miła niedziela

 
Okazało się, że wczoraj była całkiem miła  niedziela.
Byliśmy na rodzinnej kolacji z moim kuzynem Tomem, który przyjechał z USA w restauracji – pizzerii na Rynku Głównym  w Krakowie. Prócz mnie była moja bratowa, moje bratanice  Monika i Basia z rodzinką i Ela, żona Łukasza z córką. Tak więc była nas całkiem niezła gromadka.
Oczywiście musiałam odpowiednio się do tej kolacji przygotować, ale od czego jest wprawna ręka Zojki, która zrobiła mi tak śliczny makijaż, że nawet tego siniaka pod okiem całkowicie nie było widać, ukryła go podkładem i pudrem. Musiałam jeszcze się odpowiednio ubrać, co prawda miałam kilka wersji na ten wieczór, ale zdecydowałam się na czerwoną sukienkę, na którą narzuciłam swój popielaty kardigan, pod szyją miałam kolorowe korale, na nogach czarne rajstopy i czarne nowe buty. Podobno bardzo ładnie wyglądałam.
Na całe szczęście już przed pójściem do tej restauracji przejrzałam sobie na necie menu i wiedziałam już z góry co sobie zamówię, aby nie było bardzo obciążające dla mojego żołądka. Wybrałam tuńczyka, podanego na musie z selera z frytkami ze szpinaku i z żurawiną. Bardzo mi to danie smakowało, nie było ani tuczące, ani tłuste, a jednak bardzo syte. No i oczywiście to danie samo w sobie było bardzo wymyślne, ale teraz w każdej restauracji zastanawiają się,  jak udziwnić a zarazem urozmaicić menu. Bo łatwo jest podać na przykład zwyczajny schabowy z kapustą (chociaż tu może nie, jako, że to była wybitnie włoska restauracja), czy jakieś pierogi z kapustą, z mięsem lub ruskie, ale teraz kucharze przebijają się w pomysłach, aby to danie nie było tylko smaczne, ale zarazem i finezyjne. Tu muszę przyznać, owej finezji nie zabrakło. A wspaniałe czerwone wino, które  uzupełniło moje wykwintne danie nawet całkiem miło zaszumiało w mojej głowie.
Muszę powiedzieć, że jeszcze mam wciąż kłopoty z chodzeniem, szczególnie psychiczne rozterki na ulicy mnie opanowują. Do restauracji doszłam sobie co prawda  sama, pomalutku, ale cały czas uważałam, by nie zahaczać nogą o źle ustawione, wystające  płytki i w związku z tym moje kroki były bardzo niepewne. Wracałam z Tomkiem i Moniką autem, ale jednak kawałek do zaparkowanego samochodu musiałam dojść i  po tych dwóch lampkach wina zdecydowanie lepiej mi się szło, no, może pewniej stawiałam kroki, czyżby to oznaczało, że przed każdym wyjściem z domu miałabym sobie strzelić kieliszek czerwonego wina?
Pewnie ten uraz jeszcze przez jakiś czas we mnie będzie drzemał, aż do czasu, gdy  całkowicie tego mojego nieszczęsnego lądowania nie zapomnę, jak na razie ciągle tamto złe wspomnienie wciąż we mnie głęboko tkwi i wyraźnie mi przeszkadza. Że też muszę być aż tak bardzo pamiętliwa!!!!!!!
A może to dlatego, że jednak porządnie  wtedy głową huknęłam o twardy chodnik i trochę mój mózg się wstrząsnął i teraz tak reaguje?
Dzisiaj idę do pracy akurat tą samą trasą, którą szłam w ten ostatni feralny czwartek i będę miała sobie okazję pooglądać miejsce, które stało się dla mnie przyczynkiem kłopotów. Ale muszę zrobić to bardzo ostrożnie, żebym znów jakiejś kontuzji nie uległa. Już ja tej płytce dzisiaj powiem, co o niej myślę !!! 🙂

No tak, dzisiaj mamy ten dodatkowy dzień roku 2016, o którym nie tak dawno pisałam.
„Normalnie” powinien być już marzec, a my wciąż jeszcze w lutym tkwimy………
Wszystkiego najlepszego dla wszystkich  szczególnych dzisiejszych solenizantów, wszak nie każdy może obchodzić   imieniny i  urodziny raz na cztery lata.
Dzisiaj rozpoczynamy nowy tydzień, mam nadzieję, że szczęśliwy i dla Was i dla mnie.
Dlatego ofiarowuję Wam wszystkim, a dzisiejszym  solenizantom w szczególności,  pęk kolorowych tulipanów, aby ten dzień i ten cały tydzień był dla Was szczęśliwy i piękny.

najnowocześniejszy makijaż

 

Właściwie to nie ma się czym chwalić, ale dzisiaj zamiast kwiatka postanowiłam pokazać nowy trend w makijażu, prawda, że ładny?
Taki fioletowy i troszkę poniżej oka, nie jak dawniej malowało się powieki, teraz maluje się esy floresy na policzku.
Ot taki teraz mamy taki prąd malarski  w modzie kosmetycznej. Ale myślę, że jednak wiele pań nie będzie zachwyconych z takiego pokazu i jednak wstrzyma się od małpowania modelki. Co tradycyjny makijaż, to tradycyjny, ta moda jednak zdecydowanie się nie przyjmie.

