no to jakoś dobrnęliśmy….

do końca tego 2010roku.

Dzisiaj ostatni jego dzień.

Podsumowanie już z mojej  strony było. ze strony Pana Kawusi

jest we wczorajszym komentarzu –  gorąco polecam!!!!

Nic dodać i nic ująć.

A dzisiejszy dzień taki niby jak każdy. Rano wstałam, kawusi się napiłam, sprawdziłam,

czy śnieżek prószy, czy słonko świeci……..

No .tym sie różni tylko od normalnego dnia,  że mimo, że to piątek do pracy iść nie muszę.

Niestety okazało się, ze Dyrekcja była bardzo łaskawa, mniej łaskawy okazał się

Narodowy Fundusz, który nakazał, by co prawda krócej, ale rejestracja chociaż

była czynna, bo akurat dzisiaj na pewno tłum pacjentów będzie się rejestrował.

No cóż,wymagaja to i mają, na szczęście mnie rejestracja nie dotyczy, więc w błogim

lenistwie się dzisiaj  tarzać mogę, aż do późnej nocy.

Acha, mała poprawka, niestety nie będzie dzisiaj tradycyjnego ajerkoniaczku o północy.

Niestety, w tak wspaniałych Delikatesach, ,jakimi jest ALMA tego produktu zabrakło.

Trochę to dziwne, ale nie mam innego wyjścia, jak smakiem się obejść.

No to teraz pora na życzenia dla moich Blogowiczów:

Życzę wszystkim i sobie też , aby Nowy Rok, który jutro nadejdzie, przyniósł nam spełnienie

wszystkich naszych oczekiwań i marzeń, wolny był od wszelakich smutków i zmartwień,

obdarzył nas zdrowiem, miłością, przyjaźnią i także aby na codzień grosików nam nie

szczędził 🙂

A sobie życzę również   dużo moich wiernych czytelników i obym podbiła wczorajszy

rekord 62 czytelników .

Sylwestrowo pozdrawiam: Magdę, Maćka,   Olkę, Darię i Wikusię, Basię i Matyldę

Ulkę i oczywiście Pana Kawusię i tych wszystkich, którzy wiernie lub nieco mniej wiernie mnie

czytają.

D O S I E G O      R O K U

 

Dzisiaj przedostatni dzień roku

Tak, tak, jutro po połnocy rok 2010 przejdzie do historii.

I bradzo dobrze, bo nie był to wcale dobry rok.

Naznaczony piętnem katastrofy w Smoleńsku i tym wszystkim, co nadal po tej

katastrofie  za nami się ciagnie i ciągnie, wydaje się bez końca.

Coraz więcej bzdur i wymysłów tych, którzy na katastrofie chcą swój kapitał polityczny

zdobyć, a fe, nieładnie!

A jaki dla mnie to był rok?

Właściwie całkiem przyzwoity, bez jakiś niesamowitych wzlotów no i na szczęście bez

upadków, fizycznych i psychicznych zresztą.

Dzisiaj po raz ostatni do pracy się wybieram –  bo jak pisałam, Bardzo  Dobra Dyrekcja w

dniu jutrzejszym ofiarowała nam w noworocznym prezencie dzień wolny od pracy w

Sylwestra..

Dbają o swoich pracowników, by mieli czas do baletów jutrzejszych się przygotować –

fryzjer, kosmetyczka, ostatnie przymiarki u krawcowej…..

Tak, tak, ja też na bal sylwestrowy na białą  balową salę się przygotowuję.

Nawet zakupiłąm już mój obowiązkowy sylwestrowy trunek – czyli ajerkoniak.

Nie wiem dlaczego, ale tak od kilku lat właśnie w Sylwestra popijam sobie tą pyszną

jajeczną nalewkę i jestem happy.

Każdy ma w końcu swoja własną tradycję – nieprawdaż?

I co tu jeszcze napisać? Acha słowko do Kawusi, który nie omieszkał swoje kilka

przytyków do mojego wiersza napisać – no cóż, sama Go sprowokowałam.

Nie każdy  może być  Mickiewiczem, czy Słowackim Juliuszem,

a ja nic na to nie poradzę, dopóki będę żyła

że wiosnę  nad zimę ( wbrew sklerozie) uwielbiać muszę

jaka by piękna ta zima nie była.

