Ech, szkoda gadać!

 

Znów dzisiaj  trochę nie tęgo było z moim brzuszkiem, taka widać jego zemsta za to, co mu zrobiłam na złość.
Ale ja mu pokażę, kto wreszcie ma być górą, ja, czy mój brzuch?
Nie dam się, choćby nawet pół dnia miało mi na kwękaniu schodzić.
Wczoraj na Face booku założyłam stronę Leczenie otyłości metodą bariatryczną. Jakoś do tej pory nikt się tą stroną nie zainteresował.
Oczywiście zaprosiłam tam Magdę, która interesuje się bariatryką, chętnie przyjęła moje zaproszenie, ale na tym koniec.
Mam nadzieję, że jednak ktoś do mnie doszlusuje, bo z tego co widziałam na forach wiele osób tą sprawą się interesuje.
Tylko w jaki sposób i gdzie się za promować?????

Na dworze ślicznie, słonecznie i w miarę ciepło, ale ja niestety przez te moje kłopoty jelitowe nie mogę sobie pozwolić na żaden najmniejszy spacer.
Muszę mieć WC w zasięgu kilku moich kroków 🙂
I tak mi upływa czas na kleikach, i wędrówkach po mieszkaniu, mam nadzieję, że od poniedziałku wszystko się zmieni.
Miałam wczoraj kontakt z tym kolegą , który był operowany w tym samym dniu, co ja. Podobno ma na tyle siły, że jeździ na rowerze i w dodatku wcina te swoje parówki. Po parówce chyba by mnie na sygnale do szpitala wieźli.
Ale ciekawostką jest to, ze Rudy (ten kolega właśnie) idzie w przyszły czwartek na kontrolę, mnie żadnej kontroli nikt nie zaproponował.
Ale zaraz po wyjściu te młode lekarki podobno do mnie dzwoniły, by mnie też objąć taką opieką po bariatryczną, tylko nie odbierałam ponoć telefonu.
Ale na wizycie Rudy (Piotrek) ma się dowiedzieć, czy i mnie do siebie „przytulą” – przydałoby się, bo może ja jednak coś źle robię?
A może po prostu za bardzo się ze sobą cackam?
Życzę przyjemnego popołudnia

środa już w domu

 

Nareszcie  życie wraca małymi kroczkami do normy i już po 2 tygodniach jestem w domu i próbuję  się pomału „zagospodarowywać”.
Nie, naprawdę u Magdy było mi wspaniale, troskliwość i gościnność Magdy, Jacka i ich dzieci jest wspaniała, za co jestem im naprawdę bardzo wdzięczna.
Ale co we własnym domku, to we własnym domku. Tu chociaż mam wszystko pod ręką i nie muszę żyć na walizkach 🙂
Wzruszył mnie wczoraj Jaś, który spytał ;”ciociu, już jedziesz do domu?, szkoda”, a wydawało mi się, że to właśnie jemu najwięcej przeszkadzałam w oglądaniu bajek. Ale jakoś doszliśmy do consensusu, on oglądał swoje bajki ze ściszonym głosem, a ja swoje seriale z komputera ze słuchawkami na uszach. Co prawda, porobiły mi się odciski na uszach, ale…….

Kochani Moi!, bardzo, bardzo serdecznie Wam dziękuję za to wszystko, co dla mnie przez trudne dwa tygodnie pooperacyjne zrobiliście.
To takie ważne, gdy chory człowiek czuje ciepło serca Najbliższych!!!!

Ulu, dzisiaj jest nasza kolejna środa i nic już tego nie zmieni. Pozdrawiam Ciebie z nieco zachmurzonego Krakowa, po wczorajszej ulewie jakoś się deszcz  uspokoił, ale ciepła jakiegoś wielkiego nie ma. Dlatego dobrze, ze chociaż mogę podesłać ciepłe uśmiechy do Poznania, bo wiem, że dzisiaj takie same przyjdą do mnie od Ciebie. I znów się cieszę,  że spotykamy się chociaż tutaj, za szklanym monitorem komputera. Hurra, niech żyją nam środy. Oczywiście jak w każdą środę przesyłam Ci piękną i uśmiechniętą różyczkę, która rozpoczyna mój dzisiejszy wpis, jest ona dla Ciebie!

