no bo to jest przecież już środa

 

Tak szybko mija ten czas, zaledwie kilka dni minęło i już znów środę mamy.
I to ostatnią środę pięknego miesiąca maja i pewnie ostatnią środę przed Twoim wyjazdem na wakacje, Ulu.
Nie zazdroszczę Ci wcale, że masz z kim pojechać na wspólną eskapadę, pewnie moje wrodzone lenistwo przeszkadza mi w zorganizowaniu własnego czasu. czasami czuję się tak stara, że wydaje mi się, że wszelkie takie przyjemności są już poza mną. Dostałam co prawda od mojej koleżanki namiar na Klub Seniora, gdzie właśnie moi rówieśnicy spotykają się, wspólnie chodzą na wycieczki, wyjeżdżają na wczasy, mogłabym tam iść, przynajmniej po to, by się trochę porozglądać, ale…..
Jeszcze przemyślę ten temat, w każdym bądź razie kondycyjnie nie nadaję się na żadne takie turystyczne wypady, a dłuższa podróż pociągiem, czy autobusem  (o samolocie nawet nie wspomnę) jest dla mnie na razie niewyobrażalna. Nie mam na to wcale siły.
Dlatego cieszę się Ulu, że Ty jesteś na tyle silna i na tyle młoda, że jeszcze na takie wycieczki w miłym towarzystwie sobie możesz pozwolić. Ciesz się więc życiem Ulu, bo to takie miłe, gdy jesteś w radosnym, przyjacielskim gronie.
Raz jeszcze życzę Ci Uleczko wspaniałych wakacji, wspaniałej pogody i niezapomnianych wspomnień z mile spędzonego czasu.

Fakt, nie mam ostatnio dobrego czasu, jakoś wydaje mi się, że w porównaniu z zeszłym rokiem czuję się gorzej, jakoś szybko się „posunęłam”???
Być może ta ostatnia infekcja jeszcze całkowicie niezupełnie mnie opuściła (troszkę nie słyszę na lewe  ucho, troszkę jeszcze jestem słaba). Staram się szybko jakoś pozbierać, ale jak na razie dosyć opornie mi to idzie,  jakoś tak dziwnie właśnie ostatnio się czuję.
Nawet zastanawiałam się, c czy już tak będzie zawsze, że tylko od specjalisty do specjalisty będę się włóczyła? NIE CHCĘ BYĆ STARA!!!

Dzisiaj mam wizytę u ortopedy, znów lewe kolano dosyć boleśnie o sobie daje znać i maści mu już nie wystarczają, pewnie będzie kolejna blokada kolana i jakas ulga na około 2-3 miesiące,

Jestem tak jakoś ostatnio „oklapła”, że nawet zastanawiałam się, czy w tę najbliższą sobotę pójdę na to spotkanie z koleżankami i kolegami, pewnie już i tak więcej nikogo już z nich  nie spotkam, ale skoro aż 50 lat od matury minęło i jakoś bez nich przeżyłam, to może następne 50 lat (he he he) też jakoś mi miło bez nich upłynie?
Na razie jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji, do soboty jeszcze prawie 4 dni mi pozostało…..
Powiedzcie mi tylko, czy rzeczywiście w ciągu jednego roku można postarzeć się o całe 10 lat? Bo właśnie o tyle starsza się czuję. Jakoś niewiele mnie teraz cieszy, nawet w te potworki Pokemony nie za bardzo już mi się chce grać, dobrze, że przynajmniej do pracy chodzę, bo chyba bym już całkiem w tym domu zdziadziała.
No i dobrze, że mam te wspaniałe środy z Ulką, na które czekam zawsze niecierpliwie, bo wtedy szczególnie czuję  Jej bliskość.
Oczywiście pozostaje mi zawsze mój pamiętnik – blog jasna), ale czasami wydaje mi się, że nie całkiem do końca jest on dla innych ciekawych Czyżby wena mnie ostatnio też zawodziła?????
A miało być tak fajnie, tyle na tym nowym miejscu miało mnie miłego czekać. Widocznie za bardzo już tu „osiadłam”
Muszę coś z tym zrobić, coś zmienić.

Miłej środy

poprawka

 

 

 