No i chyba na tym mój dzisiejszy wpis kończyć będę, bo pomału zbierać się do mojej

ukochanej pracy muszę ( eee, teraz to wyraźnie się już podlizałam}

Cześć, trzymajcie się ciepło w ten  przedostatni tego roku zimowy dzień.

A za moim oknem właśnie słonko zaświeciło !!!!!!

trzy dni przed Sylwestrem….

 

Hah! Pan Kawudsia jednak konkurencji się przestraszył, bo nawet ani jednego komentarza

pod moim zimowym wierszem nie zamieścił.

Trudno, mi się ten wczorajszy wiersz podoba i już!!!!

Ech, coraz mniej tych dni do końca roku, zostało ich jeszcze tylko trzy.

Może przyzly rok będzie lepszy?

Tak co roku sobie wmawiam, patrząc przez okno, jak stary rok odchodzi w dal.

Ten rok jest głównie pod pręgierzem wspomnień z 10 kwietnia.

Chyba jeszcze przez co najmniej  następny rok z tego koszmaru nie będziemy mogli się

wyzwolić.

No bo na jesieni 2011 wybory i znów ten temat wybuchnie niczym fajerwerki, bo niby

miałby być pomocny Pisowi w osiągnięciu władzy- nie rozumieją chyba, że większość Polaków

ma już dosyć tych sensacji i chce żyć normalnie. Przynajmniej ja tak sądzę, chyba są tacy,

którzy mnie poprą?

No, ale pierwszym problemem,  którym się będziemy borykać w tym Nowym Roku to

drożyzna, która nam grozi.

Właściwie zawsze Nowy Rok przynosi podwyżki, jakoś o nich tak się nie mówi, jak teraz,

już słyszę tuby opozycji przy każdym wywiadzie i monotematyczność ; wyższy VAT.

A prawda jest taka, że drożeje, bo…musi drożeć.

Wszystkie państwa przyciągają pasa, wszędzie wszystko jest droższe, to dlaczego

u nas w Polsce ma niby być inaczej??

Nie, wcale mi się to nie podoba, ale i tak nie mam na to żadnego wpływu, więc po

co stale ten sam temat wałkować? – od tego pieniędzy nie przybędzie.

Wczoraj buszowałam sobie po internecie i przeglądałam, gdzie bardzo ekskluzywne  bale

sylwestrowe bedą się odbywaly. Ceny różne: od 200 zł do prawie 1000 zł od jednej osoby.

Ale za to jakie to bale będą, ho – ho, a jakie wymyślne menu na nich będzie…..

Ciekawostką też jest to, że w tych większych hotelach organizują też opiekę nad dziećmi

balowiczów, dla dzieci  też  balowe niespodzianki są przygotowane, pod opieką fachowej

siły, a potem przewidziany jest nocleg i śniadanie, tak więc rodzice mogą sobie całą

noc  spokojnie poszaleć, aż do rana białego.

A ja? Pozostanę na białej sali, przy moim ukochanym komputerze, pójdę o stosownej

porze spać i rano bez katza rozpocznę rok nowy.

Ale to za kilka dopiero dni.

Na razie jeszcze przedemną dwa dni pracy popołudniowej, w piątek nasza wspaniała

Dyrekcja zarządziła dzień wolny i chwała im za to !!!

Miłej środy życzę, znów nasypało nam sporo śniegu, więc zimy  nadal mamy pod

dostatkiem , a może i za dużo?

Dla ocieplenia tej mroźnej wiadomości podam tylko, że w Argentynie w tej chwili

są ponad 30 stopniowe upały, zmęczeni upałami argentyńczycy szukają ochłody

w każdej możliwie dostępnej sadzawce.

Czy chciałabyś ( czy chciałbyś ) być teraz w Argentynie???

N A J L E P S Z E G O !!!!!!!!!

 

 

No to wracamy do rzeczywistosci

 

Koniec lenistwa, koniec laby.

Dosyć bezkarnego objadania się smakołykami. (ale mu cukier skoczył, teraz znów

dieta i zbijanie cukru do normalnego mnie czeka)

Czas świąteczny już jest przeszłością.

Pozostały po nim tylko wspomnienia i świecąca się choinka.

Pora wrócić do codziennych obowiązków, do pracy.

No dobra, nie będę już nic pisała o swojej pracy, bo co to da, że się poskarzyłam?