Wczoraj miałam wyjątkowo „podły” dzień, stąd pewnie ten nieoptymistyczny wpis w moim wczorajszym blogu.
Wszystko to związane jest jeszcze z zaburzeniami trawiennymi, mimo, że naprawdę dietę ostro utrzymuję, tylko tak myślę, że ten „nowy” żołądek jest jeszcze bardziej kapryśny od tamtego „starego”. Wczoraj pomyślałam, że chyba już do końca życia będę te papki wcinała, bo nieco grubsza potrawka dziecinna  Gerbera sprawiła mi istną rewolucję w jelitach. Czyli ciągle muszę pozostać na etapie jedzonka dla dzieci w wieku 5-7 miesięcy A może zaszkodził mi rozdeptany jeden cały banan? Już kiedyś zjadłam pół banana i nic się nie działo, może jeden cały banan to za dużo dla mości żołądeczka? Chociaż po rozpapkowaniu na pewno ten banan nie miał większej pojemności niż jedna mała owocowa gerbera. Już nic nie wiem, muszę eksperymentować dalej, chociaż przyznaję, że teraz  jem swoje posiłki z coraz większą obawą o skutki.
Pierwotnie nawet miałam w planie wrócić we wtorek do pracy, jednak przejścia wczorajszego dnia zmusiły mnie do zweryfikowania swoich zamierzeń, ale mam nadzieję, że już po długim weekendzie, czyli czwartego maja wyruszę żwawo i z uśmiechem na twarzy na Żabiniec.

A jak mnie przywitali domownicy?/ Ale schudłaś,  ładnie teraz wyglądasz, usłyszałam i to było miłe dla mojego ucha bardzo miłe i upewniające mnie,w tym, że to co zrobiłam było słuszne. A że po drodze mam  teraz małe kłopoty ? Cóż, to jednak była poważna operacja i mój organizm musi w końcu się do tego przyzwyczaić. Ja też 🙂

Za moim oknem robi się optymistycznie, pokazało się nawet słoneczko. Mam nadzieję, że i u Was ten dzień też, na przekór  wszystkim prognozom będzie piękny i ciepły, czego z całego serca wszystkim życzę.

przepiękna pogoda

 

Dzisiaj przepiękna pogoda, szkoda siedzieć przy komputerze. Zwłaszcza, że, to moje ostatnie chwile w Modlnicy.
Jutro powrót do domku.
Podziwiam pięknie rozkwitające jabłonki i nowo posadzone kwiatki Magdy.
Niech nacieszę tym widokiem swoje oczy, aż do następnego mojego pobytu w Modlnicy.

sobota na działce

 

Wczorajszy dzień był dla Magdy niesamowicie pracowity. A wszystko zaczęło się od kopania rabatki pod kwiaty, musiała wykopać cały długi płat darni.
Potem pojechałyśmy do Liroy i do Obi, gdzie wydałyśmy całe mnóstwo pieniędzy na potrzebny nam towar do ogródka Kupiłyśmy dwie piękne róże na pniu, śliczne małe fioletowe kwiatki na rabatkę, palisadę, mnóstwo ziemi i grys. Po małym obiedzie ( u mnie oczywiście był to kleik Gerbera) „zabrałyśmy się” do roboty, to znaczy Magda kopała, ja byłam jako siła doradcza, aż zeszło nam tak do godziny szóstej wieczór. Samo kopanie rabatki, jej palisadowanie i sadzenie i róż i drobnych kwiatków i grysowanie rabatki zajęło bardzo dużo czasu, aż wieczorem można było wreszcie sfotografować dzieło Magdy.
Magda była bardzo dumna ze swojej pracy, a ja byłam bardzo dumna z tego, że mam taką pracowitą i zdolną siostrzenicę.
A z drugiej strony, co sobie poużywałam wczoraj na świeżym powietrzu, to moje, chyba wszystkie złe miejskie opary z siebie wyrzuciłam, nie wiem tylko, jak przyjdzie znów przyzwyczaić się do tego krakowskiego smogu. Właściwie przedwczoraj i wczoraj były dopiero dni, w których można nareszcie było sobie posiedzieć na świeżym powietrzu, był co prawda lekki wiaterek, ale też i dość mocno świeciło słoneczko, cóż, przecież teraz dopiero mamy tzw wczesną wiosnę.
Po zakończonej ogródkowej pracy Jacek rozpalił grilla, tak więc rodzinka zasiadła za stołem, delektując się grillowymi pysznościami, a ja po cichu ewakuowałam się do salonu, by nie drażnić moich zmysłów smaku i woni i zajadałam moją  nieśmiertelną kaszkę. Czy ja wiem, co było lepsze?
W każdym bądź razie, nie towarzyszyłam im w biesiadzie tłumacząc, że wszak jestem już po operacji, ale brzucha a nie nosa, więc nie mam po co siebie niepotrzebnie stresować wdychając te kuszące zapachy.
I tak minął mi miło wczorajszy sobotni dzionek.
Dzisiaj rano zapowiadał się też słoneczny dzień, ale na razie podejrzane chmurki zasłały niebo, może potem słonku się jakoś uda przebić i nam wesoło zaświecić. Dobrze tylko, że nie ma wiatru i jest ciepło!
Życzę wszystkim przyjemnej niedzieli