Wczoraj po Warszawie maszerowała demonstracja KOD-owiczów, która  głównie wyrażała poparcie dla prezydenta Lecha Wałęsy.
Piękny to gest Polaków, którzy pamiętają i doceniają te ciężkie  dni 1981roku, gdy Lech Wałęsa stanął na czele wielkiego narodowego zrywu. I to on właśnie wczoraj zasłużył sobie na to, żeby poprzeć właśnie jego w momencie, gdy zostaje przez  rządzących przeciwników wyzwany strasznie krzywdzącymi inwektywami. Na pewno ten fakt nie spodobał się rządzącym, którzy starali się obniżyć rangę wczorajszej demonstracji, chociażby poprzez znaczne zaniżanie liczby uczestników marszu, a TVP Info wręcz pokazywało tylko kilku demonstrantów na ulicy, podczas, gdy inne media udowadniały, że liczba manifestujących była jednak bardzo liczna. Ale Kurski, który jest wszechwładcą TVPis nie może przecież sprzeciwić się Kaczyńskiemu, za długo przed nim klęczał na kolanach i błagał o litość by go do łask przywrócić, żeby teraz zniweczyć swoją wielką szansę, jaka łaskawie z rąk prezesa na niego spłynęła. Drugi raz takiej okazji już może nie dostać.
Zresztą PIS ma i tak swoje racje, które niekoniecznie są zgodna z prawdą, chociażby nie przyjęcie do wiadomości oceny Komisji Weneckiej, wręcz pani premier zapowiedziała, że rząd wcale z taką oceną nie musi się  liczyć, mimo, że to właśnie PIS poprosił tę Komisję o ocenę.  A na ocenę tej Komisji właśnie czeka Rada Europy i rząd USA, aby wyciągnąć wnioski o dalszym postępowaniu wobec Polski. Więc nie wiem, czy pani premier nie powinna jednak zacząć się trochę  obawiać tej oceny, chociaż nie, bo to  jednak nie ona będzie podejmowała dalsze działania rządu, ona jest tylko pod wykonawczynią, ktoś „ważniejszy” podejmie stosowne decyzje. Tylko co rząd zrobi, gdy Unia odetnie im unijne dotacje, na których głównie opierają się ich wydumane projekty?
I tu od razu uprzedzam moją komentarzową  adwersarkę, to nie są wcale moje konfabulacje, to są tylko czyste fakty, które ona niestety nie chce do wiadomości przyjąć. Wolno jej oczywiście, bo mamy co prawda kulawą, ale jednak demokrację i można (podobno) bezkarnie mówić to co się chce, a zwłaszcza wtedy, gdy jest to miłe dla uszu prezesa.
Przy wszystkich popełnianych do tej pory przez poprzednie rządy błędy (no może z wyjątkiem PISU) uważam, że obecny rząd jest najgorszym  nieszczęściem, które mogło na Polskę spaść. Nasza demokracja w porównaniu z tą zachodnią jest jeszcze młoda i bardzo słaba, ale staraliśmy się dorównać do czołówki Europy, co zresztą była przez Unię wysoko oceniane i docenione, niestety teraz wielkimi krokami cofamy się do siermiężnych czasów komuny. Tylko nadal nie rozumiem, skąd się bierze te 30 procent ciągle popierających PIS rodaków. Czyżby na prawdę byli tacy zaślepieni tymi 500 zł na dziecko, przecież cała masa innych obietnic wyborczych zawartych rzekomo w wypchanej teczce pani premier, już wrzucana jest do kosza, a i tak nie wiadomo jak długo ta ustawa 500 plus będzie obowiązywać, bo już rząd zapowiada, że w 2017 roku mogą być kłopoty z wypłatą tych świadczeń.
Ciemny lud tego jeszcze nie wie, ciemny lud dopiero boleśnie niebawem się o tym przekona, a ja czekam, kiedy właśnie oni na tyle zmądrzeją, że wreszcie dojrzą, jak strasznie zostali oszukani i jak bardzo ich PIS wykorzystał.
A i jeszcze jedna sprawa, o której muszę tu napisać, ponieważ jestem Krakowianką i interesują mnie losy mojego grodu, owioniętego olbrzymim smogiem.
Poprzedni rząd przyznał dotacje na walkę ze smogiem w Krakowie, niestety obecny rząd te dotacje wycofał i przekierował na Światowe Dni Młodzieży,które nota bene właśnie w Krakowie się będą odbywały. Nie mam nic przeciwko tym światowym dniom spotkania z Ojcem św, ale czy na prawdę nie można było poszukać sponsorów, którzy by dotowali tę imprezę, albo na przykład przenieść pieniądze z dotacji na termy Ojca Rydzyka na to święto?
Przecież o ile się orientuje Ojciec Rydzyk co rusz dostaje jakieś dotacje, które potem obraca w interes, który napełnia właśnie jemu kieszenie, czy to jest na pewno katolicki gest? Czy gdyby Ojciec Franciszek wiedział, jak rząd ładuje kasę tam gdzie nie powinien, byłby tym zachwycony? Raczej nie, bo właśnie nie kto inny jak Ojciec Franciszek mówi, że księża powinni żyć w pokucie i ubóstwie i służyć pomocą finansową biednym.
A dlaczego ja mam się dusić w Krakowie oparami dymu, benzyny i wszystkich metali i niemetali tak licznie w krakowskim powietrzu występujących tylko dlatego, żeby za pieniądze przeznaczone na walkę z tym dymem przyjechało do Krakowa w Dni Światowe całe biskupstwo z Polski i porządnie się najadło i napiło?
Bo chyba na to będą przeznaczone głównie te pieniądze, przecież każdy uczestnik – pątnik biorący udział  w tych obchodach jest zobowiązany do  opłaty za swój pobyt w Krakowie. Nie przypominam sobie, żeby tak dotychczas było, ale skoro uczestnicy sami opłacać mają swój przyjazd i pobyt w Krakowie na co potrzebne są jeszcze takie horrendalne pieniądze???? Rzeczywiście wystarczyło by kilku sponsorów, aby zapłacić za budowę i potem demontaż ołtarza, za jego przybranie kwiatami, większych wydatków Kościół raczej nie poniesie. Coś tu jest bardzo nie w porządku pomyślane i całkiem mi się to nie podoba!!!!
Rozumiem, Ojciec Rydzyk i cały Kościół (no z malutkimi wyjątkami) poparł kampanię PISU i pomógł im tym wygrać, ale czy rzeczywiście PIS musi im teraz to odpłacać pieniędzmi nota bene podatnika, a więc Twoimi i moimi? Wierze w Boga, ale coraz mniej wierzę w polski Kościół, który okazuje się jest pełen krwiopijców i ludzi zakłamanych, głoszących Ewangelię, której wcale sami nie przestrzegają.
No, ulżyło mi, napisałam to, co myślałam i nadal myślę i wcale żadnymi kontrowersyjnymi komentarzami nie będę się przejmowała.
A ponieważ dzisiaj jest niedziela, to jednak na koniec wpisu umieszczę jednak kwiatka, życząc wszystkim przemiłego dnia

Arnika

Arnika to roślina z rodziny astrowatych. Istnieje ich około 30 gatunków, z czego tylko jeden występuje w Polsce. Arnika górska rośnie w polskich górach, gdzie znane są jej lecznicze właściwości.

 

Wodno-glicerynowy ekstrakt z Arniki górskiej jest szczególnie polecany do pielęgnacji cery naczyniowej. Substancje czynne zawarte w Arnice przenikają przez naskórek i docierają do naczyń włosowatych, wzmacniają ich ścianki oraz zmniejszają przenikliwość łożyska żylnego, redukując widoczność istniejących i ryzyko pojawiania się nowych pajączków.
Arnika przyśpiesza wchłanianie się podskórnych wylewów i siniaków. Działa przeciwbólowo, przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie i przeciwgrzybicznie. Łagodzi ukąszenia owadów.

