Hurra!!!

 

Premier Donald Tusk został oficjalnie powołany na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, czyli na  prezydenta Europy. I ten wybór akurat wypadł  w rocznicę pamiętnego 30 sierpnia, gdy w 1980 roku dochodziło do porozumiewawczych rozmów z ówczesnym rządem  w Stoczni Gdańskiej, które skończyły się zwycięstwem Solidarności. Ale jeszcze sporo w Wiśle wody upłynęło, do czasu, gdy zaczynaliśmy odczuwać skutki tego zwycięstwa.
Wczorajsze zwycięstwo premiera Tuska stanie się na pewno  o wiele wcześniej skuteczne, czego jestem pewna i może przez to uspokoi się nieco newralgiczna sytuacja na świecie, ale najważniejsze jest to, że Polska w Europie została doceniona.
Cieszę się i serdecznie premierowi gratuluję, aczkolwiek obawiam się o dalsze losy Polski, bo kto wie,  jakiego królika z kapelusza wyciągnie teraz PIS?.
Wróg numer 1 „uciekł” do Brukseli, a wg PIS-u wroga trzeba mieć, inaczej nic nie jest ważne, nie ma wtedy ciekawego otwarcia dla polityki.

Wczoraj u mnie  było prawie że znośnie, dzisiaj zaczyna się koszmar.
Proszę, trzymajcie za mnie mocno kciuki, chociaż niedziela to pikuś w porównaniu do tego, co czeka mnie w poniedziałek.
Strach się bać!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Marzy mi się taki duży, krwisty stek, a do tego pyszna sałatka ziemniaczana!!!!
Muszę na to poczekać troszkę.
No a jeżeli wynik kolonoskopii pokaże, że już nigdy mi takich smakołyków nie będzie mi wolno  jeść???? Że już tylko czeka mnie operacja, a potem kleiki?
A co będzie, gdy się na przykład po tej krótkiej narkozie nie obudzę?
A kysz złe myśli, a kysz.!!! ( ale trochę się boję), wróżka przepowiedziała mi przecież, że dożyję co najmniej 84 lat, więc jeszcze jakąś „dwudziestkę” mam przed sobą 🙂
Ale przecież strach jest wpisane w nasze życie, nie znam nikogo, który czegoś by się nie bał, a jeżeli już chodzi o nasze zdrowie, strach może być wywołany nawet przedłużającym się katarem ( a nuż to objaw jakiejś poważniejszej choroby?). Ktoś kiedyś powiedział, że strach ma wielkie oczy, czy to jest na pewno prawda? Czasami bywają też i przeczucia…….
Dosyć tego biadolenia, dzisiaj czeka mnie ciężka niedziela, ale mam nadzieję, że te wszystkie następne będą bardziej kolorowe.
A poniedziałek? no cóż, to tylko pierwszy dzień tygodnia,

Życzę wszystkim dzieciaczkom i ich rodzicom dobrej niedzieli, wszak to ostatni dzień przed szkolnym maratonem ( dla rodziców też!)
A wszystkim też miłej i spokojnej ciepłej niedzieli życzę.

Żółta żaba żarła żur

Dzisiaj marn, pierwszy dzień diety. Żołądek się buntuje, chce coś poważniejszego dostać niż li  tylko żur i  tartą marchewkę Musi niestety do wtorku poczekać.
Żur z kartonu marki Krakus jest dobry na wszystko, nie zawiesisty, bez dodatków, więc odpowiedni dla tej diety 🙂
Jutro i pojutrze będzie gorzej, dobrze, że w odwodzie mam landrynki do ssania……

Dzisiaj ważny dzień dla Polski, o godzinie 17 stej dowiemy się, czy nasz premier Tusk zostanie prezydentem Europy,
Ale heca, niektórych już ból w podbrzuszu ściska i mówią, a niech sobie go biorą, byle z daleka od Polski.
Sami mają ochotę na rządzenie, a  ten premierowski urząd dla Kaczyńskiego wydaje się, że jest na sięgnięcie ręką.
Aż strach pomyśleć, co będzie, szczególnie w tych ciężkich czasach, uwzględniając rusofobię tego człowieka. Czy już mamy łapać za szabelki i na Moskwę kroczyć??
A jeżeli nie uda się Tuskowi jednak objąć tego stanowiska ( jest taka możliwość) to niektórzy rechotać będą jeszcze głośniej.
A jeżeli jednak uda się Tuskowi objąć to stanowisko, to czy  będzie oznaczać jego rejteradę i to, że jest karierowiczem?, jak już często słyszymy.
Według mnie nie, bo do Europy idzie tylko na dwa i pół roku, tam może zająć się naprawdę ważnymi sprawami dla Europy, zwłaszcza w świetle obecnej sytuacji na Ukrainie, a potem wróci w chwale do Polski, znów poskromi zło, ale ludzie wtedy już będą mu wierzyć, już nie będą psów na nim wieszać, już ktoś inny będzie dzięki swoim pisim poczynaniom wrogiem Polaków, tak to widzę.
Ale na razie nie ma co  myśleć w kategoriach coby było gdyby, bo niestety przyszłość Polski, Europy i całego świata jest bardzo zagrożona wizją jakiejś apokalipsy, która na razie nad nami wisi. Coraz częściej wydaje się, że jest podobnie ( przynajmniej dla nas, Polaków), jak  pamiętnego 1939 roku.
Obym złą wieszczką była.
Dobrej, spokojnej  soboty życzę

