przesłanie na dzisiaj

Takie proste, a takie mądre……
Bo gdy ciągle człowiek musi uważać na „e – ą , bon ton” i kontrolować się, żeby jakieś niepotrzebne słowo się niechcący nie wyrwało, nie czuje się wtedy wcale komfortowo.
Nie oznacza od razu, ze jest to moje przyzwolenie na „bycie szewcem”, czyli na klniecie na każdym kroku, chociaz przyznam się, że to mi się zdarza.
I to jest jeszcze jedna dobra strona życia w samotności, przynajmniej nie muszę się czerwienić, gdyby przypadkiem…..
Zresztą różne przypadłości człowiekowi się zdarzają, a to ma czkawkę, a to z kolei  (co u mnie w związku z moimi brzusznymi dolegliwościami czasami się zdarza)) coś się „wyrwie”, znów nie muszę wtedy  oblewać się rumieńcem.
To niby takie zwyczajne i całkiem ludzkie sprawy, a jednak…. jakże ważne.
A i czasami człowieka jakas „głupawka” najdzie i zaczyna się bez jakiejś większej przyczyna śmiać do rozpuku, albo wręcz przeciwnie, najdzie go chwila słabości, dołka i popłacze sobie czasami, swój zawsze (??) zrozumie, a może przynajmniej będzie udawać, że zrozumie, a ty sam zawsze, bez względu na okoliczności, będziesz siebie tolerować, nie poddasz sama siebie krytyce. Niech więc cieszy życie w samotności, bo wtedy zawsze człowiek może sobie na więcej pozwolić, nie zważając na czyjeś oburzenie.
A co najlepsze, przeważnie oburzają się te osoby, które same pozwalają sobie na pewne takie  „ulgi”, a to już jest po prostu hipokryzja.
Wcale nie oznacza to, że można to wszystko  robić do woli i „bez grzechu”, jednak jakieś hamulce w człowieku istnieją i sam też potrafi się doprowadzić do pionu. Przynajmniej tak powinno być, istnieje przecież jakaś samokontrola!
To takie krótkie moje rozważanie na początek tego tygodnia, może akurat niezbyt współgrające z tym szczególnym czasem zadumy, który nas w przeciągu kilku następnych dni czeka, ale z drugiej strony, człowiek nie może być wiecznie zatroskany, zasmucony, bo to nie jest wcale dobre dla higieny ducha, a o taką higienę też należy przecież zadbać.

Ale wspominałam powyżej o dniach zadumy. Dzisiaj jestem umówiona z Darką, która podwiezie mnie najpierw do Modlnicy na cmentarz, na grób mojej Siostry, a potem jeszcze pojedziemy na Cmentarz Rakowicki  odwiedzić grób moich Rodziców.
Jak to dobrze, że taka propozycja padła z ust Darji, bo Magdy auto jest w naprawie i nie mogłaby mnie na oba te cmentarze  przetransportować.
A więc nie ma jak Rodzina, bo jak śpiewali  panowie Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski w Kabarecie Starszych Panów:

Rodzina, rodzina, rodzina, ach rodzina.
Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest,
Lecz kiedy jej nima
Samotnyś jak pies.

To co ja właściwie pisałam o tej samotności? W sumie jest dobra, czy zła?
Zależy jak na to spojrzeć.
Do tej pory zawsze z Rodziną mieszkałam i czasami dziwne mi się jeszcze wydaje, że nie mam  w danej chwili do kogo ust otworzyć.
Ale z drugiej strony, cenię sobie tak zwany święty spokój, a Rodzinę zawsze mam na wyciągnięcie ręki z telefonem.
Dzisiaj przyjedzie do mnie Darka (może uda się jej przestawić zegar z włączeniem ogrzewania, bo ten niestety nie zna pojęcia „zmiana czasu”), a wczoraj też miałam bardzo miłe odwiedziny Diany, Ksawra i ……..Pepy, która znów mi wymruczała wszystkie swoje psie pretensje i skargi 🙂
Wybierała się do mnie też wczoraj Monika, ale jak to w domu zawsze bywa, coś jej  wypadło, ale też pamięta o Ciotce Ewie i podesłała mi moją ulubioną zupę – krem z dyni. Już nie raz chwaliłam tę jej zupę, bo rzeczywiście jest wspaniała, dzięki przyprawom, które dodaje. I już tak nawet sobie kilka dni temu pomyślałam, że tym razem będę już musiała obejść się ze smakiem, a tu taka miła niespodzianka mnie wczoraj spotkała 🙂
Czyli ogólnie mówiąc nie jest źle, jest nawet bardzo dobrze, nie mogę narzekać.
Najważniejsze jest to, że mimo obaw, będę mogła spełnić swój obowiązek i odwiedzić groby moich Kochanych Rodziców i Rodzeństwa.
Co prawda bardzo nie lubię takich odwiedzin, szczególnie w tym  zaduszkowym okresie . Im jestem starsza, tym bardziej sobie uzmysławiam, że moja droga, ta już wiekuista, na Cmentarz Rakowicki zbliża się coraz szybciej.
Może wtedy, gdy to się stanie, nie będzie to dla mnie tragedią, po prostu będzie  tylko pewnym następnym etapem życia, już po życiu, ale teraz niestety ta myśl coraz bardziej mnie przeraża.
Jakiś chaotyczny jest ten dzisiejszy mój wpis, pisze na jakiś temat, potem na inny i znów powracam do tematu pierwszego……….
Ale czasami tak bywa, zwłaszcza wtedy, gdy myśli szybko przebiegają po twojej głowie.

Dzisiaj rozpoczynamy nowy tydzień, jutro rozpoczynamy nowy miesiąc… I znów się coś kończy, coś nowego zaczyna……..
A życie biegnie naprzód, stąd do wiekuistości.
Życzę wytrwania w tych świąteczno – smutnych dniach zadumy, ale czasami takie chwilowe zatrzymanie się i zamyślenie jest dla umysłu człowieka bardzo potrzebne.

 

O dzisiejszym, obchodzonym głownie przez dzieci święcie Halloween celowo nie piszę, żebym nie była przeklęta przez Kościół, który wyraźnie się sprzeciwia tej „diabelskie” tradycji, chociaż  Nazwa Halloween jest najprawdopodobniej skróconym All Hallows’ E’en, czyli wcześniejszym „All Hallows’ Eve” – wigilia Wszystkich Świętych  i z czarownicami, diabłami niewiele ma wspólnego. W naszej, katolickiej  religii Dzień Wszystkich Świętych obchodzony jest 1 listopada i wtedy właśnie odwiedzamy groby naszych najbliższych, a prawdziwy Dzień Zaduszny Kościół Katolicki obchodzi dzień później, czyli 2 listopada.

