w przededniu

 

Nic nie zapowiada tak pięknej pogody, jak wczoraj. Na razie jest szaro- buro i ponuro.
A tyle osób dzisiaj w trasę wyruszy!
Ja nadal choruję. Leżę sobie grzecznie w łóżeczku, wygrzewam się i cherlam, okropnie cherlam.
Kupiłam sobie wczoraj syrop z cebuli, może on wraz z aspiryną przeczyszczą moje oskrzela?
Ale zanim go zażyłam, ssałam też Hallsy miętowe, tak więc dzisiaj cukier miałam ciut ponad 6, dokładnie 6.1
Ale coś za coś, ważne tylko, żeby mnie ten kaszel tak nie męczył, bo aż mi było wstyd wczoraj przed pacjentem, gdy się rozkaszlałam i wcale nie mogłam tego kaszlu przerwać. Zupełnie jakbym była starą gruźliczką. Ale czuję, ile tego świństwa wciąż zaległo w moich oskrzelach, muszę to jednak przeczekać, jak wlazło, to i kiedyś wyjdzie.
Dzisiaj may już ostatni dzień października, coraz szybciej zbliżamy się do pory zimowej, niestety.
Wczoraj Mia z koleżankami przebrały się w jakieś straszne, halloweenowe  stroje i poszły zbierać słodycze w  sobie zaprzyjaźnionych miejscach. Przyniosły ich nawet sporo.
Czy ja wiem, czy to jest taki straszny zwyczaj, zaczerpnięty z USA? Przecież my też mieliśmy swoich słowiańskich Dziadów, którzy też nawiązywali do
obrządków pogrzebowych, do świata duchów i zjaw wszelakich. Zresztą kiedyś Polacy wręcz zachwycali się okultyzmem, wywoływaniem duchów, rozmowami ze zmarłymi, czy nawet teleportacją, teraz ten zwyczaj już całkiem zanikł. Pewnie, skoro nie mamy czasu dla ludzi żywych, trudno go tym bardziej  znaleźć dla świata umarłych. No może jeden raz w roku bardziej o takich sprawach myślimy, potem znów wracamy i to bardzo chętnie wracamy, do naszej rzeczywistości Zresztą Kościół potępia takie praktyki, więc i ludzie na ogól wrogo do takich praktyk się odnoszą.
A pomyśleć, że ja sama kiedyś rozmawiałam z duchami podczas spirytystycznych programów i całkiem mi to nieźle wychodziła.
Oczywiście nie sama, musiało być wtedy kila osób, którzy też braki udział w tych „zabawach”
Ale gdy kiedyś przyszedł duch, który był taki namolny, że mimo naszych próśb nie chciał odejść byłam tak tym seansem tak zmęczona, że postanowiłam, że już nigdy więcej nie będę żadnych duchów wywoływała i tak pozostało.
Wolę sobie czasem indywidualnie „porozmawiać” z moją siostrą, chociaż wiem, że mi nie odpowie, ale wiem też, że mnie słucha.
Kończę już mój wpis, bo po pierwsze wiem, że niecierpliwie czeka już na niego V.I.P. (już dostałam reprymendę, czemu  jest tak późno, a ja jeszcze bloga nie napisałam), a po drugie zaraz wskakuję do ciepłego łóżeczka i nadal się wygrzewam, by w poniedziałek być już zupełnie zdrowa.
Aspirynka zażyta, syrop z cebuli wypity (no nie cały, jeszcze trochę pozostało), mogę się iść wygrzewać.
Milutkiego dnia życzę

Naiwnych nie sieją……

 

….sami się rodzą.

