OH ta sobota !!!

No i wcale się nie dziwię, że miałam we wczorajszym wpisie  tyle obiekcji związanych

z tą moją pracą,  chyba miałam jakieś  przeczucia.

Właściwie cała sobota była nieco dziwna.

Zaczęło się wszystko od alarmu, który mi się włączył w przychodni

Oczywiście moja wina, bo nie usłyszałam kliknięcia pierwszego klawisza, więc ponowiłam

klikanie raz jeszcze tego numerka, po czym wcisnęłam następne i……. rozległa

się tak niesamowicie głośna syrena alarmu, która świdrowała uszy i dostawala się aż

do żołądka.Zaczęłam  nerwowo wyłączać ten alarm, tylko, że nijak mi się to nie udawało.

Syrena wyła i wyła, a ja miotałam się tam i z powrotem i czekałam aż zadzwonią

z tej ochroniarskiej firmy i tego wyjca wyłaczą.

Tylko, że nikt stamtąd nie dzwonił…….

Na szczęście u Szefa na komórce wyświetla się alarm w przychodni i to on pierwszy

zadzwonił pytając co się dzieje i pouczył pośród tych ryków i gwizdów

co i jak mam wyłączać.

Prosta sprawa, trzeba było kod od początku wcisnąć,  klawisz po klawiszu, tylko,że

mnie już wtedy  nerwy poniosły i się pogubiłam.

Alarm na szczęście się uspokoił, ale bardzo długo jeszcze dźwięczało mi w uszach.

Pan z Ochrony zadzwonił gdzieś po 20 minutach, rzeczywiście fantastyczna ochrona,

i poprosił o hasło.Widać mu się nie spieszyło i gdyby to był rzeczywiście włam,albo

co gorsze napad , raczej marny koniec tego biedaka uwięzionego w  wyjącej

przychodni bym widziała.

No dobra, potem trochę męczyłam się z aparatem, na szczęście musiałam go

włączać tylko dwukrotnie, potem jakoś już na szczęście działał.

Jak przewidywałam, nie było zbyt dużo dzieci i tylko jedno zdjęcie dzieciaczkowi

zrobiłam, inni  albo mieli już swoje zdjęcia, albo jeszcze to nie był czas na robienie

nowego, w końcu ochrona radiologiczna jakaś obowiązuję i nie można zbyt często się

prześwietlać.

Brygada  hydrauliczna przyjechała  po 13-stej po mnie na Żabiniec, a jakże, tylko, że

samochodem terenowym -Patrol. No i jak do przewidzenia było ,nie udało mi się do

tego wojskowego eksponatu wejść, bo pierwszy schodek był bardzo wysoko, a ja

niestety mam już całkiem niesprawne nogi ( no dobrze i jestem za gruba i za ciężka),

tak wysoko wyspindrać się już nie umiem niestety.

Wika nawet poddawała koncepcję przyłożenia do auta drabinki, na szczęście

Maciek ochłodził jej niecne zapały wobec biednej, starej, schorowanej ciotki.

Skutek był taki, że Maciek i dziewczyny pojechały do mojego domu Patrolem

(taszcząc moje zakupy, które w pobliskim sklepie zrobiłam), a ja byłam zmuszona

jechać do domu taksówką. Przecież gdybym chciała akurat wtedy popierać miejską

komunikację, musieli by na mnie długo, oj długo czekać, bo zanim doszłabym do

przystanku autobusowego ( a jest spory kawał), zanim autobus by przyjechał

( w sobotę jeżdzą autobusy mojej lini okropnie rzadko), zanim bym  nim dojechała ,

a potem jeszcze zanim doszłabym  do domu musiała by minąć conajmniej

murowana godzina, jeżeli nie jeszcze dłużej. Nie wiem, czy Maciek byłby szczęśliwy

tyle na mnie czekać, więc  mój powrót taxi był optymalnym wyjściem z tej sytuacji.

No potem już pasmo moich udręk na szczęście się skonczyło, bo Pan Hydraulik

spisał się bardzo sprawnie, fachowo i szybko i nawet nie zostawił po sobie

okropnego balaganu, jak to mają hydraulicy w swoim zwyczaju.

Pomocnice brygadiera pomagała dzielnie, stąd czystą łazienkę po sobie pozostawili.

Oj pamiętam takiego hydraulika, pana Kazia, który pracował we firmie na przeciwko

mnie, który zazwyczaj na wszelkie tego typu naprawy przychodził, ale potem

do łazienki wejść się nie dało, wszędzie  było błoto i porozlewana woda. Koszmar.