nie jesteś sobą

Gorąco polecam wczoraj obejrzany przeze mnie film, właśnie pod tytułem  „Nie jesteś sama”.
Jest to historia rodzącej się przyjaźni pomiędzy nieco zwariowaną i zbuntowaną, nie mogącą znaleźć swojego miejsca w życiu studentką  Bec i młodą kobietą, o wspaniale ustabilizowanym życiu rodzinnym i towarzyskim, stającą przed olbrzymią karierą zawodową, młodą kobietą Kate, która niespodziewanie, w wieku 30 lat, zaczyna chorować na okrutną i śmiertelną chorobę, stwardnienie zanikowe boczne.
Mąż Kate staje przed dużym dylematem, musi codziennie być pomocą we wszystkich czynnościach domowych, których Kate już niestety samodzielnie  wykonywać nie może, więc szuka pomocy u kogoś, kto w godzinach jego pracy pomoże się Kate opiekować.
Jest to wspaniały film psychologiczny, studium, pokazujące osobowość i walkę o przetrwanie nie tylko tej biednej, chorej kobiety, ale i osób, które są w jej najbliższym otoczeniu i którzy muszą codziennie zdawać bardzo restrykcyjnie przez los oceniany egzamin.
I tak oglądając ten film zastanawiałam się nad tym, jak mało wagi przykładamy do naszego życia, do tego, że możemy codziennie radośnie wstać i iść do ludzi. Mimo, że czasami jakiś ból nam dokuczy, a to nóżka, czy rączka zaboli, a to katarek w nosie (i w uchu:-) przeszkadza), ale to wszystko jest tak mało ważne, to są choroby, które szybko przechodzą i znów człowiek może normalnie urzędować.
Ale ogólnie mówiąc, lubimy narzekać, pewnie jest to w naszym zwyczaju, jak nie na jakieś dolegliwości, to na brak pieniędzy, na sąsiadów, czy na politykę…. A wszystko to tak mało jest ważne w porównaniu z chorobą, czy śmiercią, która niespodziewanie zagraża.
Człowiek, a szczególnie chory człowiek, jawi się okropnym egoistą, chce podporządkować sobie cały świat i dąży do tego, żeby wszystko kręciło się wokoło jego osoby. Może jest to całkiem naturalna postawa, bo charakterystyczna jest dla większości. Ale nasza bohaterka, Kate, potrafiła ułożyć swoje sprawy tak, aby być jak najmniejszym obciążeniem dla bliskich jej osób, rozumiała, że nie może zmieniać kolei życia i tym samym uprzykrzać życie innym tylko dlatego, że ją spotkało wielkie nieszczęście, jakim była śmiertelna choroba, która ją dopadła. Łagodność i pogoda ducha, którą mimo cierpień wykazywała, była drogowskazem jej już bardzo krótkiego życia. Ale równocześnie była też i wielką nauką dla osób ją otaczających, zarówno jej mąż jak i opiekunka Beca literalnie zmienili swoje spojrzenie na świat, znaleźli całkiem nowe życiowe priorytety, zaczęli ten świat spostrzegać całkiem innymi oczami.
Pewnie, ktoś powie, to tylko film, ale wszystko to, co dzieje się wokoło nas jest swoistym filmem naszego życia, podczas którego spotykamy różne, raz  łatwe, raz  trudniejsze sytuacje życiowe, które musimy rozwiązywać i niestety nie zawsze nam starcza na to nasz zasób cierpliwości.
Jest to film dramatyczny, ale z przesłaniem nadziei i  pewną nauką, potrzebną nam szczególnie  wtedy, gdy nagle zaczyna się walić nasz świat w związku z naszą lub osoby bliskiej choroby. Naprawdę jest to film warty obejrzenia.

Dzisiaj, w związku ze zmianą czasu, spaliśmy godzinę dłużej. Ale czy na pewno? Człowiek ma „zamontowany” w swoim wnętrzu własny zegar, który nie zna pojęcia cofania lub przyspieszania czasu. I zanim znów organizm przyzwyczai się do zmian, znów będzie musiało minąć kilka dobrych dni.
Ja w każdym bądź razie kilkakrotnie podczas nocy sie przebudzałam i mimo, że z powrotem potem smacznie zasypiałam, jednak ostatecznie obudziłam się według starego czasu, czyli o godzinę wcześniej, niż to wskazywał zegar.
Pewnie za to będę dzisiaj wieczorem wcześniej o tę godzinę śpiąca, więc wszystko się jakoś unormuje.
Wczorajszy dzień minął z bardzo zmienną pogoda, niby świeciło słońce, ale był przy tym tak wielki wiatr, że głowę chciało ukręcić, za to późnym popołudniem padał nawet deszcz. Cóż, październik już się kończy , za oknem już stoi listopad. Jak sama nazwa wskazuje, liście już prawie opadły, zaraz ukażą nam się gołe, smutne gałęzie.
Dzisiaj wiatr troszkę się uspokoił, oby tylko deszcz nie przeszkadzał w odwiedzaniu grobów naszych Bliskich Zmarłych.
Życzę zatem spokoju, bez wiatrów i bez deszczu, dobrego niedzielnego odpoczynku

ani oko mi nie drgęło…..

 

 

 

….. ani serce nie zapikało…….

Wczoraj byłam po raz pierwszy po dwóch miesiącach w swoim starym mieszkaniu na Smoleńsk i…….
Właściwie wcale nie planowałam tej wizyty, ale byłam w tej okolicy więc…..
Najpierw odwiedziłam panią Elę – pedicurzystkę i panią Krysie – fryzjerkę, w zakładzie  na ulicy Jagiellońskiej.
Nareszcie zrobiłam sobie sobie porządek i z nogami i co najważniejsze z włosami. Okropnie mam niesforne te włosy, bardzo szybko mi rosną i są wtedy nie do opanowania, nawet, jeżeli staram się je jakoś na żelu, czy na lakierze ułożyć. Szczególnie moja grzywka, fruwająca w każda możliwą stronę, nie daje się ujarzmić, wszystko przez to, ze robi mi się taka dziwna falka na grzywce i już wtedy niestety nic z nią nie da się zrobić, najwyżej tylko można ją podciąć.
Ale skoro podcinam grzywkę, trzeba i podciąć całą fryzurkę, zrobić jakiś możliwy kolor na włosach, żeby do człowieka się upodobnić.
Bo gdy już sama na siebie w lustrze spojrzeć nie mogę, to oznacza, ze najwyższa pora o siebie zadbać.
Tak więc wczoraj właśnie zdecydowałam się na te dwie arcy ważne dla mnie wizyty.
Potem poszłam na malutki obiadek w Restauracji Cechowa ( jakoś nie szczególnie mi smakował) i pospacerowałam sobie plantami na ulicę Zwierzyniecką do Banku PKO, najwyższa pora było dowiedzieć się, jak moje konto się przedstawia. Oczywiście po drodze połowiłam sobie troszkę moich potworków – Pokemonków, nie mogłam sobie przecież tej przyjemności odmówić, zawsze troszkę punktów podłapałam i troszkę kilometrów do wyklucia  następnego jajeczka też.
No, ale skoro byłam już w tych moich starych okolicach, podjęłam nagle nieplanowaną decyzję o odwiedzinach swojego starego mieszkania. Na szczęście Pola była w domu, więc miał mi ktoś otworzyć drzwi. Przywitała mnie oczywiście Pepa, jednak nie zapomniała całkowicie o Ciotce Ewie, nawet siedziała koło mnie i po swojemu wymruczała mi całą swoją opowiastkę o tym, co się działo, gdy mnie tu nie było, a na koniec nawet przyniosła mi swoją ulubioną zabaweczkę – splątany  sznurek.
Muszę Wam przyznać, że jakoś wcale nie wzruszyłam się oglądając stare kąty. Owszem, byłam w pokoju, w którym kiedyś mieszkałam. Teraz już inaczej, nowoczesnymi meblami obłożony, wydawał mi się jakiś taki większy. Ale już nie było w nim czuć było ducha Ewy, to już było całkiem obce mieszkanie, które odwiedziłam. Ot tak, zwyczajnie, wpadłam z wizytą do Rodziny. Wypiłam kawusię, chwilkę porozmawiałam, oczywiście potuliłam się z Pepą i……. bez żadnych szczególnych uczuć żalu, bez natrętnych wspomnień, poszłam do siebie, do swojego mieszkania. Nawet powiedziałabym, że gdy już dotarłam do swojego mieszkania, odczułam ulgę i nawet poczucie bezpieczeństwa, wreszcie poczułam się, że jestem we własnym domu.
Nawet nie przypuszczałam, że tak odczuję tę pierwszą wizytę, której, co tu mówić trochę się bałam. Bałam się wspomnień, wzruszeń, ale tych wcale nie było. Po prostu w tamtym mieszkaniu już Ewa nie mieszka. I koniec, ten rozdział mojej historii już definitywnie został zamknięty, raz na zawsze!!!
A może to właśnie bardzo dobrze tak się stało, że potrafię podejść w ten właśnie sposób do sprawy?
A może ja już zostałam wyzuta z jakichkolwiek uczuć, wspomnień, wzruszeń…….