Dzięki swojemu zróżnicowanemu składowi arnika działa na wiele różnych dolegliwości:

  • Flawonoidy są cennymi przeciwutleniaczami. Działają przeciwzapalnie na skutek hamowania przez nie syntezy histaminy, która pełni funkcję mediatora procesów zapalnych. Flawonoidy mają też właściwości moczopędne. Drażnią kanaliki nerkowe i utrudniają resorpcję zwrotną w nerkach.
  • Fitosterole zawarte w olejku eterycznym  pobudzają metabolizm organizmu.
  • Karotenoidy są prekursorami witaminy A i silnymi przeciwutleniaczami.
  • Tymol jest stosowany jako środek dezynfekujący. Ma właściwości grzybobójcze i likwiduje bakterie.
  • Kwas kawowy posiada właściwości przeciwzapalne, żółciopędne i przeciwmiażdżycowe. Jest też antyoksydantem, czyli zapobiega niepożądanym procesom utleniania.
  • Kwas chlorogenowy obniża wchłanianie cukrów w przewodzie pokarmowym, dzięki czemu organizm aktywniej czerpie z zapasów zgromadzonych w organizmie. Zwiększa również czułość komórek na insulinę. Jest silnym przeciwutleniaczem i ma właściwości przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe i przeciwgrzybiczne.
  • Napar z arniki działa na wiele dolegliwości
  • Możesz  przygotować herbatkę z kwiatów arniki. Jedną łyżkę suszonego zioła wsyp do szklanki i zalej wrząca wodą. Przykryj i odstaw na 30 minut. Przecedź i gotowe. Napar pij raz dziennie i tylko 50 ml. Do smaku możesz dodać łyżkę miodu pszczelego. Resztę napoju należy przechowywać w lodówce. Kuracje stosuj przez 14 dni po czym zrób miesiąc przerwy.



Dobrze jest, ząb już naprawiony i szczerbą nie straszę, oko jest jeszcze wciąż fioletowe, ale smaruję go maścią z arniki, ona wspaniale przyspiesza wchłanianie  się wszelakich krwiaków. Może do poniedziałku trochę mi rozjaśni się ta plama, najwyżej ją będę pudrem smarowała, żeby pacjentów nie straszyć. Bo co to za pracownik Służby Zdrowia z podbitym okiem?
Przez sobotę i niedzielę nie będę raczej nigdzie z domu wychodziła, więc nie będą się na mnie ludzie spod oka spoglądać, z przeróżnymi dziwnymi skojarzeniami…. A może jednak jestem trochę przewrażliwiona? Fakt, ładnie ten mój policzek pod okiem nie wygląda, krwiak nieco się rozprzestrzenił, ale i tak powinnam się cieszyć, że nie złamałam sobie ręki, czy nogi, a tym bardziej np. biodra. Zawsze są jakieś dobre strony tych nawet złych stron.
Wczoraj uczyłam się na nowo chodzić. Tak, tak, muszę panować nad swoimi stopami i podnosić je do góry, a nie suwać nimi po chodniku. Szłam więc sobie wczoraj  pomalutku, oczywiście z głową w dół spuszczoną, co miało podwójnie dobre znaczenie, po pierwsze się nie potykałam, a po drugie nikt mego podbitego lipa nie widział.
Co prawda zanim wyszłam z domu musiałam się trochę przemóc,  bo jednak ten upadek fatalnie na moją psyche podziałał. Gdy próbowałam poprzedniej nocy  zamknąć oczy, od razu wracał mi jak film moment mojego upadku. Dobra, rozumiem, w sumie nie jestem jedna jedyna, która się na ulicy przewraca, ale po prostu byłam na siebie zła, że do takiej sytuacji dopuściłam. A taki  psychiczny uraz jednak w człowieku przez dłuższy czas pozostaje. W porządku, mam niezbyt sprawne nogi, ale jeszcze nie na tyle, żebym musiała się laską podpierać. Jak widać, ta moja niesprawność niekoniecznie uzależniona była tylko od mojej wagi, jest jeszcze wiele innych czynników, które na moje niepoprawne chodzenie wpływa. Zresztą już nieraz o tym w moim blogu wspominałam. Postanowiłam, że teraz będę się po prostu jeszcze bardziej pilnowała i już, nie ma innego wyjścia. I nie będę słuchała dobrych rad innych, w jaki sposób mam chodzić, przecież sprawa dotyczy mnie i ja najlepiej przecież  to wiem, co jest dla mnie dobre, a co złe. A może skonsultować się z jakimś mądrym rehabilitantem, który poradziłby mi, jakie ćwiczenia na te moje niesforne nogi przeprowadzać? Zresztą w domu też dosyć często potykam się o jakieś meble, a to o stołek, a to o jakąś klepkę w podłodze. Po prostu nie zawsze mam władzę nad moimi nogami, zauważyłam, że zwłaszcza lewa noga bardzo często mi „ucieka” w bok i wtedy właśnie mam takie kłopoty.
Wiem, że mam spore zmiany w kręgosłupie lędźwiowym, może właśnie ten wypadnięty dysk uciska na jakiś nerw prowadzący do nóg i wtedy na moment tracę w nodze władzę? To wszystko jest do rozważenia i do konsultacji, tylko gdzie takiego mądrego i chętnego do pomocy rehabilitanta mam szukać?

Dzisiejszą sobotę znów rozpoczęłam bardzo wcześnie, bo jakoś przed piątą rano, więc w związku z tym dzisiaj bardzo wcześnie mój blog zamieszczam.
Cieszę się, że ostatnio znów wzrosła poczytność mojego blogu, co prawda nie znam przyczyny tego faktu, ale to bardzo miłe, gdy mnie tutaj ludzie odwiedzają.
Życzę wszystkim bardzo przyjemnej i spokojnej soboty, tym bardziej, że na dzisiejszy dzień zapowiadana jest bardzo dobra pogoda ze sporą ilością słonka.
Aby ta pozytywna aura pozostała z nami już do świąt, które nadciągają coraz szybszymi krokami.

P.S. Iwonko, pamiętam o tym przepisie na pasztet warzywny, ale jeszcze wciąż nie jest on do końca ustabilizowany. Za to dzisiaj popołudniu będę przyrządzała dietetyczną cielęcinkę z porami, oczywiście  bez tłuszczu, pieczoną w specjalnym w rękawie do pieczenia. Zobaczymy, co mi z tej potrawy wyjdzie.

to nie był udany dla mnie czwartek!