Miała rację koleżanka w swoim komentarzu a propos nazwy moich Dziewczynek Mojrami.
Były to trzy Boginki (pewnie stąd moje skojarzenie), które mieszkały w sąsiedztwie Olimpu i czuwały nad życiem i losem mieszkańców.
Kiedyś, gdy moje trzy Boginki były małe, to ja czuwa lam nad nimi, śpiewałam im kołysanki, opowiadałam bajki, teraz one  myślą o swojej dobrej Cioci i czasami mnie nawiedzają, oczywiście w miarę wolnego czasu, bo każda z nich zajęta jest swoimi sprawami, głównie nauką. I niech tak pozostanie, muszą przecież z mądrymi głowami startować w swoje dorosłe życie.
A dla mnie niech pozostaną, tak, jak sugerowała koleżanka Gracjami, bo każda z nich i piękna i młoda i mądra jest i przynosi sercu mojemu radość każdy najmniejszy nawet z nimi kontakt.
Kiedyś gdzieś w jakimś brukowcu czytałam opowieść kobiety, matki, która nie mogła pogodzić się z tym, że jej córka pragnęła ułożyć już swoje życie, nie, nie całkowicie w oddali od swojej mamy, ale według swoich poglądów, swoich znajomych, przyjaciół, miłości.
Niestety, zazdrosna matka odradzała, a wręcz obrzydzała jej każdego chłopaka, z którym chciała się związać. Jej argumenty były tak przekonywujące, że chociaz może nie do końca prawdziwe, jednak powodowały, że córka nie ułożyła sobie przez pewien czas własnego życia, żyła życiem swojej mamy.
Do czasu, przyszła wreszcie pora, gdy córka zbuntowała się i powiedziała mamie zdecydowanie: nie. Co najlepsze, zyskała poparcie w postaci siostry swojej mamy, która też uważała, że już najwyższa pora, a właściwie to już ostateczna pora, aby córka zaczęła w końcu ostatecznie przecięła pępowinę i zaczęła żyć swoim życiem. I tak się stało, na początku matka dziewczyny była bardzo rozgoryczona i czuła się już niepotrzebna swojej córce, jednak życie przekonało ją, że nie miała racji, że mądra córka potrafi połączyć swoje priorytety całkiem dobrze z tym sobie radząc.
Dlaczego to pisze?
Ja właściwie tez nigdy nie miałam swojego własnego życia. tak się złożyło, że życie rodzinne mojej siostry było zarazem i moim życiem. Byłam z moją siostrą bardzo związana i nie chciałam, a może nie potrafiłam całkowicie się usamodzielnić.
Czy teraz tego żałuję? Właściwie to nie, chociaz, jak już kiedyś pisałam, jednego, czego bardzo brakowało mi w życiu to własnego dziecka, a teraz własnych wnuków. Wspaniale jest usłyszeć słowo Mamusiu, Babciu……
Ale bardzo kocham dzieci mojego rodzeństwa, a z dziećmi mojej siostry, a potem z ich dziećmi zawsze byłam i jestem nadal bardzo związana uczuciowo.
Może dlatego, że przez większość ich życia z nimi mieszkałam???
Dlatego cieszę się, że nie tylko dzieci mojej siostry dobrze się powodzi w życiu, że wybrali mądre swoje życiowe ścieżki, ale że  i dzieci Magdy i Maćka też sobie powoli to życie układają i nawet jeżeli nie zawsze mają dla mnie czas, ale wiem, że myślą o mnie i w razie potrzeby też na ich pomoc mogłabym liczyć.

Dzisiaj w Krakowie bardzo ważny dzień, dzisiaj uroczyście Kraków pożegna Mistrza Zbigniewa Wodeckiego.
Msza św odbędzie się w Bazylice NMP na Rynku (Kościół Mariacki), a potem o godz 14 odbędzie się uroczystość pochowania naszego Mistrza.
Przypuszczam, że zarówno w Kościele, jak i na cmentarzu będą całe rzesze  zasmuconych prawdziwie, bez obłudy Krakowiaków, bo Wodecki był dla Krakowa osobą bardzo ważną i bardzo znaczną. Szkoda, że nie będę mogła brać udziału w tej smutnej uroczystości, ale całym moim sercem będe wraz z pozostałymi na cmentarzu, aby pomodlić się za Jego duszę.
Wielki, wielki żal, niepowetowana strata dla Krakowa i dla całej Polski.
Tacy prawdziwi wirtuozi jak On rzadko się zdarzają Był bardzo utalentowanym człowiekiem i do tego byl bardzo skromny, nie wywyższający się ponad swoją sławę.
Raz jeszcze powiem : ŻEGNAJ MISTRZU !!!!

Postanowiłam coś zrobić z moim niewielkim balkonem, pewnie muszę się wybrać na Plac, żeby jakieś 2 skrzynki z ładnymi kwiatkami na balkonie postawić, zawsze będzie bardziej wesoło, kolorowo. Jak na razie tylko zielsko zagląda mi do okien, jedno wczoraj musiałam znów „przegonić” na mur, bo natrętnie już był w drzwiach mojego balkonu i nie mogłam otwierać i zamykać drzwi balkonowych, żeby nie zrobić mu krzywdę. Na szczęście gałęzie są na tyle giętkie, że łatwo jest je uformować. Ale w tej zielonej oazie przydałby się jednak jakiś kolorowy akcent w postaci kwiatka.

Dzisiaj też zapowiada się słoneczny dzień, nieco jednak chłodniejszy niż wczorajszy, gorzej, że zapowiadają właśnie w Małopolsce jakieś zawirowania aury, burze, opady grafowe, wichury itp. Ale może nie będzie aż tak groźnie?

Pozdrawiam wszystkich słonecznie i miłego wtorku życzę.

wstał nowy dzień, nowy tydzień

 

Pięknie zaczął nam się ten poniedziałek, ten cały tydzień.
Chciałabym, żeby takim pozostał aż do następnej niedzieli, pełen słonka, ciepła i radości.
Wczorajsza niedziela tez była piękna, wiec wyszłam na chwilkę na spacerek po parku. Ale jakoś nudno mi tam było… Posiedziałam chwilkę na ławce, przeglądnęłam jakąś gazetę, którą ze sobą przyniosłam i…stwierdziłam, że jednak nie mam jeszcze na tyle siły, żeby dłużej tu siedzieć.
Zresztą, wbrew moim przewidywaniom, nie było wcale dużo ludzi w parku, ot tacy pojedynczy przechodnie, pan z dwoma brązowymi buldożkami, jakaś pani ze starszą panią, pewnie jej matką, pod rękę. Nawet dzieciaków nie było wcale widać.
Przypuszczam, że ta piękna aura wszystkich poza Kraków wywiozła.
Wróciłam więc do domu, otwarłam sobie szeroko drzwi na mój całkiem zielony balkon i siedząc na kanapie, dokonałam reszty czytania mojej prasy.
Właśnie w kuchni jest popołudniu najfajniej, w pokoju już niestety szybko robi się ciemno.
No może nie jest szczęśliwa obecna bliskość śmietnika na podwórku, bo stamtąd przylatują te wredne bzyczące muchy, ale nie można mieć wszystkiego, wszak mieszkam na wysokim parterze i mam takie warunki, jakie mam.
Zresztą, jak już pisałam, za oknem mam sporo zielonych drzew, pnącza jak zielone liany teraz płożą mi się nie tylko po ścianie balkonu, ale także i po posadzce balkonu, tak więc czuję się, jakbym mieszkała gdzieś w jakiejś dzikiej puszczy. Zastanawiałam się, czy nie trzeba cos z tymi lianami zrobić, ale nie, niech sobie rosną, najwyżej, gdy już nachalnie będą wchodzić mi do kuchni, lekko je przytnę.