Wczoraj dałam się nabrać, zostałam naciągnięta na całe 25 zł. Oj stara i głupia.
Po prostu facet, którego znam z krótkich rozmów z Żabińca, obiecał mi papierosy Vogi po 5 zł za paczkę. Kiedyś już też siłował mnie naciągnąć, jakoś udało mi się wtedy włączyć ostrożność, czego nie można powiedzieć o dniu wczorajszym. Powinnam być bardziej czujna, ale facet obiecał mi, że zaraz mi te papierosy zniesie z domu, w którym ktoś je posiada (przechodziłam obok). Pozostawił mi jakąś siatkę do pilnowania i…zniknął. Czekałam może kwadrans, ale ponieważ miałam już porejestrowanych pacjentów, musiałam pośpieszyć do pracy, bo jeszcze miałam kawałek do niej drogi.
Pomyślałam naiwnie sobie, że facet przecież wie, gdzie pracuję, więc jakby co przyniesie mi te papierosy do pracy. Nie przyniósł.
Ale najśmieszniejsze jest w tej całej przygodzie to, że facet opowiadał, że wie, gdzie jest ta przychodnia, bo tam pracuje taka fest gruba babka.
Ha, ha, ha, najwidoczniej mnie nie poznał, bo tą fest grubą babką byłam przecież ja. (nikt podobnie gruby tam nie pracuje). To ze mną kiedyś też o tych papierosach rozmawiał ,tylko wtedy jakąś większą czujnością się wykazałam.
No to czy nie warto było te 25 zł wydać dla polepszenia swojego samopoczucia?
Dobra, może stara, może głupia, może naiwna, ale…. nie do poznania, a o to przecież chodziło.
A faceta jeszcze kiedyś dorwę i sobie wtedy na nim poużywam, oj poużywam.
Rano też podniosłam swoje samopoczucie, bo Renia przyniosła mi ze swojego sklepu śliczną wiosenną kurteczkę pepitko. Gdy ją zobaczyłam od razu podniosłam wrzask, przecież ja w nią nie wejdę, ale Renia spokojnie powiedziała proszę zmierzyć. Zmierzyłam i….jest wspaniała, wyglądam w niej jeszcze pół raza chudsza, niż w rzeczywistości jestem. Bo ja oczywiście nauczyłam się nosić te obszerne ciuchy i gdy coś jest bardziej opięte na początku mnie drażni, ale szybko się do tego przyzwyczajam.
Renia też przyniosła mi śliczny rozpinany sweterek  w ładnym kolorze morskim, też lekko dopasowany, ale tak musi być.
Koniec z porozciąganymi rzeczami, nadają się tylko do kosza, a to co dobre do rozdawania.
Zauważyłam, że nawet getry, które kupowałam w lipcu i sierpniu są dla mnie stanowczo za duże, jednak nadal chudnę?
Chyba jednak tak, bo dwie podomki, które kiedyś mnie obciskały i wyglądałam w nich  jak baleron, teraz są zupełnie luźne.
Właśnie je też dzisiaj mierzyłam, żeby sprawdzić rezultaty mojej operacji.

Za tą kurteczkę i sweterek dałam Reni buziaczka, nawet nie pogniewałam się zanadto na nią, gdy niechcący zlikwidowała mi mój pierwszy wpis w blogu.
Trochę moja wina, bo nie zdążyłam nacisnąć zapisz, zanim Renia do sprzątania przy komputerze się zabrała.
Ale blog musiałam pisać od nowa.

Dzisiaj piękna i słoneczna pogoda.  Jest cieplutko, szkoda, że nie na tyle, że mogłabym w tej swojej nowej kurteczce pomaszerować do pracy, stanowczo musi ona poczekać do wiosny.

To życzę bardzo słonecznego  dnia i wspaniałego samopoczucia, bo gdy słonko mocnieje grzeje dobre się na duszy dzieje.

tup, tup, tup…

 

Kto tak szybko dzisiaj do nas tupie?
Oczywiście, ona. Pani ŚRODA!!!!!

Uleńko Kochana. Patrz, jak szybko te dni nam lecą, dopiero co byłą środa, już ją znów mamy.
Oczywiście bardzo się cieszę, że ona jest, tylko te dni jesienne szybciej niż zazwyczaj płyną.
Szybciej robi się ciemno i od razu człowiekowi spać się chce.
Ale nie narzekam, bo  poranki są za to (na razie) dłuższe i szybciej słonko, tak jak dzisiaj na niebie nam świeci.
Co prawda nie ma już ciepełka, ale gdy powietrze nieco się nagrzeje robi się nawet całkiem miło.
Mam nadzieję, że u Ciebie też w tą naszą uroczą środę słoneczko świeci?
A żeby było Ci jeszcze weselej na duszy, przesyłam Ci piękny link do krótkiego filmiku o tych Twoich ukochanych kwiatach.

https://www.facebook.com/453147668064663/videos/918875474825211/

Mam nadzieję, że i Ty o mnie pomyślisz, jak ja myślałam o Tobie ten link wstawiając.
Serdecznie Cię Ulu pozdrawiam z tego mojego ukochanego Krakowa, chociaż wiem, że moje miasto nie spełniło moich wyborczych oczekiwań, a Twoje głosowało należycie i mądrze. Może tam więcej mądrych ludzi mieszka, niż w Krakowie?
Ale pożyjemy, zobaczymy w którą stronę te efekty wyborów się odwrócą. A może jednak w dobrą, chociaż w to nie wierzę?
Całuski Ulu i do…..

