki, tę radość życia, gdy wydawało się, że słońce świeci od rana do wieczoru, nawet deszcz wtedy jakoś nie przeszkadzał.
Nie było wtedy internetu, więc i znajomości były bardzo realne, spotykaliśmy się całą nasza paczką, gdzieś wyjeżdżaliśmy za miasto, robiliśmy na przykład piknik w lasku w Szarowie i fajnie było. Telewizor? Owszem, ale na początku był tylko jeden program TV, nudny zresztą, mało filmów, więcej publicystyki, na szczęście polityce nie poświęcali tylu jak dzisiaj  programów, zresztą podobnie  i tak jak i teraz, była ona pro rządowa, czyli całkowita indoktrynacja polityczna, z tą różnica, że wtedy jedyną słuszną partią było PZPR, teraz oczywiście PIS. Tak samo najlepiej wiedzieli i teraz najlepiej wiedzą, co jest słuszne, co ludziom do szczęścia jest najbardziej potrzebne, nie bacząc na to, że jednak każdy człowiek ma swoje własne priorytety, według których chce żyć. Ale może tych programów politycznych było jakby mniej, a może po prostu ich nie oglądałam?
Potem włączyli drugi program TV, był może trochę ciekawszy, czasami pokazywali nawet, co ciekawego w szerokim świecie słychać, a my, z otwartymi ustami, zadziwieni podziwialiśmy to wszystko, o wydawało nam się nie do osiągnięcia.
No chyba, że ktoś miał sporo pieniędzy (a i wtedy byli tacy, którzy je posiadali) i mógł zobaczyć ten wielki świat na własne oczy.
Niestety dla niewielu osób było to dostępne.
Pamiętam, jak dzieci zbierały puszki po Pepsi coli i po Coca coli i innych napojach młodzieżowych typu 7 UP i z wielkim pietyzmem te puszki układały na swoich półkach w pokojach, wtedy było to w modzie takie „skarby” u siebie w pokoju posiadać. To była ta właśnie namiastka wielkiego świata, a telewizja puszczając od czasu do czasu kawałki rozrywkowych zachodnich filmów w specjalnych programach, była naszym oknem na świat, ten wciąż niedostępny dla wielu. A potem przyszła odwilż, wszystko zaczęło się zmieniać, Coraz więcej młodych ludzi zaczęło wyjeżdżać w celach zarobkowych na zachód, aby zarobić na własne mieszkanie, bądź własny, niewielki domek – marzenie wielu młodych rodzin. Boże, ile tragedii rodzinnych wtedy było, młody mężczyzna bez żadnej rodzinnej  kontroli na zachodzie znajdował sobie nową kobietę , kobiety też znajdowały nowe swoje połowy życia, nie bacząc na tych, których pozostawiali, ile  wtedy wydawało by się nierozerwalnych małżeństw się rozchodziło. Ile dzieci płakało z tęsknoty za własnym rodzicem….
Ale potem przychodziła rzeczywistość, osoba pozostająca w kraju nadal piastowała swoje pociechy, czasami może i wspomagana jakimś datkiem od współmałżonka, czasami nie, dzieci pomału zapominały, życie toczyło się nadal. Pewnie, że i teraz zdarzają się rozwody, niestety bardzo często i zawsze jest to  wielką tragedią dla dzieci, którzy ne mogą zrozumieć, dlaczego rodzice nie są już razem, szukają więc winy w sobie samych.
Ech, bardzo to wszystko smutne. Ale „tamte” dzieci zawsze jednak miały jakąś nadzieję, że tatuś, lub mamusia wrócą z tej „zagranicy” i że znów wszystko będzie dobrze, teraz dzieci pozbawione są niestety takich nadziei, gdy któryś z rodziców mieszka kilka ulic dalej i nie zawsze ma czas ( i ochotę) ze swoja latoroślą na dłużej się spotkać, porozmawiać, wysłuchać ich problemów….. bo praca, bo nowa rodzina……. Wydaje im się, że rzucony marny grosz zaspokoi wszystkie życiowe niedostatki, ale te materialne  dla dzieci mniej znaczyły i znaczą, niż obecność ukochanego taty, czy ukochanej mamy.
