
Wspommnień ciąg dalszy……
Dzisiaj pokazuję zdjęcie małej Ani. Śliczna z niej była dziwczynka.
Tu jest taka szczęśliwa, uśmiechnięta – widać, że mieliśmy bardzo szczęśliwe dziecińswto,
pośród bardzo kochających się Rodziców, którzy tyle ciepła i miłości w każdego w nas wlało.
A potem przyszła pani z kosą i przerwała nie tylko życie mojej Mamusi, ale przerwała to
pasmo szczęścia, które nas otaczało.
Życie już poszło innymi, niz zaplanowane było torami.
Szczęście się odwróciło, mimo, że przyznać trzeba było, że nasz wspaniały Tata robił
wszystko, aby wynagrodzić nam brak Mamy, dawał nam zawsze, do końca swoich dni
swoją miłość. Ale to już nie było to samo, życie nas okaleczyło, Tatę niestety też,
zabrało mu Jego największy Skarb, jego ukochaną żonę.
Próbował sobie potem raz jeszcze ułożyć życie, ale niestety nigdy nie odnalazł już
tego, czego życie mu zabrał,o pozostały mu tylko dzieci, które bardzo kochał.
I tak właśnie dzisiaj z Magdą zastanawiałyśmy się jak ułożyło by się nasze życie, gdyby
Mama nie odeszła tak wcześnie. Na szczęście Krzysztof odnalazł swoje miejsce na
ziemi, znalazł swój skarb – Zosię, z którą bardzo się kochali i wspólnie doczekali się
piątki wspaniałych dzieci, też dzisiaj szczęśliwych ludzi, z wyjatkiem Michała, który
odszedł niestety zbyt wcześnie, w wieku 33 lat.
Ania też szukała swojego szczęścia w życiu – ma troje dzieci, każdy z nich na
swój sposób tez wspaniały, też mających wspaniałe rodziny, ale…
Właśnie, ale…..
No i pozostałam ja, samotna i gdzieś tam w życiu zagubiona…..
Zawsze powtarzałam, że życie okaleczyło mnie z dwóch największych miłości życia:
miłości Mamy, którą miałam tak krótko – gdy moja Mamunia zmarła, miałam zaledwie
10 lat i miłości płynącej z macierzyństwa, nigdy sama nie zostałam Mamą
Może dlatego mam w sobie nadal takie pokłady miłości niewykorzystanej……..
No cóż, życie po różach nie płynie, ma wiele kolców, sztuką jest tak iść prze życie, by
tymi kolcami nie pokłuć siebie i innych.
Dzisiaj mamy firmowe Wigilijne spotkanie w jednej z krakowskich restauracji.
Będzie około 60 osób, z wszystkich naszych firmowych placówek.
I znów będziemy łamać się opłatkiem z ludźmi, których nie wszystkich do końca znam
i życzyć sobie szczęścia i zdrowia i znów będę fruwała między stolikami ze swoim
fotograficznym aparatem, by zrobić zdjęcia – już aparat jest przygotowany, baterie
na świeżo naładowane.
Dobrze, że koło mnie będzie Magda, nie tylko mam zapewniony transport na i po
imprezie, ale będę miała koło siebie bratnią duszę, do której bedę mogła sie odezwać.
Zawsze to miłe, gdy koło siebie ma się kogoś „swojego” prawda?
Gorzej będzie z tymi papieroskami, bo w lokalu palić nie można, a za oknem mróz spory,
trudno będzie wychodzić na taki mróż na papieroska…..
No własnie, dzień zapowiada się słoneczny, ale mroźny, bardzo mroźny.
No i przed nami ostatnie przedświąteczne dni….. sporo przygotowań przed świętami,
sprzątanie, zakupy, pieczenie……..
Ale to i nie te czasy jak drzewiej bywało ; gdy byłam dzieckiem święta zawsze kojarzyły
mi się z zapachami nie tylko choinki, ale zapachem pasty do podłóg ( a kto teraz
podłogi pastuje??) z zapachmi piekącego się ciasta” makownika, sernika, piernika….
Dzisiaj naogół idzie się na łatwiejsze rozwiązania, mało osób piecze ciasto, można go
przecież kupić w cukierni ( ale to nie to samo), mak kupuje się gotowy w puszkach,
nawet można kupić gotowe już uszka z grzybami……
Kto by się tam przejmował, żeby uważać, by ciasto nie zmarzło, bo potem nie wyrośnie
i będa gnieciuchy a nie makowniki???
Gdzie te wspaniałe, duże dzieże, do których wsypywało się mąkę, zaczyn drożdżowy,
jajka i ręcznie wyrabiało się , nieraz i przez kilka godzin ciasto, tak by bąbelki powietrza
dostawały się do środka, by ciasto potem było pulchne, potem zasłaniało się taką donicę
ściereczką i pozwalało mu się przez kilka godzin rosnąć. Po rozwałkowaniu dawało się
do środka albo mak i powstawały makowniki, albo warstwami bakalie i powstawał
przekładaniec i znów ciasto musiało 2-3 godziny rosnąć, zanim trafiał do piekarnika,
by na końcu te wspaniałe wypieki przełożyć na deseczkę, posypać cukrem pudrem, no i żeby
czekały cierpliwie do świąt.
Gdzie te wielkie rondle, w których piekło się same wspaniałości; mięsa, kurczaki,
kaczki czy indyki… cała taka obfitość dobroci stroiła świąteczne stoły, a człowiek siadał
za stołem i jadł i jadł i jadł….
Wspominam święta w moim rodzinnym domu, gdy po Wigilii szło się wspólnie na Pasterkę,
a w pierwszy dzień świąt śniadanie rozpoczynało się wspólnym śniadaniem przy
stole i siedzieliśmy przy nim wszyscy wspólnie jedząc i rozmawiając i kolędując aż do
późnych godzin wieczornych – to była taka nieustająca rodzinna uczta dla ciała i dla ducha.
Ech, znów na wspomnienia mnie bierze, więc kończę już ten wpis i życzę miłej soboty