Nic, jak biegałam, biegam nadal, siła wyższa niezależna od… no właśnie, a od kogo

zależna?

Ale w pracy jest i tak cool, pensję regularnie płacą, premię gwiazdkową wypłacają,

nle nalezy się skarżyć, bo inni wcale tak fajnie w pracy nie mają.

Kiedyś , gdy pracowałam jeszcze w Szpitalu przywiozłam swojemu szefowi

taki emblemacik : Szanuj Szefa swego, bo możesz mieć tylko gorszego.

No, widać do szefów mam zawsze szczęście, bo zawsze wybieram tych najlepszych.

Ale słodzę co?

Nie, to wcale nie podlizywanie się, muszę tylko  naprawić to, czego nie robiłam przez lata

mojej pracy na Żabińcu, a mija ich właśnie chyba już dziesięć?

Sporo czasu, a nigdy ( podobno) nie pisałam, że mi się dobrze tam pracuje.

Bo co mam pisać, skoro  jest bardzo dobrze? Gdyby było źle, to bym sobie i ponarzekała,

a tak, wiadomo, że jest O.K.

Najważniejsza jest dobra atmosfera w pracy, a u nas panuje wręcz rodzinna atmosfera, nawet

pomiędzy tymi, którzy nie koniecznie  rodzinnie nie są ze sobą powiązani.

A, że czasem marudzę ( to ciągle jeszcze o tym bieganiu), no cóż, od czasu do czasu

wypada ponarzekać, inaczej by człowieka nie doceniali 🙂

Ale fakt jest faktem, że myślą o mnie, bo nawet podwyżkę ostatnio dostałam, to może

jednak jestem tam potrzebna nawet, gdy pracy jest mniej niż powinno?

Czasami mam wyrzuty sumienia, że za mało pracuję, ale na to już nic nie poradzę,

gdy są pacjenci to pracuję, a gdy ich nie ma….wtedy się nudzę i obijam, o, czasami

sobie coś tam w rejestracji porobię……

Dzisiaj już koniec odpoczywania i na popołudniu idę, mam na szczęście zapisanych kilku

pacjentów, więc będę dzisiaj tam niezbędna.

Za oknem mróz, ale spokojnie, do południa na pewno lekko się ociepli, nie zamarznę,

tym bardziej, że ta czapka – pilotka, którą od Magdy dostałam jest naprawdę bardzo

cieplutka.

No to życzę wszystkim miłej pracy, przed nami jeszcze tylko kilka dni tego roku,

znów za te kilka dni będziemy starsi o rok……..

Ale co tam, grunt to uśmiech i dobry humorek, więc wszystkim uśmiech na dzisiejszy

poniedziałek pozostawiam 🙂

 

WESOŁEGO ŚWIĘTOWANIA

 

Dzisiaj pierwszy Dzień Świąt. Rodzinn8ie zasiadamy do stołu i jemy, kolędujemy,

rozmawiamy. Nareszcie mam czas dla siebie, dla Najbliższych.

Nie czeka na nas żaden pacjent, żaden klient, nareszcie jest czas dla Rodziny.

Wczorajszą Wigilię spędziłam najpierw u Magdy, a potem u Maćka.

I tu i tu było bardzo licznie i bardzo rodzinnie.

Śpiewaliśmy kolędy, a potem były prezenty.

Dostałam wspaniałą futrzana czapkę – pilotkę – nawet w największe mrozy już mi nie grozi,

że odpaną mi uszy, dostałam też bardzo solidny rozdzielacz do komputera i do telewizora,

teraz przynajmniej nie będzie mi co chwilę  któreś z nich wysiadać.

Oczywiście dostałam też wino domowej roboty Babci Jadzi.

W sumie był to bardzo udany i wesoły wieczór, chociaż i tak ła sie zakręciła w moim oku,

gdy wspominałam Wigilię sprzed dwóch lat.

No cóż, też nie wiadomo, ile jeszcze tych Wigilii przedemną….

Miego świętowania.

W I G I L I A 2010 r.