ostatni weekend przed pójściem do szkoły

Oczywiście nie dla mnie, ale dla wszystkich dzieci kończy się już czas słodkiej laby, rozpoczynają się obowiązki.
Kiedyś w końcu tak stać się musi.
Dla mnie zapowiada się niezbyt ciekawy weekend, bo będzie on przygotowawczy do poniedziałkowego badania, kolonoskopii.
Przyznam się, że boję się tego badania, bo kto by tam szedł radośnie, w podskokach, ale boję się też i tych 3 dni przede mną:
w sobotę dieta lekkostrawna, ale jeszcze coś tam wolno jeść, w niedzielę dieta płynna no i zażywanie leku, który znów będzie ćwiczył moje mięśnie nóg w biegach do toalety, w poniedziałek to już będzie prawdziwy horror : nic nie wolno jeść, ewentualnie wolno mi będzie  pić wodę mineralną i tak ma być  aż do godziny 19 – stej, bo wtedy dopiero będę miała to badanie.
Masakra, ciekawe co na to powie mój ukochany wrzodzik, gdy przestanę go dokarmiać ? Pewno, będę zażywała odpowiedni lek, by go trochę ujarzmić, ale to jest istny złośnik, potrafi dać do wiwatu, nie chcesz dać jeść, to masz i zaczyna gnieść, boleć, ciągnąć na wymioty itd, taki łobuz z tego mojego wrzodzika.
Wczoraj wieczorem wydawało mi się, że już nic nie muszę jeść prócz pomidora, niby nie byłam głodna, ale niestety po godzinie 22 wrzodzik przypomniał sobie, że nie było kolacji i dalej zaczął ssać, gnieść, musiałam wstawać z łóżka i zrobić sobie kanapki. Ból był tak silny, że nie mogłam go niczym prócz bułki uspokoić.
Ale nikt, kto wrzodu nie ma tego nie zrozumie!!!!!
Dlatego z wielką obawą czekam na te 2 dni : niedzielę i poniedziałek, bo nie wiem, czy same soki albo sama woda mineralna zadowoli tego mojego stworka na dwunastnicy. Będę miała prawdopodobnie wykonaną też i gastroskopię ( nie jestem przekonana do końca, ale tak powinnam się i jej poddać), tak, że w poniedziałek od samego rana aż do wtorku będę wykończona, nawet nie wiem, czy bloga będę mogła przez te kolejne dni pisać.
Ale jest i dobra strona tych moich przygotowań, na pewno ubędzie mi co najmniej 3 kilogramy. No i oczywiście nieco odtruję swój organizm, takie  oczyszczenie  od czasu do czasu jest nawet wskazane. Ale i tak po tych męczarniach nikt więcej mnie na to badanie nie namówi ( mówię o kolonoskopii, bo gastroskopię już kilka razy miałam wykonywaną i jakoś jak widać żyję).
Tak więc wszystko jeszcze przede mną, a na razie muszę się cieszyć pięknym słoneczkiem i rosnąca temperaturą powietrza, dzisiaj ma być bardzo przyjemny piątek.
Takiego właśnie wszystkim życzę

Słoneczka życzę!!!!!!

 

Słoneczka dzisiaj wszystkim życzę. Takie jest właśnie za moim oknem i pomimo, że jeszcze jest całkiem chłodno, ale zapowiada się piękny jesienny, o przepraszam podobno wciąż letni, dzionek.

