tak sobie siedzę, myślę i wspominam…….

Oczywiście nie o szpitalu Narutowicza, bo chociaż mi tam pomogli i usprawnili moją nogę, ale o tym Szpitalu Rehabilitacyjnym „Kwitnąca”, mieszczacym się w Zagórzycach Dworskich, koło Michałowic, w pobliżu Krakowa. Ale w tym Ośrodku leczy się wiele osób nie tylko z Krakowa i okolic, ale i z całej Polski, ale również przyjeżdzają tam na Rehabilitację osoby spoza Polski – ten Ośrodek ma zresztą bardzo dobrą renomę, bo bardzo dobrze opiekują się w nim nie tylko osobami po złamaniach, operacjch po bardzo ciężkich wypadkach, ale również i osoby, które wymagające stałą opiekę np. po wylewach, po zawałach, osoby dotknięte SM itp.
Spotkałam tam osoby będące na leczeniu rok, dwa, czy nawet trochę dłużej.

Kwitnąca to ośrodek medyczny, położony na obrzeżach Krakowa, w urokliwej i spokojnej miejscowości Zagórzyce Dworskie. Początkowo w tym miejscu zajdował się dwór, którego historia sięga drugiej połowy XV w. Po II wojnie światowej obiekt został adoptowany na potrzeby szkoł, a sierpniu 2018 powstał tam Ośrodek Opiekuńczo – Rehabilitacyjny.
Budynek umieszczony jest w ślicznym Parku, otoczonym drzewami i liczną zielenią, wokoło rozłożyły sie wygodne do chodzenia alejki, z licznymi ławeczkami, gdzie od wiosny do października można chodzić na spacerki, zresztą gdy jest słonce i ciepło, znaczna część zajęć przeniesiona jest właśnie na alejki, tam można przeprowadzać o wiele dłuższe spacery, niż na i tak długim korytarzu. W czasie chłodniejszych i „mokrych” dni, a więc i porą zimową w budynku jest piękny ogród zimowy, skąd można podziwiać wspaniałe widoki na park. Tam też odbywaja sie zajęcia terapeutyczne dla osób niepełnorawnych, ale również na parterze, niedaleko sali ćwiczeń znajduje sie świetlica, gdzie na wózkach zwożone są osoby niechodzące, nimi tam opiekują się dwie panie specjalistki od Terapii Zajęciowych. Tam każdy chory może poczęstowany zostać kawą, czy herbatą, często do tego podawane są chrupki, drobne herbatniki, czy owoce Oczywiście tam zawsze około 10 sympatyczne panie z kuchni przynoszą drugie śniadanie, np ciasto drożdżowe, galaretki, jogurty, czasem i pieczone jabłko.
Zajęcia takie są bardzo ciekawe, sama nieraz brałam w nich udział Włączone są zajęcia manuale, np tworzenie kwiatków, kurek, zajączków, laleczek, czy okazocjonalnie panie malują bańki, robią palmy, czy ubierają choinki, wszystko to jest potem pieczołowicie chowane w wiekich szafach tam umieszczonych. Każda będąca na takich zajęciach osoba jest wciągana do wspólnej pracy, nikt nie może się lenić, czy nudzić, w takim przypadku pani prowadząca zajęcia podchodzi do takiej osoby i stara sie zachęcać do wspólnej zabawy. Jednak bywają osoby, które niezbyt chętnie współpracują z innymi, (zamknięte w sobie) oni dostają malowanki (takie dla dzieci) i kredki i sami sobie malują np. kwiatki. Prócz tego pani czyta różne ciekawostki dotyczace świąt i innych polskch zwyczajów, rozwiązuje się tam zagadki, krzyżówki, oczywiście nie jakieś bardzo trudne, oraz panie włączają niektóre zabawy np. z kulką wełny, kto taką kulkę dostaje musi jakoś nawiązać kontakt z kimś z towarzystwa.
Tak więc na pewno wszyscy są zadowoleni, no i zmuszani niejako do myślenia, do zabawy, do działania w grupie.
O 13- stej panie przywożą obiad ( a wszystkie posiłki są pyszne, urozmaicone i zdrowe), więc wszyscy przenoszą sie do położonej obok jadalni, gdzie pełnosprawni sami mogą taki obiad zjeść, ale osoby, które sobie nie radzą z łyżką, z widelcem czy nożem są po prostu karmione przez Panie terapeutki, zresztą do pomocy schodzą wtedy opiekunki z piętrer i też pomagają. Część kuracjuszy je posiłki we własnym pokoju, tam tez panie opiekunki pomagają w ich spożywaniu.
Zajęcia na dole trwają mniej więcej do 15- 15, 30, potem zjawiają się opiekunki, które przewożą chorych na górę, na sale chorych i tam nimi się dalej opiekują. Zarówno lekarze jak i pielęgniarki i opiekunki są bardzo serdeczne dla chorych, nigdy na nich sie nie gniewają, nie łają ich, wręcz przeciwnie, starają się pomagać.
Oczywiście najbardziej zaawansowane w opiece nad chorym są opiekunki , zawsze uśmiechnięte, mimo, że niektórzy pacjenci są naprawdę bardzo wielkim utrudnieniem do pracy, nie dość, że trzeba je myć, przewijać, bywają bardzo nerwowi, np rzucają pampersami, przeklinają itp. Ale to jakoś wcale nie przeraża pani opiekunki, są zawsze na każde wezwanie.
Rano przeprowadzają one toaletę i przebierają pacjenta w nowe, czyste rzeczy (ale o czystą bieliznę i ubrania naogół dba rodzina) popołudniu też sprawdzają, czy wszystko jest w porządku, czy ktoś leżący nie potrzebuje przewijania. Po południu około 16 podawany jest podwieczorek, posiłek wieczorny podawany jest o 17 00, potem, około 17-17 30 po wieczonerj toalecie i wymianie ubrania na nocny strój zakładają pampersy i układaja do snu, oczywiściście nie wszystkich, ci w miarę sprawni robią to pod ich kontrolą, a kto nie chce spać, może oglądnąć telewizję (w każdym pokoju jest telewizor). Potem panie Opiekunki idą do domów, a opiekę obejmują pielęgniarki.
Bardzo zwracana jest tam uwaga na higienę, szczególnie na występujące u osób leżących odleżyny, czy odparzenia, zawsze pacjent i w tym kierunku jest zaopiekowany.
A teraz coś z mojej „działki”, bo nie mogę pominąć samego procesu rehabilitacji, która przeprowadzana jest na bardzo wysokim, fachowym poziomie. Jak wspominaam, na parterze jest sala ćwiczeń z najnowocześniejszym sprzętem rehabilitacyjnym, ćwiczącym wszystkie mięśnie, najpierw (jak w moim przypadku) przeprowadzane jest wstawanie z fotela przy drabinkach (ćwiczenie mięśni nóg), co wcale po zabiegu nie jest łatwym procesem i ćwiczenia na leżankach mięśni rąk, ud, podudzi, rąk, potem jest nauka chodzenia na chodziku (zresztą jest kilka rodzajów takich chodzików, dobieranych przez panie fizjoterapeutki w zależności od możliwości pacjenta), potem jest nauka chodzenia najpierw o 2 kulach, (najpierw w pełnej opiece rehabilitanta), potem nauka chodzenia o jednej kuli, a na końcu chodzenia bez kuli- co już jest dosyć ciężkie, szczególnie, gdy ktoś ma uszkodzoną, tak jak ja, jeszcze drugą nogę) No i na końcu chyba najtrudniejsze ćwiczenie – chodzenie po schodach w górę i w dół, czego wielu pacjentów się obawia – ja sama pierwszy raz na schodach popadłam w histerię, potem już poszło lepiej.
Każdy chory ma swojego stałego opiekuna, w moim przypadku była to p. Kasia), zresztą drugą panią, która ze mną ćwiczyła była p. Weronika (obie wspaniałe, bardzo miłe i widać, że dobro pacjenta jest dla nich jest bardzo ważne, wykazywały się wielką wyrozumiałością, każde nienależycie wykonane ćwiczenie bardzo delikatnie, bez złości korygowały, ale również potrafiły i pochwalić pacjenta, co dodawało choremu tylko chęci do dalszej „walki”
Zresztą również czasami ćwiczyłam i z innymi fizjoterapeutkami i każda z nich byla bardzo podobna w działaniu.
Osoby, ktore zdecydowanie nie mogą chodzić ani o balkoniku, ani o kulach są przez panią terapeutkę wożone po długim korytarzu na wózkach. Chodzi o to, by pacjent nie zaległ w łożku, był poddany jakiemuś ruchowi, inaczej mięśnie się zastaną i już nigdy nie będą chciały pracować, powodując przy tym często wwystępujące zapalenia płuc, mogące doprowadzić nawet do zgonu, czy spowodować odleżymy, które są bolesne i bardzo ciężkie do wylecznia.
Jak widać z mojego opisu, opieka w Klinice Rehabilitacyjnej „Kwitnąca” jest naprawdę wspaniale prowadzona i to we wszystkich możliwych kierunkach.
A dlaczego Klinika ma taką nazwę? po pierwsze dlatego, ze mieści się przy ul. Kwitnącej, a poza tym naprawdę wszystko w około tam cudnie kwitnie, co cieszy oko i duszę i pozytywnie działa na proces leczenia. Gdyby ktoś potrzebował dla kogoś bliskiego dobrej Kliniki, polecam właśnie Kwitnącą umieszczoną w Zagórzycach Dworskich. Służę ewentualnie kontaktem, zresztą można tę Klinikę odnaleźć w Googlach, wpisując słowo Kwitnąca – tam jest zresztąwiele odnośników w różnych językach.
Ale się rozpisałam dzisiaj, ale czułam, że muszę sie z Wami podzielić swoją relacją stamtąd, bo naprawdę zasługują na reklamę.
Jeszcze trochę żyję tym Ośrodkiem, chociaż jutro już minie 2 tygodnie, jak jestem w domu.
Ale często myślę sobie, jest godzina ta i ta, co oni tam teraz robią?
A ponieważ jest godzina 13 i w Kwitnacej jest obiad, tak więc i ja do kuchni idę, by podgrzać sobie zupę.
Dzisiaj popoludniu przychodzi pani Kasia i znów idziemy do Parku, ale trochę się obawiam, co z tego wyniknie, bo straszą nas opadami.
Do jutra 🙂