Na szczęście ta firma wyprowadziła się gdzieś na drugi koniec miasta i  koszmarny

pan Kazio już mnie nie straszy.

Po zrobionej naprawie, czyli po wymianie baterii w brodziku i po wymianie

syfonu w umywalce, brygada zasiadła do konsumowania pysznych lodów

firmy Grycan.Ja też oczywiście je  jadłam, chociaż po tej przygodzie z Patrolem

raczej powinnam była się nieco opamiętać, ale ja tak lody lubię…..

Co prawda była to już na wpół rozmrożona masa z leśnych owoców, bo specjalnie

nie dałam ich do zamrażalnika, myślałam, że będziemy szybciej je konsumować.

No i bardzo mądrze położyłam je na stoliku….koło kaloryfera.

Cała Ciotka, można było przewidzieć skutki takiej lekkomyślności.

No, ale  i tak były pyszne.

Trochę potem  jeszcze porozmawialiśmy, poswpominaliśmy dawne czasy i rodzinka

wypełniwszy dobry uczynek wobec Cioci Ewy pojechała odpoczywać do swojego

domku, a ja oczywiście szybciutko potuptałam do swojego komputerka,

no bo jak mogły tak długo ulubione plemionka pozostać bez opieki????

Potem pobawiłam się jeszcze e trochę słownikiem umieszczonym w info- boxie

na gg i miałam   przednią z tym zabawę, bo niby jest funkcja tłumaczenia słów

na różne języki, między innymi na język hiszpański, ale jakoś ten bot wyraźnie

hiszpańskiego języka nie lubi, lub  go należycie nie opanował, bo nie chciał mi słów

nawet prostych takich  jak mama przetłumaczyć, a jak mu napisałam słowo makaron

i poprosiłam o przetłumaczenie odpisał mi , że nie zna takiego słowa i czy przypadkiem

nie chodziło mi o słowo kakao. Widać kakao było bliższe sercu bota. bo zostało

przez niego nawet  sprawnie przetłumaczone 🙂

A dzisiaj mam ostatni raz dostęp do netu przez tą wspaniałą firmę , której nie polecam.

Ale o tym napiszę już jutro, bo nie miałabym jutro wtedy weny na nowy wpis

Cieszmy się niedzielą !!!

Idę do pracy

No to idę do pracy.

Idę do pracy.

Co mam robić?  muszę iść do pracy.

Okropnie źle w sobotę idzie się do pracy.

Prawie wszyscy wolne mają, a ja muszę iść do pracy.

To niesprawiedliwe, że w sobotę muszę iśc do pracy.

Prawda, że to niesprawiedliwe, że muszę  akurat w sobotę iść do pracy ?????

Dosyć narzekania, ubieraj się i idź wreszcie  do tej pracy!!!!!

Jedyna pociecha, że w pracy spotkam dzisiaj mojego miłego Pana Doktora.

Oj, jeszcze w tym roku jeszcze go nie widziałam, on tak rzadko do nas przyjezdża.

Jest naprawdę niezwykle sympatyczny i szarmancki.

Pacjenci też go lubią, bo jest naprawdę  bardzo profesjonalny.

No cóż, klient płaci, klient wymaga.

Ale różnie bywa z tymi lekarzami, ten jest naprawdę bardzo solidny, polecam gorąco.

A, dzisiaj jeszcze umówiłam się z moją koleżanką ze Szpitala Kolejowego – Krysią.

Jej córa ma jakieś kłopoty z nogą, pewnie następna ofiara zimowego szaleństwa.

Bedę tą nieszczęsna nogę fotografowała ( oczywiście przy użyciu promieni X),

a potem muszę ją podesłać do naszego pana Doktora.

Nie wiem, czy chętnie ją przyjmie, bo on głównie kręgosłupami się zajmuje,

ale może dla mnie zrobi  ten wyjątek???

No, mam nadzieję, że ten mój ukochany aparat nie będzie mi dzisiaj swoich

hopsztosów czynił.

Kiedyś go postraszyłam wielkim psem, który akurat na ulicy szczekał i aparat

chyba się przestraszył, bo zaraz zaczął działać.

Czym mam dzisiaj go postraszyć? chyba tym, że na złomowisko go oddam, he ,he.