Nie,  nie będę już nic o polityce więcej pisała, wystarczająco się wczoraj na nią wydenerwowałam. Posłucham rady Ksawera i spokojnie się do tych rządów przygotuję, potulnie biorąc rzeczywistość taką, jaka jest.

Dzisiaj jest kolejny, piękny dzień i tak pozostać ma podobno aż do Wszystkich Świętych.
Milej jest, gdy odwiedzając naszych najbliższych jest słonecznie, a jesienne liście szurają nam pod nogami, niż wtedy, gdy opatuleni w kurtki i szaliki  przemarznięci szybciutko zmykamy do domu i nie mamy nawet na cmentarzu chwili na zadumę i rozmowę z tymi, których ju między nami nie ma.

Ale to dopiero za kilka dni, dzisiaj jeszcze jesteśmy w pracy i nasze myśli w całkiem innym kierunku biegną.
Życzę miłej środy wszystkim, niech to słonko jak najdłużej ogrzewa nasze kości, a humor nam dopisuje, bo to właśnie brak słońca sprawia, że jesteśmy bardziej zgorzkniali.

DO DUETU WIELBICIELI PISU

 

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

To jest początek wielkiego upadku Pisu, z jeszcze większym hukiem, na obie łopatki zresztą.
To słowo do poskromionej i gości pisowskiego wyznawcy – wielbiciela.
Życzę wam srogich batów i gorzkich łez rozczarowania, bo że tak będzie, jestem tego pewna.
A reszta musi cierpliwie poczekać na lepsze dni, które może nie tak prędko, ale nadejdą.
Wreszcie ludzie zorientują się, że zostali zrobieni w bambuko i odpowiednio tą partię potraktują.
I tu nic do rzeczy nie ma, czy byłam, czy jestem, czy będę za PO, bo sama już wielokrotnie pisałam, że partia  PO miała spore błędy i zaniedbania, ale to była tylko mała kropla wody w olbrzymim oceanie kłamstw i przekrętów, jakie na nas czekają.
Ale jest mądre powiedzenie, kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
Teraz już jestem pewna, że te wszystkie afery podsłuchowe to była brudna robota Pisu, która się do każdego, najbardziej nawet podłego chwytu skłania, byleby osiągnąć swój cel – po trupach, do władzy.
I mają tę swoją władzę, którą wkrótce się udławią, bo nie będą sobie dawać rady i z nią i ze społeczeństwem.
Tak jak kiedyś wieszczyłam upadek Komuny, a były to czasy, że wydawało się to niemożliwe, tak teraz przepowiadam koniec Pisu, z całkowitym wyrzuceniem go na śmietnik historii. Na to niestety zasługują.
A potem może przyjdzie do władzy jakaś nowa partia, ze świeżymi i mądrymi pomysłami na Polskę i znów zapanuje w Polsce ład.
Jestem nawet pewna, że to może być jeden z ostatnich wpisów w moim blogu, cenzura będzie działać (jeżeli już nie działa) a i pisowskich szpicli – wielbicieli tej partii wokoło sporo, zresztą tego nauczyli się od swojej ukochanego Wodza, węszyć, donosić, bo kto nie z nami, ten przeciw nam.
Więc ciesz się poskromiona, bo może odtrąbisz swoje zwycięstwo, a mój upadek, ale kiedyś to w dwójnasób do ciebie wróci i wtedy przypomnisz sobie moje słowa.
To tyle na dzisiaj.
Wcale nie zamierzam żegnać się z moimi Blogowiczami, więc tylko ich przepraszam za to moje dzisiejsze uniesienie, które kipi w moim sercu już od wczoraj i kiedyś musiało wybuchnąć, szczególnie po wczorajszych komentarzach poskromionej i gościa.
Żal byłoby mi się z Wami po tych moim 10 letnim blogowaniu rozstawać, to przyznaję z bólem serca. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, że nie mogłabym co środę spotykać się tutaj  z Ulą.
Ale czy to oznacza, że mam zamknąć usta i milczeć? Pokazywać, że boję się tych, którzy nade mną przewagę mają, ponieważ mają władzę i zero szacunku dla człowieka i demokracji? O tej demokracji tylko prawili puste słowa, praktyka wnet to pokaże, w jaki sposób rzeczywiście słuchają naród NIGDY SIĘ NIE PODDAM I NIE DAM UPODLIĆ!!!!
Nawet kosztem poniesionych  jakichkolwiek konsekwencji. Bo jeżeli takie konsekwencje nastaną, będzie to tylko dowód na to, że miałam rację!!!
Najwyżej co „zamieszkam” w małej celi na Montelupich (zamiast w mieszkanku na os Kurdwanów), ale morzyć mnie głodem nie będą mogli, bo przedstawię zaświadczenie, że jestem po operacji bariatrycznej i wymagam  odpowiedniej diety, ba, najwyżej kilka kilogramów mi ubędzie, a zamiast po parku i Rynku będę spacerowała po więziennym spacerniaku.
Ejże, tak źle chyba jednak nie będzie, bo przecież mamy podobno demokrację, czyli każdy może oceniać rząd według swoich odczuć, a za nie karać nie można, prawda? Przynajmniej tak mi się wydaje, że do tego reżim Kaczyńskiego jednak nie dopuści.
Ale swoją drogą, wolę już ten „reżim” Tuska, niż prawdziwy reżim Kaczyńskiego, cokolwiek miałby om oznaczać.
No to sobie dzisiaj troszkę politycznie poużywałam, sprowokowana, co podkreślam, wczorajszymi komentarzami do mojego wpisu.
Bo ja tak jak Pawlak z  filmu „Nie ma mocnych”, jestem człowiek spokojny, na język można mi nadepnąć, ale gdy ktoś drwiąco mnie zdenerwuje, wybucham, jak ręczny, a raczej ustny granat 🙂
Niestety „koleżanka” poskromiona wczoraj ze mnie wręcz zadrwiła. Można mieć inne polityczne przekonania, ale nie może to być powodem do wyśmiewania się z kogoś.
Żałuję tylko, że mimo wielu prób, nie udało mi się jej zablokować, zadziałałam jak widać nieskutecznie, więc wczoraj sobie zatriumfowała, podobnie podle jak PIS (wzór idzie z góry).
Zostawiam ją tu, niech pisze co chce, niestety tym daje tylko świadectwo o sobie, pokazuje, jak niską i mało inteligentną jest osobą
O, zaczęłam obrażać? Dobrze, nie będę, bo nawet nie zasługuje na to, żeby o niej pisać.