Ale te wszystkie przeżycia już za mną. Dzisiaj mamy kolejną sobotę, zapowiada się nawet ciepła i słoneczna, może znów uda mi się chociaż chwilkę na ławeczce w Parku posiedzieć?
Chociaż sami zobaczcie, jak tam już pusto w baseniku i na wysepce kaczuszek

A jeszcze nie tak dawno tam się się tyle działo……..
Spokojnie, powróci z czasem…. tylko cierpliwości.

Życzę wszystkim miłej i udanej soboty i wspaniałego odpoczynku

Wczorajszy spacer po parku

 

Na trawnikach leżą już całe dywany pożółkłych liści, na alejkach szeleszczą one pod nogami, wydają ten charakterystyczny dla jesieni zapach suszu….
Przechodziłam wczoraj koło mojej fontanny, smutno, już jest na zimę rozmontowana, nieopodal leżały tylko jej części gotowe do transportu.
Popatrzyłam na stawek i na wysepkę, po  których  jeszcze niedawno baraszkowały kaczuszki.
Staw już jest pusty, wybrano z niego już całą wodę, straszy tylko wyścielającym go surowym betonem.
Na wydepce też już pusto, nie ma już kaczuszek, poleciały zimować w lepszych warunkach. Musimy czekać, aż znów do nas powrócą.
A mnie zrobiło się nagle tak bardzo smutno…mimo, że słonko jeszcze migotało przez złote liście, ale już czuć, że coś przeminęło, coś się skończyło, na coś znów musimy kilka miesięcy poczekać. I dopóki park znów nie odżyje swoim wesołym rytmem, coraz trudniej będzie przechodzić przez te alejki i nie wspominać byłego lata. Bo ja na koniec lata w Parku jeszcze się załapałam, jeszcze zdążyłam. I nawet nie przypuszczałam, że da ono tyle wspaniałych przeżyć. Przemijanie……. inna pora roku……. wszystko inaczej……
A dla przeciwieństwa powiem Wam, że tuż obok mojej przychodni, tam, gdzie przedtem były działki, na których nie raz fotografowałam kwiaty, właśnie utworzono niewielki ogródek działkowy. Wczoraj i dzisiaj praca tam jeszcze wre. Ławeczki już są poukładane, alejki żwirkiem pięknie wysypane, a jutro nastąpi uroczyste otwarcie Ogrodu, uwieńczone wspólnym sadzeniem drzewek. Piękny to gest dla mieszkańców pobliskich okolic, mam nadzieję, że nie mieszkańcom też udostępniane będzie to miejsce i każdy będzie mógł na moment posiedzieć sobie na ławeczce i oglądać, jak dzieci baraszkują na rowerkach, czy na deskach po alejkach. Tylko nie teraz jeszcze, musimy poczekać troszkę, aż znów będzie wokoło zielono i radośnie. Na razie tylko posadzimy parę drzewek, które za kilka lat przypomną tę radosną chwilę ich tworzenia. Ławki pewnie za niedługo pokryje biały śnieg, budki zabaw dla dzieci, które wyglądają jak ule dla pszczółek  też będą sobie musiały poczekać do przyszłego roku…..
Bardzo zmienia się okolica mojego miejsca pracy ostatnio. Jeszcze niedawno z okien przychodni widać było tylko niepokornie rosnące chaszcze, które opanowały pola znajdujące się za parkingiem. Najpierw zbudowano tam niewielki skwerek, aby matki z dziećmi miały gdzie sobie jeździć po alejkach,, lub odpoczywać na ławeczce. Ale chaszcze jeszcze wtedy miały się całkiem dobrze, rozrastały się w swoim dzikim pędzie w każdą możliwą stronę.
Potem przyjechały buldożery i całą tę dziko rozrosłą roślinność wykopały, teren uporządkowali, zniwelowali i zaczęli budować w tym miejscu bloki.
Z podziwem patrzyłam, w jakim niesamowitym tempie te bloki rosły, najpierw pierwszy z kraju, potem obok niego drugi i następny i następny….
Każdy metr ziemi został zagospodarowany, już nie było miejsca na dzikość.
Teraz z okien przychodni widać już tylko domy, cała masę domów. Można powiedzieć, że gdy zaczęłam tam pracę w początkach 2000 roku, miałam koło siebie ulice, a za nią była już dzika wieś z dzikimi łąkami, teraz wyrosło tam regularne miasto. Już sama nie wiem, który widok jest przyjemniejszy dla oka.
Tylko jakoś sklepy nie bardzo mają tam za bardzo dobrego wzięcia, co rusz któryś zamykają. Mieliśmy kiedyś koło siebie sklep warzywno – owocowy „U Tadka” – kiedyś o nim pisałam, nawet robiłam tam kilka fotek, teraz okazał się nie rentowny, więc pan Tadek musiał zamknąć swój interes. Szkoda, zawsze tam po jakieś pyszne jabłuszko, czy inny owoc lub jarzynkę można było wskoczyć, chociaż trzeba było przyznać, że ceny mieli tam z deczka wygórowane, może tym bardziej, że równocześnie prowadzili z nim tzw zdrową żywność, na przykład soki, miody, różne ziarna, czy kasze….
Ale to już przeszłość, podobnie zresztą, jak i została zamknięta mała piekarnia – mini sklep spożywczy, w którym prócz pieczywa i ciast można było kupić i inne wiktuały pierwszej potrzeby. Niestety ceny za użyteczność takich sklepów były tak wysokie, że właściciele sklepów musieli sobie odpuścić. I znów w tym miejscu powstaną pewnie nowe biura.
Na osiedlu z tej strony, po której pracuję są dwa sklepy typu dyskont, jeden nie za wielki, ale skuteczny Spart no i oczywiście Biedronka, która jak to z biedronkami bywa wszędzie się już rozpleniły.  Z drugiej strony osiedla, tej nieco odleglejszej ode mnie też są chyba dwa albo trzy sklepiki osiedlowe, dziwne, że jeszcze się jakoś utrzymały, widać pobliscy lokatorzy lubią tam robić zakupy.
Ale w związku z prowadzoną polityką handlowa myślę, że też za długo się nie utrzymają, zjedzą ich po prostu podatki.
Tak oto zmienia się na naszych oczach rzeczywistość, teraz przybrała   złoto – czerwone barwy, potem zapanuje białość, by znów rozkwitła nam nowa, bujna zieleń. I tak się już to wszystko kręci od wielu lat, nic się pozornie nie zmienia, a jednak coś się w tej niezmienności jest co chwilę coś innego.
Na razie króluje w parkach, ogrodach, alejach żółć i czerwień

Życzę wiele przyjemności na ten ostatni już weekend października, ale skoro on już przeminął, tak samo szybko przeminą  nam jeszcze następne miesiące i znów będzie wesoło,  zielono i słonecznie.
I nie zapominajcie, że jutro w nocy zmieniamy już czas na zimowy. A to jest właśnie najlepszy dowód na to, że zima tuż, tuż.
Znów będą nam marzły stopy, uszy i nosy………… kto wie, czy nie szybciej, niż się tego spodziewamy?