A swoją drogą ciekawe, czy w takim aparacie jest jakaś „dusza”. Bo dlaczego

akurat zawsze tylko ja mam z nim kłopoty, a Jarkowi działa prawie

bez zarzutu?

No inna sprawa, że może Jarek się nie przyznaje przedemną do aparatowych kłopotów.

Taka męska duma, jemu zawsze wszystko się udaje…..

A ja zawsze, przynajmniej na początku mojej działalności mam nerwówkę, włączam

i wyłączam go po kilka razy, bo jak jedno się włącza to drugie się wiesza i w sumie

muszę zaczynać wielokrotnie od początku. Potem juz aparat się jakoś daje się

obłaskawić i do końca  mojej pracy nie mam już z nim kłopotów.

Ale co podżyję przy nim, to moje.

Dobrze, koniec już aparatowych wywodów i tak nic to nie zmieni.

Acha, jeszcze mały test  dla  Maćka – jeżeli rzeczywiście tak uważnie czyta ten

mój blog, ( bo zawsze głośno mnie upomina, gdy wpisu mojego chwilowo

zabraknie), to proszę o telefon około godziny 11 -stej. w wiadomej nam

poufno – hydraulicznej sprawie 🙂

Koniec  wpisu na dzisiaj, bo idę już do pracy,

Cześć, życzę miłego odpoczynku przez weekend !!!!

Nie wszyscy muszą w końcu iść tak jak ja w sobotę  do pracy!!!

 

Na bój…

„Wojenko, wojenko cóżeś ż Ty za pani,

że za tobą idą, że za tobą  idą chłopcy malowani”

Mało mam swoich plemion, to jeszcze zostałam dzisiaj „wrobiona” w ataki z konta

kolegi, który jest dzisiaj zajęty, a ataki wysłać musi.

No cóż, dostałam polecenie służbowe od Wodza, a takie polecenia bez

szemrania wykonać trzeba, nie ma zmiłuj się.

Więc siedzę i wysyłam, wysyłam, aż mi sie w głowie od tego zakręciło.

Ale przypomniałam sobie o jeszcze jednej powinności – moim blogu – więc na moment

atakowanie zarzuciłam i do blogu na chwilkę wskoczyłam, by nie zawieśc moich

wiernych czytelników.

Oczywiście na moment  tylko,bo do wojny zaraz czas powracać trzeba.

Pogoda za oknem nawet dosyć mozliwa, świeci słonko, nie ma mrozu, lekki na

śnieżek ulicach leży.

Jutro mam pracujacą sobotę, oczywiście u boku mojego miłego doktora od skolioz,

ciekawe ile dzieciaczków do mnie dojedzie przez te śniegi brnąc.

Po południu, jak dobrze pójdzie, bedę miała wizytę Maćka – hydraulika ( ponoć),

to może i mi się zwiertnie i około 13 stej podjedzie po mnie na Żabiniec, miałabym

drogę powrotną przynajniej zapewnioną, nie musiałabym przekopywać się przez

hałdy śniegu, który zawsze na Żabincu zalega…….

Ciekawe jaki będzie odzew na moja prośbę.

Ale to wszystko i tak dopiero jutro.

Narazie w domu spokój, jest tyko Monika, która wczoraj ze szpitala zdrowa jak ryba

wróciła, pewno jutro, a może w niedzielę zjadą dzieciaczki i znów zaznie się „piekiełko”

I znów na błogi spokój czekać będę musiała do wakacji.

No chyba, że wygram w tego totolotka jednak i będę mogła zakupic sobie to

wymarzone, spokojne mieszkanko…….

Marzenia i fantazja

Wczoraj poniosła mnie iście ułańska fantazja.

Weszłam sobie na stronę internetową wirtualnych mieszkań i..

oddałam się marzeniom.

No cóż, tylko postawić dobre cyfry w totolotka i fantazja stać może się całkiem

realna, nieprawdaż???

Najbardziej podobał mi się zespół  osiedlowy Garden Recidens.

Tam są wspaniałe mieszkania w szerokim kompleksie połączonych ze sobą budynków,

a w tym kompleksie znajduje się nawet basen.

Wspaniała sprawa, ubieram się w kostium kąpielowy, coś tam na niego zarzucam,

żeby pozostałych współlokatorów nie straszyć wyglądem – nawet dużo

nie trzeba zarzucać,

bo nie trzeba nawet wychodzić na zewnątrz budynku i….wsakuję sobie do basenu w ramach

relaksu po ciężkiej pracy  i jestem całkiem już uszczęśliwiona.