No to na osłodę tego wpisu zamieszczam wózek pięknych  kwiatków, może jeden z ostatnich moich zdjęć???

Dzisiaj jest wtorek. Ciekawe, czy też będzie taki piękny i słonecznie jesienny jak wczoraj?
Ja takiego w każdym bądź razie wszystkim życzę

a dzisiaj znowu jest poniedziałek, ale inny niż te, co były, niestety

 

 

Nie będę nic pisała o wczorajszym wieczorze wyborczym,  o wynikach, które wczoraj padły,bo najgorsze wyrazy musiałabym pisać po kilka razy.
Więc przemilczę ten temat lepiej i….poczekam na lepsze czasy!!!!!!
Ale na znak protestu nie będzie dzisiaj wklejonego żadnego kwiatka.
Po prostu na niego nie zasłużyliśmy!!!!

Wczorajszy poranek i popołudnie było całkiem miłe. Rano tak pięknie słoneczko świeciło, gdy szłam do Komisji Wyborczej, aż napawało mnie to optymizmem, jak się potem okazało, całkiem niepotrzebnym optymizmem.
Nawet usiadłam sobie chwilkę na ławeczce i buzię do słonka wystawiłam.
Za to popołudniu byłam w ewentualnie moim przyszłym nowym mieszkanku, położonym co prawda prawie na obrzeżach miasta, ale osiedle to jest dosyć nawet zagospodarowane.
Co prawda do końca jeszcze nie wiadomo, czy na pewno przeniosę się tam mieszkać, bo to zależy od wielu różnych czynników, ale mieszkanie oglądnęłam. Jest ono zagospodarowane po poprzednich lokatorach, których już niestety nie ma, tak więc praktycznie nic ze sobą nie musiałabym nawet brać. Jedyny szkopuł jest tylko w tym, że jest dosyć daleko umieszczone od miejskiej komunikacji, musiałabym uskuteczniać  nieco dłuższe spacerki, co prócz zimowego okresu jest nawet dosyć wskazane, albo przesiadać się z autobusu na tramwaj. Oczywiście moja droga do pracy byłaby przez to znacznie wydłużona, ale coś za coś, mieszkałabym całkowicie sama!
Ale z drugiej strony czy ja wiem, czy tak do końca byłoby to dobre? Przecież nigdy, wyłączając oczywiście  krótszych, czy nieco dłuższych wyjazdów rodzinki na urlopy, nie mieszkałam całkowicie sama.
Muszę więc ten temat dobrze przemyśleć, wziąć wszystkie za i przeciw i wtedy dopiero zadecydować.
Ale to i tak jest jeszcze kwestia 2-3 miesięcy, gdy zostaną najpierw przeprowadzone wszystkie formalności prawne dotyczące tego mieszkania.
Pożyjemy, zobaczymy.
Ale na pewno mogłabym już wtedy zaprosić do siebie na kilka dni Ulkę, bo miałabym wtedy do dyspozycji aż 2 pokoje, jedną niedużą sypialnię, a drugi pokój to salon z aneksem kuchennym. No i jest jeszcze jedno wspaniałe pomieszczenie w tym mieszkaniu – zabudowany balkonik  z przesuwanymi oknami, tak więc w lecie mogłabym się grzać na tym baloniku, a jesienią i zimą popalać sobie papieroska 🙂
Więcej już nic nie piszę, bo nie chcę zapeszać. Tylko na pewno trochę trudno jest się przenosić z centrum Krakowa na jego obrzeże, ale do tego można się przecież przyzwyczaić, prawda?

