Ani piwo dla Piotrka ,ani kanapki dla Jacka
mi dzisiaj niestety nie pomogły…..
Szłam z firmy do busu piechotą.
Ce la Vie….
Co prawda, pani Kazia ,która też ze mną szła omalże nie wpadla przezemnie pod pędzący bus,bo zachciało mi się telefonować po drodze.
A ona stała i patrzyła,zamiast z pobocza, wylazła omalże na środek jezdni.
Głupie żarty chłopaków się trzymaja,oszukali panią Kazię,że nasz Benuś dokonczył żywota,a ta wiadomość przekazana mnie przez źródełko dobrze poinformowane,czyli ową Panią Kazię zastopowała mnie na środku ulicy.
Musiałam wykonać kilka telefonów,żeby przekonać się,że na szczęście nie jest to prawda,a Benuś ma się świetnie.
Chyba naszego Maćka uduszę własnymi recoma ,dwoma.
Widać życie lubi dodawać mi stresów,jako przyprawę do i tak bogatego w przeróżne wydarzenia życia..
Ale dobrze chociaż,że Benuś ma się dobrze.
A ja szczęśliwie dotarłam do mojej ukochanej drugiej pracy,gdzie czekały na mnie wspaniał i gorace gołąbki.
Zawsze mówię,że dane dobro wraca do człowieka,czasami z całkiem innej strony.
Ja rano nakarmiłam biednego i głodnego Jacusia kanapkami,mnie za to nakarmiono pysznymi gołąbkami.I tak świat się kręci dookoła…dobra i jedzonka też :))))
PS. A Jacek konał ze śmiechu,jak mu powiedziałam przez telefon,jak nabrał biedną panią Kazię i mnie pośrednio.