 

 Czwartek zdecydowanie był  nieudanym dla mnie dniem, bo nów byłam kobietą upadłą…..
A tak patrzę niby pod te nogi.
Dla ironii, słuchałam wczoraj rano Radio RMF, gdzie mówili, że naukowcy dowiedli, że grube pingwiny wywracają się o wiele częściej.
Uśmiechnęłam się i pomyślałam, no już nie jestem gruby pingwin, teraz upadki mi nie grożą.
Chyba w złej godzinie to sobie  pomyślałam…..
Przechodziłam wczoraj przez ulicę Piłsudskiego, trochę się pospieszyłam, bo akurat zielone światło zaczęło migać. Owszem i jezdnię i tory tramwajowe zdążyłam przejść, ale z tego pośpiechu nie zauważyłam wystającego kawałka chodnika, potknęłam się i poleciałam jak długa przed siebie, oczywiście nie udało mi się odzyskać równowagi i rymsnęłam na brzuch na chodnik. Pal licho brzuch, pal licho kolana, trochę je obtłukłam, ale nawet nie zadrasnęłam, bo na szczęście miałam ubrane grubsze spodnie. Ale w końcu mam tę zbawienny balsam alpejski od V.I.P.-a, więc wysmarowałam już wczoraj nim sobie obolałe kolanka, dzisiaj kuracje powtórzę i będzie wszystko O.K. Za to walnęłam czołem, szczęką  i policzkiem z całą siłą o ten nieszczęsny chodnik, aż mi zawirowało w głowie.
Okazało się, że uderzenie było na tyle silne, że pod okiem zrobił mi się siniak, ale też niestety ukruszył mi się ząb – jedynka. Co prawda nie wiele, ale jednak bez wizyty u stomatologa się nie obędzie. Pewnie będzie musiał go trochę przypiłować (na razie rani mi język) i pokryć szkliwem. W pierwszym momencie muszę przyznać myślałam, że cała jedynka mi wyleciała, tym bardziej, że dziąsła nieco mi krwawiły. Gorzej jest natomiast z moją psyche, która też na tym upadku ucierpiała niestety, znów będę miała obawy przy chodzeniu, a było już tak dobrze…. Zaczynałam nawet lubić swoje spacerki, a teraz znów zacznę się bać. Ale to nie oznacza, że przestanę spacerować, o nie, tylko muszę być bardziej uważna i niestety nie spieszyć się, i patrzeć (a jednak) pod nogi. Niech sobie niektórzy mówią, że idę z nosem przy chodniku, wystarczyła jedna nieuwaga i skutki tego są opłakane. Po co się narażać na następne urazy???
Tak dużo mówi się o znieczulicy, zwłaszcza pośród młodych ludzi, a tu na pomoc natychmiast przyszła mi wspaniała dziewczyna, Kasia i dwóch młodzieniaszków. Przy ich pomocy powstałam na nogi, chcieli nawet wzywać pogotowie ratunkowe, ale ich uspokoiłam, że raczej jestem w całości.
Pani Kasia odprowadziła mnie na przystanek autobusowy i cały czas nalegała, abym wezwała pogotowie, albo kogoś z rodziny, bała się, że po prostu zrobiło mi się słabo i dlatego upadłam. Wytłumaczyłam jej, że tylko się potknęłam (ach ta moja nie zawsze władna lewa noga, którą często o coś zahaczam) i w końcu przystałam na to, że wezwę taksówkę, jako, że do pracy dojechać musiałam, gdyż miałam zarejestrowanych pacjentów. Ale fakt, trochę mi się potem w głowie kręciło, a wieczorem nawet głowa mnie trochę rozbolała. Dziąsła też miałam obolałe, tak więc kolację musiałam jeść malutkimi kęskami.
Bardzo troskliwa była ta Kasia, pomogła mi otrząsnąć kurtkę z kurzu (dobrze, że wtedy nie padało i chodniki były suche), dała mi swoje chusteczki, bym wytarła sobie buzię, inna dziewczyna dała mi lusterko, żebym się przeglądnęła się w nim. Jednak porządną mamy generalnie mówiąc młodzież, tylko jednostki są chowane na złych antypolskich modelach, a nazywają siebie wielkimi narodowcami. Ale łatwo młodzieńcowi, który w latach kształtowania się nowej Polski jeszcze robił w pieluchy i niczego nie rozumiał, teraz krytykować. Przepraszam, a w jaki sposób mieli  Solidarnościowcy rozmawiać z przeciwnikami? Lepsza ugoda niż naprężanie nadwątlonych sił. Czy jeżeli idziesz do sąsiada, aby z nim pewne sprawy polubownie załatwić, bierzesz do ręki cep i siekierę??????
W ten sposób niczego na pewno nie załatwisz, a na pewno jeszcze nasilisz konflikt. A Polacy, jak to Polacy, różne sprawy najlepiej załatwiać dla nich przy wódeczce. Taką mamy już narodową tradycję!!!!.
Sorry, to znów była taka mała polityczna odskocznia, związana z wczorajszą edycją filmu o Magdalence, emitowanego w najlepszej godzinie oglądalności.
Tylko pytam tak po prostu, skoro prawica uznaje, że Magdalenka była zdradą, to co robił tam w takim razie Lech Kaczyński????? Jakoś się nie sprzeciwiał???
Resztę pozostawię do indywidualnego rozważenia. Jedno jest pewne, propaganda prawicy rozszerza się niczym  ta stonka ziemniaczana, tylko czasami stonka może  uszkodzić przy okazji i tych, którzy ją wypuszczają.
Ale wracając do mojej sprawy: jakoś szczęśliwie do pracy dotarłam i od razu zatelefonowałam do mojej placówki, gdzie ostatnio „robiłam” zęby. Jestem już umówiona na dzisiaj do poprawki. Przeszkadza mi to, że ukruszony ząb rani mi język, więc nie czekałam aż do wtorku, gdy będzie „moja” pani doktor, chcę jak najszybciej usunąć tę”awarię” w zębach. Po co mi jeszcze do tego potrzebny jest pokaleczony język? Już nie wspomnę, że nawet mała szczerba w zębie urody raczej nie dodaje.
Bratowa poradziła mi, żebym sobie kupiła w aptece maść z arniką i kładła ją na ten krwiak pod okiem. Fakt, nie wygląda to ciekawie. Wczoraj fajnie określił to mój kolega z pracy: gdybym nie wiedział, że nie masz męża, pomyślałbym „zupa była za słona”
A dzisiaj moja plama pod okiem jest nieco bardziej fioletowa i lekko spuchnięta. Ale i tak na konkurs Miss Piękności się nie wybieram, nawet na ten konkurs dla pingwinów 🙂
Zresztą dosyć, nie mogę znów zacząć się nad sobą roztkliwiać, trzeba wziąć się w garść i…….życie przecież ciągle nadal trwa, a Ewusia to w końcu nie jest pępek świata. Przynajmniej coś całkiem innego niż dotychczas dzieje się w moim życiu, jedne kłopoty się skończyły, zaczęły się następne…..
Dzisiaj już mamy piątek i weekend do nas maszeruje wielkimi krokami. No to miłego odpoczynku po tym tygodniu pracy wszystkim życzę.