Przez kilka dni jakoś nie zaglądałam do moich bocianków, tak się jakoś składało, dzisiaj z podziwem patrzyłam, jak te pisklaki już wyrosły. Są spore, żywotne  i okropnie rozrabiają. Oczywiście ciągle są nienasycone i tata bocian ciągle musi przylatywać z nowa porcją jedzonka. Nawet ten najmniejszy, najpóźniej wykluty bocian, co prawda jeszcze odstaje od swojego rodzeństwa, ale też dzielnie staje w szranki życia, resztą jest on szczególnie przez mamę bocianią hołubiony, no prozę co znaczy serce matki, wie, że on najwięcej potrzebuje jeszcze jej pomocy.
W gnieździe co chwilę  trwają jakieś przeróbki, rodzice znoszą patyki, którymi poprawiają i uszczelniają koronę gniazda i nową ściółkę w gnieździe układają.

Ostatnie newsy polityczne? Pis znów zalicza wsparcie w sondażu. Nie wiem, czy taki sondaż może być wiarygodny, skoro jest zlecany i opłacany przez rządzących. Bo nie wierzę, żeby aż tak dużo idiotów po Polsce chodziło, którzy widząc wszystkie wpadki rządzących, ich arogancję i butę, ich indolencję nadal ich wspierali. Najlepszym sondażem będą wybory, tylko…..  wciąż nie widzę, żeby PO miała na tyle siły, żeby mogła bezboleśnie przejąć stery rządów, zbyt mało ludzi  im wierzy i słusznie, zbyt dużo za uszami mają. A jak nie PO, to kto?? No właśnie, kto ?, nie ma takich jak na razie na politycznym horyzontem. Przykre tylko, że KOD, który miał siłę przebicia, bo tak spontanicznie zrodził się wybuchu niezadowolenia, nagle sam siebie obezwładnił nieodpowiednim przywódcą. Co prawda po ostatnich wyborach zmieniły się już siły przywódcze w tym stronnictwie, ale wątpię, że to, co raz zostało niszczone, da się łatwo odrestaurować. W każdym razie nowy szef KODU, Krzysztof Łoziński będzie miał przed sobą bardzo trudne zadanie i nie wiem, czy uda mu się wyprowadzić ten ruch na prostą na tyle, żeby w niedalekiej przyszłości mógł on cokolwiek w polityce zmienić.
Widzę ciemność, ciemność widzę – powtarzam słowami Maxa z kinowego szlagieru Seksmisja.
Tym bardziej, że niestety odchodzą prawdziwe autorytety tego świata, ostatnio odszedł prof Zbigniew Brzeziński,  wybitny politolog, doradca prezydenta Cartera, nasz wielki Polak, który rozumiał i znał politykę i który zawsze starał się przekazać nam swoją wiedzę i chęć do pozytywnego myślenia. Niestety, ostatnio czas dla nas nie jest łaskawy. Oczywiście rządzący są na tyle bezczelni, że potrafią podnieść swoją rękę, rzucając kalumnie, chociażby słownie na dobre imię profesora, przy okazji krytykując wszystkich innych, którzy ośmielają się  być  przeciwnym ich smoleńskiemu wyznaniu.
Wyznają zasadę, kto nie z nami, to przeciw nam, a takich należy zniszczyć  i niestety to robią, bezwstydnie, bez skrupułów, metodami podobnymi do tych komunistycznych, które podobno zwalczają , tylko dlaczego sami tacy właśnie są???
Ale kiedyś nastąpi koniec, każde szaleństwo ma przecież swój koniec. I oby było to jak najszybciej, zanim cały świat całkowicie od nas już nieodwracalnie odejdzie i nie będzie uznawał nas za swoich partnerów.

Nie chce tak pesymistycznie kończyć mojego wpisu na początek nowego tygodnia, więc może okraszę go jeszcze jakimś wesołym kawałem?
Zawsze najlepsze są te o niesfornym Jasiu:

Pani do Jasia:
– Jasiu znasz Mickiewicza, Sienkiewicza i Makuszyńskiego?
– A czy pani zna Łysego, Grubego lub Zenka?
– Nie…
– To co mnie pani straszy swoją bandą?!