znów nieco opóźniona w blogowym wpisie

DLA KOGO TA RÓŻA????

A ONA TAM CZEKA………

Kto? oczywiście Ula, bo co prawda posłałam Uli w messengerze różę, ale Ulka jest przyzwyczajona, że środowy blog w dużej częsci jest przeznaczona dla Niej.
I tak właśnie jest i dzisiaj , a lekkie opóźnienie wynika z tego, że prócz zwyczajowych porannych zajęć, które z powodu niewielkiej mojej ułomności trwaja ciut dłużej, dzisiaj miałam wizytę p. Eli, która zrobiła mi pedicure.
Jest to dla mnie bardzo ważne, bo moje stopy wymagaja leczniczego pedicuru, a z powodu mojej choroby nie miałam go już dawno wykonywanego i po prostu zaniedbałam bardzo swoje stopy, paznokcie zaczęły mi już pomału wrastać, a i zmiany na stopach powiększać, co utrudniało mi chodzenie, miałam z ich strony zadawany dodatkowy, a niepotrzebny ból. Teraz jest już bardzo dobrze, moje stopy odpoczęły i mnie nie bolą. Tak po prawdzie mam do Pani Eli wielkie zaufanie, już od wielu lat poddaję się jej „torturom”, ale jest bardzo delikatna i mam do niej pełne zaufanie.