o czym mówić, o czym pisać

O czym by tu dzisiaj wspomnieć, skoro już o polityce nie ma się nawet  ani siły ani ochoty pisać?
Bo ona jest jaka jest i już nic na to nie poradzę, mój głos, jako osoby gorszego gatunku i tak się nie liczy.
Otóż wstałam sobie dzisiaj rano, jak zwykle ostatnio i smarkająca, kichająca i co najgorsze, co raz bardziej na lewe ucho głucho.
Oj już chyba przed świętym Piotrem w takim stanie się pokażę, ciekawe, czy wpuści mnie do nieba?
Nie, razie na to szans nie mam, bo zbyt ostatnio na Kościół narzekałam w swoim blogu, ale przecież tylko prawdę gadałam. Muszę się nawrócić, byleby tylko nie na pisią wiarę.
Tak wiec mój stan przeziębienia przeszedł już w stan chroniczny i nic nie wskazuje na to, żeby coś się w najbliższym czasie zmieniło.
A teraz przede mną niełatwy czas, zawsze bardzo  boleśnie psychicznie znoszę czas około pierwszo listopadowy – zbyt dużo pesymistycznych myśli mnie wtedy dopada. Tak jest i w tym roku, jakieś niedobre myśli m nie znów obsiadły. Niech już minie chociaż połowa listopada, od razu będzie już lepiej, bo do świąt będzie już całkiem blisko.
Co prawda Ulka przypomniała mi wczoraj, że nie wspomniałam o zimie, otóż wspomniałam, widać niezbyt dokładnie doczytała mój blog (?), króciutko co prawda, ale napomykałam trochę o tych dniach również. To wszystko niestety przed nami.
Za to patrzę, jak coraz bardziej kolorowo – żółto i czerwono jest wokoło, patrzę, jakie liściaste dywany zdobią trawniki parkowe i… jest mi zal, że znów coś minęło.
Wróci, wiem, ale wtedy znów będę o jeden rok starsza, a ten czas tak szybko ostatnio upływa, jeden dzień to mgnienie oka, jedna godzina to tak, jakby sekunda przeminęła…
W ten weekend zmieniamy czas na zimowy, znów będzie to jakiś szok dla organizmu, zanim znów się do nowych godzin przyzwyczai. Zupełnie nie wiem, czy takie co półroczne zmiany czasu mają jakikolwiek sens?
Zresztą czas to pojęcie względne. Teraz oglądam stare odcinki M jak miłość, rano na dwójce, a potem jeszcze bardziej stare na TVP Seriale. Już sporo osób, które tam wtedy grało nie ma w obecnych odcinkach, ale miło mi się ich role przypomina.
Tak więc mam przez to swoistą podróż w czasie, przynajmniej oglądając ten serial, czasy obecne, czasy przeszłe i cąłkiem zaprzeszłe. Dzieci, które w obecnych odcinkach są już dorosłe, tu jeszcze jako maluchy występują no i oczywiście nie ma nawet śladu choroby Hanki, która w kolejnym którymś tam odcinku umrze z powodu guza w głowie. Ot, samo życie.
Dzisiaj będę w pośpiechu do pracy gnać, bo mm tam przewidzianą spora robotę, więc już się nie rozdrabniam dłużej w moim blogu.
Napisze tylko na koniec, że codziennie sprawdzam listę moich Gości na moim blogu i bardzo, bardzo się cieszę, że tak sporo ludzi mnie tu odwiedza.
Dla wszystkich więc poranną kawusię podaję, a sama znikam.

niech Ci gwiazdka pomyślności

 

Niech Ci gwiazdka pomyślności Uleczko nigdy nie zagaśnie.
Dlatego dzisiaj wraz z tą piękną różyczką ofiarowuję Ci same gwiazdki  pomyślności na te jesienne dni.
Bo tylko to może pozwolić nam przetrwać te niezbyt pomyślne, bo często deszczowe dni.
Pozdrawiam Cię Ulka serdecznie z Krakowa, jak zwykle posyłam Ci same miłe uśmiechy i słodkie całuski.
Byle do wiosny Uleczko, byle do wiosny, wtedy jest o wiele bardziej radośnie, chociaż znając Ciebie, Ty akurat potrafisz cieszyć się każdą pora roku.
Ja niestety jestem z natury miś i już pomału „zasypia” mój życiowy entuzjazm, by znowu na wiosnę radośnie się przebudzić.
Ale na pewno o żadnej środzie przez pozostały  koniec jesieni i całą zimę nie zapomnę, zawsze na różyczkę liczyć możesz !
A wiosną?….cóż, będę czekała na różyczki, które zakwitną w Magdzinym ogrodzie i wtedy wszystkie je pochwycę w mój obiektyw i szybciutko prosto do Poznania wyślę.

O czym ciekawym w tę środę pisać?
Pewnie znów powinnam zwrócić się do koleżanki, aby… a niech tam, skoro tak głęboko wierzy Pisowi, nie będę jej od tego odżegnywała, wszak sama napisała, że tylko ta partia dla niej się liczy. Nie bardzo rozumiem, co tak wspaniałego w tej partii widzi, ale każdy ma swoje zdanie, a o gustach się nie dyskutuje.
Ja jak na razie nie wierzę w żadną partię, bo każda po kolei mnie rozczarowuje,. Gdyby tak złożyć poglądy tych partii (oczywiście bez Pisu) razem do kupy, to może bym  się jakoś do polityki przekonała, ale jak na razie nie ma takich widoków.
Opozycja praktycznie nie istnieje, bo każdy z nich ciągnie tę naddartą kołdrę w swoją stronę, co powoduje, że drze się ona jeszcze mocniej, aż wreszcie trzaśnie i wtedy dopiero będzie krach w Polsce. Na tej niemocy opozycji bazuje właśnie Pis, lawirują w tym swoim niby programie, który co rusz się sypie i który co chwilę w związku z tym muszą sztukować, a to niestety, a może właśnie „stety” musi doprowadzić ich w końcu do upadku.
Dopóki jednak jeszcze będą kombinować, komu jeszcze zabrać pieniądze, żeby obronić ten nieszczęsny program 500 plus i dopóki będzie im się to udawało, ich poparcie niestety maleć nie będzie. Nic to, że każdy z nas dopłaca do tych 500 zł, co najlepsze, ci, którzy te 500 zł biorą, też dopłacają do swoich dotacji, ale ta mydlana bańka wciąż jeszcze się lśni i wabi, dopiero prędzej, czy później pryśnie, wtedy chyba nawet ci najbardziej przekonani zaczną wątpić. Chociaż…. nie wiem, skoro niektórym nie przeszkadza to, że Polska w oczach Europy i świata spadła tak nisko, że nawet już nikt nie chce się nią przejmować, skoro nie widza arogancji i buty tej rządzącej partii, ich obłudy i kolesiostwa, niebywałego wprost (ulubione słowa prezesa) nepotyzmu, którego przecież krytykowali w poprzednich rządach, dopuszczając do władzy ludzi swoich, ale całkowicie niekompetentnych,  doprowadzając tym Polskę do ruiny.
A ile razy jeszcze mam o tym pisać?
To naprawdę nie jest dobra partia, bo bezlitośnie oszukuje ludzi, bazując na ludzkich uczuciach, wprowadzając w swój program religię, która jest im potrzebna tylko i wyłącznie do utrzymania się na powierzchni. A ciemny lud wierzy…niestety, wierzy i im i Kościołowi, który ostatnio też stracił wiele na swojej szlachetności. Największy ideał Kościoła to teraz mamona, jej wszystko podporządkowują.
Ciągle liczę na to, że jest w Polsce ktoś, komu uda się wreszcie odmienić ten los i wyprostować tory, po których jedziemy niestety teraz w coraz większe krzewy absurdu i zła.