No to życzę wszystkim pomyślności na dzisiaj i na cały tydzień. Oby do …lata 🙂

Nareszcie

 

 

 

 

Nareszcie pokonałam (chyba) choróbsko. Dzisiaj wstałam w radosnym nastroju, nie kwiląca, nie jęcząca i nos już nie jest taki zatkany. No może troszkę nie dosłyszę na uszy, ale i to przejdzie, najwyżej czeka mnie wizyta u laryngologa.
Chyba nie potrzebnie zwlekałam z tym antybiotykiem, wczoraj zażyłam już drugą tabletkę i co – są efekty! i to same pozytywne efekty.
Takie niepozorne trzy tabletki antybiotyku i……. mnie akurat to całkowicie pasuje, bo po pierwsze nie na widzę długo zażywać te tabletki, chociaż do nich pewnie już się przyzwyczaiłam, całą garść rano muszę ich sobie pochrupać, ale cóż, pesel.
A pomyśleć, że jeszcze całkiem nie dawno (chociaż dawno to całkiem względne pojęcie) mogłam nie myśleć o tych paskudztwach, które nie umilają mi życia
Przypominają mi się czasy, gdy  jeszcze pracowałam w Szpitalu Kolejowym i moja koleżanka Dana zawsze po śniadaniu wyjmowała z torebki cały worek swoich lekarstw, które po śniadaniu musiała spożyć. No a potem, gdy jeździłam do mojej siostry do Modlnicy, Ania też zawsze dzień zaczynała od śniadania i całej masy różnych tabletek. Otrząsałam się wtedy z niesmakiem i myślałam sobie: jak to dobrze, że ja jestem od tych świństw wolna. Do czasu, niestety, do czasu, przyszła i kryska na Matyska. Teraz mam aż dwie podręczne apteczki w domu, jedna to worek z zapasem lekarstw (zawsze kupuję ich na mniej więcej dwumiesięczną kurację), a druga już niewielka saszetka, w której mam odłożone po listku lekarstw, które codziennie zażywam i które w miarę potrzeby ze swojej olbrzymiej apteki uzupełniam. A jest ich trochę, oj jest, na szczęście zażywam je tylko raz dziennie, ale i tak jest to dla mnie wystarczająco denerwujące, na sam ich widok robi mi się mdło.

Wiecie, że zrobiła się dzisiaj piękna, słoneczna niedziela? Aż miło patrzeć, jak sporo słonka mam teraz w swoim pokoju. Teraz, bo za jakieś 2-3 godziny będzie się robiło  w nim coraz ciemniej, drzewa z parku skutecznie zasłaniają mi takie piękne słonko. Okna mojego pokoju wychodzą na wschód, dlatego   tylko rano jest w nim ślicznie, potem już sporo słonka mam tylko  od strony kuchennej.
Ale bardzo dobrze, ze mam tam bardzo wygodną kanapę, na której sobie mogę siedzieć i podziwiać zielone rośliny widoczne z mojego balkonu.
Widok jakże inny, niż na ul Smoleńsk, tam z kuchni widać było tylko mur tyłu domu, który stał obok i zawsze było tam smutno, ciemno i ponuro.
A tak, mogę sobie usiąść w kuchni, napić się kawusi, czy herbatki, poczytać gazetkę i….no właśnie i mogę zapalić sobie papieroska, zwłaszcza w taki piękny dzień jak dzisiejszy, gdy mogę drzwi balkonu otworzyć na oścież. No może nie ma tam tylko telewizora (mam go w dużym pokoju), ale swoją drogą coraz rzadziej go oglądam, bo tak praktycznie mówiąc, nie wiele jest w nim ciekawych programów, wolę sobie już pooglądać to c0 lobię na komputerze.
 Stacjonarny komputer też mam w pokoju, ale zawsze mogę (dzięki WiFi) popracować sobie na laptopie, który w kuchni też działa, no chyba, że akurat jest słaby sygnał (bo i tak si zdarza) i wtedy niestety mam z tym kłopoty.

Ale kto w taki piękny niedzielny poranek telewizję by oglądał.
Trzeba się ubrać i na chwilkę do parku zaglądnąć, póki jeszcze zdecydowanych śladów remontu w nim nie widać.
Potem nawet pewnie nie będzie można usiąść tam na ławeczce…….
No to życzę przyjemnej niedzieli

MOJRY


 