Dzisiaj w Betlejem wielka nowina,
na świat nam przyszła Boża dziecina,
by nas i domy nam błogosławić,
by złość nienawiść pośród nas zdławić.
Cieszą się wszyscy: ten  duży, ten mały,
bo oto nadszedł nam dzień wspaniały,
gdy pośród wszystkich sproszonych gości
Dzieciątko da nam wiele radości.
A gdy Pan Jezus pośród nas stanie,
czas na rodzinne jest pojednanie,
opłatkiem białym się  podzielimy,
dzisiaj za oknami nie ma już zimy.
Ogień miłości w sercach nam  płonie,
w wielkiej radości splatają się dłonie,
ze łzami w oczach śpiewa świat cały
Lulaj nam , lulaj Jezusku mały

Dzisiaj rano przyleciał do mnie Aniołek

 

śliczny, nieprawdaż????

Aniołek jest zrobiony ręką Basi Sz. z…. makaronu Tak:  i sukienkę ma z  makaronowej

rurki i skrzydełka z makaronu – wstążeczki, a główkę zrobiła mu  Basia  z koralika.

wszystko pięknie razem posklejane, posrebrzone i wyszła jej  piękna ozdoba.

Trzeba przyznać, że zdolna jest ta  nasza Basia, bardzo zdolna.

Bardzo z tego Aniołka się ucieszyłam i zawisł sobie u mnie na świeczniku, stamtąd nade mną

będzie czuwać, by nic złego i przykrego w następnym roku mnie nie spotkało.

Dzisiaj przyszła do nas Pani Zima. Zapukała w środku nocy i powiedziała  : Oto jestem !!!!

Nie powiem, żebym się zachwyvciła jej poprzybyciem, ale cóż, kiedyś sobie w końcu

pójdzie precz i zakróluje nam WIOSNA !! I oby to było jak najszybciej!

A ja  już duchowo  przygotowuję się do wyjazdu do Modlnicy.

Jeszcze jutro odbiorę nieduże internetowe zakupy i….. trzeba będzie troszkę przy

wigilijnych i świątecznych potrawach pomóc : karp smażony i w galarecie, barszcz,

kapusta z grzybami , kompot z suszu, jest tego troszkę. No i oczywiście kutia, co prawda nie

wszyscy ją lubią, czemu się dziwię, bo ja za nią przepadam, ale troszkę dla tradycji zjeść jej

wypada.

Wigilia ( no i moje Imieniny) już za dwa dni, jak szybko ten czas leci, dopiero była

poprzednia Wigilia , jeszcze też wspominam tą najsmutniejszą naszą wspólną, ostatnią

Wigilię z Anią  sprzed dwóch lat……..

Teraz też będzie Jej brak przy wspólnym stole.

Właśnie  w ten zaczarowany wieczór, gdy Jezus przychodzi po raz kolejny do nas,

wspominam  wszystkie poprzednie Wigilie i wiem, że już nigdy nie będzie tak samo,

nigdy nie będzie już tak radośnie jak dawniej, chociaż nadal najbliższych mam koło siebie.

Kolejno odchodzili Rodzice, Babcie i Dziadki, Ciocie Wujki, potem  mój bratanek – Michał,

a ostatnio mój Brat i moja Siostra.

Może Oni wspólnie też na Niebiesie przy Wigilijnym stole zasiadają i stamtąd na nas

dobrotliwie spoglądają, życzyć nam będą , byśmy dawali sobie radę jakoś z przeciwnościami

ziemskiego losu.

Okropnie sentymentalna się zrobiłam dzisiaj, no cóż , taka pora nadeszła, że sentymenty

i wspomnienia do  człowieka zaglądają.

Miłej środy życzę wszystkim, szczególnie tym naszym zapracowanym w kuchni Paniom.

Trzymajcie się dzielnie i za bardzo się nie zapracowujcie, bo co prawda potem nastapi

kilka dni odpoczynku, ale  w każdej pracy, nawet tej przedświątecznej, umiar jest bardzo

wskazany

 

 

 

 

 

Poniedziałek, początek odstatniego tygodnia przed Świętami

Panie Kawusia! Naprawdę czytam Twoje wiersze i fraszki, są  wspaniałe i za nie

bardzo Ci dziękuje, okraszają po prostu mój skromny blog 🙂

Kilka dni temu szłam sobie przez Krakowski Rynek i taką piękna , już świecącą  się

choinkę  sfotografowałam!!!!!!

Czy czujecie już ten przedświąteczny dreszczyk?

Jeszcze nie?

A to sprzątać przed świętami kiedy będziecie?

A kiedy pierniki, makowce, serniki piec będziecie?

A od kiedy Pan Karp w wannie pływać będzie?