Działkowo

 

Dzisiejszy dzień poświęcony będzie Magdusinowej działce, wiec nie ma czasu na długie wpisy.
Oczywiście ze mnie żaden pożytek „do roboty”, bo mam na tyle jeszcze sił, by działać w tej branży, ale jestem jako główny doradca i towarzysz pracy Magdy. A to tez dużo.
Od samego ranka zapowiadał się piękny, słoneczny dzień, chmurki niestety niebo nieco pozasłaniały. Ale mam nadzieję, że nie przeszkodzą nam w naszych planach. Życzę przyjemnej soboty

Życie na kaszce

 

Życie na kaszce nie jest wcale różami usłane, zwłaszcza, gdy wokoło roznoszą się przyjemne zapachy jedzonka innych domowników.
Ale cóż, sama sobie taki los spreparowałam. I bardzo dobrze mi tak, chociaż wydaje mi się, że już te kaszki do końca życia będę jadła, a  na samą myśl, że mógłby stanąć przede mną np. kotlet schabowy z kapustą, już się otrząsam ze wstrętem. Zresztą prawdę mówiąc, kaszki mi też niezbyt już smakują, ba ale komu by smakowały? Nie można je niczym przysmaczyć, no może prócz odrobiny soli, bo potem gniecie niemiłosiernie, mam nudności i….
W dodatku cukier też bardzo mnie ogranicza, robię sobie jego pomiary trzy razy dziennie i w sumie nie jest źle, chociaż bywa, że są  dni, że stąd, ni  zowąd trochę ponad siedem cukier mi wyskoczy.  Dlatego coraz bardziej ograniczam jakość, przy i tak całkiem niewielkiej ilości, bo co to jest dla jakby nie było zdrowej osoby jeden 190g słoik warzywnej zupki Gerbera? Mucha dla słonia, gdyby jeszcze powiedzmy rok temu ktoś mi powiedział, że ta można jakoś wyżyć, pewnie bym nie uwierzyła.
Ale z drugiej strony bardzo dobrze, że taki Gerber czy Nestle  istnieje, bo  matki nie mają tyle kłopotów z przyrządzaniem potrawy dla dzieci – pamiętam, gdy dawniej gotowało się maluchom te cielęcinki ledwo gdzieś zdobyte z jarzynkami, a potem je się miksowało, a dzieci nimi i tak pluły.  No i maluchy sobie nimi całkiem dobrze pojedzą i osoby po operacji bariatrycznej……. Same korzyści z tych firm tylko płyną……..
Zresztą te owocowe Gerberki też nie są złe, nie trzeba nic przecierać, nie mają prawie w ogóle cukru, a smakują jak prawdziwy owoc.
Zresztą nie z samego jedzenia życie się składa, teraz rozumiem pytanie zadane mi przed wielu, wielu laty przez Ciocię Jutę : ty żyjesz, żeby jeść, czy jesz, żeby żyć??????
Ja stanowczo teraz odpowiadam: myliłam się przez bardzo długi czas mojego życia, ja teraz jem, żeby żyć.
Dlatego najwyższa pora opuścić cieplutki i milutki gościnny dom Magdy i czas stanąć na własnych nogach, by zakończyć definitywnie okres rekonwalescencji. Pewnie, że nie mam jeszcze na tyle sił, żeby w stu procentach powrócić  do poprzedniej postaci życia, jeszcze czasami muszę się na moment położyć, by uspokoić jakiś tam niepotrzebny ferment w moim brzuchu, ale dalsze rozpieszczanie siebie nie ma sensu, trzeba stanowczo sobie powiedzieć: pora wracać o normalności, do pracy, czyli jednym słowem zabrać się za życie. Wszak we wtorek minie mi już dwa tygodnie od operacji !!
Tylko ciekawe, co beze mnie zrobi ten śliczny, malutki, dwumiesięczny kotek,który wyraźnie uznał mnie swoją mamę i z wielką przyjemnością siedzi i śpi  na moim ramieniu. Ona tak pięknie mruczy mi do ucha kołysanki….