Wczoraj zaczęła się polityczna potyczka. Premier Tusk ratując swój i rządu image naobiecywał ile się da, jasne, że to wszystko pod publiczkę, ale czy on ma już coś więcej do stracenia?
Owszem ma, poparcie jego rządu wciąż  w porównaniu z opozycyjnym PIS-em jest za niskie, wciąż brakuje mu sporo punktów i nie wiem, a raczej wątpię, by udało mu się to odrobić, zwłaszcza, że zintegrowana prawica siedzi mu dosłownie na karku i kontestuje każdy jego krok. Może to i będzie tym razem z pożytkiem dla niektórych Polaków, mam na myśli emerytów, rencistów i wieloletnie rodziny, dla których premier zaproponował wiele ulg. Co prawda ta karta dla rodzin wielodzietnych już została dokładnie obsmarowana przez opozycję, ale na przykład z tego co wiem, w Krakowie ona działa całkiem nieźle. Chociażby dzieci z rodzin wielodzietnych ( powyżej trójki dzieciaków) mają bezpłatne przejazdy tramwajami i  miejskimi autobusami, co już jest na pewno pewną ulga dla rodziców, zresztą i niektóre imprezy, a nawet niektóre placówki i sklepy też stosują ulgi dla takich właśnie dzieci. Niektórym oczywiście to ciągle za mało, nie bardzo wiem na czym  jeszcze taka pomoc miałaby polegać, w końcu jeżeli ktoś zdecydował się mieć więcej dzieci, nie może swoich zobowiązań wobec nich przenosić na inne osoby,
Może to nie ładnie, że tak piszę, ale dawniej właśnie rodziny wychowywały po 7 – 8 dzieci, matki nie pracowały, tylko siedziały w domu i dmuchały w rodzinne ognisko, a to na głowy ojców rodziny spadały obowiązki utrzymywania całej rodziny, państwo nigdy nie pomagało, no najwyżej były jakieś od czasu do czasu urządzane kwesty, na których ludzie dobrowolnie ofiarowali swoją pomoc I jakoś te dzieci się wychowywały, czasami w wielkiej, czasami mniejszej biedzie.
Teraz społeczeństwo jest nastawione na branie, pewnie to pozostałości po czasach socjalizmu, gdzie wszystkim wszystko za darmo się należało?
Owszem, państwo powinno pomagać tym naprawdę najbiedniejszym, chorym, którzy nie mają na tyle siły, aby ponosić trudy życia, ale wprowadzenie obowiązku pomagania wszystkim nie jest lekarstwem na życie, przynajmniej tak mi się wydaje. Zawsze znajdzie się spory procent rodzin, którym powodzi się na tyle, że mogą utrzymać rodzinę, wszak nie każde dziecko musi nosić nowe i modne ciuchy i na co dzień objadać się frykasami. Dziecko powinno się od zarania być przygotowanym na to, że manna nie spada sama z nieba, że na wszystko rodzice muszą zapracować i trzeba szanować pieniądze, które chcą tak lekko wydawać.
Inna sprawa, zarobki zdecydowanie powinny być większe na tyle, żeby rodzice mogli zaspakajać chociażby podstawowe wydatki na rodzinę, ale wszystkie rodziny powinny być  tak potraktowane, nie tylko te najbiedniejsze. Powinien być lepszy dostęp do pracy, zarówno dla młodych jak i już dla  starszych osób, dzisiaj kobieta po 40 stce  i mężczyzna po 50 – tce są właściwie poza nawiasem możliwości zatrudnienia i pozostawieni są sami sobie, bo mimo wielu dolegliwości chorobowych  nie ma możliwości przyznania im renty, a na zabezpieczenie emerytalne są jeszcze za młodzi.
Przy takiej polityce rodzinnej na pewno podniosłaby się liczba obywateli w Polsce, bo rodzice spokojni myśleliby o tym, że potrafią utrzymać  większą rodzinę bez naprawdę poniesionych nadmiernych kosztów wyrzeczeń. Powinny powstawać żłobki, przedszkola, szkoły z mądrze poprowadzonym programem i w nie państwo powinno włożyć większe koszty. Tak przynajmniej ja   widzę zdrożenie nowej polityki, przez mądre inwestowanie, a nie przez rozdawnictwo, z którego w sumie nic nie wyniknie.
A co do emerytów? Cóż sama do tej „klasy społecznej” należę, pracowałam przykładnie przez większość swojego życia i wpłacałam składki co miesiąc i nie widzę powodu, dlaczego teraz miałabym żyć poniżej przeciętnej. To 36 zł, które dostanę jako rekompensatę na pewno nie rozwiąże ani moich, ani żadnych innych emerytów problemów nie  rozwiąże. Fakt, mamy ulgi na  miejskie autobusy i tramwaje, ale przydałyby się jeszcze ulgi na lekarstwa, bo przecież wiadomo, że to emerycie najwięcej chorują i często stają przed problemem czy zapłacić za mieszkanie czy prąd, czy wykupić potrzebny lek.
Ale też prawdą jest to, że nadal należymy do niezbyt bogatych krajów i  trzeba bardzo umiejętnie  państwowym budżetem rozporządzać. Bo łatwo jest obiecywać, gorzej potem z tych obietnic się wywiązywać, gdy kołdra wydatków wciąż jest za krótka.
A może ja źle myślę? Nie ważne i tak mnie nie wybiorą i chwała Bogu.