Oj pamiętam te czasy, gdy kąpać się przed świętami Bożego Narodzenia  w waninie nie

można było, bo tam pływały sobie karpie.

I jak trzeba było bardzo uważać, żeby mydło do wanny nie wpadło, bo ryby odrazu snęły.

Ba, kto teraz kupuje żywego karpia? Na ogół kupuje się już zabitego, a nawet najczęściej

juz nawret sfiletowanego, to takie wygodne, bo zawsze powstawał ten sam problem, kto

właściwie tej biednej rybie ma skrócić jego dni żywota?

Pamiętam, że zawsze uciekałam wtedy do ostatniego pokoju i zamykałam nie tylko drzwi, ale

zatykałam nawet  uszy, żeby tego  głuchego stukotu zabijanie nie słyszeć !

A wcześniej te biedne rybki w wodzie się pławiły, dolewało im się świeżej wody, żeby je

trochę dotlenić. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie nalewać zbyt dużo wody, bo karp po

prostu wyskakiwał z wanny i rano zbierało się takiego nieszczęśnika z posadzki w łazience.

Hah, pamiętam dni, gdy Marcin, który już wtedy zajmował sie sprzedażą karpia, nie miał

jeszcze swojej firmy z basenami  – wchodziło się do łazienki, a tam kłębiły się masy

biednych, nieco podduszonych małą powierzchnią do pływania karpie.

Matko, tak było już na jakieś dwa tygodnie przed wigilią, co trochę tego karpia ubywało,

natychmiast przyjeżdżała nowa partia, a ja tylko marzyłam o chwili, gdy nareszcie

będę mogła zająć miejsce, w których te biedaki  akurat pływały.

No cóż, teraz mam brodzik i zasadniczo karpie by mi nie przeszkadzały, ale też  i  nie

kupuję, jak pisałam, żywego karpia – czyli same dogodności przed świętami, można się

pluskać i w wannie i w brodziku do woli.

Jedyne rybki, które u nas pływają, to te akwariowe, więc ani im, ani mnie konkurencja

w rozkoszach kąpieli zdecydowanie  nie grożą

Zresztą od dystrybucji świątecznej rybki jest w naszej rodzinie Jacek, a my z Magdą

będziemy zamieniać te Jackowe karpie na potrawy : karpo po żydowsku, zupę rybną

no i obowiazkowo na karpia smażonego.

Mniam, już się oblizuję na samo wspomnienie tych  przyszłych smakołyków.

No i oczywiście obowiązkowo będzie barszcz z uszkami ( nie z myszami, jak w tej reklamie

telewizyjnej!!), oczywiście obowiązkowo kapusta z grzybami i kompot z suszu.

No i na deser kutia( jak tylko uda mi sie ją zrobić), bo trzeba koniecznie zjeść na Wigilię

jedną potrawę z maku  orzechów i miodu – to przynosi obfitość i szczęście w roku następnym.

Oj pracowity to dla niektórych tydzień będzie, na szczęście Magda sprawiedliwie rozdzieliła

między siebie Agnieszkę i mnie przygotowywanie potraw, tak więc u nas będzie raczej

dosyć spokojnie – grunt to dobra przed świąteczna strategia, prawda?

Dzisiaj przywitał mnie w miarę pogodny poniedziałek, nawet temperatura jest znośna,

ma sie nieco ku odwilży, no cóż, jednak chyba spełni się ludowe przysłowie: gdy Barbara

po lodzie ( a była, oj bardzo nawet mroźna była) to Święta  będą po wodzie.

Może nie do końca będzie po wodzie ( a gdzież to słynne Białe Boże Narodzenie), ale

nie powinno być takich mrozów, jak dotychczas i jakoś jednak na ta Wigilię do Magdy dojadę,

a tak się martwiłam, jak ja po tych zaspach i lodach będę tam miała szansę dotrzeć.

Dzisiaj idę na zmianę popołudniową , po firmowej Wigilii tylko miłe wspomnienia  oraz

zdjęcia pozostały!!, dzisiaj normalny dzień pracy !!!

Mam zarejestrowanych kilka osób, więc będę miałaco robić – znów bieganie do weterynarzy i

z powrotem, ale chyba już się do tych wędrówek przyzwyczaiłam, nie są dla mnie aż tak

straszne, chociaż jednak chyba wolałabym, żeby to urządzenie do wywoływaniu w końcu u

mnie w przychodni zadziałało.