Nawiedziły mnie wczoraj w chorobie Trzy Mojry, czyli trzy Ukochane Moje Dziewczyny Oliwia, Daria i Wiktoria.
I od razu poczułam się lepiej, o wiele zdrowsza.
Posiedziały, pogawędziły, zrobiły biednej chorej Cioci kawusię i popędziły do apteki po antybiotyk.
Jednak bez antybiotyku się nie obeszło, choró0bsko co chwile wracało. I od razu przypomniałam sobie czasy, gdy ja, jeszcze wtedy piękna i młoda w drodze ze szkoły odwiedzałam Ciocię Jankę i Babcię Helenkę. Też zawsze były bardzo zadowolone z mojej wizyty, bo to tak miło jest na chwilę samotność przerwać i porozmawiać z kimś młodszym.
Nie, żebym na samotność znowu narzekała, ale przyznam się, że ostatnio w tej mojej chorobie się zaniedbałam, jakoś całkowicie w niej zatopiłam, zapominając, że jest przecież wiosna. No tak, ale ledwo na świeże powietrze na chwilkę wyszłam, nów czułam nawrót tej mojej grypy.
Mam nadzieję, że teraz, po zażyciu antybiotyku, będzie o wiele lepiej. Nie mogę przecież przespać wszystkich popołudni pod kocem.
A poza tym, taka wizyta tych właśnie moich Panien przyprowadza mi moje wspomnienia, te dobre, wspaniałe lata, gdy żyła moja siostra, gdy jeździłam do Modlnicy….. Wtedy pewnie miały więcej wolnego czasu, teraz zajęte nauką, egzaminami, czy treningami nie za bardzo mają czas, by się do mnie wybrać.
A jednak wczoraj umówiły się wszystkie trzy i radość wielką mi przyniosły swoją wizytą.
Przykro mi tylko, ze nie miałam ich czymś poczęstować, ale to się zmieni, następnym razem zaproszę Je na obiad własnego wyrobu. Tylko wcześniej muszę już całkowicie wydobrzeć.
Właściwie to już dawno obiadków nie gotowałam. Z  V.I.P:.em mamy teraz ciche dni, nie utrzymujemy ze sobą kontaktów, tak jakoś się porobiło dziwnie.
Co prawda nie zarzekam się, że tak już będzie zawsze, bo to już nie pierwsze takie nasze dłuższe rozstanie, zawsze potem jakoś znów wracaliśmy przyjaźnie do siebie.
Ale na razie jest jak jest i nic nie wskazuje, by w najbliższym czasie zmienić się mogło.
W związku z tym, jeżeli nawet obiadki gotuję (a zawsze jednak coś ciepłego przydałoby się zjeść), są one bardzo skromne i raczej jednodaniowe, czyli albo zupa, albo jakieś niewielkie drugie danie. Zresztą przy tej ostatniej mojej infekcji przyznam, że apetyt raczej ode mnie odszedł, jeżeli cośkolwiek jem, to raczej  z rozumu, że jednak organizm trzeba trochę odżywić, niż z uczucia głodu.
Ale znów tak bardzo tym się nie martwię, przecież w moim założeniu jest jeszcze „zbicie” około 5 kg żywej wagi.
Dzisiaj już skromne zakupy w pobliskim sklepie porobiłam. Najważniejsze, ze kupiłam swój ulubiony ciemny chleb „Bochenek”, właściwie jedyny, który mi smakuje.
No oczywiście czasami przegryzam go „tekturą”, też jadalna, chociaz już troszeczkę mi się znudziła.
Pogoda trzeba przyznać jest troszkę dziwna, niby nie jest zimno, ale też jakiegoś upału nie czuć. Inna sprawa, że teraz dosyć specyficznie odbieram temperatury, nie narzekam na jakieś niebotyczne upały, raczej jest mi ciągle chłodno, nawet w domu.
Grypa to, czy już starość – sama nie wiem, pewnie niedługo o tym się przekonam.
Życzę Wszystkim przyjemnych ostatnich dni miesiąca maja. Znów kolejny miesiąc tak szybko przeleciał, już pomału będziemy wkraczać w drugie półrocze, potem tylko lato i……
Ale co się będę martwiła na zapas. Na razie miłego weekendu wszystkim życzę.

słowo

 

Jest takie jedno słowo :  MATKA

najdroższe najbardziej cenne dla każdego.
Nasza pierwsza i do końca przyjaciółka naszego życia, uczestnicząca w każdym jego dniu, od początku do końca.
Nie mogę powstrzymać się od łez, gdy o Niej wspominam,
Może dlatego, że zbyt krótko obecna była w moim świecie, zbyt szybko odeszła. Ale zawsze potem, a nawet i teraz jeszcze  czuję Jej wszechmocną opiekę nad sobą.
Nawet teraz, gdy już mam siwy włos, gdy cokolwiek mi się  dzieje, przywołują Ją swoim głosem „MAMUSIU!! MATEŃKO,  pomóż.

Gdy byłam jeszcze dzieckiem, przychodziła do mnie w pięknych snach. Zawsze byłyśmy w ogrodzie pełnym kwiatów, ja do niej się przytulałam i mówiłam : Mamuś, jak ja ciebie bardzo kocham Mamusiu. A ona tajemniczo do mnie się uśmiechała i…odpływała w dal, której już poznać nie mogłam, była poza moim zasięgiem. Potem już śniła mi się coraz rzadziej, chociaż zawsze o Niej marzyłam. Ale zawsze czułam i czuję, że jest koło mnie.
I że coraz bardziej zbliża się czas, gdy znów będzie  bardzo blisko, gdy razem będziemy zwiedzać rajskie ogrody…….

Brakuje mi mojej Mamy każdego poranka, każdego dnia. Przykro mi, że los tak moje życie ułożył, że sama nie mogłam zostań matką, chociaż kiedyś tak bardzo tego chciałam, tyle miałam związanych z tym planów – nie wyszło, niestety.

Dzisiaj chylę czoła przed Wszystkimi Mamami, tymi szczęśliwymi i spełnionymi i tymi, które może czują niedosyt życia, niedosyt matczynej miłości, bo nie zawsze układa się nasze życie według naszych marzeń, naszych zamierzeń.

I raz jeszcze Tobie Mamuś powtarzam : Kocham Cię Mamo, zawsze Cię kochałam i zawsze będę Ciebie kochała nadal, aż do końca moich dni.

Życzę wszystkim przyjemnie spędzonego Dnia Matki i wspaniałego weekendu.

delikatna jak aksamit

Z najlepszymi pozdrowieniami z Krakowa Ulu dzisiaj posyłam Ci samą delikatność, jedwabno – muślinową różę, jako wyraz ciągłej, a nie tylko środowej sympatii dla Ciebie.
Wiem, że już niedługo. za kilka dni, planujesz swój urlop nad morzem, mam nadzieję, ba, życzę Ci, aby ten czas  był dla Ciebie i Twoich Przyjaciół wyjątkowy, miły, ciepły i pełen serdeczności i dobrej zabawy.
Będę tu na Ciebie Uleczko czekała, w każda środę, obojętnie, czy będziesz tu zaglądała, czy nie, zawsze dla Ciebie pozostawię różę, zawsze będę o Tobie pamiętała i myślała, bo na tym nasza Przyjaźń właśnie polega, z daleka, a jednak blisko……
Baw się dobrze, śmiej, spaceruj i ciesz się, ze życie jest takie piękne.