Fajnego czwartku

niezapominajki

 

Niezapominajki, to są kwiatki z bajki, rosną nad potoczkiem, patrzą rybim oczkiem.
Gdy się płynie łódką, śmieją się cichutko i szepczą mi skromnie, nie zapomnij o mnie.

Dzisiaj mamy kolejną środę. Czasami wydaje mi się, że te środy są w odstępach nie siedmiu, ale najwyżej dwóch dni, naprawdę.
Ale nie martwię się z tego powodu, a wręcz cieszę, bo dzisiaj znów duchowo spotykam się z moją Ulką.
Halo, Ulka, słyszysz mnie?
Wiem, że jesteś gdzieś tam na wsi, szkoda, że specjalnej pogody nie ma ( przynajmniej u nas wczoraj padało, a dzisiaj……..na razie pochmurno)
Ale mam nadzieję, że odpoczywając nie zapomnisz Ulu  o swojej koleżance, gdzieś hen od Ciebie mieszkającej, przynajmniej w naszą środę będziesz pamiętać.
Pozdrawiam przy okazji Agrafkę i Jej cała Rodzinkę. No a Tobie jak zwykle krakowskie całuski posyłam, prosto z Rynku Krakowskiego, z naszej ulubionej kawiarenki.

Co dzisiaj nowego? Ano zaczyna się sezon polityczny. Dzisiaj już zbiera się sejm i będą radzić, jak zrobić, żeby nic nie robić, a było dobrze. Tylko, że tak na dłuższą metę się nie da. Ale na wszelki wypadek nie oglądam TVN – 24, żeby nadmiernie się nie denerwować i tak będzie tak jak ma być, czy mi się to podoba, czy nie. Fakt jest taki, że zawsze łatwiej mówić coś z pozycji opozycji, niż tych rządzących. Opozycja może różności opowiadać, przecież i tak za nic nie odpowiadają

A u mnie? też nic specjalnego. Wczoraj po pracy pojechałyśmy kupić z Magdą krzewy jagód amerykańskich i kamczackich. Jak wszystko się uda, będę gdzie miała w przyszłym roku jeździć na jagody, jak nie w przyszłym, to jeszcze i następny rok poczekam, a potem biorę kobiałkę i na borówkowanie jadę.
Moja siostra uwielbiała czarne jagody z mlekiem: brała  garść jagód do talerza i zalewała je zimnym mlekiem, smaczne!!! Ja często tez jem borówki w takiej postaci.
Piszę raz czarne jagody, innym razem borówki, bo tak właśnie w Małopolsce na czarne jagody gadają. Każdy region ma swoje nazwy.
Na przykład Warszawiacy mówią na nasze kremówki napoleonki. A dla mnie napoleonki zawsze  były i są z różowym kremem i są o wiele wyższe, niż kremówki z żółtą masą. No, może przez te słynne papieskie kremówki teraz wszyscy będą wiedzieli, czym napoleonki od kremówek się różnią?
A tak a propos mały kawał: Tato, co to jest? to jest czarna jagoda synu, a dlaczego jest czerwona? bo jest jeszcze zielona  ( ha ha ha ha)

No to tradycyjnie miłej środy wszystkim życzę i słoneczka też.

a za oknem znów deszcz

 

Jakie to szczęście, że dzisiaj nie jest środa, bo nie mogłabym wtedy słonecznych uśmiechów do Poznania słać, pozostawię to sobie na jutro.
No i bardzo dobrze, że wczoraj podjęłam „męską decyzję” i poszłam na wizytę u pani Krysi (fryzjerki) i pani Eli ( pedikiurzystki). Na szczęście obie pracują w jednej placówce, tak, że mogę sobie pozałatwiać dwie sprawy na raz. No i znów mam swoją ulubioną „łysą” fryzurkę, no może nie całkiem „łysą”, ale jestem bardzo króciutko ( jak zwykle) ostrzyżona, bardzo wygodna fryzurka, nie trzeba się nawet czesać 🙂