W tym roku na pewno na to nie ma szans, a w przyszłym….zobaczymy.

No to uśmiechnijcie się , zakasać prosze rękawy i ….do roboty !!!!

Trzymajcie się cieplutko w ten zimno- cieplejszejszy jednak dzień , u mnie chyba słonko

ma zamiar wyjść zza chmur, a teperatura taka bliżej zera, a nawet za kilka dni może

nawet plusowe  stopnie osiągnąć.

A na Białorusi normalnie, prawie, że „demokratycznie”.

Dobrze, że Polacy podobnie demokracji nie pojmują.

 

 

 

 

Niech żyje bal…

Bo to życie to bal jest nad bale

 

Niech żyje bal, drugi raz nie zaproszą nas wcale……

No i tak może być, wszystko jest możliwe…….

Wczoraj pracownicy wszystkich pkacówej naszej firmy spotkali się w Restauracji

Brzozowa w pięknej dzielnicy Krakowa: Kazimierz.

Restauracja, jak restauracja, trochę w stylu gospody, z takim wystrojem,

Zresztą w zeszłym roku również Wigilijne spotkanie w tejże samej restauracji się

odbywała.

W tym roku było może o tyle lepiej, że stoły zostały ze sobą po obu stronach

izby, a cała ważniejsza część Dyrekcji z osobami zazaprzyjaźnionymi

zasiedli przystole w sąsiedniej izbie, tyle było osób, że i tak wszyscy razem

nie zmieścilibyśmy się.

A jak było. Wspaniale, każdy z kazdym sobie rozmawiał beztrosko, bez pośpiechu,tak

codziennie nam wszechobecnego, bez nerwów.Tworzyliśmy przy stołach jedna wielką

rodzinę, chociaż porozrzucani  na codzień po kilku placówkach, bez możliwości kontaktu.

I chyba takie założenie było Dyrekcji naszej plkacówki,aby pokazać, że absolutnie wszyscy

od lekarzy po średni personel począwszy są tak samo ważni i są w tej firmie potrzebni.

No tak. byla impreza, minęła impreza i za rok będzie następna ( ciekawe, czy na niij będe, tzn

zalezy to od tego, czy będe jeszcze pracowała, czy zdrowie pozwoli na to.)

Właśnie wcoraj siedząc w teh testauracji uprzytomniłam sobie, że jeden rok mija teraz bardzo

szybko, dopiero była poprzednia Wigilia……

No cóż, tak to jest, że życie odliczamy od – do…..

Miłej niedzieli życzę

 

ANIA

Wspommnień ciąg dalszy……

 

Dzisiaj pokazuję zdjęcie małej  Ani. Śliczna z niej była dziwczynka.

Tu jest taka szczęśliwa, uśmiechnięta –  widać, że mieliśmy bardzo szczęśliwe dziecińswto,

pośród  bardzo kochających  się Rodziców, którzy tyle ciepła i miłości w każdego w nas wlało.

A potem przyszła pani z kosą i przerwała nie tylko życie mojej Mamusi, ale przerwała to

pasmo  szczęścia, które nas otaczało.

Życie już poszło innymi, niz zaplanowane było torami.

Szczęście się odwróciło, mimo, że przyznać trzeba było, że nasz wspaniały Tata robił

wszystko, aby wynagrodzić nam brak Mamy, dawał nam zawsze, do końca swoich dni

swoją miłość. Ale  to już nie było to samo, życie nas okaleczyło, Tatę niestety też,

zabrało mu Jego największy Skarb, jego ukochaną żonę.

Próbował sobie potem raz jeszcze ułożyć życie, ale niestety nigdy nie odnalazł już

tego, czego życie mu zabrał,o pozostały mu tylko dzieci, które  bardzo kochał.

I tak właśnie dzisiaj z Magdą zastanawiałyśmy się jak ułożyło by się nasze życie, gdyby

Mama nie odeszła tak wcześnie. Na szczęście Krzysztof odnalazł swoje miejsce na

ziemi, znalazł swój skarb – Zosię, z którą bardzo się kochali i wspólnie doczekali się

piątki wspaniałych dzieci, też dzisiaj szczęśliwych ludzi, z wyjatkiem Michała, który

odszedł niestety zbyt wcześnie, w wieku 33 lat.