Zostawię jednak ten temat nie dokończony, po co moją koleżankę w następne stresy mam wprowadzać. A i pisanie moje nic i tak na razie nie zmieni, ale piszę świadomie słowo na razie,  kiedyś wiedziałam, że upadnie socjalizm, a teraz jestem przekonana, że kaczyzm nie ma prawa bytu w Polsce, kiedyś dobiegnie swojego końca, wybawiając Polaków od tego, co im jeszcze grozi, a niestety dzisiejsza polityka, szczególnie ministra obrony narodowej jest totalnym zagrożeniem dla istnienia naszego kraju.
Kiedyś śpiewałam sobie „teraz rządzi świata marność, lecz zwycięży Solidarność, zapanuje praworządność, spokój ład” I co? Owszem Solidarność wygrała, ale gdzieś po drodze całkowicie się zagubiła, całkowicie zmieniła swoje ideały, dalekie  z tymi, o które kiedyś walczyli. Po prostu na stołkach Solidarności zasiedli ludzie bezideowi, walczący tylko o siebie, o swoje dobra. Czy można zatem jeszcze powiedzieć, że mamy w Polsce „Solidarność”? Nie, to tylko jakiś quasi związek, już prawie niewidzialny w Polsce, a mało znaczący na pewno.
Więc kto teraz rządzi Polską? Teraz jest dopiero marność, Kaczym, pseudo Solidarność, rządzi nami dziwny pan, trudny jest ten Polski  stan.
Lecz to wkrótce się odmieni i wyjdziemy z groźnych cieni, zapanuje znowu ład, co doceni cały świat.

Oby te moje proroctwa w prawdę się obróciły!!!!!

Dzisiaj mamy środę Pewnie już nie będzie taka śliczna, jak poprzednie dwa dni, byleby tylko nie padało, bo moje kostki coraz gorzej taką niepogodę znoszą. A inna sprawa, ile można popołudniowych godzin przespać???? Wyraźnie to nie jest moja najszczęśliwsza pora roku.
Mimo to, życzę wszystkim przyjemnych środowych chwil, bez frasunków (wiec i bez trunków), z Rodziną lub bez, ale byleby tylko szło wszystko pomyślnie do przodu. Wszak w tych serialach, które oglądam też miewają poważne nie raz problemy i wszystko potem jakoś dobrze się kończy.
Tylko życie niestety serialem nie jest…..

odezwa do mojej koleżanki, wyznawcy pisowskiej „dobrej zmiany”

 

 

„Ojoj! tak z grubej rury rozpoczęłaś nowy tydzień. Nie potrzebnie się Ewuś nakręcasz, PiS potęgą jest i basta!!!!!!!!!!!!!”

Taki dostałam wczoraj komentarz, a moja na to odpowiedź?
Właśnie  BASTA!!!! DOŚĆ!!!!
A zresztą co to za potęga na kłamstwach budowana??
Ale jeżeli ktoś nadal chce się łudzić – jego wola, wolno mu, wszak mamy demokrację. Na siłę Cię przekonywać nie mogę, chociażbym nawet bardzo chciała.
Tylko ja osobiście nie cierpię być oszukiwana i nie cierpię, gdy ktoś mi na siłę prawdę przekręca.
Taka jestem ja, a koleżanka???
Przeczytaj sobie chociażby  to, co powiedziała minister rodziny Elżbieta Rafalska

I co, nadal uważasz, że Pis potęga jest i basta????
To przepraszam Cię, ale po prostu jesteś  d u r n a !!
Zresztą przypuszczam, że już jesteś w wieku emerytalnym, albo zbliżającym się do tego wieku.
Zresztą pani Rafalska też będzie (sądząc po wyglądzie) niedługo emerytką.
Tylko jest taka różnica między nią a Tobą, że ona  jest posłanką Pisu, więc siedzi przy korycie i nie da sobie krzywdy zrobić, na pewno nie dostanie w przeciwieństwie do Ciebie 6 zł 50 groszy podwyżki, tylko o wiele, wiele więcej, jak ci wszyscy zresztą przy korycie, o ile oczywiscie w porę się ich od koryta nie uda oderwać.
Naprawdę otrzeźwiej koleżanko, robią Ci codziennie kuku, a Ty to bierzesz za dobrą monetę.
Jedyne wytłumaczenie na Twoją nierozważną postawę byłoby bliskie pokrewieństwo z kimś z wierchuszki pisowskiej i w związku z tym nadzieja na lukratywne stanowisko. Jeżeli tak jest, to przecież normalne zjawisko w tej dziwnej partii, a jeżeli nie, to naprawdę nie wiem, co Ci jeszcze na złość mogą zrobić, żebyś otrzeźwiała!!!!!!
Ale i tak jestem pełna nadziei, że doczekam się czasu, gdy mi powiesz: Ewa, miałaś rację, przyrzekam Ci solennie, nie wyciągnę wtedy żadnych konsekwencji, nie powiem Ci „a nie mówiłam”……..
Posyłam Ci za to słonika na szczęście, może on naprowadzi Cię wreszcie na drogę rozsądku…..

Sorry za prywatę, ale musiałam się ustosunkować jakoś.
A że mówię co myślę, a myślę, że……. wiadomo……. stąd zaczęłam dzisiejszy  wpis od  „w odpowiedzi na”

Nie wiem, co się działo wczoraj w Krakowie i w innych miastach, prawdę powiedziawszy nie bardzo miałam nawet kiedy tym się zajmować, bo najpierw porządkowałam mieszkanie i ratowałam moje biedne kwiatki a potem już zrobiło się późno, więc poszłam do pracy, gdzie  troszkę zajęć  też miałam.
A w ogóle nie za dobry miałam wczorajszy dzień. Pewnie dlatego, że  południem zrobiło się bardzo powiedziałabym nawet gorąco, a ja już odwykłam od lżejszych ubrań i było mi za ciepło. Całe szczęście, ze przynajmniej nie ubrałam botków, tylko półbuty.
Ale pomimo zażytego rano Nimesilu bolały mnie i tak wszystkie kostki, a stopy moje cierpiały tak, jakbym po cierniach, lub po rozżarzonych węgielkach  jakichś łaziła.
W dodatku  nie dość, że było mi gorąco, to jeszcze pod koniec dnia kręciło mi się w głowie, tak, że niestety musiałam wracać do domu taksówką, bałam się, żebym gdzieś znowu nie zaryła nosem. A i tak przyszłam do domu potwornie zmęczona, co najmniej tak, jakbym z tonę węgla do piwnicy zwoziła.
Ta huśtawka pogodowa wcale nie jest dobra dla organizmu, a mój ciągle jeszcze po tym zapaleniu oskrzeli jest jak widać bardzo osłabiony.
Co prawda kawałek z pracy wracałam per pedes, usiadłam nawet na momencik na murku i powalczyłam na arenie na Żabińcu (nie mogłam sobie odmówić takiej okazji, gdy tylko trzy Pokemony miałam do pokonania), zdobyłam za to troszkę punktów i teraz do przejścia do następnego etapu gry brakuje mi „tylko” 149 000 punktów. No, łatwo nie będzie, bo im głębiej w las, tym więcej drzew, im większy level, tym więcej punktów trzeba zdobyć.
Potem jednak zadecydowałam, że moja kondycja zbliża się gwałtownie do zera i  lepiej dla mnie  będzie, gdy jednak przyjedzie ktoś po mnie i zawiezie mnie prosto do domu, a ponieważ  książę na białym koniu znów się nie pojawił, musiałam zamówić taxi, cóż robić, ce la vie.
Ale żarty na bok, po prostu czasami tak jest, że nogi całkowicie odmawiają mi posłuszeństwa, wtedy często się potykam i o upadek łatwo.
Więc czy nie lepiej w takiej sytuacji odżałować te 15 złotych, niż narażać się na niebezpieczeństwo?? Zdecydowanie lepiej I.
Zresztą gdzieś kiedyś przeczytałam, że każdy człowiek ma taki dzień zerowy, gdy po prostu źle się czuje, czyli wpada jak ja wczoraj w dołek fizyczny, a przy okazji i psychiczny, bo jakoś te dwa dołki blisko siebie egzystują.