Ale kiedyś i dzieci wydoroślają i mimo złych doświadczeń i mimo zapewnień, że w mojej rodzinie nie będzie podobnie, będzie inaczej, wspanialej, bardzo często powielają błędy swoich rodziców.
Nie miałam na szczęście takich doświadczeń, ale i tak brak Mamy, która odeszła na ten drugi, lepszy świat tak wcześnie, gdy miałam zaledwie 10 lat, na zawsze pozostawiło we mnie pewne piętno. Wtedy może nie rozumiałam, co właściwie się stało, czemu Mamy nie ma koło mnie, teraz rozumiem ból niepełnych rodzin, świetnie ich rozumiem.
Takie i inne wspomnienia naszły mnie wczoraj słuchając Cohena, do tego ten jego chrapliwy, a zarazem taki ciepły głos naprawdę może człowieka w nostalgię wprawić. Ale nie są to wcale same złe wspomnienia, bardzo często słuchając uśmiecham się, gdy życiowe obrazy przemykają przez moją głowę.

Dzisiaj wstał następny ponury poranek. Dzisiaj tym bardziej nie mam nadziei na słonko, tym bardziej, że od czasu do czasu kropi deszcz.
Magda wczoraj powiedziała mi, że mają jeszcze wrócić te cieplejsze nieco dni, ale jakoś przestałam w to wierzyć.
A dzisiaj przecież ostatni kalendarzowy dzień lata.
Żegnaj lato na rok, czeka jesień za mgła, pamiętaj, by powrócić do nas znów.
Miłej środy wszystkim życzę, uśmiechnijcie się do mnie jesiennie i powiedzcie : Nie będzie wcale tak źle.

brrr, ale zimno

Wczoraj przeprosiłam się z moją wiosenno – jesienną  kurtką. Ale i tak za gorąco wcale mi nie było. W dodatku zaraz popołudniu zaczęło kapać z nieba, a nim dojechałam do domu, deszcz bardzo się nasilił. Do kitu z taką pogodą. W ciągu kilku dni temperatura spadła o ponad połowę, to jest naprawdę bardzo ciężkie do przejścia. Ale cóż, trzeba się pomału przyzwyczajać, bo będzie jeszcze zimniej. Otóż można powiedzieć, że już mamy jesień, ta kalendarzowa nadejdzie lada dzień. Pierwszy dzień jesieni 2016 rozpocznie się w piątek, 23 września. Dzień wcześniej, 22 września, nadejdzie jesień astronomiczna.
No i żegnaj Genia, pogoda i pora roku się zmienia. Taka kolej rzeczy jest, nawet jeżeli z tym się nie zgadzamy. A ja stanowczo na pluchę i chłód się nie godzę.
Przecież te moje biedne kosteczki znów będą cierpieć, a ja wraz z nimi…… Nie mogłoby tak być zawsze lato? Tylko nie to gorące, ale takie normalne, swojskie, nasze polskie, a nie jakieś tropikalne.
No i mam pierwsze kłopoty, przedtem otwierałam okna i sobie paliłam w mieszkaniu, teraz już się nie da tak wietrzyć. Co prawda otwieram okna, by ten dym z domu wypędzić, otulam się wtedy w dwa swetry i w koc, ale nie powiem, żeby było to komfortowe. Muszę zdecydowanie ograniczyć palenie i wychodzić na papieroska na balkon, ale co to za przyjemność? Jest niewątpliwie powód do zerwania z nałogiem i temat do przemyślenia.
Ale dam sobie radę, przecież gdy jestem na Żabińcu też muszę wychodzić na zewnątrz by zapalić papieroska, podobnie zresztą jest, gdy jestem w Modlnicy, wychodzę na taras i to ostatni raz około 21.30, potem muszę wytrwać już do rana, bo inaczej musiałabym budzić Magdę, gdybym chciała w nocy  na papieroska wychodzić. Więc czemu w moim mieszkaniu ma być inaczej? Ale jednak pomysł z tym niepaleniem nie jest taki zły, zaoszczędziłabym miesięcznie około 500 zł, czyli sporo. Tyle idzie w powietrze, głupota i tyle. Tylko już nie wrócę do elektrona, zupełnie do nich się zniechęciłam i radości tyle nie daje, co normalny papierosek…. jednak co erzac, to erzac. Teraz jest mniejsze zagrożenie, że utyję, bo i tak zjeść mogę tyle, co ostatnio, więcej brzuszek nie przyjmuje. No, może być różnica 2-3 kg, ale to żadna różnica przy mojej wadze.