No i co Uleczko? Mamy dzisiaj dosyć przyjemną pogodę, co prawda temperatura jest dość wysoka, ale lekki wietrzyk jednak pomaga, orzeźwia.

Co prawda dzisiaj nie wychodzę na spacer do Parku, bo jednak wciąż potrzebuję czyjejś opieki koło siebie – tzn nie podawanie rąk, czy prowadzenie mnie pod ręką, to czynię sama, ale przez obecność kogoś koło mnie czuję się bezpieczniejsza. Zresztą jutro przychodzi do mnie p. Kasia i pod jej kuratelą na pewno pójdę do Parku, chętniej niż ostatnio, bo nie będą mi dokuczać moje stopy.
Ale wierzę, że i Ty sporo na świeżym powietrzu przebywasz trochę buzię do słonka wystawiasz, niestety coś tam prognozują, że znów ma być gorsza pogoda i nawet może spaść deszcz, oby nie, przynajmniej nie jutro, skoro mam takie plany na czwartkowe popołudnie.
Serdecznie Cię pozdrawiam Uleczko i zarówno Tobie i Wszystkim moim blogowiczom życzę, by jak najdłużej mogli się cieszyć taką pogodą.
Czy zauważyliście, że ostatnio moje wpisy są antypolitycznę? I bardzo dobrze, bo czuję się przez to spokojniejsza, a nerwy wcześniej jednak bardzo mi w życiu przeszkasdzały.
Ale nie oznacza to, że całkowicie sie nią nie interesuję, owszem, czasami czytam niektóre wiadomości i bardzo mnie one denerują, więc je szybko od siebie odrzucam.
Może kiedyś znów „politycznego” kiedyś do blogu wrzucę, ale na pewno nie tak skutecznie i nerwowo, jak to robiłam przed chorobą. Teraz mam czas przeznaczony na rekowalescensje i tylko spokój do życia mi jest potrzebny.
A teraz już kończę mój wpis i idę zjeść zupkę, którą sama sobie ugotowałam.

NARAZIE !!!!

Dyscyplina Ewciu, tylko dyscyplina !!!!!

A o to wcale nie jest łatwo, trzeba mieć w sobie wiele samozaparcia, by ją pilnować.
Rano jest trochę zajęć, które niestety nie przychodzą z taką łatwością jak kiedyś, a trzeba przestrzegać odpowiedniej pory wstawania (wczoraj niestety troszkę za późno poszłam spać), porannej kąpieli, ubierania, ścielenia łóżka, i zrobienia sobie śniadania, (niestety już nikt gotowego śniadanka, ani innego posiłku do pokoju nie przynosi jak w Kwitnącej), by o odpowiedniej porze móc pozażażywać leki (a troszkę tego niestety jest do zażywania) Fakt, że dzisiaj rano byłam nieco mniej zdyscyplinowana, przeszkadzay mi małe niedogodności zdrowotne, dlatego te niektóre czynności nieco przeniosłam w czasie, właśnie między innymi nie zaglądałam do dużego komputera, a Facebook tylko przeglądnęłam na Iphonie, dlatego przegapiłam poranny wpis, a potem czas już tak szybko leci, że po prostu (przyznam się bez bicia) o blogu zapomniałam. Na szczęście pamięć mi powróciła i od razu, już bez zwlekania zasiadłam przed kompem i oto jestem.
Wczoraj oczywiście z p. Kasią znów obeszłyśmy Park, tym razem sama wydłużyłam nieco dystans i co prawda bez odpoczywania na ławce się nie obeszło, ale ten ostatni etap był juz zdecydowanie dłuższy i co ważne, nie musiałam tak często odpoczywać. Brawo, ćwiczenia czynią mistrza – to przysłowie przypomina nam, że powtarzanie czynności, pozwali dojść nam do mistrzowskiej wprawy. Nie wolno się poddawać w razie porażki, lecz poprzez ćwiczenie umysłu, ciała i własnej woli cały czas trzeba dążyć do osiągnięcia zamierzonego celu. No własnie, ćwiczenie własnej woli, bo czasami jednak jakaś nuta lenistwa w każdym człowieku drzemie, a czasami drzemie w nas też zniechęcenie, spowodowane chwilową porażką, trzeba wtedy się zmobilizować i przeć na przód. Tę wiedzę już niby posiadłam, ale czasami…… no cóż, jestem przecież tylko człowiekiem.
W Parku jest cudownie, zielono i już wesoło, dzięki ptaszkom, które sobie podśpiewują, a mnie szczególnie cieszyły….. śliczne kaczuszki. Oczywiście wczoraj mnóstwo ludzi popołudniu do Parku wyszlo, siedzieli na ławeczkach i wygrzewali się do słoneczka.
Moją uwagę wczoraj przyciągnęło wspaniałe i nietypowe drzewo, rosnące na polance, wyraźnie wśród innych drzew się wyróżniało swoją urodą.