Słowo daję, nie kłamię!!!!

Wracając wczoraj z pracy, po drodze „wpadłam” na taki mały, już całkiem zieleniejący się krzaczek. Już kiedyś o nim pisałam, że puszcza malutkie pączki, ale wczoraj stanęłam jak wryta, już krzaczek wypuścił malusieńkie listeczki. Zdjęcie nieco jest poruszone, bo wiatr smagał te mini listki, a one tańczyły w rytm wietrznego akordu. Ale widok dla mnie był wprost wzruszający. Patrzyłam dookoła, niestety jeszcze mało jest oznak nadchodzącej wiosny, ale ten krzaczek jej symbolem dla mnie w tym roku na pewno pozostanie.
Za to okropnie wietrznie i chłodno było wczoraj, dzisiaj nawet są przymrozki, a rano temperatura jest w Krakowie nawet minusowa, zima wciąż nie odpuszcza.
Ale to już są ostatnie dni lutego, zaraz marzec zapuka do naszych dni i  wraz z nim nadzieja na słoneczko.
W tym roku mamy rok przestępny,  więc ma on 366, a nie jak zwykle 365 dni, a w związku z tym luty ma aż 29 dni, nie jak zazwyczaj 28.
Rok przestępny występuje  w kalendarzach o rachubie opartej na obiegu Ziemi dookoła Słońca, albo rachubie kombinowanej – Księżyc i Słońce i ma na celu dopasowanie roku kalendarzowego do roku zwrotnikowego. W obowiązującym nas kalendarzu gregoriańskim dodatkowy dzień wypada w miesiącu lutym, ale nie jak się myśli potocznie ostatniego dnia tego miesiąca, ale pomiędzy 23 a 24 lutym, co powoduje przesunięcie obchodzonych w kościele Katolickim wspomnień Świętych w okresie 24-28 lutego na następne dni.
W kalendarzach starożytnego Rzymu powtarzano dzień 24 lutego dwa razy, a w kalendarzu żydowskim rokiem przestępnym nazywany jest rok, który ma dodatkowy, trzynasty miesiąc, dodawany zwykle co 2-3 lata dla zrównania cyklu słonecznego z księżycowym.
A skąd się bierze taki rok przestępny? Otóż rok ma 365 dni i 6 godzin, które co 4 lata składają się właśnie na ten dodatkowy kalendarzowy dzień.
Trochę dziwne jest, gdy ktoś urodzi się właśnie 29 lutego, bo praktycznie obchodzi swoje urodziny co 4 lata, ale przyjęte jest, że przez 3 normalne lata obchodzi swoje urodziny dzień wcześniej, czyli 28 lutego. Także dzień imienin Romana przeniesiony jest o jeden dzień wcześniej, a co 4 lata obchodzi się jego imieniny 29 lutego.
Ot, to  tylko taka ciekawostka kalendarzowa.
O polityce dzisiaj nic nie będę pisała, prócz słowa do koleżanki – komentatorki, która tak optuje za tym, że Wałęsa był Bolkiem. A co będzie, gdy okaże się to nieprawdą? Czy wtedy przestaniesz przychodzić na mój blog, czy po prostu przyznasz się do błędu??
Ja tylko wiem jedno : nie sądź kogoś innego, bo sam (a) możesz być osądzony(a).
Zresztą nawet jeżeli był Bolkiem, to znaczy miał taki pseudonim, to wcale nie oznacza to jego antypolskiej działalności, to tylko niektórzy bardzo pragną tego, żeby ludzie w to uwierzyli.

Oj ciężko dzisiaj  pościeli się wstawało, zwłaszcza, że za oknem mroźno, ale na szczęście dzisiaj idę na popołudniu, może chociaż troszeczkę się ociepli?
Życzę wszystkim przyjemnego dnia i przypominam, że jutro znów mamy piątek, piąteczek, piątunio , a więc weekend już mamy na karku.

 