Nawet na kawusię można wstąpić do  mieszczącej się w obrębie budynków kawiarenki.

no nic, chyba jednak zagram w tego totolotka??

Magda kiedyś powiedziała, że marzenia spełniają się tym, którzy bardzo tego

pragną……a ja tak bardzo chciałabym na te moje stare, styrane lata pomieszkać

sobie w spokoju, niekoniecznie odrazu w miejscu wiecznego spoczynku, na to jeszcze

mam czas, teraz chcę odpoczywać we własnym ślicznym i cieplutkim mieszkanku.

Takim niewielkim, 2-3 pokojowym, żeby za dużo sprzątania nie było.

W jednym zrobilabym salon, w drugim mój pokój wypoczynkowo- telewizyjno-komputerowy,

trzeci byłby dla ewentualnych gości, którzy by mnie odwiedzili, miałabym gdzie ich

 

wtedy na przykład przenocować.

Więc od dzisiaj marzę i w totka celne numery celuję.

Koniec świata

Wisła zamarzła! Niesamowite, już dawno nie pamiętam tych czasów, gdy z górki zjeżdżało się kiedyś na tafle zamarzniętej Wisły.

To była wtedy jedna z zim stulecia. szkoły były zamknięte z powodu mrozu, a myśmy szaleli

szczęśliwi na sankach na nadwiślańskich pagórkach, żaden mróz nam straszny nie był.

A Wisła była po prostu jedną taflą grubego lodu.

A to ledwie minus 15 stopni i juz ogłaszają stan krytyczny!!.

Preczytałam wczoraj o trudnej sytuacji małoposkich wsi i aż kolejny raz nie mogłam

się nadziwić, że tak długo nie potrafią sobie dać rady z mrozem.

Wiele wsi nie ma nadal prądu, najbardziej cierpą na tym oczywiście zwierzęta.

Biedne krowy nie potrafią pić wody z wiader , przyzwyczajone do poideł,

a podłączone do wojskowych agregatowów elektrycze dojarki tak warczą, że krowy są zestresowane.

Jedna  krowa nawet chciała z tej złości kopnąć swoja gospodynię.

A ja sobie dzisiaj wzięłam dzień urlopu na żądanie ( a teraz są takie) i zadawalam

się domowym ciepełkiem. poczekam aż przyjdzie wiosna…..

No nie, tak długo to wolnego mi nie dadzą,ale już podobno lekkie ocieplenie idzie.

I stała się jasność.

Już w sobotę odwiedził mnie  mój Maciuś – elektryk, ale ponieważ się nie

zaanonsował wcześniej, nie został do domu wpuszczony.

A tak naprawdę, tak mocno spałam, ze nie słyszałam ani telefonu ani domofonu.

Zasmuciło mnie to bardzo, ale już wczoraj Maciek z powrotem wraz ze

swoją damską brygadą przyszedł i naprawil moja zdezelowaną lampę.

Przynajmniej narazie póki co świeci.

Hurrraaa !!!!! mam jasno!!!!

Teraz elektryk jeszcze przebranżowić ma się w hydraulika i również w łazience, jak

Bóg da, będzie działało wszystko.

Trzeba wymienić i syfon i uszczelki  i przede wszystkim skamieniałą baterię……

Nie ma to jednak  jak rodzinka,

Ha, nawet z fotografii mnie nie wycięli….

Czasami na nich liczyć jeszcze można.

No cóż, nie każdy ma taką wspaniałą Ciocię Ewę, której trzeba już niestety

nieraz pomóc.

Do tej pory na szczęście ani na Magdzie i jej Jacku ani na Maćku się nie zawiodłam.

A dzisiaj w ten mróźny poranek iść muszę, bo otwieram dzisiaj

przychodnię i za rejestratorkę robić będę…..

Straszne, może jednak nie zamarznę???

Na razie za moim oknem jest minus 16 ście stopni.

Najważniejsze, żeby nie zamarzła roleta, co już nie raz sie zdarzało.

Wtedy trzeba iśc do Ani po korbę do drzwi i otwierać je ręcznie.

Na wszelki wypadek już wydzwoniłam wczoraj Jacka z prośbą, by był

punktualnie, bo najprawdopodobnie mogą być kłopoty z otwarciem przychodni.

A nie ma wtedy jak męska głowa i męska ręka.