Tak trochę przypomniały mi się morskie klimaty, właśnie z drzewami o wysoko osadznych koronach, przy wysokim, długim i pustym pniu.
No co tu mówić, cudownie jest w tym moim Parku i mam nadzieję, że już niedługo sama, bez żadnej opieki (asekuracji) będę mogła częściej ten Park odwiedzać.
Tylko jest pewna różnica, dawniej siadałam na ławeczce koło klombu i tam siedziałam sobie 2-3 godziny, teraz postanowiłam, że będę spacerowała po Parku (oczywiście też z krótkimi i nieco dłuższymi posiadówkami na ławce), bo co tu mówić : RUCH TO SAMO ZDROWIE.
Szkoda, że tak późno to zrozumiałam, ale zawsze lepiej później niż wcale.
Następny taki spacerek z p. Kasią już w czwartek, czyli pojutrze. I pewnie znów sie czegoś nowego nauczę, ostatnio uczyłam się chodzić po szutrowej, a nie asfaltowej alejce i bywało, że czasami kula mi zahaczała o jakiś kamień, czy kamyczek. Niby to nic, a jednak przy chodzeniu o kulach trzeba bardzo uważać, by się nie potknąć i nie zaryć nosem o ścieżkę.
W planie p. Kasia ma jeszcze wyprawę ze mną do sklepu, gdzie sama będę mogła zrobić niewielkie, podstawowe zakupy. Dużo oczywiście kupować nie będę mogła, bo potem muszę donieść zakupy do domu, a z wózkiem, dwoma kulami i z pewną jeszcze niepewnością, zwłaszcza tej nieoperowanej nogi byłoby raczej trudno. No chyba, że opanuję jakąś szczególną metodę takich zakupów.
Ale w tym sklepie, do którego zawsze chodziłam się zdziwią, gdy mnie tam zobaczę. W sumie nie robiłam tam już zakupów około 3 miesiące, a raczej Panie ze sklepu mnie tam znają. No chyba, że w międzyczasie personel się zmienił – no zobaczymy. I tak na pewno nie będzie to ani wnajbliższą środę, ani w najbliższym krótkim czasie znów musi upłynąć trochę czasu, zanim nabiorę w pełni tej pewności siebie.

Życzę samych przyjemnych ciepłych następnych prawdziwie wiosennych dni.

okazało się, że to była bardzo fajna niedziela

Najpierw z wizytą wczoraj przyszli Magda i Jacek. Magda przyniosła mi wspaniałe leczo, które rano własnoręcznie robiła – mówię Wam, niebo w gębie i gęba w niebie, potrawa nie tłusta,smaczne,mięciutkie jarzynki, wspaniała konnsystencja, w dodatku fantastycznie przysmaczona odpowiednimi przyprawami. Miałam część przeznaczoną na wczorajszą kolację, no i resztę na dzisiejszą kolację.
Wybieraliśmy się właśnie do Parku, gdy przyszedł z kolei Ksawery i wszyscy razem poszliśmy do Parku, gdzie na Placu Zabaw „urzędowała” już Zelda i Diana, a potem jeszcze dołączył do nas Jaś (rówieśnik Zeldy) ze swoim Tatą Jędrkiem , kolegą od dziecinnych lat Ksawra. Zabawa dzieci była przednia, zresztą na placu była spora ilość dzieciaków, które wspinały się po drabinkach, zjeżdżały po zjeżdzalniach, chodziły po ruchomych drabinkach, rozportartych pomiędzy dwoma wieżami, jednym słowem, prawdziwe szaleństwo. Oczywiście największą popularnością cieszyła się woda lecąca z dużego kranu, w której dzieci z przyjemnościa się taplały, obok leżał piasek – to była taka mini plaża, można więc było robić babki z piasku.
Chyba siedzielibyśmy nieco dłużej, gdyby nagle nie postraszył nas deszcz, który zaczął z nieba kapać, a ponieważ nieco zachmurzyło się, baliśmy się, że zaraz spadnie sążnisty deszcz. Oczywiście musieliśmy się szybko zbierać, bo ja na tych dwóch kulawych nogach nie prędko bym do domu doszła suchą nogą. Oczywiście to były strachy na lachy, bo zanim doszliśmy do domu deszczyk przestał nas straszyć i nawet wyszło słonko. Magda z Jackiem wrócili do domu (byli na rowerach), też potrzebowali trochę czasu na dojazd, a reszta ferajny, czyli Zelda, Jasiu, Diana, Ksawer i tata Jasia – Jędrek wróciliśmy do domu, gdzie Diana podała ugotowaną w międzyczasie przepyszną zupę pomidorową.
Zelda była umówiona z Polą w cyrku, więc niestety musieli już iść (zresztą podobie i Jaś z tatą) i znów zostałam sama, ale szczęśliwa.
Byłam nieco zmęczona tą „wycieczką” – niby nie było to wcale daleko, ale zawsze jednak nie mam jeszcze takiej kondycji, by się nie zmęczyć. Chwilę odpoczęłam, potem ciut poćwiczyłam, ale nie za wiele, bo ta lewa noga jednak bardzo mnie bolała. Zauważyłam, że jeszcze rano i w południe jest OK, ale gdy przychodzi wieczór noga staje się męczliwa i bardzo dokucza, ledwo się na niej opieram.
Ale za to oglądnęłam sobie na Nefliksie czwartą część Kogla mogla, zatytuowaną „Koniec świata”
Jeszcze występowała w nim Katarzyna Łaniewska, która niedługo po nakręceniu tego odcinka umarła.
Muszę Wam się przyznać, że tak jak część pierwsza i druga część tego filmu bardzo mi się podobała, trzecia była dla mnie po prostu nudna, dlatego dość sceptycznie przystąpiłam do oglądania, ale czwarta część zdecydowanie znów była fajna, okraszona samymi filmowymi gwiazdami młodego pokolenia.
Po oglądnięciu potem w TVP Sanatorium Miłości, po lekkiej toalecie byłam zmęczona, więc położyłam się do łóżka i już, już miałam gasić światło, gdy nagle ktoś zastukał do moich drzwi, musiałam otworzyć drzwi, bo pukanie było coraz bardziej nachalne. No cóż, musiałam wstać, chociaż zastanawiałam się, kto to prawie o 23-ciej do mnie zagąda. Okazało się, że to kurier, który przyniósł sąsiadowi sushi, tylko, że sąsiada nie było w domu. Nie rozumiem, po co ktoś zmawia sobie jedzonko, skoro jest w domu nieobecny???? Przyznam, że kusiło mnie spróbować taką jedną rolkę, a co, jakaś nagroda za nocne najście przecież mi się należała, ale udało mi się poskromić łakomstwo, wróciłam do łóżka i spokojnie sobie usnęłam.
A dzisiaj wstał znów słoneczny dzionek, chociaż czasami zdarza się, że chmurki słonko na moment zasłonią. i robi się trochę ponuro, nieciekawie.
I bardzo dobrze, bo około 17 znów ma przyjść do mnie pani Kasia z Kwitnącej i znów pójdziemy sobie do Parku, o ile jednak deszcz nam nie przeszkodzi. Niby zapowiadają piękny i słoneczny cały dzionek, ale kto wie……
Życzę wspaniałego poniedziałku, tak wciąż jeszcze za ciepełkim tęsknimy, trzeba się nim nacieszyć do woli.