Pogoda była taka wczoraj miła, ciepła i słoneczna, tak, że nawet wracając od  fryzjera usiadłam sobie chwilkę na Plantach  Krakowskich i tak sobie wspominałam te dobre czasy, gdy chodziłam tu z moimi Rodzicami i moim Rodzeństwem, co wszystko mam na ostatnio przeglądanych zdjęciach udokumentowane. O, w tym miejscu staliśmy z mamą Anią Krzysiem i psem Gledii, a Tata robił nami zdjęcie, a tu, w tym miejscu siedziałam na żabie……..  i tak dalej, tak dalej. A teraz inne dzieci już po Plantach sobie biegają i gonią gołąbki, żaby też już nie ma….
Tylko wysokie, zielone drzewa są niemymi świadkami historii tych Plant. Mój Boże, jak to szybko wszystko przemija.
Piękne są te nasze krakowskie Planty, to taki Park, który otacza dookoła cały Kraków, z wyjątkiem kawałka ulicy pomiędzy ul Straszewskiego i Grodzką są ciągiem  pięknych, starych drzew, zielonej trawy, gdzieniegdzie ozdobionej klombami i mostkami. To były  ulubione miejsce do spacerowania i do zabaw dla dzieci.
Gdy oglądałam stare zdjecia, tamte stare Planty rzeczywiście wyglądały jak jeden wielki ogród z altankami i ozdobnymi ławkami, a po nich kroczyły panie w krynolinach, obowiązkowo z ozdobną przeciwsłoneczną parasolką w dłoni, a pod drugą rękę prowadził ją bardzo elegancki pan w garniturze, z muszką pod brodą.
Teraz Planty inaczej już wyglądają, może za bardzo ludzie się spieszą, nie mają czasu przysiąść na chwilkę, a w niedzielę wolą jechać gdzieś na swoją daczę, niż posiedzieć na Plantach, coby nie mówić jednak nieco zadymionych oparami pobliskich ulic.
Nawet wózków z dziećmi jakoś mniej, czasami gdzieś przysiądzie jakiś student, który przed wykładem jeszcze chce zdążyć przeglądnąć swoje notatki, reszta gdzieś tam chyłkiem przemyka, bo klimat tutaj nie szczególny, takie są rezultaty naszej  cywilizacji. Wszędzie smog i wszechobecne opary benzyny i jak tu odpoczywać i świeżego powietrza do płuc nałapać?

Jak już pisałam, dzisiaj klimat deszczowy w Krakowie mamy, niezbyt przyjemny i niezbyt budujący duchowo, ale tak już teraz będzie coraz częściej, wszak jesień stoi już prawie za drzwiami. Do tej kalendarzowej wprawdzie  jeszcze trochę czasu mamy, ale już czuć, że powietrze ma już oddech jesieni, drzewa żółcieją, liście zaczynają opadać……. smutno!
Ale nie martwmy się, jeszcze tylko pół roku i znów przyjdzie nasza ukochana wiosna, na którą już niektórzy niecierpliwie czekają ( ja też) i znów się zrobi zielono i kolorowo, szczególnie w przydomowych ogródkach.
Miłego wtorku

Koniec przyjemności

 

Teraz same obowiązki, wiadomo, poniedziałek.
Coś mi się knoci mój główny komputer, sam nagle się wyłącza, aktualnie go skanuję, ale pewnie to będzie za mało, trzeba znów mu zamówić „wizytę lekarską” u pana Józia. Tylko, że on ostatnio ma bardzo mało czasu, ale fakt, gdy sytuacja jest podbramkowa, zawsze stara się pomóc.
No tak, gdy od poniedziałku zaczynają się kłopoty, ciągną się one  potem przez cały tydzień, taka jest już zasada współzależności komplikacji i życia.
Strasznie mnie denerwuje, że tak wszystko pomalutku się ładuje w moim  komputerze, fakt, że jeszcze go skanuję, więc to też obniża prędkość, ale nie będę się w związku z tym dzisiaj rozpisywała, bo nie chcę kilkukrotnie  przepisywać tego samego tekstu .
Powiem tylko, że rodzina przyjechała wczoraj po godzinie 23, ale wcześniej wyszłam ( jednak) z sunią na nocny spacerek, nie chciałam już jej dłużej męczyć.
Skakaniom i radościom po ich przyjeździe  nie było końca, no cóż, w końcu to oni są jej właścicielami, moja „władza” już się definitywnie skończyła.
Na pocieszenie dodam, że nie tylko ze mną sunia wydziwia tak na tych spacerkach, gdy się jej nie chce dalej iść dalej, zaprze się łapami i koniec, nie ma zmiłuj się.
Im tez tak robi ha, ha, no chyba, że wie, że to będzie prawdziwy długi spacer na przykład na Błonia, wtedy dzielnie maszeruje.
Ot, taki ma charakterek i co poradzisz na to. Ale gdy rodziny jeszcze nie  było, Pepa bardzo mnie pilnowała, chodziła za mną krok w krok i do kuchni i do łazienki, widać pilnowała, żebym też gdzieś jej nie znikła i nie pozostawiła biedną sunię na pastwę losu. Bo co prawda Ciocia Ewa to nie pan Tomek, czy ulubiona Zoja, czy Mia, ale zawsze coś tam jeść i pić da, czasami pogłaszcze i na siusiu wyprowadzi…. Lepiej, żeby też się nie wyprowadziła gdzieś z domu.