Więc teraz, pokrzepiona ciepłymi wspomnieniami mile spędzonego popołudnia

w towarzystwie Ważnej Osoby, wyruszam w zimny świat (brr), by rozpocząć

nowy tydzień z uśmiechem na twarzy.

Bo co tam  nawet największy mrón, ważne, że wiem, że jednak jestem Kochaną Ciocią    i       podobno wspaniałą przyjaciółką.

A to już człowieka na duchu podnosi, odrazu robi się cieplejna sercu  !!!!

 

 

Dziś kuchnia Cioci Ewy poleca

Oczywiście pełna radosnej nadziei po tym jak Ważna Osoba się odbraziła,

został poproszony na niedzielny tradycyjny polski obiad.

Dzisiaj podam rosół z makaronem, a na drugie sztukę miesa w sosie chrzanowym,

ziemniaczki, zielony groszek , sałatka z porów z siekanymi  orzechami.

Przeiwdziany jest też i deser: moje ulubione  lody  malaga frirmy Grycan, z listkami czekoladowymi.

Mam nadzieję, że mój Gość będzie dzisiaj zadowolniony, tym bardziej, że czekają go jeszcze

dwa zadania z filozofii  do przeczytania i zaakceptowania , którew wczoraj udało mi

się jakos wyskrobać – no , jestem po prostu genialna.

No cóż, jestem osobą słowną i wywiazujacą się ze swoich zadań.

Taka już jestem, a takiemu to wszystko jedno.

zadziwię….

Zadziwię dzisiaj niektórych, że tak wcześnie i to w sobotni poranek wpis robię.

Dospać nie może, czy co?

Ano jakieś koszmary senne ostatnio mnie męczą, pewnie dlatego nie za dobrze

mi się śpi.

Kiedyś jakieś potwory mnie dusiły, tak, że wrzeszczałam w niebogłosy,a ten wrzask

mnie aż i obudził.

Ostatniej zaś nocy same wypadki samochodowe mi się sniły, albo samochody

się zderzały z wielkim hukiem, albo najczęściej ktoś pod samochód wpadał.

I to ktoś znajomy z mojego snu, okropne. Budziłam się kilkakrotnie, spocona

ze strachu.

Sen mara, ale lepiej już dzisiaj nie spać więcej.

Zreszta wczoraj net chodził mi jak spowolniały żółw w 10 -cio tonowej skorupie,

nie mogłam sobie nawet dokończyć porządnie rekrutki w moich plemionkach

porobić. Wreszcie się zniecheciłam, zamknęłam komputer w cholerę i poszłam

spać. Dzisiaj rano za to jest nieco lepiej, wiadomo, mniej ludzi o tej porze na

komputerach siedzi, mogłam sobie wszystko spokojnie pouzupełniać.

Ech, szkoda nawet gadać, czy pisać, muszę coś z tym internetem zrobić, bo szkoda

tylko moich nerwów. Tylko tam gdzie dzwoniłam ( a tak szeroko się reklamują, że

są ogólnodostępni i wspaniali) okazuje się, że akurat w moim rejonie nie mają

swojego internetowego dostępu.

Dziwne, bo mieszkam akurat wydawałoby się, że tym bardziej powinnam nie mieć

takich trudności z dostępem do internetu,a jednak…..

Jasne, każda firma woli okablować jakieś osiedle, gdzie jest więcej mieszkań w blokach

niż pchać się w śródmiejskie kamienice, gdzie tylko niedobitki – sierotki bez internetu

są.

Jest jeszcze możliwość dostępu do netii, czy neostrady TP,ale jakoś zbyt mocno

jeszcze pamiętam moje kłopoty z neostradą i jakoś ta oferty mało mnie nęcą.

Pożyjemy, zobaczymy, może coś niezawodny, a czasami jednak zawodny pan Józio

mi załatwi.No cóż, on też nie tylko moje kłpoty ma na swojej głowie, pamiętać nie

musi, ale będę się mu tak naprzykrzała, aż mi sprawę pozytywnie załatwi.

Acha! Jeszcze koniecznie potrzebuję elektryka, który coś zrobiłby z moją

lampą w pokoju ( chyba trzeba wymienić kostkę, bo  to najprawdopodobniej ona robi

krótkie spięcia)  i jakiegoś hydraulika, który by mi uszczelki w kranach wymienił…..

No, jestem bardzo ciekawa, bo moja kochana rodzinka zawsze o moje  wpisy

się upomina, ciekawe, czy teraz na moje H E L P  zareaguje. hi. hi.