Bo życie jest piękne, nawet gdy…..wirus jakiś człowieka omota i nie chce sobie odejść precz.
Ale dzisiaj powiedziałam mu już : DOSYĆ !! Nie będziesz mnie nadal dręczył i…zdecydowałam się, że idę jednak do lekarza. Sama dalej sobie nie poradzę, wirusisko jest silniejsze i atakuje dokładnie wszystko : i nos i głowę, oskrzela, brzuch i wszystkie kostki, nawet palce u rąk.
Pewnie dostanę jakiś antybiotyk, który pochłonie tego szalejącego  w moim organizmie dziada i wszystko wróci do normy.
Bo w chorobie świat tak pięknie jednak nie wygląda, a przecież nie można cały czas tylko narzekać i narzekać…
A właśnie, nawet miałabym jeszcze jeden ku temu powód. Właśnie rozpoczęto remont w moim Parku i na początek otoczyli go ohydną, falistą blachą. Wygląda to bardzo nieładnie i przykro się robi, gdy ta blacha jest widokiem z mojego okna.

Sami przyznacie, że nie wygląda to sympatycznie, ale taką decyzję na remont parku podjęto  i nie mam nic do gadania w tej materii.
Będę się przez ponad rok (bo na tyle zaplanowano ten remont) czuła się, jakbym zamieszkała na placu budowy, za to potem……
Ma być cudownie, ogrody kwiatów, ślicznie wyposażone w ławki i kolorowe kosze alejki, miejsca zabaw dla dzieci i dla dorosłych, czyli coś, na co ten Park w zupełności zasługuje. Mam nadzieję, ze doczekam się tej chwili, gdy tu, w swoim blogu będę już mogła te wszystkie wspaniałe zmiany udokumentować.
Ale jak już pisałam, to trochę niestety potrwa, na razie więc w tej „budowlanej formie” będę musiała jakoś przetrwać przez tę wiosnę, jesień, zimę, następną wiosnę i kawałek, a może nawet i całe następne lato ten niezbyt sympatyczny czas. Jakoś to będzie….. z czasem nawet pewnie przywyknę do takiego, a nie innego widoku.
Bo co to jest czas jednego roku? Niewiele, przecież już niedługo powiem, mieszkam tu, na swoim nowym mieszkaniu  już rok, szybko to minęło.
Więc i ten następny rok wyczekiwania na piękne widoki za oknem też przeminą jak zły sen.

A deszcz sobie chlupie i chlupie. Takie chlup, chlup w mojej głowie szumi, denerwuje, z niepokojem patrzę za okno, na ten deszczowy świat, w który za niedługo będę musiała iść. Nie czuję się na tyle dobrze, żebym szła rześkim krokiem, przyznam, że ta choroba dosyć mnie osłabiła i mam wrażenie, że za chwilkę się wywrócę. Ale nie, nie poddam się przecież tak łatwo!. Jakoś trzeba się w sobie zebrać, to, że teraz jest nie najlepiej, wcale nie oznacza, że jutro, już po zażyciu antybiotyku, będzie weselsze i bardziej dla mnie łagodne do przetrwania.
Życzę wszystkim pogody ducha w ten deszczowy dzień, zawsze przecież jest jakieś jutro, prawda? Oby było lepsze!

nie jestem sam

 

 

Nie jestem sam, gdy śpiewam Wam, szczęście jest we mnie…..

Było, ale zgasło, zabrało nam najpiękniejszy z istniejących głosów, pewny, silny, przemawiający do nas swoim brzmieniem i swoją miłością.
Taki był właśnie Zbigniew Wodecki, Mistrz- wirtuoz głosu, fortepianu, skrzypiec i trąbki.
Wspaniały człowiek, którego głos w Polsce wszyscy znali, począwszy od dzieci, którym piosenką opowiadał o przygodach wspaniałej, rezolutnej pszczółki Mai, skończywszy na nas wszystkich, dla których wszystkie wyśpiewane i wygrane Jego piosenki są często nauką dnia powszedniego.
Zacznij od Bacha, bo on właśnie swoimi dziełami daje nam piękno tego życia, ciesz się z każdej chwili na tym świecie, ceń muzykę, bo ona jest i będzie mottem naszego życia – to wszystko jest, a raczej niestety już było, mottem  życia Mistrza Zbigniewa Wodeckiego.
Wspaniały Krakowianin, który kochał swoje miasto, bo tu czuł się najlepiej. Czasami, gdy pracowałam jeszcze w Szpitalu Kolejowym, spotykałam Go w naszym Szpitalu,  do którego wpadał, odwiedzając po przyjacielsku Oddział Chirurgiczny. Przenikał przez t korytarze, umykał nimi. a Jego charakterystyczna, bardzo bujna fryzura powiewała w powietrzu.
Co można powiedzieć więcej?
Żal, olbrzymi żal, odszedł następny Wielki Człowiek, Prawdziwy Mistrz tego, co ukochał już w swoim dzieciństwie – Muzykę. Ona brzmiała każdego dnia bardzo pracowitego Jego życia, a to wszystko co robił, śpiewał, grał, było Jego wielką pasją.
Był moim rówieśnikiem, urodził się dokładnie w tym samym roku co ja w 1950. Nie był więc stary, jeszcze miał przed sobą wiele zadań, jeszcze tyle mógł osiągnąć, tyle wygrać, wyśpiewać, serce niestety odmówiło mu posłuszeństwa, był zmuszony go „zreperować” i ta operacja przyniosła mu niestety tragiczne skutki, udar mózgu i śmierć.
Pozostawił nas samych, już tylko w archiwalnych clipach będziemy mogli posłuchać Jego głosu, już tylko na archiwalnych filmach będziemy Go mogli oglądać… Żal, olbrzymi żal….
Nie rozpieszcza nas ten rok, odchodzą od nas sami Wielcy, wspaniali Artyści, jeszcze nie pozbieraliśmy się po śmierci Wielkiej aktorki Danuty Szaflarskiej przezywaliśmy śmierć mistrza Młynarskiego i naszego ulubionego aktora Witolda Pyrkosza, teraz przyszła kolej na następne smutne rozstanie.
Bardzo to smutne, z każdą taką śmiercią odchodzi od nas piękna cząstka naszego życia, naszych radości, wspomnień…..
Nie spodziewałam się tej śmierci, bo którą zresztą śmierć można przewidzieć, gdy przychodzi nie o czasie,  stanowczo za wcześnie…….
Wydawało mi się, że Wodecki będzie zawsze, że jest nieśmiertelny….niestety, gra i śpiewa teraz w tym lepszym świecie, przed tronem Boga daje swoje wirtuozowskie koncerty……
Nam tylko pozostaje tylko…ŻAL…..