No to budzimy się dzisiaj w innej rzeczywistości i…… trwamy.
Byle do następnych wyborów.
Przeżyliśmy komunizm, przeżyjemy i kaczyzm.
Mam nadzieję, że Polacy nie dadzą się całkowicie zniewolić i zawalczą o swoje.
Miłego poniedziałku, bo następny może być tylko gorszy!!

Szczególny dzień

Dzisiaj mamy szczególny dzień – WYBORY PARLAMENTARNE.
Dzisiaj wszyscy, ci prawdziwi i nieco mniej prawdziwi patrioci, a także zwyczajni Polacy idą wybierać naszą przyszłość na następną  czteroletnią kadencję Sejmu.
Pytanie jest tylko jedno : ilu z Polaków zlekceważy dzisiejszy dzień i nie pójdzie zagłosować? Inne pytanie, dlaczego nie pójdzie? – zwyczajne lenistwo, czy brak odpowiedzialności?
Akurat każdy głos jest bardzo ważny i sadzę, że ci , którzy dzisiaj nie pójdą do urn, odbierają sobie tym samym legitymizację na przyszłe narzekanie na naszą Polskę i jej rządy.
Więcej nie mogę dzisiaj pisać, albowiem również i mnie obowiązuje  cisza wyborcza, dlatego nie namawiam na głosowanie na tę, czy inną partię, tylko namawiam, żeby z pełnym rozmysłem i pełną odpowiedzialnością podkreślić swoją przynależność do polskiego narodu i iść według własnego sumienia zagłosować.
Bo w przypadku  gdy ktoś  nie zagłosuje, będzie to wyglądało tak, jakby nasza Ojczyzna zupełnie go nie obchodziła.
Jakby nie czuł się w niej jak u siebie, jakby był wiecznym emigrantem……
Dlatego zaraz ubieram kurtkę i idę do najbliższego lokalu wyborczego, żeby podkreślić, że w pełni czuję się Polką, że mi zależy, by nasz kraj się rozwijał i ciągle szedł naprzód, bo to jest przecież mój rodzinny dom.
Może trochę patetycznie zakończyłam tę swoją tyradę, ale pisze tak, jak to czuję.

Odbiegając od tematu wyborów (wszak wieczorem, podczas wyborczego programu w TV będziemy się ekscytować jego  wynikami), wspomnę  o pewnej jednej dobrej radzie, którą przekazała mi wczoraj koleżanka Basia.
Otóż jej udział w przedwczorajszym naszym koleżeńskim  spotkaniu był zagrożony, albowiem okropnie rozbolało ją gardło, czyli miała tak jak ja to zazwyczaj mówię „żyletki w gardle”. Basia bardzo chciała przyjść na to spotkanie, więc postanowiła się leczyć Aspiryną Bayera, Podobnie jak ja, z tym, że Basia tabletki rozpuszczała w dobrze ciepłej wodzie (podobno świetnie i bez problemu się rozpuszczają) i tą wodą płukała gardło. Wynik tej kuracji był świetny, gardło przestało dokuczać. Ale uwaga! to mają być autentyczne tabletki Bayerowskie, żadne podróbki, bo te mogą nie zadziałać tak, jak potrzeba.
Taka porada jest bardzo potrzebna  zwłaszcza teraz, w okresie jesiennym, gdzie łatwo jest złapać przeziębienie, lub jeszcze łatwiej jest się od kogoś zarazić. Zresztą jest to ta pora roku, gdy odporność człowieka gwałtownie spada i o wszelakie infekcję na prawdę nie jest bardzo trudno.
Bakcyle wręcz fruwają w powietrzu i szukają następnej swojej ofiary 🙂