To dla Ciebie Ulu

Wiadoma sprawa, kto tylko popatrzy dzisiaj na zdjęcie od razu wie, że dzisiaj mamy już środę. A skoro  jest środa, oczywiście jest obowiązkowa róża dla Uli. Tak było, tak jest i tak pozostanie. Na wieki 🙂
Witam Cię serdecznie Uleczko, dzisiaj szczególnie, bo wiem, że nie tylko w środy mnie tu odwiedzasz. Ale dzisiaj będziesz na pewno i swoją kolejną różyczkę odbierzesz i do flakonika włożysz. Serdecznie Cię jak zwykle pozdrawiam i życzę miłego oczekiwania na tę upragnioną i przez Ciebie wiosenkę, bo nic tak nie poprawia humoru, jak wiosenny spacerek z kijkami, prawda? Całuski Uluś, na pewno wszystko będzie lepiej, już niedługo, bo kończy się już miesiąc luty, a wiadomo, marzec wiosnę przynosi 🙂
Oj ponuro dzisiaj za oknem, ponuro. Wczoraj deszcz padał, dzisiaj drobniutki śnieg, raczej coś na podobiznę śniegu. Ale to „coś” jest tak mokre, że natychmiast się roztapia. W związku z tyn i bio jest niekorzystne, pewnie dlatego znów boli mnie, podobnie jak wczoraj głowa,
Oj, dzisiaj bez kawusi się nie obejdzie.
W dodatku obok naszego domu robią już od wielu dni, ba z przerwami mogę powiedzieć, że i od wielu miesięcy jakieś hydrauliczne podkopy, tak więc dzisiaj aż do 22 zakręcili nam wodę. Dobrze, że chociaż kilka dni wcześniej uprzedzili, bo przynajmniej można było zrobić sobie  na dzisiaj zapasy wody.
Co prawda obiad mam już od wczoraj ugotowany, wystarczy tylko podgrzać rosołek z mięskiem, wcale do niczego (prócz mycia talerzy) wody nie potrzebuję.
A wszyscy wiedzą, że częste mycie skraca życie, więc…..żartowałam, już wczoraj wieczór robiłam stosowne ablucje. Jakoś do godziny  22 wytrzymam!!!
Najbardziej ucieszył mnie dzisiaj fakt, że po bardzo długim czasie odnalazł się mój ulubiony kubek  w emotikony, więc dzisiejsza kawusia smakuje wybornie.  Nie wiem, gdzie ten kubek przede mną się skrył, bo wielokrotnie przekopałam prawie całą szafkę  z naczyniami, aby go odszukać, przepadł, myślałam, że już na zawsze. A tu taka niespodzianka. Tak mało, a jak cieszy!!!
Wczoraj przyszła przesyłka z moją ulubioną wodą kolońską rodem de Paris, o bardzo intensywnym i słodko – ostrym zapachu, takim jak lubię, ale się dzisiaj wypachnię do tej pracy. Byleby nie tak jak kiedyś, dawno, dawno temu, gdy poszłam do kościoła wypachniona rosyjskimi makami. Wszyscy ode mnie się odsuwali, bo zapach był okropnie duszący. Sama zastanawiałam się kto i po cholerę tak intensywni do kościoła się wyperfumował, ale gdy wreszcie się zorientowałam, że to moje maki taki czad zapachowy dają, musiałam wyjść z kościoła, żeby wszyscy ludzie, w tymi  ja z tego zapachu nie  powywracali się w kościele.
Na szczęście moja nowa woda daleka jest od tamtego makowego i duszącego zapachu, wszak co Paris to Paris , a więc moim pacjentom dziś zagłada zapachowa raczej nie zagraża.
Spojrzałam właśnie na prognozę pogody i tylko u nas w Krakowie śnieży, gdzie indziej co prawda też słoneczka nie ma, jest ponuro, ale przynajmniej nic z nieba  nie spada. Oj, znów dzisiaj będę przepraszać się z moją czapeczką, bo temperatura raczej bardzo niska, oscyluje około 3 stopni. Z ciepłym golfikiem też raczej się przeproszę, a moje nowa bluzeczki jeszcze grzecznie w szafie na swoją kolejkę muszą poczekać. Byle do wiosny!!!
Ale na pocieszenie powiem, że następne dni mają być lepsze i nawet słoneczne.

Z wielką przyjemnością dowiedziałam się, że zyskałam ostatnio nowych i wiernych czytelników mojego bloga i dla Nich zamieszczam teraz ten przepiękne lilie. Niech ładnie zapachnie dzisiaj dla wszystkich w moim blogu.

Miłej środy wszystkim życzę.
I wiadomość z ostatniej chwili, w Krakowie zza chmur wyglądnęło słoneczko, dobra prognoza na dzisiejszy dzień 🙂

co piszczy w trawie?

Jeszcze niewiele piszczy, bo i trawy jeszcze prawie nie ma, ale są pierwsze podmuchy. No wczoraj to nawet całkiem nieźle w Krakowie dmuchało, ale gdy momentami wiatr ustawał, zrobiło się nawet  całkiem ciepło. Nawet na tyle ciepło, że z wielką przyjemnością sobie spacerowałam od i do pracy.
A i w polityce też spore zawieruchy wczoraj dominowały, jako, że ujawniono teczki z aktami, które rzekomo podpisał ongiś Lech Wałęsa, zgadzając się na współpracę z SB. Oczywiście dokumenty pokazano bez jakiejkolwiek  oceny grafologa, po prostu komuś tak bardzo się spieszyło zniszczyć byłego prezydenta, że nie zadał sobie nawet trudu, by takiej najważniejszej oceny dokonać, czy to jest prawda, czy fałsz. Zresztą to dla niektórych nie jest ważne, co powiedzieli, co pokazali to ich, smród będzie się za Wałęsą ciągnął, bez znaczenia, czy to jest cała prawda, czy może półprawda, albo bujda. Ktoś na tym polityczny kapitał zbije i to jest właśnie najbardziej przykre, że dla własnej politycznej kariery można kogoś upodlić.
Nie będę pisała, co ja o tym sądzę, już kilka dni temu o tym pisałam, ale już słyszałam głosy : Ten Wałęsa to się wzbogacił w czasach, gdy inni cierpieli biedę.
Już jest wydany wyrok, bez przeprowadzonego dokładnego śledztwa. Ale rozumny człowiek pomyśli i wie, że nawet jeżeli cokolwiek Lech podpisał, to i tak to wszystko, co uczynił dla Polski i dla Polaków przekreśla jego domniemane winy. A tu nagle hieny, które były podobno represjonowane i internatowa ne teraz wyciągają rękę i krzyczą głośno ” Lechu oddawaj pieniądze za przyznaną Nagrodę Nobla”. On już dawno tymi pieniędzmi podzielił się i z kościołem i z innymi, którzy pomocy potrzebowali, co jest udowodnione. Ale hieny zawsze hienami pozostaną. Taką po prostu niektórzy Polacy naturę posiadają.
A ja poczekam cierpliwie do końca, aż sprawa się do końca wyjaśni, ale i tak nie będę osądzała tego człowieka, bo jestem na to po prostu za mała.
Niewątpliwie wiele dla Polski uczynił, zresztą nie tylko dla Polski, bo potem wiatr solidarności rozprzestrzenił się i na inne kraje dawnego demoludu.
A tego zwycięstwa nikt, nigdy mu nie odbierze, nawet, gdy będzie miał pokusę napisania nowej historii z tamtych lat. Żyje wiele osób, które dadzą świadectwo prawdzie.

Z innej półki: kupiłam sobie wczoraj w aptece Nasen. Znów mija huśtawka śpiąca – nieśpiąca w noc z niedzieli na poniedziałek się odezwała. A mimo to jakoś udało mi się całkiem bezboleśnie ten poniedziałek przeżyć, co jest dobrym znakiem na cały tydzień.  A Nasen jest lekiem delikatnym, ziołowym, nie przynoszący jakichś wielkich ubocznych skutków. Zażyłam no i……. co prawda nie od razu zasnęłam, trochę się przewracałam z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie odpowiedniej pozycji do zaśnięcia, ale chwilę pooglądałam na Ipli mojego usypiacza, czyli serial Rodzina Zastępcza i zasnęłam spokojnie, calutką noc przespałam bez niepotrzebnego łażenia po całym mieszkaniu. 

