Moja wróżba z zeszłych Andrzejek:(wynaleziona w moim blogu sprzed roku)
„Fajne rzeczy mi powychodziły : serce, baletnica i krasnolud z długim nosem.
Czyli z tego wynika, że w tym roku się zakocham w jakimś panu o długim nosie i będę tańczyła z radością, czyżby na własnym weselu ????”
no i nic się z tamtych wróżb niestety nie spełniło. Ani nie poznałam pana o długim nosie, ani się nie zakochałam, ani nie tańczyłam na żadnym weselu, tym bardziej nie na swoim, serce też na szczęście mi nie dokuczało.
Do kitu z takimi wróżbami ? – niekoniecznie, to przecież tylko zabawa.
Więc wczoraj też uległam pokusie lania wosku i………
Tym razem wylałam…………. żyda z czupryną, też zresztą z długim nosem. Tak orzekła rodzinka współuczestnicząca we wróżbach. Nic innego prócz tego żyda w tej masie wosku puszczonego jako cień na ścianę, nie było można dojrzeć. Coś z tym nosem ma się na rzeczy, tylko nie bardzo rozumiem co, czyżby kłamstwa, które mnie otaczają? Bo przecież długi nos to oznaka kłamstwa.
Tylko kto i dlaczego mnie okłamuje?? (polityki w to tym razem nie mieszam).
A żyd…. to chyba dobry interes???? Nie wiem……. może zrobię jakiś dobry geszefcik, albo poznam jakiegoś żydka ( nie jestem ksenofobem), byleby tylko nie takiego, coby śpiewał mi tylko „gdybym był bogaczem”
A może to oznacza, że wybiorę się gdzieś w bardzo daleką podróż, na przykład do Jerozolimy?
Zobaczymy za rok, porównamy co się mi wylało wczoraj z wosku i jak się ma to do rzeczywistości.
A teraz cierpliwie czekam następny rok na spełnienie wróżb, przecież kiedyś one spełnić się muszą, prawda?
Niedziela więc przeszła całkiem interesująco, oglądałam troszkę filmów, między innymi starą już, ale zawsze miło oglądaną komedię „Irena do domu” z Lidią Wysocką, z Adolfem Dymszą , z Ludwikiem Sempolińskim, a także z niezapomnianą Hanką Bielicką i z Kazimierzem Brusikiewiczem. Taka ciepła, rodzinna, pełna miłości i pełna przyjaźni komedia wyreżyserowana w 1955 roku. I tak się zastanawiałam właśnie, gdyby ktoś uległ pokusie i spróbował by zrobić z tego filmu wersję kolorową, chyba ta komedia bardzo straciła by swój urok. Akurat ta wersja czarno biało świetnie pasuje do tamtych lat.
No i oczywiście uroku dodaje ta wapniała piosenka „Karuzela”, którą śpiewa Maria Koterbska.
Ach gdzie te lata, gdy człowiek zmęczony całym tygodniem pracy jechał na Bielany, aby spotkać się z przyjaciółmi i zatańczyć walczyka na parkiecie…..
Okropnie ponury dzisiaj wstał ten poniedziałek, jakiś taki łzawy, chociaż z całkiem przyzwoitą na tę porę roku temperatura plus siedem stopni.
(Vipie, zauważyłeś, napisałam tę!!!! a nie tą, staram się pilnować!!!) Potem ma się nawet troszkę przejaśnić, ale na słoneczko dzisiaj raczej nie ma co liczyć, chociaż…. nigdy nie wiadomo, jakiego psikusa może nam zrobić pogoda.
Wczoraj oglądałam na Face Booku zdjęcia z Zawoi, które zamieściła Ela, żona Łukasza. No trzeba przyznać, że nieźle już tam śniegu napadało, część rodzinki nawet na nartach szusowała po okolicy. Pewnie lada moment (jeżeli nie zdąży przyjść oczywiście odwilż) będą puszczone naśnieżacze, ratraki i wyciągi narciarskie. No i zacznie się wtedy zimowe szaleństwo na całego.
W Zawoi to może padać sobie nawet i śnieg, byleby tylko krakowskie ulice nie tonęły w tej śniegowej bryi.
Dzisiaj wszystkim Andrzejom z okazji ich święta życzę wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń i doprowadzenia wszystkich swoich spraw do pełnego sukcesu.
A pozostałym życzę miłego i spokojnego poniedziałku i takiego samego całego tygodnia