Ania też szukała swojego szczęścia w życiu – ma troje  dzieci, każdy z nich  na

swój sposób  tez wspaniały, też mających wspaniałe rodziny, ale…

Właśnie, ale…..

No i pozostałam ja, samotna i gdzieś tam w życiu zagubiona…..

Zawsze powtarzałam, że życie okaleczyło mnie z dwóch największych miłości życia:

miłości Mamy, którą miałam tak krótko – gdy moja Mamunia zmarła, miałam zaledwie

10 lat i miłości płynącej z macierzyństwa, nigdy sama  nie zostałam Mamą

Może dlatego mam w sobie nadal  takie pokłady miłości niewykorzystanej……..

No cóż, życie po różach nie płynie, ma wiele kolców, sztuką jest tak  iść prze życie, by

tymi kolcami nie pokłuć siebie i innych.

Dzisiaj mamy firmowe Wigilijne spotkanie w jednej z krakowskich restauracji.

Będzie około 60 osób, z wszystkich naszych firmowych placówek.

I znów będziemy łamać się opłatkiem z ludźmi, których nie wszystkich do końca znam

i życzyć sobie szczęścia i zdrowia i znów będę fruwała między stolikami ze swoim

fotograficznym aparatem, by zrobić zdjęcia – już aparat jest przygotowany, baterie

na świeżo naładowane.

Dobrze, że koło mnie będzie Magda, nie tylko mam zapewniony transport na i po

imprezie, ale będę miała koło siebie bratnią duszę, do której bedę mogła sie odezwać.

Zawsze to miłe, gdy koło siebie ma się kogoś „swojego” prawda?

Gorzej będzie z tymi papieroskami, bo w lokalu palić nie można, a za oknem mróz spory,

trudno będzie wychodzić na taki mróż na papieroska…..

No własnie, dzień zapowiada się słoneczny, ale mroźny, bardzo mroźny.

No i przed nami ostatnie przedświąteczne dni….. sporo przygotowań przed świętami,

sprzątanie, zakupy, pieczenie……..

Ale to i nie te czasy jak drzewiej bywało ; gdy byłam dzieckiem święta zawsze kojarzyły

mi się z zapachami nie tylko choinki, ale  zapachem pasty do podłóg ( a kto teraz

podłogi pastuje??) z zapachmi piekącego się ciasta” makownika, sernika, piernika….

Dzisiaj naogół idzie się na łatwiejsze rozwiązania, mało osób piecze ciasto, można go

przecież kupić w cukierni ( ale to nie to samo), mak kupuje się gotowy w puszkach,

nawet można kupić gotowe już uszka z grzybami……

Kto by się tam przejmował, żeby uważać, by ciasto nie zmarzło, bo potem nie wyrośnie

i będa gnieciuchy a nie makowniki???

Gdzie te wspaniałe, duże dzieże, do  których wsypywało się mąkę, zaczyn drożdżowy,

jajka i ręcznie wyrabiało się , nieraz i przez  kilka godzin ciasto, tak by bąbelki powietrza

dostawały się do środka, by ciasto potem było pulchne, potem zasłaniało się taką donicę

ściereczką i pozwalało mu się przez kilka godzin rosnąć.  Po rozwałkowaniu dawało się

do środka albo mak i powstawały makowniki, albo warstwami bakalie i powstawał

przekładaniec i znów ciasto musiało 2-3 godziny rosnąć, zanim trafiał do piekarnika,

by na końcu te wspaniałe wypieki przełożyć na deseczkę, posypać cukrem pudrem, no i żeby

czekały cierpliwie do świąt.

Gdzie te wielkie rondle, w których piekło się same wspaniałości; mięsa, kurczaki,

kaczki czy indyki… cała taka obfitość dobroci stroiła świąteczne stoły, a człowiek siadał

za stołem i jadł i jadł i jadł….

Wspominam święta w moim rodzinnym domu, gdy po Wigilii szło się wspólnie na Pasterkę,

a w pierwszy dzień świąt śniadanie rozpoczynało się wspólnym śniadaniem przy

stole i siedzieliśmy przy nim wszyscy wspólnie jedząc i rozmawiając i kolędując  aż do

późnych godzin wieczornych – to była taka nieustająca rodzinna uczta dla ciała i dla ducha.

Ech, znów na wspomnienia mnie bierze, więc kończę już ten wpis i życzę miłej soboty