Życzę przyjemnego piątku

 

Piękny dzień w Modlnicy

Dzisiaj też wstał piękny, słoneczny dzień w Modlnicy. Na razie jest lekki, mroźny chłodek, ale znów po kilku godzinach będzie tak miło jak wczoraj.
Pewnie to jest prezent imieninowy dla wszystkich Jurków i Wojtków, którzy dzisiaj obchodzą swoje imieniny i którym składam dzisiaj serdeczne życzenia: zdrowia, zdrowia, radości i….tu każdy z solenizantów niech sam swoje życzenie sobie sam wpisze.

Wczoraj miałam naprawdę bardzo przyjemny dzień. Mieliśmy nawet gości, przyjechali teściowie Magdy – było wesoło i serdecznie.
Dostałam od nich wspaniałego szampana, ale ten niestety będzie musiał sobie jeszcze rok poczekać, aby nim toast wznieść.
Co prawda myślałam, że poczęstuję chociaż gości i domowników, aby wypili za moje zdrowie urodzinowego kielicha, niestety Rodzice Jacka jeszcze wczoraj wracali autem do swojego domu, a więc i TATA –  kierowca nie mógł pić alkoholu. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, na pewno przyjdzie na to odpowiedni moment. Było mi bardzo miło, że w tym ważnym dniu o mnie pamiętali Na szczęście już we wczesnych godzinach popołudniowych zrobiło się całkiem przyjemnie na polu, mogliśmy sobie siedzieć i gaworzyć także na tarasie. No tak po prawdzie, kto siedział, to siedział, Mama Jacka i Magda „szalały” w ogródku i sadziły nowe krzewy i kwiatki, podlewały je i pieliły trawę. Tata prostował jabłonki, które nieco się pochyliły, a potem grał z Jaśkiem w piłkę, a ja sobie tak ich wszystkich oglądałam i cieszyłam się, że właśnie oni tu dzisiaj są ze mną.
No tak, teraz nastal czas, gdy zaczyna być coraz więcej prac w ogródku, ale też robi się w nim coraz weselej i kolorowo.
Tylko patrzeć, jak rozwiną się nam róże i inne zasadzone w zeszłym roku kwiatki, ale trzeba będzie tez jeszcze pouzupełniać rabatki, a przede wszystkim ukwiecić tą wielką, w postaci żłoba donicę. Ale na to musi być jeszcze kilka cieplejszych dni. A potem, gdy pod koniec czerwca, lub może dopiero na początku lipca usiądziemy na tarasie z filiżanką kawy z mlekiem ( już mi taką wolno pić, oczywiście bez cukru), będzie co podziwiać, a przede wszystkim fotografować. Wtedy mój blog znów pełen będzie zdjęć z Magdzinego ogródka.

Wczoraj otrzymałam wiele serdecznych życzeń i na Face Booku i tutaj i oczywiście też telefonicznie i smsowo.
Bardzo pięknie za wszystkie  tu otrzymane życzenia dziękuję 🙂

Dostałam kwiatki od Jacka i Magdy – już rosną na rabatce w ogródku, a także dostałam jeden bardzo wzruszający prezent od Kasi z naszej przychodni – słoik z zupką gerbera ( bo tylko takie na razie jadam) z  karteczką z życzeniami urodzinowymi i z …zaproszeniem na obiad.
Dziękuję Kasiu, bardzo się wczoraj wzruszyłam i zarazem uśmiałam z fantastycznego pomysłu na prezent  „na czasie”  🙂