witam w przepiękną, słoneczną niedzielę :-)

Nareszcie wiosna się przebudziła i zajasniała całą swoją krasą.
Wczoraj nie miałam kiedy (ani z kim) iść do Parku, ale na szczęście dzisiaj, zaraz odwiedą mnie: Diana,Ksawery i Zelda i na pewno chociaż na trochę do Parku pójdziemy, oczywiście ku mojej uciesze, że znów będę miała „opiekę” a raczej pewnego rodzaju asekurację na schodach, schodkach no i w drodze
Tej samej drogi właściwie się nie boję, ale zawsze będę czuła się pewniejsza, gdy ktoś koło mnie będzie kroczył, zwłaszcza taka przemiła Drużyna..
Trochę się martwię, jak Zelda przyjmie Ciocię Babcię na 4 nogach, czyli o kulach,dotąd takiej Cioci nie widziała, wiec poprosiłam Ksawra, żeby uprzedził Dziecko, żeby się mnie nie przestraszyła. Ale wiem, że Zelda to mądra dziewczynka i zrozumie, że po prostu jestem chora i muszę się kulami wspomagać.
Wczoraj miałam „dzień towarzyski, czyli byli u mnie Daria i Maciek, a także pan Rafał, który sprawdzał, czemu te moje piece nie grzeją i okazało się, że niestety trzeba zmienić wszystkie grzałki w obu piecach, bo czas ich działania niestety się kończy i nie są wydajne, tak jak potrzeba – „starość” jak widać wszystkich i wszystko dopaść może 🙂
Maciek kupi grzałki w sklepie, a potem przy pomocy p. Rafała (albo sam) je zmieni. Muszę mieć tylko kwity za zakup grzałek i wycenę naprawy, bo przecież ogrzewanie mieszkania należy do obowiązków własciciela mieszkania, a nie do mnie, jutro o tym muszę przypomnieć Kasi W, u której mieszkanie wynajmuję, zobaczę z jakim skutkiem, bo nikt nie lubi przecież gdy ktoś narzuca jakieś płace.
Darka kupiła mi fantastyczne buty do noszenia – co prawda sportowe, ale inne przy moich koślawościach i dolegliwościach nie są wskazane, Te buty to wiązane na sznurowadła SKECHERSY, bardzo wygodne. z piankowym wnętrzem, lekko falującym pod uciskiem stopy, a przede wszystkim, są one bardzo miękkie.
Tak więc przedemną ciekawe popołudnie, a po powrocie i po pożegnaniu gości na pewno trochę poćwiczę (rano nie mogłam, bo dokuczał mi mój ukochany brzuszek) no i oglądnę sobie na Netfliksie dalszy ciąg rozpoczątej wczoraj czwartej już części Kogla Mogla.
Tak jak ta trzecia część mi niezbyt przypadła do gustu, ta wydaje się ciekawsza, sporo w niej się dzieje.
Miłej niedzieli Kochani, cieszmy się Wiosną, słonkiem, możliwością ruchu na świeżym powietrzu i Rodziną i Znajomymi, z którymi dzisiejszy dzień spędzimy.
Dzisiaj po raz pierwszy pójdę w nowych butach do Parku ( na wszelki wypadek wezmę stare buty, ale te są wsadzane, nie mają zabezpieczenia tak jak te nowe kostek przy pomocy sznurowadeł i przede wszystkim już sie rozciągnęły i lekko z nóg spadają, co nie jest w mojej sytuacji całkiem bezpieczne.

Miłej niedzieli Kochani, spędzajcie ja wesoło, radośnie, w miłym towarzystwie

Moje wczorajsze parkowe wariacje

Pomimo, że moja wczorajsza kondycja była nieco słabsza, niż poprzedniego dnia, nie zaniechałam ćwiczeń, a gdy przyszła pani Kasia, razem poszłyśmy ćwiczyć schody, schodki przed domem i przyznam, że idzie mi to coraz lepiej, chociaż te dwa niewielkie schodki przed domem troszkę zamieszania w mojej głowie czynią, jeszcze całkowicie nie opanowałam przed nimi mojego strachu.

No a potem oczywiście udałyśmy się do Parku, z zastrzeżeniem pani Kasi, że gdy się źle poczuję wracamy do domu. Od razu po tych słowach nabrałam wigoru i wyruszyłyśmy w drogę.
Oczywiście najpierw odwiedziłam swój ulubiony klomb, przy którym, siedząc na ławeczce przeprowadzałam ongiś z V.I.P -em wiele ciekawych rozmów.

Chwilę odpoczęłam i nabrałam ochoty do dalszej wędrówki.
Musiałam przecież sprawdzić, czy w moim Parku zamieszkały już kaczuszki

Nie było ich wiele, ale pewnie reszta pochowała się na wysepce, która otoczona jest jakąś taśmą, widać jakiś remont tam przeprowadzają.
Ale oczywiście nie mogłam nieuwiocznić Kaczuszek na moich zdjęciach.