A wczoraj zamiast mojego ulubionego serialu ” M jak miłość” z przyjemnością oglądałam  rozdanie Telekamer 2016Oczywiście najbardziej interesowały mnie dwie kategorie, najlepszy aktor i najlepsza aktorka. Laureatami w tych kategoriach zostali: Michał Żebrowski i Barbara Kurdej Szatan. Obydwoje te nagrody  dostali zasłużenie i z całego serca im gratuluję.

Dzisiaj wstał nowy dzień, jeszcze nie wiosenny, nieco chłodny, ale……. zapowiada się miło.
A ja dzisiaj do pracy idę w mojej nowej, czerwono- czarnej koszuli w kratkę, którą dzisiaj przyniosła mi ze sklepu Renia. Ale jest śliczna ta koszulka, taka dodająca mi trochę rumieńców na tej mojej białej twarzy.
Życzę wszystkim miłego wtorku

czy wiosna jest coraz bliżej?

Witam Was w pięknymi wiosennymi przylaszczkami, chociaż do tej kalendarzowej wiosny mamy jeszcze miesiąc czasu.
Ta wiosna, to chyba ostatnio jakaś moja obsesja, ciągle ją wspominam, ale uwierzcie mi, nie mogę po prostu już się jej doczekać.
No i do Świąt Wielkanocnych też coraz bliżej, tylko miesiąc i pięć dni i będziemy się radować wielkanocnymi, kolorowymi pisankami, białym jak śnieg barankiem, a na stole zawitają całkiem już wiosenne potrawy. To już całkiem niedługo, miesiąc i te kilka dni zleci jak z bicza trzasnął.
Nawet sobie wczoraj wymyśliłam nowy świąteczny przepis na pasztet z warzyw, ale go jeszcze muszę uściślić, dopiero wtedy go tutaj zamieszczę.
Od wczoraj mam znowu kłopot z moim dużym komputerem, działa jak powolny żółw, sprawdziłam, jaka jest tego przyczyna i okazało się, że mój dysk C jest całkowicie już zapełniony, zostało mu tylko około 350 KB, czyli  bardzo malutko. Napisałam już „błagalnego” maila do mojej złotej rączki od komputera,pana Józia, teraz czekam na odpowiedź. Wiem, że jest to człowiek bardzo zapracowany, ale może znajdzie chwilkę czasu na to, żeby chociaz na odległość uporządkować mój komputer tak, by znów działał. Swoja drogą nie rozumiem, co takiego naściągałam, że tak ten komputer przytkałam, pewno znów na nim jest mnóstwo śmieci. Ale wiem na pewno, że sama sobie z nim nie poradzę, musi to zrobić fachowiec, a kto lepiej mój komputer zna, niż pan Józio?
Swoją drogą te moje wiosenne kwiatki jednak mają jakąś magiczną moc, bo znów dzisiaj wstał piękny i słoneczny dzionek.
I bardzo dobrze, dosyć już tych ponurości dnia. Ale…. nie chwal dnia przed wieczorem……
I znów za sobą mam noc w kratkę, późno zasnęłam, kilka razy się w nocy budziłam (bez jakiejś znacznej przyczyny), ale wstałam już tuż przed siódmą, prawie że wypoczęta. Pewnie gdzieś koło 9-10 zacznie mnie „łamać” sen, a tu nic z tego, do pracy trzeba będzie się pomału zbierać.
Życzę wszystkim przyjemnego poniedziałku.

mgnienie wiosny

Tak bardzo wyczekuję już tej wiosny, tak ją przez okno wyglądam, że każdy promień słoneczny, każdy cieplejszy podmuch wiatru, za dobrą monetę przyjmuję.
A tu pogoda niestety psikusy robi. Jak już jest ciut cieplej, zaraz zaczyna potem padać deszcz, a co gorsze i  czasami nawet śnieg.
Wczoraj oglądałam kamerki na stokach i masę szczęśliwych narciarzy, którzy korzystali z wyciągów, aby potem poszusować sobie na nartach, a czasem na desce w dół. Czasami to nawet im zazdroszczę tego narciarskiego pędu z górki, niestety, nigdy z powodu mojego lęku wysokości na nartach nie nauczyłam się jeździć. Ze sportu dostępne było dla mnie tylko pływanie, ale właśnie, napisałam było, gdyż po ostatnich moich kłopotach z podtopieniem się w basenie  zaczęłam się po prostu bać wody. Tak zwyczajnie, po ludzku, bać. Może w moim wieku już nie jestem taka sprawna w wodzie, jak dawniej, gdy pływania się nie tylko nie bałam, ale i wręcz go uwielbiałam. Teraz mam obiekcje, nie jestem pewna, czy uda mi się je przełamać.
Do wiosny jestem już duchowo przygotowana, mam nową fryzurkę, oczywiście króciutko obciętą „na jeżyka”, stopy też odpowiednio są już zabezpieczone, żadna skórka, czy odcisk na razie im nie grozi, a wczoraj Zojka założyła mi na paznokcie u rąk hybrydy, tak więc można rzec, że już całą sobą czuję wiosnę.
Teraz tylko czekam, aż będę mogła swoją ciepłą, zimową kurtkę zmienić na tę nową, wiosenną, która już oczekuje na mnie w szafie, a grube swetry na lżejsze bluzeczki, no i oczywiście, gdy pozbędę się już tych botków z nóg. Cierpliwie czekan……
A tymczasem niedziela znów zafundowała nam kolejny łzawy dzień, szkoda, bo to jest akurat dobry dzień na spacery, nikt nigdzie się nie spieszy…..
Zresztą od razu człowiek przy takiej pogodzie wstaje z zapyziałą głową.
Ostatnio pozwalam sobie od czasu do czasu na niezbyt silną kawkę i jak dotąd złych efektów nie mam, więc i dzisiaj na pewno bez kawy się nie obejdzie.
Zresztą ostatnio, muszę się pochwalić, moje kłopoty żołądkowo – brzuszne uległy prawie całkowitej poprawie, ale to tylko dzięki diecie no i dzięki zażywanym lekarstewkom. A do jedzenia obiadków  gotowanych na parze można całkowicie się przyzwyczaić. Czasami jest to gotowana rybka , czasami kulka z mielonej piersi kurczaka czy indyka (pewnie inne mięso byłoby przy takim gotowaniu bardzo łykowate), zawsze jest gotowany na parze ziemniaczek (jeden) i jakaś marchewka, czasem dodam osobno ugotowane buraczki, czy szpinak i obiad wychodzi pierwsza klasa, co najmniej jak u Wierzynka.
Zastanawiam się jeszcze, jakie inne jarzynki mogłabym dodać do mojej diety, bo już wiem, że na pewno nie brokuły i nie kalafior, też i nie zielony groszek, bo one wzdymają. Oczywiście nie wchodzą w grę żadne rodzaje kapusty, nie wspominając o surowiznach w postaci sałaty, czy sałatki pomidorowej. Owszem, mogę pomidora poddusić, zdjąć  z niego skórkę, ale wtedy niestety robi się on mało smaczny. A może ktoś „podrzuci” mi tutaj jakiś inny pomysł na jarzynkę.
Pewnie z czasem moja dieta zrobi się nudna, ale póki co jestem na nią skazana. Z przyprawami też muszę niestety uważać, trochę brakuje mi czosnku do potraw, ale oszukuję się dodając ten w kostkach Knorra, chociaż nie jestem pewna, czy mogę go używać, jednak zawiera trochę chemii.
Za to nie mogę jeść nic słodkiego, np ciastek, czy czekolad, od razu robi mi się niedobrze i zaczyna boleć żołądek. Ale zawsze mam w odwodzie trzy rodzaje deserów, które są dla mnie dostępne, np. kisiel (tam jest co prawda łyżeczka cukru, ale to jest przecież tak niewiele ), który gotuję sobie ostatnio z mrożonymi jagodami, albo jogurt z drobinką cukru i dla smaku drobinką kawy, no i pieczone jabłko, bardzo dobre jest, gdy do niego dodam garstkę rodzynek.
Takie drugie śniadanko, czy podwieczorek nie są wcale obciążające dla mojej diety, cukier nadal utrzymuje się u mnie w normie. A  ciasteczka spokojnie można zamienić na sucharki, też jako dodatek do takiego jabłka, czy kisielu  są pyszne.
Prócz jakości jedzenia (a więc dania bez tłuszczowe) ważna jest też i ilość spożytego na raz jedzonka, gdy przesadzę chociaż o jeden kęs, zaraz żołądek daje mi o tym znać. Więc lepiej dla mnie jeść malutkie porcje i częściej. Staram się jeść 4-5 razy dziennie, przy czym taki deserek traktuję jako jedno moje danie.
Rano i wieczór robię sobie 2 grzanki z tostowego chleba, smaruję je lekko Ramą i daję na to po plasterku dobrej, chudej szynki – taka porcja w zupełności na raz wystarcza. 
W każdym bądź razie takiej diety na razie przestrzegam  i wcale nie jest źle!!!!
 Mimo tej niekorzystnej pogody życzę wszystkim miłej i spokojnej niedzieli.  

