Okazało się, że wczoraj była całkiem miła niedziela.
Byliśmy na rodzinnej kolacji z moim kuzynem Tomem, który przyjechał z USA w restauracji – pizzerii na Rynku Głównym w Krakowie. Prócz mnie była moja bratowa, moje bratanice Monika i Basia z rodzinką i Ela, żona Łukasza z córką. Tak więc była nas całkiem niezła gromadka.
Oczywiście musiałam odpowiednio się do tej kolacji przygotować, ale od czego jest wprawna ręka Zojki, która zrobiła mi tak śliczny makijaż, że nawet tego siniaka pod okiem całkowicie nie było widać, ukryła go podkładem i pudrem. Musiałam jeszcze się odpowiednio ubrać, co prawda miałam kilka wersji na ten wieczór, ale zdecydowałam się na czerwoną sukienkę, na którą narzuciłam swój popielaty kardigan, pod szyją miałam kolorowe korale, na nogach czarne rajstopy i czarne nowe buty. Podobno bardzo ładnie wyglądałam.
Na całe szczęście już przed pójściem do tej restauracji przejrzałam sobie na necie menu i wiedziałam już z góry co sobie zamówię, aby nie było bardzo obciążające dla mojego żołądka. Wybrałam tuńczyka, podanego na musie z selera z frytkami ze szpinaku i z żurawiną. Bardzo mi to danie smakowało, nie było ani tuczące, ani tłuste, a jednak bardzo syte. No i oczywiście to danie samo w sobie było bardzo wymyślne, ale teraz w każdej restauracji zastanawiają się, jak udziwnić a zarazem urozmaicić menu. Bo łatwo jest podać na przykład zwyczajny schabowy z kapustą (chociaż tu może nie, jako, że to była wybitnie włoska restauracja), czy jakieś pierogi z kapustą, z mięsem lub ruskie, ale teraz kucharze przebijają się w pomysłach, aby to danie nie było tylko smaczne, ale zarazem i finezyjne. Tu muszę przyznać, owej finezji nie zabrakło. A wspaniałe czerwone wino, które uzupełniło moje wykwintne danie nawet całkiem miło zaszumiało w mojej głowie.
Muszę powiedzieć, że jeszcze mam wciąż kłopoty z chodzeniem, szczególnie psychiczne rozterki na ulicy mnie opanowują. Do restauracji doszłam sobie co prawda sama, pomalutku, ale cały czas uważałam, by nie zahaczać nogą o źle ustawione, wystające płytki i w związku z tym moje kroki były bardzo niepewne. Wracałam z Tomkiem i Moniką autem, ale jednak kawałek do zaparkowanego samochodu musiałam dojść i po tych dwóch lampkach wina zdecydowanie lepiej mi się szło, no, może pewniej stawiałam kroki, czyżby to oznaczało, że przed każdym wyjściem z domu miałabym sobie strzelić kieliszek czerwonego wina?
Pewnie ten uraz jeszcze przez jakiś czas we mnie będzie drzemał, aż do czasu, gdy całkowicie tego mojego nieszczęsnego lądowania nie zapomnę, jak na razie ciągle tamto złe wspomnienie wciąż we mnie głęboko tkwi i wyraźnie mi przeszkadza. Że też muszę być aż tak bardzo pamiętliwa!!!!!!!
A może to dlatego, że jednak porządnie wtedy głową huknęłam o twardy chodnik i trochę mój mózg się wstrząsnął i teraz tak reaguje?
Dzisiaj idę do pracy akurat tą samą trasą, którą szłam w ten ostatni feralny czwartek i będę miała sobie okazję pooglądać miejsce, które stało się dla mnie przyczynkiem kłopotów. Ale muszę zrobić to bardzo ostrożnie, żebym znów jakiejś kontuzji nie uległa. Już ja tej płytce dzisiaj powiem, co o niej myślę !!! 🙂
No tak, dzisiaj mamy ten dodatkowy dzień roku 2016, o którym nie tak dawno pisałam.
„Normalnie” powinien być już marzec, a my wciąż jeszcze w lutym tkwimy………
Wszystkiego najlepszego dla wszystkich szczególnych dzisiejszych solenizantów, wszak nie każdy może obchodzić imieniny i urodziny raz na cztery lata.
Dzisiaj rozpoczynamy nowy tydzień, mam nadzieję, że szczęśliwy i dla Was i dla mnie.
Dlatego ofiarowuję Wam wszystkim, a dzisiejszym solenizantom w szczególności, pęk kolorowych tulipanów, aby ten dzień i ten cały tydzień był dla Was szczęśliwy i piękny.