Gdy leżałam w szpitalu, a zwłaszcza już w Kwitnącej, gdzie miałam zdecydowanie lepszą kondycję, umysłową też, często myślałam o swoim Ukochanym Parku no i zastanawiałam się, czy Kaczuszki już tam znów zamieszkały, nie mogłam się doczekać chwili, aż to wszystko na własne oczy zobaczę.
Po następnym krótkim odpoczynku poszłyśmy dalej i moim oczom ukazała się piękna, kwietna polana.
Kwiaty białe, czerwone pięknie kontrastowały z pełną, silną zielenią drzew i rosnących krzewów

Tak więc wczorajszy dzień zaliczam do bardzo udanego i szczęśliwego dnia. Co prawda pogoda była nieco kapryśna, było raczej pochmurno, chociaż były momenty, że słonko nieśmiało zza chmur się pokazywało, najważniejsze, że nie padał deszcz i było w sumie dosyć ciepło, dzięki temu mogłam obejść cały Park dookoła.
Nawet pani Kasia była zdziwiona, że właściwie pierwszy raz po długiej nieobecności wybrałam się na tak długi dystans,
Pewnie, że byłam lekko zmęczona, bo do spacerów wg zaleceń używam dwóch kul (pewnie nieprędko z nich będę mogła całkowicie zrezygnować, może po dłuższym czasie się od nich odzwyczaję, bo nie będą mi już potrzebne. Na razie w terenie chodzę o dwóch kulach (w domu z jedną a na małych dystansach próbuje iść bez kuli, ale zawsze mam coś pod ręką do podparcia), bo tak dla mnie narazie jest bezpieczniej. Co ciekawe, gdy szłam po Parku nawet ta lewa noga mnie nie bolała, widać się też rozruszała i pragnęla takich cwiczeń, siadałam na ławce po dodze tylko dlatego, że jednak nieco byłam fizycznie zmęczona i bałam się, żebym nadmiernie nie nadwyrężała obu dolnych kończyn – taka psychiczna, pooperacyjna asekuracja. Ale jednak znów udało mi się pokonać te dwa schodki i schody (chociaż byłam nieco zaniepokojona, czy dam radę), dopiero wieczorem zaczęłam odczuwać ból w tej nieoperowanej nodze, ale od czego są środki przeciwbólowe? Za to jak dziecko zaraz po 9 wieczór zasnęłam i spałam jak suseł do białego rana.
Wiem, że moja rehabilitacja przeszłaby o wiele skuteczniej, gdyby nie wplątała się w nią ta moja lewa noga, ból niestety przeszkadza, ale tę niby zdrową, a jednak chorą nogę muszę też ćwiczyć, by zapobiec nieszczęściu, czyli złamaniu szyjki kości udowej, podobniej, jak poprzedniej nogi – zdaję sobie sprawę z takiej możliwości, bo niestety wciąż mam bardzo niski poziom wapnia (chociaż łykam odpowiednie tabletki), a przy osteoporozie nawet najmniejszy, pozornie nieszkodliwy uraz może skonczyć się złamaniem – ach ten PESEL !!!!! 🙂
Nie jestem w tej chwili gotowa na następną operację, muszę jeszcze przegnać demony z poprzedniej operacji i nabrać sił, wtedy ewentualnie mogę myśleć, czy się mam na nia zdecydować, o ile nie stanie się tak jak poprzednio, czyli o ile nie złamię tej szyjki i będzie wtedy konieczna natychmiastowa operacja – nawet nie chcę o tym myśleć. Fakt, że w porównaniu z innymi miałam wielkiego pecha, że się wszystko do mnie przyczepiało (COVID, bakteria gronkowca w operowanej nodze i w związku z nią wiele kroplówek z antybiotykiem, a potem też bakteria jelitowa, znów antybiotykiem, tym razem w postaci picia leczona- to wszystko plus oczywiście nieuregulowany cukier komplikowało moje ozdrowienie. Wcale nie znaczy to, że tak musi być następnym razem, bo normalie pacjent po takiej operacji jest 3-4 dni rehabilitowany i wypisywany do domu, u mnie było jednak niestety wszystko na opak.
Ale już nie chcę wracać do tego co było, ważne jest to, co jest teraz i ważne są nowe cele, które przed sobą rozwijam.
Przez sobotę i niedzielę pewnie nie pójdę do Parku, bo jednak nie mogę narazie iść tam bez jakiejkolwiek opieki, ale w poniedziałek przyjdzie p. Kasia i znów będziemy Park zwiedzać To jest bardzo ważne, że ona tam jest ze mną, bo nie dość, że mnie ochrania, to jeszcze koryguje pewne błędy, które przy chodzeniu i przy siedzeniu na ławce robię, zwraca uwagę na moją całkowitą postawę (nie wolno się krzywić, schylać plecy do przodu ,robiąc garba, bo do tego wciąż mam tendencję, czy nawet zwraca uwagę na stawianie stóp przy chodzeniu, czy siedzeniu – stopy zawsze muszą być do siebie ustawione równolegle, a ja mam tendencję do uciekania stopami w bok. Ważny jest ten sposób oddychania, spokojny i głęboki, żeby opanowywać ewentualne zmęczenie, a ono niestety wciąż u mnie występuje.
Tak wię jej obecność będzie mi na pewno przez jakiś czas potrzebna.
Pozostają mi więc ćwiczenia w domu z piłkami i z taśmami, a także i bez tych przyrządów.
Zwracam głownie uwagę na wstawanie bez pomocy krzesła – takie ćwiczenie robię około 20 – 30 razy, tym samym umacniam mięśnie pośladków i ud. Roboty wiec przede mną sporo, a spacerpo Parku jest tylko przyjemnością, nagrodą za dobre ćwiczenia.