Nie mam siły już nic słuchać i czytać o wydarzeniach na Ukrainie, jestem tym coraz bardziej przerażona i ciągle się zastanawiam, do czego to prowadzi???

A ponieważ dzisiaj jest poniedziałek, to życzę udanego całego tygodnia, samych 7 słonecznych i ciepłych dni , a przede wszystkim miłego poniedziałku.

na szczęście dzisiaj już niedziela

Na szczęście?? Dla mnie tak, bo moje obowiązki dog- sitter dobiegają już końca, na szczęście.
To znaczy nie mam nadal nic przeciwko Pepie, nadal ją bardzo lubię, ale wciąż  mam dużo zastrzeżeń do spacerów z nią. A może tak po prostu zbyt nerwowo do tego tematu podchodzę?
Dzisiejszy poranny spacerek był nieco „przekupny” – że też wcześniej o tym  nie pomyślałam,  miałam mały przysmak w kieszeni i mimo deszczu udało nam się wszystko co trzeba pozałatwiać. Okropnie potem sunia się wycierała o wszystkie napotkane wycieraczki na klatce schodowej, pewno też, jak i ja, nie lubi być mokra.
W każdym bądź razie przede mną jeszcze tylko jeden popołudniowy spacerek i….z głowy, pozostanie mi tylko Pepa do głaskania, na to zawsze może liczyć.

Wczorajszy mój kostny barometr nie zawiódł, kolano okropnie „naciągało”, wiadomo nazajutrz będzie lało. No i znów kolanko się nie pomyliło, lalo chyba całą noc, cały ranek, tak, że te ostatnie dni swobody dzieciaki nie mają zbyt ciekawe. Za to zapowiadali, że wrzesień tez będzie słoneczny i ciepły.
Byleby tylko nie padało, bo wtedy  na te moje „barometrowe kolanka”  ( stopy zresztą też) nawet zbawienny Nimesil nie działa.

Ostatnio  polubiłam te śmieszne brzoskwinki  extra Paraguayo , wyglądają tak, jakby ktoś normalne brzoskwinie potraktował z góry młotkiem, w smaku są bardzo podobne do normalnych brzoskwinek, ale może nieco są słodsze ( co akurat w moim przypadku nie jest wskazane). Najczęściej można je spotkać w marketach ( na straganach z owocami jakoś ich nie widziałam).
Kupiłam je ostatnio w Almie, niestety wciąż są jeszcze bardzo twarde, muszę cierpliwie poczekać, aż dojrzeją. Wczoraj wystawiłam je trochę do słoneczka, ale niestety widać  za krótko to słoneczko świeciło na nie, bo dzisiaj nadal mam kamienie, a nie brzoskwinki. Dobrze, że mam w zapasie jabłka i śliwki, jakoś preferuję teraz bardziej owoce niż wstrętną, pachnąca chemią szynkę.

Mój przepis:

do rondelka dałam troszkę  tłuszczu ( tym razem była to Rama), pokrojone jarzyny : por, marchewkę, cebulę, korzeń pietruszki i pokrojoną pręgę wołową, chwilę poddusiłam, dodałam kostkę rosołową, 2 kostki cebuli Knorra, 2 kostki czosnku Knorra , dodałam trochę przegotowanej wody i dusiłam 2- 2,5 godziny na małym ogniu ( by się nic  nie przypaliło) Zrobiło się pyszne mięsko w sosie jarzynowym, nawet nie trzeba go niczym zabielać, teraz tylko można ugotować makaron, albo kaszę, znakomite obiadowe danie.

