Takie proste, a takie mądre……
Bo gdy ciągle człowiek musi uważać na „e – ą , bon ton” i kontrolować się, żeby jakieś niepotrzebne słowo się niechcący nie wyrwało, nie czuje się wtedy wcale komfortowo.
Nie oznacza od razu, ze jest to moje przyzwolenie na „bycie szewcem”, czyli na klniecie na każdym kroku, chociaz przyznam się, że to mi się zdarza.
I to jest jeszcze jedna dobra strona życia w samotności, przynajmniej nie muszę się czerwienić, gdyby przypadkiem…..
Zresztą różne przypadłości człowiekowi się zdarzają, a to ma czkawkę, a to z kolei (co u mnie w związku z moimi brzusznymi dolegliwościami czasami się zdarza)) coś się „wyrwie”, znów nie muszę wtedy oblewać się rumieńcem.
To niby takie zwyczajne i całkiem ludzkie sprawy, a jednak…. jakże ważne.
A i czasami człowieka jakas „głupawka” najdzie i zaczyna się bez jakiejś większej przyczyna śmiać do rozpuku, albo wręcz przeciwnie, najdzie go chwila słabości, dołka i popłacze sobie czasami, swój zawsze (??) zrozumie, a może przynajmniej będzie udawać, że zrozumie, a ty sam zawsze, bez względu na okoliczności, będziesz siebie tolerować, nie poddasz sama siebie krytyce. Niech więc cieszy życie w samotności, bo wtedy zawsze człowiek może sobie na więcej pozwolić, nie zważając na czyjeś oburzenie.
A co najlepsze, przeważnie oburzają się te osoby, które same pozwalają sobie na pewne takie „ulgi”, a to już jest po prostu hipokryzja.
Wcale nie oznacza to, że można to wszystko robić do woli i „bez grzechu”, jednak jakieś hamulce w człowieku istnieją i sam też potrafi się doprowadzić do pionu. Przynajmniej tak powinno być, istnieje przecież jakaś samokontrola!
To takie krótkie moje rozważanie na początek tego tygodnia, może akurat niezbyt współgrające z tym szczególnym czasem zadumy, który nas w przeciągu kilku następnych dni czeka, ale z drugiej strony, człowiek nie może być wiecznie zatroskany, zasmucony, bo to nie jest wcale dobre dla higieny ducha, a o taką higienę też należy przecież zadbać.
Ale wspominałam powyżej o dniach zadumy. Dzisiaj jestem umówiona z Darką, która podwiezie mnie najpierw do Modlnicy na cmentarz, na grób mojej Siostry, a potem jeszcze pojedziemy na Cmentarz Rakowicki odwiedzić grób moich Rodziców.
Jak to dobrze, że taka propozycja padła z ust Darji, bo Magdy auto jest w naprawie i nie mogłaby mnie na oba te cmentarze przetransportować.
A więc nie ma jak Rodzina, bo jak śpiewali panowie Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski w Kabarecie Starszych Panów:
Rodzina, rodzina, rodzina, ach rodzina.
Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest,
Lecz kiedy jej nima
Samotnyś jak pies.
To co ja właściwie pisałam o tej samotności? W sumie jest dobra, czy zła?
Zależy jak na to spojrzeć.
Do tej pory zawsze z Rodziną mieszkałam i czasami dziwne mi się jeszcze wydaje, że nie mam w danej chwili do kogo ust otworzyć.
Ale z drugiej strony, cenię sobie tak zwany święty spokój, a Rodzinę zawsze mam na wyciągnięcie ręki z telefonem.
Dzisiaj przyjedzie do mnie Darka (może uda się jej przestawić zegar z włączeniem ogrzewania, bo ten niestety nie zna pojęcia „zmiana czasu”), a wczoraj też miałam bardzo miłe odwiedziny Diany, Ksawra i ……..Pepy, która znów mi wymruczała wszystkie swoje psie pretensje i skargi 🙂
Wybierała się do mnie też wczoraj Monika, ale jak to w domu zawsze bywa, coś jej wypadło, ale też pamięta o Ciotce Ewie i podesłała mi moją ulubioną zupę – krem z dyni. Już nie raz chwaliłam tę jej zupę, bo rzeczywiście jest wspaniała, dzięki przyprawom, które dodaje. I już tak nawet sobie kilka dni temu pomyślałam, że tym razem będę już musiała obejść się ze smakiem, a tu taka miła niespodzianka mnie wczoraj spotkała 🙂
Czyli ogólnie mówiąc nie jest źle, jest nawet bardzo dobrze, nie mogę narzekać.
Najważniejsze jest to, że mimo obaw, będę mogła spełnić swój obowiązek i odwiedzić groby moich Kochanych Rodziców i Rodzeństwa.
Co prawda bardzo nie lubię takich odwiedzin, szczególnie w tym zaduszkowym okresie . Im jestem starsza, tym bardziej sobie uzmysławiam, że moja droga, ta już wiekuista, na Cmentarz Rakowicki zbliża się coraz szybciej.
Może wtedy, gdy to się stanie, nie będzie to dla mnie tragedią, po prostu będzie tylko pewnym następnym etapem życia, już po życiu, ale teraz niestety ta myśl coraz bardziej mnie przeraża.
Jakiś chaotyczny jest ten dzisiejszy mój wpis, pisze na jakiś temat, potem na inny i znów powracam do tematu pierwszego……….
Ale czasami tak bywa, zwłaszcza wtedy, gdy myśli szybko przebiegają po twojej głowie.
Dzisiaj rozpoczynamy nowy tydzień, jutro rozpoczynamy nowy miesiąc… I znów się coś kończy, coś nowego zaczyna……..
A życie biegnie naprzód, stąd do wiekuistości.
Życzę wytrwania w tych świąteczno – smutnych dniach zadumy, ale czasami takie chwilowe zatrzymanie się i zamyślenie jest dla umysłu człowieka bardzo potrzebne.
O dzisiejszym, obchodzonym głownie przez dzieci święcie Halloween celowo nie piszę, żebym nie była przeklęta przez Kościół, który wyraźnie się sprzeciwia tej „diabelskie” tradycji, chociaż Nazwa Halloween jest najprawdopodobniej skróconym All Hallows’ E’en, czyli wcześniejszym „All Hallows’ Eve” – wigilia Wszystkich Świętych i z czarownicami, diabłami niewiele ma wspólnego. W naszej, katolickiej religii Dzień Wszystkich Świętych obchodzony jest 1 listopada i wtedy właśnie odwiedzamy groby naszych najbliższych, a prawdziwy Dzień Zaduszny Kościół Katolicki obchodzi dzień później, czyli 2 listopada.