Jak pisałam, pogoda jest niezbyt wiosenna, podobno od przyszłego tygodnia ( a dokładnie od jego połowy) ma znów powócić słonko i ciepełko, a kwiaty dopiero wtedy wybujają w górę. Jakoś na razie nigdzie nie dojrzałam bzu, symbolu wiosny, zawsze o tej porze pięknie kwitnie i ten fioletowy i ten biały.

Życzę jedanak bardzo przyjemnego i spokojnego weekendu i wspaniałego humoru na te dwa dni prawdziwego odpoczynku.
Zaczaruję deszcz, by sobie nie padał w dzień (może ewentualnie pokropić w nocy) i burze, by nas nie straszyły – odpoczywajcie wesoło.

a wczoraj……….

Miałam bardzo urzmaicony dzionek wczoraj. Najpierw ćwiczyłam sama wg. ściągi oczywiście, napisanej mi przez panią Kasię w Kwitnącej, a o 17 przyszła druga pani Kasia, ta, która teraz mną się opiekuje i zaczęło się Najpierw musiała sprawdzić, czy należycie wykonywałam sama rano te ćwiczenia, więc pod jej czujnym okiem zrobiłam powtórkę, oczywiście korygując prze nią niewielkie, ale zawsze błędy Teraz już wiem dokładnie jak mam je wykonywać sama, przy użyciu piłek, taśmy no i inne bez przyrządów np wstawanie bez trzymania (wciąż jednak muszę ćwiczyć mięśnie pośladków i ud), podnoszenie z pozycji bioder do góry itp.
A potem wzięłam obie kule i poszłysmy na schody. Tam przy uzyciu jednej kuli całkiem zgrabnie udało mi sie po tych schodach zejść , pozostały tylko te dwa nieszczęśne 2 schodki na zewnątrz klatki, które muszę pokonywać bez trzymania się poręczy, ale p. Kasia nauczyła mnie jak je pokonywać przy pomocy dwóch kul.
No a potem wolniutko poszłyśmy chodnikiem przed siebie, pokonałam niewielką uliczkę i….znalazłam sie wreszcie w moim ukochanym Parku. Mówię Wam, ale była radość!!!!!!! Właśnie tam sobie uświadomiłam, że o tym Parku marzyłam podczas całej tej mojej choroby i to mnie bardzo mobilizowało do walki. UDAŁO MI SIĘ TO!!! Jestem z siebie bardzo dumna!, Jeszcze nie całkiem pewna jestem, by sama się tam udać, zresztą dzisiaj p. Kasia i tak do mnie przyjdzie i znów pójdziemy do Parku Na razie ruch na ulicy nieco mnie przeraża, przejście przez jezdnię też, po takim dłuższym niechodzeniu, zwłaszcza gdy noga jest kulawa, niepewna (a ta lewa, nieoperowana niestety taka wciąż jest, chociaż jest lekka poprawa) człowiek ma prawo troszeczkę się zagubić i poprostu się lękać. Ale muszę to opanowac, tylko do tego też czasu trochę upłynąć musi. Grunt to nie ustawać.
Gdy wrociły śmy do domu (a p. Kasia pokazała co robić z drugą kulą, niepotrzebną przy schodzeniu i wchodzeniu, jak ją zachaczać o schody) nawet nie czułam wielkiego zmęczenia, pewnie przez euforię, w którą popadłam, gorzej dopiero było już wieczorem, z trudem doczłapałam do łóżka, a ponieważ, nie wiem czemu, zapomniałam zażyć tabletkę przeciwbólową, ból stawał sie nie do zniesienia. Ale jakoś zasnęłam, gorzej było w nocy, gdy po 1 w nocy musiałam iść do łazienki, szłam tam jak ostatnia sierota, kulawa i jęcząca z bólu, ale rano pierwsze co zażyłam sobie przeciwbólową tabletkę i ból nieco zelżał, już mogłam wszystkie poranne czynności w miarę sprawnie wykonać.
Jeszcze chwilę odpocznę po śniadaniu i zabiorę się za ćwiczenia, bo zauważyłam, że gdy te moje nogi nieco rozruszam ból prawie odpuszcza, ustępuje. No tak, rano wszystkie kości i mięśnie są zastane, a jeszcze gdy sie nie zażyje środka przeciwbólowego jest raczej słabo i potrzeba trochę czasu by wrócić do normy.
Tak jak pisałam, dzisiaj też pójdziemy na moment do Parku, byleby tylko nie padało, bo niestety dzisiaj nie zapowiada się taka piękna pogoda jak wczoraj. Wczoraj było słonecznie i cieplutko, dzisiaj od rana jest ponuro i o wiele chłodniej niż wczoraj. Niestety nie mam takich nadludzkich możliwości, żeby zaczarować pogodę, a szkoda, bo zdecydowanie właśnie teraz, gdy się asymiluję, ładna pogpoda, a szczególnie ciepło jest mi bardzo konieczne, no cóż, może w sootę, niedzielę pogoda się poprawi?
To tyle moich wrażeń z pierwszego dnia rehabilitacji nie tyle w domu ( bo tam, jak wspominałam staram sie ćwiczyć sama) ale w całkiem innych niż w tych cieplarnianych warunkach w Kwitnącej, bardziej jestem nastawiona na samodzielność, chociaż p. Kasia, która będzie przychodzić do mnie i korygować moje ćwiczenia i zadawać nowe zadania 2 razy w tygodniu, jest mi jednak bardzo potrzebna . Z nią przede wszystkim muszę nabrać tej pewności siebie na ulicy w różnych sytuacjach, które zdarzyć się mogą, ważne bym nie popadała wtedy w panikę, do której niestety mam tendencję, a jej spokojny, zdecydowany głos w tym mi pomaga. To nie chodzi o to, by mnie prowadziła za rączkę, to już nie ten etap, teraz potrzebuję poczucia bezpieczeństwa, że ktoś koło mnie jest i w sytuacji podbramkowej mi pomoże, a sama muszę zacząć normalnie na ulicy urzędowac, jak za starych dobrych czasów.
Acha, dzisiaj jest tydzień jak wróciłam z „Kwitnącej” do domu i tak wiele przez ten tydzień wiele się nauczyłam, nieco się usamodzielniłam, bo ani kuchnia ani łazienka nie są już dla mnie przerażające, ale do doskonałości wciaż jeszcze bardzo daleko.
Ale wierzę, że pomalutku, z wielką moją cierpliwością i z zacięciem w ćwiczeniach dojdę do jeszcze lepszego stanu, niż przed operacją. Na razie przestrzegam dyscyplinę którą sama sobie zadaję, ćwiczę, sama sobie zadaję zadania do wykonania,no i pilnie zażywam też zaordynowane leki, a tego jest jednak troszeczkę, w tym wiele jest potrzebnych witamin i potrzebnych do życia elektrolitów, a przede wszystkim środka przeciwcukrzycowego, która niekontrolowana bardzo sie rozchwiała. A z tym moim leczeniem przed chorobą było różnie, no dobrze, przyznam sie bez bicia, po prostu nie zażywałam tego, co powinnam była zażywać i niestety skutki tego też wpłynęły na złą jakość mojej choroby.