A pod moją przychodnią taki pięknie jesienny berberys wabił moje oczęta, nie mogłam się powstrzymać, by go nie uwiecznić na swoim blogu.
Wszak mamy jesień, prawda?Te kolory jesieni są naprawdę oszołamiające………
Życzę przyjemnego wtorku, chociaż… podobno gdzie nie-gdzie w Polsce pada deszcz.
Na razie u nas w Krakowie jest pogoda, było przez moment nawet słonko, teraz różnie z tym bywa, raz słońce świeci, raz za chmurkę umyka……

Brawo Kraków


Niestety zdrowie nie pozwala mi na czynny udział w takich protestach, jestem z nimi całym moim sercem.
Protest kobiet pod hasłem odbył się wczoraj w wielu większych i mniejszych miastach Polski, dzisiaj zresztą nadal ten protest będzie kontynuowany.
Mamy dość arogancji i chamstwa naszego rządu, obłudy i  niszczenia ludzi, bezczelnego podejścia do problemów kobiet, które zostały upodlone i poniżone do rangi osób bezwolnych, bez zdania głosu, pozbawione  podejmowania decyzji, które rząd za nie podejmuje.
Mamy dość fałszowania historii, pisowskiej nachalnej propagandy  i ingerencji ich i kościoła w codzienne życie każdego Polaka.
Mamy dość, minął rok i dobra zmiana przerodziła się w jakiś koszmar rodem z książki Folwark zwierzęcy.
Przerodziła się?, nie, ona nigdy nie była nawet w założeniu dobrą zmianą, to było bezczelne oszukiwanie wyborców, przekupywanie ich pieniędzmi podatników, bo jak mówiła kiedyś premier Thatcher, rząd nie może nic dać, bo rząd nie ma własnych pieniędzy, żeby komuś dać, trzeba komuś zabrać.
A głupi ciemny lud uwierzył, co kiedyś przepowiedział Kurski i poszedł jak mucha na lep. Teraz ci, którzy dostają 500 zł plus będą je oddawali w zupełnie innej postaci,  na przykład w zwiększonych cenach towarów, zwiększonych podatkach, w podwyżkach za opłaty gazu, energii elektrycznej i tym podobne.
W Krakowie też odbył się na Krakowskich Błoniach Happening, podczas którego z protestujących ułożony został napis MAM DOŚĆ !!!, a następnie został on sfotografowany przy pomocy drona i rozesłany na różne fora społecznościowe, aby w  całej Polsce widoczny był ten protest Krakowian.
W ten sposób nasze miasto dołączyło do ogólnopolskiego protestu przeciw wszystkim niegodziwościom obecnego rządu.
I być może i ten protest z czarnego poniedziałku, a także i ten wczorajszy i dzisiejszy nie będzie jeszcze skuteczny, nie pozbawimy władzy tych, którzy tak silnie dorwali się do koryta  (o co oskarżali poprzedników), ale da im przynajmniej do przemyślenia faktu, że tylko około 5 milionów ludzi ich popierających, tylko dlatego, że ciągle bezgranicznie im i kościołowi wierzą, nie może decydować o losach ponad 35 milionowej liczbie Polaków, gdzie zdecydowanej większości nie tylko nie podobają się ich rządy, ale są wręcz negatywnie do nich nastawieni i nie zgadzają się z ich samowolą. Nie damy się upodlić, nie damy zniszczyć Polski, która z rangi kraju demokratycznego, tak ciężko zresztą wywalczonego wyjściem z jednego reżimu, daje się wpychać w następną przemoc, która traci swoją pozycję i znaczenie w świecie.
Zdecydowanie mówimy N I E !!!!!!
Jak widać w bojowym dzisiaj wstałam nastroju, ale wczorajszy i dzisiejszy dzień inspiruje mnie też do mojego prywatnego protestu, tym bardziej, że czytający mój blog doskonale znają moje nastawienie do rządzących.
Różne już były pokusy, a to zablokowanie Face Booku, a to padła nawet propozycja, żeby zabronić emisji Telewizji TVN i TVN – 24, to tylko oznaka, że jednak rządzący nie są tak do końca pewni swojej władzy i czują,  boją się, że mogą już dobiegać kresu ich rządy, tym bardziej, że gafy, które są popełniane przez najważniejsze osoby w państwie, a więc przez ministra sprawiedliwości, ministra spraw wewnętrznych, czy ministra obrony narodowej są coraz bardziej dotkliwe i co raz bardziej ich pogrążają.  Zresztą i sam Naczelnik Państwa, Kaczyński zaczyna już w piętkę gonić i coraz miej rozgarnia ten cały bałagan, który on sam i jego ulegli podwładni czynią.
A to jest dobry znak, zaświeciło takie małe światełko w tunelu, ważne jest, aby rozjarzyło się ono prawdziwym, wielkim światłem.
Tylko wciąż jeszcze musimy poczekać, jeszcze nie jesteśmy gotowi na zmianę, jeszcze nie objawił się ten jeden, wielki przywódca opozycji, który potrafiłby ruszyć Polskę z posad panującej wciąż niemocy. Oby stało się to jak najszybciej!

Dobra, nie będę siebie i Was przy okazji dłużej nakręcać.
Dzisiaj jest poniedziałek, więc idę dopiero na popołudniową zmianę, a mam jeszcze troszkę domowych prac. Przede wszystkim muszę zająć się moimi kwiatkami, które niestety usychają. Żal mi ich bardzo, bo były takie piękne. Nie wiem, czy nie umiem ich hodować, do tej pory zawsze podlewała je Renia, może odczuwają jej brak? A może nie za bardzo zadomowiły się na nowym miejscu?, czasami tak bywa, że w jednym miejscu kwiatki pięknie rosną, w innym niestety schną…..
Przecież poprzednie mieszkanie też było ogrzewane, co prawda kaloryferami, ale czy ja wiem, czy dla kwiatków ma to znaczenie, czym ogrzewane jest mieszkanie? Żaden kwiatek nie stoi przecież w pobliżu pieca kaflowego, a one jednak chorują, w dodatku nie tylko bardzo wrażliwe paprotki, ale zarówno juka, jak  i dracena tez przysychają. Już sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Przecież je podlewam, a może zdecydowanie za rzadko?
A może ktoś z moich gości poradzi mi, jak mam rozwiązać ten problem?
Życzę Wszystkim całkiem miłego poniedziałku ( a gdzie słoneczko się schowało??) i wiele pozytywnych i radosnych chwil w nowym tygodniu.