Wstał  nowy, piękny, słoneczny dzień. Dla nas słoneczny, dla nas radosny, chociaz tak wiele osób w ten poranek się smuci.
No to może zacznij  ten dzień  od Bacha, jak radził Mistrz :

Gdy musisz wstać,
choć tulisz tak pod głową obłoczek snu
i słów tyle znasz uczonych cicho przez noc,
a tu dzień wstaje już kolorowo – witaj!

Gdy musisz wstać,
bo słońce już zawiesza na szczytach wież
poranny swój szal i rusza, cień długi marsz,
wokół drzew krząta się ptaków rzesza – witaj!

Zacznij od Bacha, nim słońce po dachach
zeskoczy, jak kot po nocy ćmej…
I zacznij od Bacha, gdy w progu się waha
ktoś, kto winien wejść, a może nie…


i znów od początku la la la

Wstał nowy dzień, wstał nowy tydzień, trzeba jakoś się pozbierać.
Choróbsku mówię zdecydowanie NIE
Zaścielę to moje łoże boleści, w którym prawie że dogorywałam w ostatnich dniach i zaczynam wszystko od początku.
Co prawda jeszcze tak całkowicie nie wydobrzałam, jeszcze katar męczy mnie w moim nosie, jeszcze kaszel otula moje oskrzela, ale ile można chorować?
Fakt, że leczyłam się drogą naturalną, czyli nic nie zażywając, nawet ani jednej aspirynki, Rutinoscorbinu, czy nawet apapu, bo doszłam do wniosku, że jak samo weszło, to i (kiedyś) samo wyjdzie.
A ja mam czas, ja poczekam, przecież nie idę nigdzie na konkurs piękności, żebym czerwonym nosem miała kogo straszyć.
Pacjentów też mam nadzieję straszyć nie będę, ani nikogo zarażać, chociaz może i przydałoby się troszkę kataru komuś sprzedać? Szybciej może by mnie wtedy opuścił.
Znalazłam świetną metodę na smarkatki, ręcznik papierowy jest akurat do takich spraw nieodzowny. Już nawet nie powiem ile rolek takiego papieru zużyłam, sporo mam tylko przez to śmieci, ale to nic, tych zawsze można się przecież pozbyć.
Co prawda nieco jeszcze mi się w głowie mąci, bo fakt, że przez ostatnie 3 dni przyjmowałam głównie pozycję horyzontalną, ukrywając się pod kołderką i pod kocykiem, ale teraz z tej kryjówki już pora wyjść i zobaczyć, jak ludzie po ulicy sobie radośnie chodzą, a ja będę kroczyła razem z nimi, może uda mi się jednak pionowa pozycję otrzymać, tylko, żeby nikt z kolei nie podejrzewał mnie, że jestem w stanie pokazującym na użycie alkoholu, gdy mi się jednak w główce zakręci.
Dzisiaj muszę wyjść nawet troszkę wcześniej z domku, bo już po godzinie 13 stej powinnam być w przychodni, a jednak dzisiaj na dojście do pracy pozostawiam sobie ciut więcej czasu, niż zazwyczaj, żebym powolnym i statecznym, żółwim  krokiem, bez żadnego pośpiechu tam doszła.

A co robiłam ciekawego przez te dni? Właściwie to przyznam, że nawet nie oglądałam telewizji, może tam jakiś jeden odcinek, ale ponieważ najlepiej czułam się w pozycji poziomej, wolałam sobie oglądać jakiś filmik w łóżeczku, na moim komputerze.
Tym bardziej, że w sobotę był u mnie pan Józiu i naprawił mi komputer, już teraz  się nie wyłącza.
Wystarczyło tylko go trochę w środku odkurzyć (zawsze przecież łapie mnóstwo kurzu) i zmienić pasek, który ułatwia wentylację wewnątrz komputera. Widocznie się przegrzewał i dlatego nagle się wyłączał. Teraz mam już z tym spokój, mam nadzieję, że na dłuższy czas. Mogłam nawet oglądać film na całym ekranie, a nie na małym okienku, jak ostatnio.
Jak więc widać, pomału wracam do świata żywych. Bardzo się tylko cieszę, że tyle osób wspierało mnie w tych dniach mojej choroby, bo zawsze z Przyjaciółmi choruje się o wiele łatwiej.