sobotnie rozmyślania na krakowskim bruku

 

A o czym tu pisać w sobotni mroczny poranek?
Chyba o tym śniegu, który wieczorem ochoczo sobie padał i pobielił dachy domów i lekko planty, bo ulice nadal są tylko szare i mokre.
Wiadomo, taki śnieg szybciutko zginie, praktycznie można powiedzieć, że już go nie ma, jest ponuro, szaro-buro i mokro, czyli to jest najlepszy okres do podłapania wszelkich odmian przeziębień, aż po grypę włącznie.
I pewnie znów przychodnie zapełnią się kaszlącymi pacjentami, a apteki znów będą przechodziły swój rozkwit, sprzedając coraz droższe lekarstwa.
Już teraz nawet nie chce mi się liczyć, ile pieniędzy miesięcznie muszę wydać na to, żeby być w miarę zdrowa. Tak, w miarę zdrowa tylko, bo wiadomo, leki  tylko wspomagają, ale i tak skutecznie nie wyleczą. A im człowiek starszy, tym więcej tych lekarstw zażywa, kiedyś zażywała, tylko 1-2 leki, dzisiaj już całą garść i to w dodatku wszystkie są nieodzowne. Najgorsze jest to, że sporo pośród tych leków jest pełnopłatnych, bo tak sobie ktoś tam w ministerstwie wymyślił.
Na przykład za wszystkie leki gastryczne, a zażywam ich aż 3 rodzaje , muszę opłacać 100 procentową cenę. Nie bardzo rozumiem dlaczego.
Ale te ceny są jeszcze ewentualnie do przyjęcia, za to jest masa naprawdę bardzo drogich leków, na które niestety wiele ludzi już nie stać. Przeczytałam wczoraj wywiad z Korą, w którym skarżyła się, że w związku z jej chorobą (rak) dostała receptę na lek, którego nie wykupuje, bo po prostu nie ma na niego pieniędzy.
Matko, skoro nie stać na leczenie taką celebrytkę, jak Kora, to co ma powiedzieć cała rzesza osób mało zarabiających, już o emerytach nie wspominając?
Pewnie jest tylko jedno wyjście – umierać, A wtedy za to wzbogacą się zakłady pogrzebowe, bo pogrzeby teraz są też niesamowicie drogie.
A Pis twierdzi, że stworzy państwo opiekuńcze, pytam się, dla kogo opiekuńcze?
Rozdają hojną rączką pieniądze na prawo i lewo, nie sprawdzając nawet, jak to potem przekładać się będzie na budżet państwa.
Zresztą co tu mówić, PO też nie bardzo przejmowała się chorobami i leczeniem społeczeństwa. chociaz przynajmniej robiła tego pozory, „mieszając” co jakiś czas w tzw koszyku usług podstawowych, czy w odpłatnościach za recepty.
Jednym słowem, było źle, jest bardzo źle, a będzie jeszcze bardziej tragicznie, gdy PIS dorwie się do likwidowania Narodowego Funduszu Zdrowia, a wszystkie świadczenia za leczenie będzie szły z tzw budżetówki. Czyli będzie jeszcze większe ograniczenie dostępności do wszelakich badań, terminy będą już pewno na tomografie i rezonanse itp około roku do dwóch, a na zabiegi trzeba będzie czekać około lat 10-15. Wiadomo, nie leczeni szybciej umrą, będzie przynajmniej  miejsce na następnych!!!
Czarno to wszystko widzę. I jak ma się do tego powiedzenie „Obyś doczekał ciekawszych czasów”? Może i te czasy są ciekawsze, bo za każdym razem zadziwiają i porażają normalnie myślącego człowieka, ale ile osób da sobie w takim „ciekawym” życiu radę?
Takie właśnie mam rozmyślania na sobotnie przedpołudnie.
Ale nie martwcie się, są osoby, jak na przykład poprzednia moja komentatorka, które są zadowolone, ba, nawet powiedziałabym zachwycone  z obecnego obrotu życia w Polsce (do czasu, gdy na własnych grzbietach odczują wszelakie krzywdy), a reszta może mieć tylko nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Może doczekają się tego nasze prawnuki……

Miłej soboty mimo wszystko życzę