Na szczęście dzisiejszy dzionek przywitał nas miłym słoneczkiem, jakby zachęcając nas : wyjdź z domu, idź na spacerek, zagłosuj!!!
Właściwie to śniadanie już zjadłam, lekarstwa pozażywałam, to co mam innego ciekawszego do roboty, niż mały spacerek?
Pozdrawiam Was więc dzisiaj świątecznie i przypominam: Włączcie rozwagę przy głosowaniu!!!!!

po spotakniu koleżeńskim

 

Było bardzo, bardzo przyjemnie. Do domu wróciłam dopiero około 1 szej w nocy, dzisiaj musiałam  trochę odespać, stąd tak późny dzisiejszy wpis.
To takie miłe, gdy się dawno nie widziało kogoś i nagle wpada się w czyjeś ramiona.
Obojętnie, czy to doktor, czy pielęgniarka, czy technik, wszyscy jednakowo serdecznie z uściskami  i całusami się witali.
Trochę dziwi, że latek nam przybyło, że ten lub ta już babcią czy dziadkiem został(a), hm, w duszy ciągle byliśmy młodzi.
Najlepszy dowód, że ta nieco młodsza część uczestników tańcowała z wielkim entuzjazmem na parkiecie, starsza ich podziwiała, ale nie jedna starsza noga pod stołem też tany wywijała 🙂
Padła nawet propozycja, by wkrótce znów, już w bardziej ścisłym, rentgenowskim gronie się spotkać i do woli pogadać, tam niestety muzyka wszelakie rozmowy zakłócała.
Nawet razem z Adamem zgodziliśmy się, żeby tradycji stało się zadość, Adam zrobi śledzie w śmietanie, a ja upiekę mój nieśmiertelny tort kokosowy i będziemy się czuć znów jak na ul Lea 44, w naszym budynku Szpitala,  tym razem niestety tylko na wyjeździe.
Ciekawa jestem, czy rzeczywiście do takiego spotkania dojdzie, bo zawsze tak jest, że mówi się, musimy się spotkać, koniecznie musimy, a potem każdy zajęty jest swoją codziennością, a czas przecieka nam między palcami….
Oczywiście większość zauważyła moją zmianę sylwetki i nawet mi serdecznie gratulowali, jest to jeszcze jeden powód, by nadal trwać w swoim postanowieniu.
Dlatego też i wczorajsze porcje ograniczałam do wielkiego minimum i np nie jadłam ani frytek, ani pieczywa do przystawki, nie wspominając, że szarlotki z bitą śmietaną też nie ruszyłam. I bardzo dobrze, bo była podobno okropnie słodka.
Ale na pewno mojemu kokosowemu torowi nie odpuszczę i uszczknę chociaż mały kawałek, najwyżej tydzień wcześniej i tydzień później będę tylko na przysłowiowej zielonej sałacie. Oj, bez przesady, nawet taki mały kawałek na pewno mi nie zaszkodzi, więcej i tak bym nie zjadła, bo byłoby mi mdło potem w ustach.
Nawet soki owocowe, które wczoraj piłam też rozcieńczałam wodą mineralną, bo były dla mnie za bardzo słodkie.
Ale smaki potrafią się zmieniać, co?
Reasumując, jestem bardzo zadowolona z wczorajszego dnia i bardzo się cieszę, że zgodziłam się tam pójść, chociaż trzeba przyznać, że szczególnie nie byłam do tego namawiana, usłyszałam po prostu, że jest taka impreza i sama na nią się zgłosiłam, ot i tyle.
Przykro tylko, że nie było mojej przyjaciółki Majki, właśnie minęło już 5 lat od jej śmierci, ale za to w jej zastępstwie był jej syn Maciek, który często uczestniczył w życiu szpitala, zawsze chętnie jeździł na wszelakie wycieczki, które kiedyś szpital urządzał.
I mnie było bardzo miło Maćka spotkać, bo też widziałam go chyba ostatni raz na pogrzebie Majki, a przecież kiedyś, gdy Majka mieszkała niedaleko mnie, byłam u nich codziennym gościem, nawet Maciek mówił mi ( i mówi do tej pory) Ciociu.

A dzisiaj jest dzień odpoczynku i rozmyślań nad jutrzejszym ważnym dniem wyborów i zastanowieniem się, na kogo rzeczywiście będę glosować.
Chociaż wydaje mi się, że taką decyzję już podjęłam.