A MOŻE …

 

 

a może można żyć bez powietrza….
Ale nie bez kataru, bo ten wczoraj znowu mnie zaatakował. Nagle zrobiło mi się bardzo zimno, mimo, że piece miałam całkiem ciepłe.
No to ubrałam sobie cieplutki sweterek, wlazłam pod kocyk i…… przespałam prawie całe popołudnie.
No i tak spędziłam tę piękną i słoneczną sobotę, zamiast w parku, to pogrzałam się troszkę  w łóżeczku, przekimałam zresztą też 🙂
Obudziłam się przed dziesiątą wieczór, z głową jeszcze bardziej napompowaną od kataru….. ech, czyżbym miała zrobić psikusa i…umrzeć na katar????
To byłby chyba jakiś ewenement w życiu, bo do tej pory z powodu takiej przypadłości jeszcze nie pożegnał się z tym światem.
Ale na serio, już mnie zaczął ten katar w nosie i w lewym uchu mierzić, no bo ile można? Jutro zaczynam już czwarty tydzień w tym wątpliwym towarzystwie, co akurat wcale mi się nie podoba. No, ale w sumie nie zawsze można mieć koło siebie tylko doborowe towarzystwo, prawda?

Zaciekawił mnie wczoraj jeden komentarz do mojego wpisu. Otóż Koleżanka napisała w nim, że u nich w sklepach mięsnych i to w dodatku w prawie każdym, rozbijają przy zakupie kotlety, jeżeli o to oczywiście poprosisz. Pierwszy raz z czymś takim się spotkałam, a właściwie to nie spotkałam, pierwszy raz o tym słyszę, musiałabym się o to w mięsnym popytać. Może rzeczywiście kiedyś, gdy szło się po mięso nie do sklepu mięsnego a do rzeźnika (ale fajnie, tak po staremu to brzmi), rzeczywiście można było taką usługę zamówić, ale obecnie ??????.
Różne w życiu były etapy kupowania mięsa. Dawniej szło się do jatki, gdzie pan rzeźnik, słusznego wzrostu i słusznej wagi, ubrany w biały chałat (czasami niestety poplamiony krwią) i w czepku  na głowie, odcinał płat mięsa z kawałka, który sobie  sam kupujący wybierał, zawsze pan był usłużny i nad wyraz uprzejmy, szczególnie dla młodych panien służących, które ten sklep odwiedzały.
Potem przyszła era braku czegokolwiek w sklepach, a mięsa toi już przede wszystkim zwyczajowo brakowało. Już skoro świt formowały się wtedy długie kolejki przed sklepem, wszyscy potulnie czekali, aż „rzucą” towar. Mam nadzieję, że to nie z tego okresu wyrosło powiedzenie „rzucać mięsem”, co ma wyraźnie inne, pejoratywne znaczenie. A więc czekali potulnie wtedy wszyscy, już nie było panien służących, były za to gosposie domowe, czyli kobiety, które porzucały swoją zawodową pracę, aby poddać się domowym obowiązkom i wykarmić całą wygłodniała rodzinę, zwłaszcza pana domu, który zazwyczaj uważał, że obiad bez mięsa nie jest obiadem, tylko zwyczajną przekąską. Niejednokrotnie wybuchały z tego powodu awantury. Ale cóż taka biedna kobiecina miała zrobić, gdy mięsa w sklepie akurat zabrakło, a na targu ceny były wprost niebotyczne. owszem, od czasu do czasu można było kupić gdzieś na lewo, „cielęcinkę”, szczególnie, gdy się miało w domu małe dziecko, które jarzynowa zupką na mięsku trzeba było nakarmić. Teraz ten problem już jest rozwiązany, bo istnieją różne słoiki Gerberów czy Bio – vitów z gotowymi zupkami, zresztą dzieci podobnie jak ongiś domowymi, teraz plują zupkami ze słoika. Wcale się nie dziwię, bo rok temu, w związku z moją operacją, byłam przez jakiś czas na takiej „słoikowej” kuracji i do tej pory, gdy przechodzę w sklepie obok półek z tym towarem, z obrzydzeniem odwracam od nich wzrok.
No to stało się wtedy potulnie w tych kolejkach, potem można było dostać mięsny i nie mięsny  towar  tylko na kartki, a mimo tego i tak zawsze go brakowało. Jeżeli ktoś miał szczęście, mógł trafić na tak zwane resztki po kurze, które bywały bez kartek, ale i to należało do rzadkości.
Świetnie za to funkcjonował wtedy handel wymienny, ja ci załatwię receptę lekarską, wizytę u lekarza, talon na samochód, czy inne jakieś trudne do zdobycia przedmioty codziennego użytku, a ty za to sprzedasz mi spod lady kawałek jakiegoś lepszego ochłapa. I jakoś z tym się żyło, no bo rzeczywistość nas do tego zmuszała. Na pewno każdy z nieco starszego pokolenia pamięta te puste haki, na którym od czasu do czasu królowała tylko słonina, albo ciemny salceson, zwany wtedy zresztą cwaniaczkiem, bo to była jedna, jedyna wędlina, która nie dawała się wywieźć z kraju do naszych wschodnich sąsiadów, których mieliśmy obowiązek wtedy dokarmiać. Ale to były wtedy czasy…..
Wszystko zresztą było na kartki, również i słodycze dla dzieci, alkohole, papierosy, czy nawet masło czy  cukier. Przecież ówczesna władza wiedziała najlepiej, jak reglamentować towary, ile komu do szczęścia jest potrzebne, ( mam dziwne skojarzenia, może teraz nie będzie aż tak strasznie?)
No chyba, że dysponowałeś czymś takim jak dolary, które wraz z ich namiastką, czyli bonami towarowymi Pewexu były w tak zwanym drugim obiegu, mogłaś wtedy odwiedzać te lepsze sklepy, jak właśnie Pewex, czy Baltonę i tam kupować przeróżne pyszne wiktuały wędliniarskie i nie tylko, można tez było zdobyć tam i dobre kosmetyki, alkohole, słodycze dla dzieci w dowolnych ilościach, ba, nawet  colę, czy piwo w puszkach, czy też to, co było marzeniem ówczesnej młodzieży –  spodnie z teksasu. Ile dzieciaków o takich spodniach wtedy marzyło… prawie tyle samo co o prawdziwej czekoladzie, a nie o produktach czekolado podobnych, które prócz tego, że były przeraźliwie słodkie, nie miały po prostu odpowiedniego smaku. A te prawdziwe czekolady, czekoladki, czy cukierki były oczywiście też reglamentowane.
A potem te czasy minęły, kartki wycofano, można było zacząć kupować w normalnych delikatesach (wtedy właśnie w Krakowie powstała Krakchemia, wielki market, który z czasem przerodził się w upadająca niestety teraz Almę), no aż w końcu zagraniczne firmy zaczęły otwierać swoje wielkie markety, w którym można kupować wszystko, od żywności po ubrania włącznie.
Tylko niestety smaki chociażby wędlin wydatnie zmieniły się na niekorzyść. Pamiętam, jak mój Tata kupował ongiś (jeszcze za dobrych czasów) prawdziwą szynkę z nogą, na której potem gotował wspaniały bigos, oczywiście wcześniej oddzielając smakowite płaty mięsa do jedzenia.
Teraz te wszystkie szynki i kiełbasy prócz nazwy, niczym się nie różnią. Mają ciągle ten sam smak, daleko odbiegający od tego prawdziwego sprzed lat.
Zresztą wystarczy popatrzeć też teraz na pieczywo, te chleby, zwłaszcza z marketów, teraz są wspomagane jakimiś rozpulchniaczami i  wspomagane jakimiś innymi dziwnymi substancjami i nie przypominają tych prawdziwych, pachnących chlebów sprzed lat. Pamiętam taką piekarnię w Krakowie na ul Zwierzynieckiej, u pana Magiery, tam już chleb wypiekano w środku nocy, by rano, pachnący lśniący i przede wszystkim chrupiący trafiał na półki sklepowe. Teraz odwiedzałam już przeróżne piekarnie i rzadko można trafić w nich na wspaniały prawdziwy chleb, już o bułkach nie wspominając, bo teraz są tą głównie „buchty” napompowane powietrzem, kruszące się i właściwie po kilku godzinach już nie jadalne.
Pamiętam, że kiedy wracałam przed wielu laty z USA i podano w samolocie prawdziwy, polski, nienapompowany chleb, z wielu ust pasażerów wyrywał się pomruk radości : nareszcie, nasz polski, najsmaczniejszy na świecie chlebuś. Teraz niestety technologia wypieków poszła na przód i zbyt dużo dodają do pieczywa „wspaniałości”, które w sumie niweczą jego prawdziwy smak.
No jedno na plus trzeba dodać, że niektóre lepsze cukiernie jak na przykład Buczka, czy Awitexu pieką całkiem niezłe ciasta, szczególnie odpowiada mi ostatnio szarlotka, o której już zresztą wspominałam. Ale taka prawdziwa szarlotka, z pysznymi, roztartymi jabłkami i oczywiście koniecznie z cynamonem.