Dzień urodzin minął i trzeba zabierać się za rzeczywistość, która u mnie na razie ogranicza się do metody prób i błędów dietetycznych. Niby prosta sprawa, ale okazuje się,że na razie nic ponad kleiki jeść nie mogę. Wczoraj zafundowałam sobie, z okazji uroczystego obiadu, kawałeczek łososia ugotowanego na parze i zmiksowanego oczywiście z marchewką, okazało się jednak, że mój nowy żołądek na razie nie toleruje takiego dania i dawał o sobie znać aż do dzisiejszego poranka. Cóż, pozostało mi jeść teraz tylko kaszki przeznaczone dla 5-6 miesięcznych dzieci, czyli wynika z tego, że na starość człowiek dziecinnieje. Ale nie, ja na prawdę się nie skarżę z tego powodu, nadal jestem bardzo szczęśliwa, że tej operacji się poddałam i już widzę jej pierwsze rezultaty, nie tylko ubytek masy ciała, na razie znikomy, ale jednak (Maciek wczoraj mi powiedział : tylko nie zniknij nam całkiem, ale to mi nie grozi raczej), ale też i łatwość w poruszaniu się, szczególnie przy wstawaniu z niższych mebli, nie muszę już z trudem podnosić się etapami na rękach, podnoszenie się sprawia mi mniej kłopotów i co najważniejsze mniej bólów. Zobaczymy jak będzie dalej, gdy zacznę więcej chodzić, ale na pewno i kręgosłup i stawy kolanowe i stopy znacznie to odczują. Jednym słowem jest dobrze, a będzie coraz lepiej.
A może to i dobrze, że teraz większe zainteresowanie przeniosłam na swoją osobę, bo zdecydowanie mniej zajmuję się politycznymi rozgrywkami, nie muszę się więc i denerwować.

Miłego i słonecznego dnia wszystkim życzę, a Ciebie Ulu serdecznie pozdrawiam, zrobiłaś mi miłą niespodziankę najpierw tym, że do mnie wczoraj zatelefonowałaś, a potem tym, że jednak mimo przeszkód  zdążyłaś do mnie na bloga zaglądnąć 🙂

pierwsza „tygodnica”

 