Miłego sobotniego popołudnia życzę

Powrót do przyszłości

A może troche jagódek?
Wiem, to przecie jarzębina, ale……… zawsze można przecież z niej zrobić konfiturę:
http://zpierwszegotloczenia.pl/przepis/konfitura-z-jarzebiny?gclid=Cj0KEQjw75yxBRD78uqEnuG-5vcBEiQAQbaxSOIQAt21y3IBQtCXAnJQjhh2cZxwFCKNPYQT-2Ddpu8aAgjm8P8HAQ

No dobra, pomyliły mi się troszkę pory roku, bo jarzębina jest pod koniec lata, tak w okolicy początku września. ale będzie jak znalazł przepis na drugi rok. Tylko przepiszcie go sobie i dobrze zachowajcie.
Będzie pyszna, jako dodatek do mięs i wędlin, na pewno zadziwi gości.

Wczoraj była 35- ta rocznica stworzenia przez Roberta Zemeckisa fantastycznej trylogii „Powrót do przyszłości”.
W związku z tym w Gazecie Wyborczej zamieszczony był specjalny quiz poświęcony temu filmowi (źle odpowiedziałam tylko na 2 pytania), a na TNT były poszczane kolejno wszystkie 3 odcinki tego filmu. Co prawda pierwszą część przegapiłam, ale udało mi się już oglądnąć resztę, czyli drugą i trzecią część tego filmu. Zresztą ile razy ja już ten film oglądałam? Bardzo go lubię i za każdym razem z wielką przyjemnością poddaję się przygodom Martina i szaleńczego profesora Emmetta Browna. Czego tam nie   ma w tym filmie, który kręcony był przecież już dawno, ale w jednej jego  części bohaterowie przenoszą się właśnie do roku 2015, czyli obecnego. Tamta przyszłość może troszkę się różni od rzeczywistości, ale spora część jest bardzo bliska temu, co mamy obecnie, a o czym reżyser wiedzieć przecież nie mógł, po prostu taką miał wizję przyszłości, która tak szybko przecież nadeszła.

Dzisiaj przyszedł! PAN z Orangu, żeby zainstalować mi nową usługę – tak zwany internet szerokopasmowy
Niestety jest u mnie zbyt słaby sygnał i musi pozostać Neostrada tak, jak dotychczas, szkoda, bo miałabym ją dwa razy szybszą i może przynajmniej filmy by mi się nie zacinały, a chociaż  mieszkam co prawda w śródmieściu, ale za daleko od  centrum dowodzenia. Pech, po prostu pech.

Teraz czekam na powrót starego sygnału, na szczęście mam jeszcze tablet z dodatkowymi bajtami i na nim mogę dokończyć pisanie tego blogu.

Muszę się spieszyć, bo za niedługo wychodzę już do pracy

Wczoraj przyszedł ten nowy sweterek z Bonprixu i mimo, że ma numerację 48-50, jest dla mnie akurat, nie za duży, nie za mały, na szczęście nieco dłuższy, aż do pół łydki

To tyle na dzisiaj. Mimo nie najlepszej pogody życzę miłego dnia.

Ewentualną korektę wpisu dokonań już Na normalnym komputerze, gdy tylko mi go podłączą.

 

P.S. Mam już  podłączony stary, poczciwy internet, w związku z tym korektę już też w blogu dokonałam

 

 


i znów namy kolejną środę

Halo Poznań, Halko Ulka, tu Kraków, tu Ewelinka!!
Dzisiaj kolejna środa zawitała na mój blog, a wraz z nią prześliczna różyczka.
Musisz przyznać, że jest troszkę inna, niż poprzednia i jeszcze bardziej od tamtych piękniejsza.
Specjalnie wcześniej dla Ciebie Ulu takie kurioza w necie wyszukuję i chowam do mojej tajemnej skrytki, żebyś potem mogła cieszyć się ich pięknem.
Toteż dzisiaj bardziej niż zwykle będę wyglądała śladu Twojego pobytu i Twojego komentarza.
Bo takie właśnie są środy!
I niech mi tu nikt nie mówi, że prawimy sobie Ulu słodkie dusery, zresztą niech każdy nazywa to jak chce, ale wiem, że i Ty i ja te nasze środowe spotkania tutaj bardzo lubimy i nikt i nic tego już nie zmieni, tak pozostanie jeszcze przez najbliższe 100 lat i jeszcze jeden dzień dłużej, parafrazując Jurka Owsiaka, którego zresztą bardzo lubię i cenię za to, co robi dla innych.
Uleczko, posyłam Ci mocno jesienne podmuchy pozdrowień z Krakowa i mnóstwo ciepłych całusków, by chociaż trochę ociepliły nasze dzisiejsze spotkanie tutaj. Szczególnie gdy jestem taka „smarkata”.
I chociaż wiem, że pewnie nie raz tu jeszcze wcześniej zaglądniesz, ale życzę Ci powodzenia aż do następnej naszej środy 