No to ten temat omówiłam już szczegółowo, teraz tylko muszę podjąć decyzję. Na początku muszę ograniczyć papierosy do 10 dziennie, a może lepiej od razu wszystko rzucić w cholerę? nie wiem, muszę to rozważyć. Zawsze jako zastępstwo mam te wykałaczki do gryzienia, nawet  trochę to pomaga, gdy mam ochotę na papieroska sięgam po patyczek, gryzę go i już papierosowa chcica mi przechodzi, przynajmniej na jakiś czas.Jest to nawet lepsze niż guma do żucia, która tylko  przykleja się do zębów i do wszystkiego, co w około, nie mówiąc, że lepsze od cukierków, od których tylko cztery litery puchną, a jednak……

Wczoraj nawiązałam stosunki dobrosąsiedzkie z moją sąsiadką z parteru, z panią Kasią. Po prostu przyjęłam rano  od kuriera  jej paczkę z Allegro, a ona po moim powrocie do domu ją sobie odebrała, przy okazji zamieniłyśmy kilka zdań. Jej syn, licealista Szkoły Muzycznej, gra podobnie jak nasza Mia na skrzypcach, tak więc mam trochę namiastkę ze Smoleńsk, chociaż jego gra tak bardzo do mnie znów nie dociera przez ściany, tak jak było na Smoleńsk, w końcu mieszkaliśmy w jednym mieszkaniu i wszystko było wyraźniej słychać.
W każdym bądź razie zaprosiłam panią Kasię na kawusię, mam nadzieję, że mnie kiedyś odwiedzi. Zawsze miło mieć dobrego sąsiada za ścianą.
A dzisiaj znów wstał szary świt. Przynajmniej dobrze, że nie pada (na razie??) deszcz, ale dalej jest chłodno, a ja już zaczęłam mieć katar, mimo, że spałam w mocy w swetrze, pod kołdrą i  dodatkowo pod kocykiem.  Stare mury bardzo szybko się wychładzają, no i to moje stałe wietrznie pokoju.
Od kataru zaczęła boleć mnie głowa, nawet poranna kawa nie wiele mi pomogła.
Pewnie trzeba będzie zacząć myśleć o ogrzewaniu, tylko…… no właśnie nie było powtórnie elektryka i na razie nie mogę tego ogrzewania włączyć.
A może jednak jest na to za wcześnie, chociaż październik już niedaleko. Nawet nie pamiętam już, kiedy rozpoczyna się sezon grzewczy, pewnie wtedy, gdy temperatura na dworze spada poniżej 10 stopni, a wczoraj i dzisiaj wokół tej liczby ona oscyluje.
Muszę się jednak dopytać o tego elektryka, by nie pozostać na lodzie i to prawdziwym lodzie w moim mieszkaniu.
Życzę wszystkim przyjemnego i bezdeszczowego wtorku, bo o słonku nie ma co marzyć, przynajmniej w Krakowie, bo słyszałam, ze w Warszawie było wczoraj bardzo milutko i słonecznie. Ale fakt, wczoraj o siódmej  rano było tak ciemno, że musiałam zapalić górne światło, dzisiaj, o tej samej godzinie było  jakoś jaśniej, co raduje, ale i tak przyjdą dni, że będę wstawała  ciemną nocą i do domu z pracy wracała ciemną nocą, już niedługo, niestety
I znów będę pewnie nudziła, „kiedy nadejdzie wreszcie ta wiosna”??? Nadejdzie, nadejdzie, gdy będzie jej czas i już sobie wyobrażam, jak pięknie będzie w tym parku koło mnie. Na razie listki w parku brązowieją i coraz ich więcej na alejkach leży….
 Więc byle do wiosny i do porannych kaw na nowym, pięknym  tarasiku w Modlnicy