Jak ten czas leci, znów dzisiaj mamy wtorek, ale jakże dla mnie  inny od tego sprzed tygodnia.
Dobrze się dzieje, że już po tygodniu całkiem dobrze się czuję i jakoś mogę egzystować, chociaż trzeba przyznać, że jeszcze trochę rana wewnętrzna boli, jeszcze wczoraj musiałam zażyć przeciwbólowy środek – ketonal.
Może lekko wczoraj się przeforsowałam, bo i wizyta w przychodni i „zaliczyłam” dwa sklepy, pewnie wydawało mi się w tej euforii po wizycie u chirurgów, że jestem silniejsza niż na prawdę  jestem. Wszak wczoraj pani doktor powiedziała mi: niech panią nie zwiedzie fakt, że ma pani tylko cztery niewielkie otwory w brzuchu, to jednak była  bardzo poważna operacja, czasami kończąca się nawet śmiercią, bo dokonano u pani bardzo duże cięcie wewnątrz brzucha, rana wewnętrzna jest bardzo duża i musi pani na siebie jeszcze bardzo uważać, aż wszystko się  pięknienie zagoi.
Przyznam, że ta wiadomość o  możliwej śmierci nieco mnie wczoraj przeraziła, dobrze, że wszystko się tak szczęśliwie skończyło, a że rana w środku jest spora, niestety wciąż odczuwam. Pani doktor powiedziała, że  nawet po resekcji kawałka żołądka cięcie nie jest tak dotkliwe, jak przy tej zastosowanej u mnie metodzie by passa – teraz mam całkowicie przebudowany spory odcinek drogi pokarmowej i dlatego inaczej niż u wszystkich przebiega proces trawienny. Jednym słowem mój żołądek został nieco „oszukany” przez wyłączenie sporej części jego obecności i zastępczo  połączenia jego małej części z jelitem czczym z ominięciem dwunastnicy , która do tej pory była ważną częścią w procesie trawiennym, który przez to uległ skróceniu i umożliwia szybsze przejście treści pokarmowej.
Kto wie, czy gdybym tak do końca wszystko to sobie uświadomiła przed zabiegiem, tak, no może nie całkiem beztrosko, ale i bez większych obaw poddałabym się tej operacji?  Ale w końcu wierzyłam w Opatrzność Bożą i w to, że nic złego nie może mnie spotkać.
Ale niestety jestem wciąż jeszcze rekonwalescentką, która chce jak najszybciej wrócić do codzienności, niestety poszczególnych etapów zdrowienia nie da się całkowicie przyśpieszyć, czy wręcz ominąć.
Nie piszę tego dlatego, żeby przestrzec innych potencjalnych kandydatów na taki zabieg, broń Boże, jest to przecież jedna z może najradykalniejszych, ale za to skutecznych metod walki z otyłością. Jeszcze może wciąż mało popularny, ale jakże pomocnych dla tych, którzy nie potrafią sobie z otyłością, a zwłaszcza z chorobliwą otyłością pomóc. Znam to doskonale, ile razy słyszałam ” nie żryj tyle” , ile razy polegałam w  tej karkołomnej walce z kilogramami, wydawało się skutecznie, a jednak w końcu efekt „jojo” mnie pokonywał. Trzeba było sobie powiedzieć: jestem chora, a jeżeli inne metody zawiodły, trzeba szukać innego wyjścia, już pod opieką lekarską. Bo otyłość to przede wszystkim choroba mózgu, tam mamy utrwalony pewien kod genetyczny, który nas naprowadza  na taki, a nie inny sposób życia. Jest też wiele innych czynników chorobowych, które sprzyjają otyłości, są jakby jej nośnikami i naprawdę często bardzo trudno sobie samemu poradzić, zwłaszcza, gdy przekroczyło się już pewien próg jej rozwoju. Nie wystarcza tylko tak sobie rzucić słowa „odchudzam się”, najpierw trzeba zapalić w mózgu czerwoną lampkę: STOP, idę złą drogę, a potem zapalić zielone światełko, albo jestem na tyle silna, że wytrwam i dam sobie radę, albo będę musiała poprosić lekarza, a może i psychologa o pomoc. Bo jak już wspominałam, wszystko to co działamy w życiu zapisane jest w naszym mózgu i bez uświadomienia sobie tego faktu, wiele procesów, jak właśnie walka z otyłością, nikotynizmem, czy alkoholizmem są naprawdę bardzo trudne do pokonania.
Wracając do mojego przypadku, doszłam kiedyś, gdzieś pod koniec zeszłego roku, do punktu, gdy w mózgu ta czerwono zapalona lampka mi się wyraźnie  pokazała.
Przeprowadziłam wtedy sama ze sobą bardzo ważną rozmowę: czy na pewno w wieku 65 – 70 lat chcę już umierać? Bo byłam już niestety na prostej ku temu drodze, miałam kłopoty z oddychaniem, wieczne bóle brzucha (na pewno mocno nadwyrężona wątroba do tego bardzo się przyczyniała), miałam nieuregulowaną cukrzycę, która jest nazywana nawet przez lekarzy cichą śmiercią, nie wspominając o trudnościach w poruszaniu się i o bólach kręgosłupa, który nadmiernie przeciążony nie dawał sobie rady z utrzymywaniem mnie w normalnej swojej życiowej działalności. Ruchowo zaczynałam być już kaleką, nawet najmniejszy kawałek drogi sprawiał mi wiele kłopotów i przynosił olbrzymi ból. I pewnie, że wszystkie zmiany zwyrodnieniowe związane z przeciążeniem już mi się nie cofną, ale przynajmniej nie będą narastały. To wszystko było przyczyną szukania dla mnie ratunku u lekarzy, którzy chcieli mi po prostu pomóc, a którzy de facto uratowali i przedłużyli  mi życie. Stąd może była ta wczorajsza euforia, gdy zobaczyłam, że  już łatwiej mi się poruszać, bez pomocy mogłam zejść z leżanki, że w końcu od operacji ubyło mi 5 kg, to tylko te małe na razie kroczki, które mogą, a raczej nawet powinny się przemienić w olbrzymi skok na przód.
Pochodzę z rodziny, w której niestety otyłość   była i jest dosyć powszechna, niektórzy sami sobie świetnie dali i dają z tym radę i dzisiaj przed nimi schylam swoją siwą głowę seniorki rodu, ale  niektórzy z rodziny lekce sobie ważą ten problem, czasami niestety i nonszalancko do tego problemu podchodząc.
A może jest jeszcze troszkę czasu na to, by zacząć poprawiać swoje życie, wszak ono ucieka tak prędko………… może przyjść moment, że już będzie za późno……. wtedy już żadnego ratunku nie będzie.
Reasumując: bardzo dobrze się stało, że na swojej drodze spotkałam tyle życzliwych mi osób, którzy mi pomagali ten proces przeprowadzić do skutku, pomagając mi szukać dostępu do operacyjnego stołu,  wspaniale, że miałam w  części rodziny i nie tylko rodziny  spore wsparcie w tym, że to co zamierzam jest słuszne i konieczne, że było koło mnie wiele osób którzy dodawali mi otuchy w tych przyznam nie łatwych dla mnie przedoperacyjnych dniach no i przede wszystkim, że spotkałam tych wspaniałych lekarzy, najpierw na Oddziele Wewnętrznym którzy skutecznie mnie przebadali, a potem tych wspaniałych chirurgów, którzy podjęli się trudu przeprowadzenia tej skompilowanej operacji. Dzisiaj im wszystkim z całego serca mówię SERDECZNE BÓG ZAPŁAĆ.
Gdyby nie oni i ich uśmiech w moim  kierunku, moje życie mogło by się pomału toczyć ku upadkowi. Dzisiaj mogę tylko przyrzec, że uczynię wszystko, by to co dla mnie zrobili nie obróciło się w niwecz.  DZIĘKUJĘ.