I co jeszcze ciekawego ? Właściwie nie powinnam sobie psuć tak pięknego poniedziałku politycznymi wywodami. I nie będę, niech się dzieje co chce, tylko mówię, że mi się to co się dzieje akurat nie podoba.
Pewnie nie tylko mnie, ale…. na razie musimy żyć w takiej post PRL-owskiej rzeczywistości, z nadzieją, że ona minie jak zły sen.
Niestety dużo jest tych omotanych kłamstwami, a rząd nawet nie mrugnie okiem przy każdej swojej następnej rewelacji, którą do tego bukietu nieprawdy można włączyć. Gdy czytam niektóre fora, za głowę się łapię, gdy przeglądam niektóre komentarze, czysto brzmią one jak tam spod Pałacu Prezydenckiego i czytam zwyciężymy, a przecież nie ma żadnej wojny, w której naród udział bierze, więc kto i z kim chce zwyciężać? .
Tak niestety jeden mściwy człowiek poprzewracał  wielu normalnym ludziom w głowach, teraz cierpimy wszyscy.
 Mam tylko pytanie :jak to długo ta szopka  trwać będzie????
Ile jeszcze dowodów trzeba przytaczać na to, że nie było zamachu, że nie było wybuchów, że ta okropna katastrofa samolotowa  spowodowana był pychą i chciwością na władzę człowieka, który teraz swoje kompleksy, że brata na śmierć wysłał, leczy dręczeniem nas wszystkich.

Dość, już nie pisze dalej, wszystko to wiecie sami najlepiej.
Życzę miłego poniedziałku, bo taki, jaki on będzie, będzie cały następny tydzień

ale heca

 

 

 

 

Koncert w Opolu ma tradycje od wielu, wielu lat,
Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu zainaugurował swoją działalność w 1963 roku, dwa lata po Międzynarodowym Festiwalu Piosenki, który po krótkim epizodzie gdańskim znalazł swoje miejsce w sopockiej Operze Leśnej.
Zawsze było to wielkie wydarzenie dla naszej polskiej publiczności, zawsze z biciem serca czekaliśmy na czerwiec, gdy najlepsi polscy wykonawcy występowali na Opolskiej scenie.
Zawsze, ale tak nie będzie w tym roku.
Prezes TVP, niejaki Jacek Kurski, wymyślił, że trzeba upolitycznić to spotkanie, tym samym trzeba wygumkować ze sceny artystów, którzy zdecydowanie są antyrządowi.
Pewnie myślał, że to mu się uda, tym bardziej, że w tym roku miało odbyć się 50 lecie  działalności artystycznej Maryli Rodowicz i XX lecie działalności Andrzeja Piaska.
No i co mądrego Jacuś wymyślił (oczywiście, żeby podlizać się swojemu guru, który łaskawie dał mu pracę, bo to do końca nie było takie pewne) ???
Otóż nie spodobała mu się postawa polityczna Kayah, jako, że zdecydowanie popierała on KOD, więc Jacek skreślił  ją z listy uczestników Festiwalu Anno Domini 2017.
No i zro0biła się chryja na całego, bo co prawda pierwotnie Maryla Rodowicz jeszcze rozpatrywała możliwość dyskutowania z Kurskim w sprawie występu Kayah, ale sama Kayah zrezygnowała z występu na znak solidarności z osobami wykluczanymi przez Pis. Potem do Kayah dołączyli i inni znani artyści, Piasek, Kasia Nosowska, w sumie i sama Rodowicz, a po niej już inni liczni artyści.
No i co teraz Jacek zrobi, skoro położył plajtę na jedna z najbardziej znanych imprez polskich?
Śmiech ogarnął wszystkich i dezaprobata dla „najlepszego z wszystkich prezesów Telewizji Polskiej”, który już nieraz musiał wycofywać się ze swoich decyzji, chociażby z problemów finansowych, teraz obawiam się, że zbliża się nieuchronny koniec panowania Kurskiego w Telewizji Polskiej, nawet nie wiem, czy Jaruś gotowy jest go wybronić z tego okropnego blamażu. No cóż, trzeba jednak być chociaz troszkę inteligentnym, gdy chce się kogoś w konia zrobić, bo inaczej samemu można wyjść na idiotę roku.
Ale myślę, że powyższe zdjęcie trafi Wam do przekonania, jakie są obecnie obowiązujące klimaty w pisowskiej plątaninie absurdów. Absurd goni absurd i absurdem pogania.
Kaczyński ostatni żalił się, że Donald Tusk czuje się nad obywatelem, bo nie chce przyjechać do Polski na jego wezwanie (de facto wezwanie prokuratury) i znów w jakiejś absurdalnej sprawie zeznawać. Oj szuka Jarek bata na Tuska, tylko niestety sam niedługo po plecach tym batem bardzo boleśnie zostanie uderzony.
I najwyższa pora, bo dokąd może prowadzić taka niesamowita wręcz nienawiść do innego człowieka? Tylko do samounicestwienia.
Nie ma co już deliberować na polityczne tematy, wszystko i tak zmierza w jednym kierunku, aby jak najszybciej trach nastąpił.

Dzisiaj już czuję się zdecydowanie lepiej, chociaż katar mnie dławi, kaszel mi przeszkadza, ale myślę, że już wszystko złe za mną, teraz będzie już tylko dobrze.
Pogoda do niczego, niestety, chociaż to niedziela i powinno być cieplutko i milutko.
Może coś od przyszłego tygodnia się poprawi?
Życzę jednak miłej niedzieli.