Ale się dzisiaj rozpisałam, a wszystko to przez wczorajszy komentarz dotyczący używania tłuczka do mięsa.
A właśnie dzisiaj będę go po raz pierwszy używała, bo planuję co prawda nie schabowe, ale kotlety z piersi z kurczaka, je też trzeba odpowiednio przygotować.
Aha, jeszcze a propos schabowych, dowiedziałam się niedawno od pani Ani z przychodni, żeby kotlety schabowe były bardziej chrupiące, należy je podwójnie panierować, to znaczy najpierw mąka, jajko, bułka tarta i znów mąka, jajko i bułka tarta i dopiero tak przygotowane wrzucać na gorący tłuszcz. Wtedy, tak przygotowane, są grubsze, ale smaczniejsze.
No to nie zawracam już dłużej Wam głowy, bo wiem, że są ludzie, którzy nie lubią moich przydługich wpisów, a czasami tak wypada, że jest więcej czy mniej o czym pisać.
No nie, nawet ja dzisiaj stwierdzam, że ten wpis jest dzisiaj stanowczo za długi……. przepraszam…..

Życzę Wszystkim miłej niedzieli bez lub z „schabowymi” z kapustą obowiązkowo.
Do jutra 🙂

Ogórkowa

 

To ostatnio moja ulubiona zupa. Wczoraj miałam właśnie taki jednodaniowy obiad: ogórkowa z ryżem i z nóżką kurczęcia.
Wystarczyło. Kiedyś jadało się obiady jak trzeba, zupa, drugie danie, potem jeszcze deserek……. teraz to byłoby za dużo na raz, stanowczo za dużo.
Co prawda po jakiejś godzinie piję sobie herbatkę, albo kawkę (drugą, bo pierwsza obowiązkowo jest rano) i do tego zjem kawałek szarlotki, jedynego ciasta, które nawet mój brzusio lubi, ale zawsze jakiś odstęp czasowy  musi być.
Polecam zupę mrożoną, właśnie ogórkowa, nic prócz ewentualnie kostki rosołowej dodawać nie trzeba, no chyba, że chcesz ją nieco zagęścić, wtedy dosypuję ryż, zabielam łyżką śmietany i obiad gotowy – uwielbiam.

Wczorajszy dzień był bardzo ponury i mokry. Calutki dzień padało i padało. I tylko słyszałam, jak krople deszczu bębnią o płytki mojego balkonu.
Nie mogę powiedzieć, żeby optymistycznie to na człowieka działało.
 Na szczęście wieczorem miałam bardzo miły akcent dnia, mianowicie zatelefonowałam z życzeniami do Ulki i usłyszałam Jej głos.
Pozdrawiam Cię Uleczko, wiesz jak było miło Cię usłyszeć? Musimy co jakiś czas porozmawiać przez telefon, może to wejdzie nam w nałóg, podobnie, jak nasze środy?
Właściwie to nic ciekawego się nie działo, nikt mnie nie odwiedził, więc siedziałam sobie przy komputerku i oglądałam jakieś filmiki, trochę po Face Booku pobuszowałam, ułożyłam kilka pasjansów, a w tak zwanym międzyczasie porozwiązywałam trochę krzyżówek. No oczywiście nie zabrakło i gry w Pokemony, ale teraz już niestety jest coraz trudniej, bo bardzo często nie mam sygnału GPS i muszę czekać, aż się włączy z powrotem, widać zbyt duże jest jednak obłożenie tą grą. Jak wytłumaczył mi niezawodny pan Józiu, jest to pewnego rodzaju zaostrzenie warunków gry, wreszcie jest ona przeznaczona głównie dla ludzi chodzących, a nie siedzących w domu i spędzaniem czasu na  łapaniu Pokemonów. No, ale gdy ktoś jest cierpliwy (tak, jak na przykład ja) to wreszcie i w domu doczeka się tego sygnału i może grę kontynuować. Ale przecież i tak wychodzę przecież z domu, więc zawsze troszkę grę popchnę do przodu.
Ale teraz jest nie łatwo, bo potrzebuję aż 200 000 XP, żeby przejść na następny, 27 poziom gry. O walkach na arenach na razie nie mam co myśleć, bo wszystkie areny obsadzone są bardzo silnymi graczami, które coraz trudniej jest pokonać. Na jednej wieży jest około 10 graczy z Pokemonami o wysokiej liczbie XP więc raczej nie mam żadnych szans ich zwalczyć. No to muszę sobie pomalutku „ciupać” łapiąc tylko te stworki i ewentualnie je ewaluować, a poza tym muszę więcej spacerować, by wykluwały mi się jajeczka, za nie też dostaję punkty. Tylko, że teraz to wszystko idzie bardzo powolutku. Na razie mam tylko 23 tysiące, więc do dwustu tysięcy  sporo mi brakuje……. Na Lury też nie mam co czekać, bo o tej niezbyt przyjaznej porze roku, młodzież też niechętnie te wabiki wypuszcza, kto w taką niepogodę będzie siedział pół godziny (tyle trwa jedna sesja Lurów) w parku i łapał Pokemony? Chociaż akurat dwa ni temu, wieczorem, ktoś jednak, mimo deszczu, z Pokestopa dostępnego z mojego okna  wabiki wypuścił, z czego skwapliwie oczywiście skorzystałam. Zawsze troszkę XP zarobiłam…..
A, jeszcze wczoraj późnym wieczorem  wsadziłam pranie do pralki, wykorzystuję ten tak zwany tańszy prąd i dopiero wtedy, gdy on około 22 włączy się, piorę swoje ciuszki. Zawsze trzeba troszkę przyoszczędzić, gdzie tylko się da.  Na szczęście nie muszę już (jak niestety bywało w poprzednim mieszkaniu) biegać od pokoju do kuchni, czy łazienki i za każdym gasić światło. Zawsze mnie to denerwowało, bo to na mnie spadał obowiązek płacenia za energię i wiem, jakie wysokie rachunki otrzymywaliśmy. Teraz  niestety przez kilka miesięcy,  przez to elektryczne ogrzewanie, będę i tak  płaciła więcej za prąd , ale dam sobie jakoś z tym radę, w końcu nie można przecież siedzieć w zimnicy, już ostatnio odbiło się to przecież na moim zdrowiu.

Dzisiaj sobota, więc posiedzę sobie w domku, pewno znów mnie nikt nie odwiedzi….ale nie narzekam, wcale sama ze sobą się nie nudzę.
Może na chwilkę wytknę potem jeszcze nos na chwilkę, bo jak na razie na szczęście nie pada już ten okropny deszcz.
Życzę przyjemnej i spokojnej soboty i wspaniałego odpoczynku po pracowitym tygodniu.