Wczoraj przyszły aż dwie przesyłki na raz do mnie, w pierwszej była ta wspaniała granatowa kurtka na ciepłym kuterku, oczywiście z kapturem i…
Można powiedzieć, że jest nawet ciut dla mnie za duża (SZOK!!!), chociaż obawiałam się, że może być za wąska. Kupiłam rozmiar 52, ponieważ zawsze pod taką kurtkę zimą wkłada się obszerniejsze, ciepłe sweterki. Na szczęście kurtka ma tunele z troczkami i w pasie i w biodrach, tak, że można łatwo regulować szerokość. Jeszcze jedno co mnie cieszy to to, że jest ona niepikowana, czyli nie będę wyglądała w niej jak zrolowany baleron.
Jest idealnie gładka i o taką właśnie mi chodziło.
Druga paczka przyszła z  firmy Celebes z bardzo fajną tuniką, podobną kolorem do mojej poprzedniej, ale nieco cieńszą, ciut węższą (rozmiar 50) , ale ta ma odcień bardziej burgundu, (wpada w lekki fiolet), niż ciemnej czerwieni. Na dobrą sprawę też mogłaby być ciut węższa, chociażby  w biodrach.
To nie znaczy, że nie umiem kupować ale numeracje w Celebesie są takie dziwne: 48-50, a następna 50-52, no i jak mam wybrać „po środku”, gdy takiej pojedynczej  numeracji nie ma?.
Czekam jeszcze na sweterek, zobaczymy, jak będzie on na mnie pasował, bo kupiłam rozmiar 48-50 – ( większe były dopiero 52-54, więc zdecydowanie byłyby na mnie za duże), pomyśleć, że jeszcze niedawno kupowałam ubrania w rozmiarach 58-60. Jest różnica, prawda?
Jednym słowem, nie miała baba kłopoty, kupiła sobie……. ubrania. 🙂
Ale muszę teraz lekko spasować, bo ostatnio rzeczywiście poszalałam i teraz muszę jakoś te zaciągnięte na ciuchy kredyty zacząć spłacać.
Chyba jednak na swoje nieszczęście kiedyś zgodziłam się na wyrobienie karty kredytowej, bo kredyt łatwo brać, gorzej go potem spłacać.
A tu w Lotka nic wpaść nie chce. Nawet jakieś 3-5 tysięcy na ciuchy, ale bym się wtedy poubierała, od stóp do głów!!!!

Cały wczorajszy dzień grzecznie spędziłam w łóżeczku ( no prawie cały, bo czasami do internetu musiałam przecież zaglądać), rano i wieczorem zażyłam sobie Aspirynę Bayera (trochę potem brzuszek mnie bolał, ale z kolei zażywałam na niego Gealcid), więc dzisiaj już czuję się troszkę lepiej, przynajmniej na tyle, że mogę iść do pracy ( mam zarejestrowanych pacjentów), aczkolwiek nie odbędzie się bez zażywania Aspiryny, bo przecież pojutrze………. już się nie mogę tego spotkania doczekać.

Znów jest ponuro i mżysto, właściwie przy takiej kurtce nie muszę się już niczego obawiać, ale….jeszcze jednak całkiem tak do końca nie ozdrowiałam.
Cóż, działa stare porzekadło: nieleczony katar trwa tydzień, a leczony tylko 7 dni, mnie dopiero mija dzisiaj drugi, taki poważny dzień kataru, wcześniej tylko była mała zapowiedź, charakteryzują się nieznośnym drapaniem w gardle. Ale chyba aspiryna zaczyna działać, więc do piątku już nie powinien mi tak dokuczać. Właściwie dzisiaj jeszcze powinnam pogrzać się w ciepłym łóżeczku, ale jak mus, to mus, praca i pacjenci ponad wszystko.
No chyba, że byłabym tak obłożnie chora, że z łóżkiem trzeba by mnie do pracy było zanieść, na szczęście tak nie jest, to tylko  zwyczajne przeziębienie, zwyczajny katar, pewnie jeszcze nie raz będą mi takie dolegliwości doskwierać i oby tylko takie.
Życzę miłej środy i Ulce i V.I.P-owi i wszystkim moim Czytelnikom, trudno ich teraz tutaj wszystkich wymieniać.
Uśmiechu na dzisiaj życzę.