Życzę przyjemnej niedzieli.
Lubię, gdy u mnie pada, usłyszeć, że gdzieś tam w Polsce jest słoneczko.
Ostatnio, gdy u mnie było całkiem deszczowo i narzekałam na pogodę, Ulka przysłała mi z Poznania swoje słoneczne promyczki i nie uwierzycie, dotarły! Całe popołudnie było już słoneczne, bez grama deszczu, słowo daję. 🙂

dog – sitter

 

Od wczorajszego wieczoru jestem dog sitter. To znaczy pozostawili mi   Pepę, która  postanowiła mi obrzydzić życie za karę, że jej państwo sobie gdzieś tam bez niej  pojechało.
Wczorajszy nocny spacer to był dla mnie istny koszmar. Sunia nie pozwoliła się ubrać w te szelki, co jedną ubrałam i zabrałam się za drugą, już ta pierwsza była ściągnięta. Oczywiście to wszystko odbywało się przy groźnych pomrukach Pepy, nie przestraszyłam się, wreszcie udało mi się jakoś ją ujarzmić i wyszłyśmy na pobliskie plantki. Tam suka  przy pierwszej napotkanej kępce trawy grzecznie zrobiła siusiu i ……odwrót, idziemy do domu, zdecydowała. Na nic było  przeciąganie jej po całych plantkach, sunia zaparła się wszystkimi czterema łapami i ciągła w stronę domu. Wydawało mi się, że na końcu smyczy siedzi jakiś uparty osiołek, który postanowił postawić na swoim. Za to po przyjściu do domu, przy zdejmowaniu szelek raz jeszcze pokazała mi, co o mnie myśli, bo chapnęła mi ząbkami  prosto przed moją ręką, dobrze, że zdążyłam z nią uciec. A więc wojna, pomyślałam i ostentacyjnie, nie dzieląc się z nią kolacją ( dostała wcześniej jeść od właścicieli, więc głodna nie była) zjadłam przed nią kanapkę ze szynką, oczywiście nie dzieląc się ową kanapką z Pepą.
Sunia zrozumiała mój afront i poszła do swojego koszyczka obrażona spać, a chrapała tak głośno, że pewnie by i umarłego obudziła.
Rano obudziła mnie już o 6.30, mimo, że gdy śpi w pokoju Tomka, albo Zoji nie wstaje wcześniej, niż oni oczu nie otworzą i jej pokażą, że się już obudzili.
Kręciła się, mruczała, drapała, w końcu poszła gdzieś w głąb mieszkania, cóż, trzeba było wstawać i zbierać pozostałości po Pepie.
Ubrałam się i przed ósmą rano poszłyśmy na plantki. I znów były cyrki przy ubieraniu szelek, ale jakoś w końcu mi się udało, cóż z tego, jak spacer zakończył się znów na początku skwerku, zrobiła co miała zrobić i wracamy do domu. Po powrocie postanowiłam poważnie z nią porozmawiać, to znaczy zawarłyśmy rozejm, ona nie będzie dokuczać mi, a ja nie będę nachalna z dłuższymi spacerkami, rozejm został przypieczętowany jakimś smakołykiem.
Chyba jednak coś sunia z tego mojego rozejmowego przemówienia pojęła, bo na popołudniowym spacerze doszła ze mną aż do drugiej ławki na skwerze, po drodze załatwiając swoje potrzeby. Ale o dalszym spacerku mowy nie było.
Dobre i to, sunia nie może się na mnie mścić za to, że musiała tylko ze mną pozostać w domu, że jej państwo tak długo nie wraca. Teraz przesypia swoje małe psie smutki, a ja do wieczora mam spokój,  no muszę tylko koło 16 dać jej zjeść coś na obiad.
Ale zarzekam się, jak Pepę bardzo lubię, już nigdy więcej z nią nie zostanę. Ona ma swój psi charakterek, który wykorzystuje do swoich psich manipulacji, ale to nie znaczy, że ja muszę to znosić. O nie, więcej na takie ich wyjazdy bez psa się nie zgadzam.
Na szczęście pojechali na krótko, jakoś do jutrzejszego wieczorka z nią wytrzymam, to znaczy jeszcze przede mną tylko trzy nerwowe pseudo spacerki i koniec mordęgi i mojej i jej, na szczęście. A moźe to ja nie umiem psa na spacer wyprowadzać?,  upartego psa, bo gdy kiedyś Maciek pozostawił mi na trzy dni sznaucerka, jakoś takich kłopotów z nim nie miałam, ale fakt, ich Putek nie jest taki rozwydrzony jak Pepa, więcej się słucha i jest bardziej przymilny niż nasza sunia, która wtedy tylko mnie zauważa i mnie „kocha”, gdy coś dobrego jem i czeka, by się z nią podzielić. W jej psiej hierarchii jestem gdzieś na szarym końcu, niestety.

Za oknem piękny, słoneczny, ale już widać, że jesienny dzień. Słońce przygrzewa, ale temperatura jest całkiem znośna, nie przypieka,  a i wiatr nie chłodzi.
A pomyśleć, że mogłabym być teraz w Modlnicy………. cóż obowiązki….
Miłego sobotniego popołudnia życzę.

a dzisiaj tak sobie bez tytułu.