Wczoraj było jeszcze bardzo chłodno, wiał i spory, ale i lodowaty wiatr. Tak może być jeszcze nawet i 2 dni, ale raczej z tendencją do wzrostu temperatury, aż w końcu przyjdzie ten upragniony, ciepły czwartek…. oby….
W każdym razie życzę przyjemnego i radosnego wtorku, dla mnie na pewno ze znanych przyczyn, opisywanych powyżej taki będzie.
Czekamy na upragnione słoneczko.

Dzisiaj trzymam kciuki za naszą gimnazjalistkę Polę, która stanęła do swojego ważnego egzaminu dawniej nazywanego małą maturą

a więc po kolei

 

Dzisiaj jest poniedziałek 20 IV, a więc na dzisiaj miałam wyznaczony termin na kontrolną wizytę. W przychodni przyszpitalnej byłam już o 7.30, chwilkę poczekałam i bardzo miła pani doktor zaprosiła mnie do gabinetu lekarskiego, gdzie zbadała mój brzuch i wyjęła mi szwy. Okazało się, że wszystko jest w porządku, brzuszek się goi, więc nie potrzeba będzie już do nich więcej przychodzić, dopiero za rok dostanę zaproszenie na wizytę kontrolną
Może trochę mi było i smutno, bo przecież nie zobaczę dwóch ( już dwóch) swoich ulubionych lekarzy- chirurgów, ale co mi tam, dalsze leczenie ewentualnie rekonwalescencję będę przechodziła pod kontrolą lekarza pierwszego kontaktu. Pewnie pani dr. Maria bardzo się z tego ucieszy, przypominam, że ona raczej była pierwotnie przeciwna mojej decyzji, ale stało się, jak się stało.
Z drugiej strony dobrze, że będę mogła być daleko od szpitala, szybciej zapomnę to co było złe  (ewentualnie złe, bo jakoś jednak przetrwałam) i szybko do normalnego życia powrócę.
Jednak na razie wciąż nie mam nadmiaru sił, bo po wizycie w szpitalu podjechałam na moment do Magdy na Żabiniec, a potem pojechałyśmy do sklepu Leroy
merlin, gzie kupiłyśmy piękną białą różę na pniu, podobną do tej, jaka jest na moim zamieszczonym zdjęciu. Oczywiście nasza nie ma kwiatów jeszcze, ale nakazałam jej, by szybko i pięknie rosła, bo to jest moje podziękowanie dla Magdy za to wszystko, co dla mnie zrobiła i robi (nadal jestem pod jej czułą opieką w Modlnicy) – za serce, za troskę i za jej Miłość do mnie. Byłyśmy też w Lewiatanie po moje gerberki, przyznam, że wróciłam troszkę zmęczona, no tak, dopiero jutro mija tydzień od tej pamiętnej daty, mam prawo jeszcze się męczyć.
Ale gdy doktor spytał mi się, jak się czuję odparłam: gdybym miała skrzydła, pewnie bym fruwała. Tak rano się czułam, nieco potem oklapłam, ale idzie ku lepszemu.
A i najważniejsze, oczywiście, że musiałam się zważyć, od dnia operacji ważę dokładnie 4 kg mniej, ładnie, 6 dni i cztery kilo 🙂

Szkoda tylko, że ten wiatr jest ciągle taki lodowaty, nie można jednak posiedzieć sobie na tarasiku. Czy on kiedyś przestanie wiać?
Życże przyjemnej popołudniowej części poniedziałku