 

Bo po co komu tytuł? jest wpis i koniec. Ani nie będzie on nikomu dedykowany, ani nie będzie szczególny, ot taki sobie wpis ( obowiązkowy) na czwartek. I już. A właściwie powinien być tytuł : bardzo słotny czwartek, bo za oknem leje i leje. Wcale się nie dziwię, że wczoraj wszystkie moje kostki dawały mi do wiwatu, nawet Nimesil im nie pomógł. A może zatrudnili by mnie tak w IMGW, świetnie bym im deszcz przepowiadała. A może jakiś szaman ze mnie, czy co?
W każdym razie dzisiejsza pogoda całkowicie mi pokrzyżowała moje plany, miałam dzisiaj w zamiarze odwiedzić panią Krysię – fryzjerkę, żeby jakoś te moje włosy do jakiegoś porządku przywrócić, ale w taki deszcz mam iść do fryzjera? Głupi pomysł.  Na razie pozostawię tę decyzję do ponownego rozpatrzenia, do czasu, gdy aura będzie bardziej sprzyjająca.
Póki co, dla polepszenia humoru i swojego i moich czytelników piękne, pogodne zdjęcie zamieszczam. Mała biedronka świetne gniazdko sobie w koszyczku roślinki umościła, pewnie wygrzewając się do słoneczka. Nam na razie słoneczko nie „grozi”, ale ten deszczyk jednak jest troszkę uciążliwy.
Dzisiejszą noc caluteńką spokojnie przespałam, ani żaden skurcz, ani inne przypadłości mnie nie dręczyły, więc i humor mam zdecydowanie lepszy.
Przede mną jeszcze tylko 2 masaże i koniec ” turnusu”, trzeba wracać do rzeczywistości. Niby pomogły, jednak wczoraj kręgosłup ( i inne kości) trochę strajkowały, ale to tylko na wskutek dzisiejszej aury, wiem, już o tym powyżej pisałam, ale muszę się ustosunkować jakoś co do zbawczej kuracji, którą teraz przechodzę. A jak będzie naprawdę dopiero zobaczę kilka dni po tym, gdy całkowicie już masaże zakończę, gdy mój organizm nieco okrzepnie po „wstrząsach”, które targają moje mięśnie.

W polityce jak zwykle, pomału widać, że niektórzy już nieco odetchnęli i nabrali nowej siły do „pyskowania” Dzisiaj w TVN-24 jedna pani –  polityk z PIS-u weszła już na wysokie swoje „C” i podczas dyskusji nie dopuszczała innych do głosu, wszystkich skutecznie zagłuszała, nawet wtedy, gdy ktoś inny akurat był przepytywany. Politycy PIS-u tak mają, nawet gdy niewiele swoich świetnych pomysłów mają na jakiś temat do przekazania, zagłuszają innych, byleby tylko ich było na wierzchu.
Boję się takiej polityki, bo o prawda teraz pan prezes głosi, że nie ma w Polsce wolności słowa, to co się będzie dopiero działo, gdy ( nie daj Panie Boże) PIS do władzy dojdzie? Nikt, poza ich jedynie słuszną partią już swojego zdania nie będzie miał prawa wyrażać. Sami się przekonacie. No i oczywiście media będą „wolne”, bo jednym  ( wymuszonym) językiem gadać będą…. zakrzyczą wszystkich ( w majestacie i prawa i sprawiedliwości oczywiście).
No, ponarzekałam sobie na PIS ( a dawno już tego nie robiłam), od razu mi lżej na duszy się zrobiło. Muszę  póki co wykorzystać swój czas, bo potem będzie mi tylko wolno pisać o wielkim premierze Kaczyńskim i o wielkim jego bracie, naszym najwspanialszym w dziejach całej Polski wodzu – prezydencie.
I to będzie właśnie ta wolność słowa, która głosić trzeba będzie  zawsze i wszędzie Innej prawdy już nie będzie, a kto  odważy się  mówić inaczej, zostanie anarchistą  i do wydobywczych, albo normalnych wiezień zamykany będzie.
Na szczęście mam nadzieję, że to będzie czas przejściowy ( czytaj krótki) i szybko Polska wróci do normalności. Widać jedyna metoda na niebyt PIS-u jest dopuszczenie ich na krótko do władzy, sami się „zjedzą”, reszta dokonają Polacy i to wcale nie koniecznie ci prawdziwi, chociaż i „prawdziwym” też oko się otworzy i zobaczą, na czym polegało pisie oszustwo.”

Dobra, już sobie ulżyłam, teraz mogę zabrać się za swoje obowiązki, życząc wszystkim miłego dnia. A może gdzieś tam w Polsce, w bardzo odległym ode mnie miejscu, słoneczko dzisiaj zaświeciło?