Jak pisałam, dzisiaj pogoda niezbyt dopisuje, może potem, albo jutro i w niedzielę będzie lepiej, kiedyś ta wiosna musi przecież trwać dłużej niż jeden – dwa dni.

Życzę wspaniałego weekendu a ja zabieram się za moje ćwiczenia

imieniny

Dzisiaj imieniny obchodzą Ireny.

Oczywiście nie wszystkie, bo moja Mama Irena obchodziła imieniny 20 października, ale znam Irenkę, która dzisiaj ma swoje święto i czasami też czyta mój blog, niech więc będzie Jej przyjemnie, gdy znajdzie piękne kwiaty i życzenia specjalnie dla Niej w mom blogu.
Tak jak pisałam na messenerze, życzę Ci Irenko wiele zdrowia – teraz doceniam, jak one jest niezbędne w codziennym życiu, pogody ducha, uśmiechów i wiele miłości od Najbliższych i od Przyjaciół.
Doceniam, jak ważne jest to, gdy się ma koło siebie Bliskich i właśnie Przyjaciół, czy Znajomych do których moża swoje przemyślenia, a czasem i żale i bóle wypowiedzieć.
Wszystkiego dobrego Irenko, niech każdy następny Twój dzień też będzie taki piękny, jak ten dzisiejszy.

Dzisiaj przede mną nowe wyzwania, najpierw wizyta Reni i jakoś przystosowanie mieszkania, by wszystko mieć pod tak zwaną ręką, bo jednak taki układ jest mi teraz potrzebny – łatwy dostęp do rzeczy koniecznych, przynajmniej do czasu, gdy nie będę całkiem od kuli uzależniona.
Potem muszę wykonać swoje ćwiczenia, wczoraj Daria przyniosła mi odpowiednie do tego przybory: piłki i taśmę rozciągającą, a popołudniu przychodzi do mnie pani Kasia z Kwitnącej, więc będą ćwiczenia, oczywiście schody, które muszę dokładnie opracować, no i może spacer do mojego ukochanego Parku.
Tak więc masm bogaty plan dnia, oczywiście po drodze muszę sobie ugotować obiad, oczywiście dietetyczny, bez zbędnych tłuszczy i kalorii. Do tej pory, od przyjścia ze szpitala mi się to udawało, bo gdy dzisiaj rano zbadałam sobie cukier, mój pomiar wynosił 84, czyli na nowe przeliczania ok 4.6, czyli całkowita norma.
Oczywiście, że zażywam Glucophage, ale i tak dieta jest konieczna.
I bardzo dobrze, dosyć już „pozornych dobroci”, a w sumie szkodliwych produktów w życiu się najadłam i teraz pora przystosować swój apetyt do zdowego odżywiania. To też i będzie miało wpływ na moją wagę, bo przyznam, że przed chorobą bardzo się ropasałam i całkowicie na dietę nie uważałam, skutki tego były żałosne, bo i przybrałam na wadze, no i cukier niestety mi podskoczył i musiałam na te tabletki przejść,
Okazuje się, że to nie jest wcale takie trudne to przestawianie diety, bo chyba nawet mój żołądek zrozumiał potrzebę ograniczenia tłuszczy i nadmiaru jedzenia, odrzuciło mnie od wielu szkodliwych pokarmów, niestety także i od mięsa, po prostu mi ono nie smakuje, podobnie jak kiełbasy, parówki, czy smażone kotlety, a nawet kurczak też nie należy do moich smakołyków.
Lubię za to wszelakie białe sery, a ulubionym moim śniadaniem są 2 grzanki z chleba tostowego , posmarowane białym serkiem z rzodkiewką, czy ze szczypiorkiem – same zdrowie, Również polubiłam surówki, a jako „czekoladki” teraz moim przysmakiem są pomidorki cherry.
Jak widać, od wszystkiego można się odzwyczaić, no i do wszystkiego można się przyzwyczaić, trzeba tylko pozwolić własnej głowie zarządzać tą dziedziną życia, jakim jest karmienie.
Nie powiem, od czasu do czasu (ale rzadko) zjem coś słodkiego np mały kawałek sernika, ale tak mały, ze nie może mi zaszkodzić, zresztą po qwiększewj porcji od razu robi mi się niedobrze.
Zobaczymy, jak długo wytrzymam i jakie skutki odniosę, trzymajcie kciuki, by się mi to udało.
Narazie robię wszystko, żeby zapobiec ewentualnej operacji następnej nogi, a mniejszenie wagi na pewno będzie pomocne.
Jak pisałam, dzisiaj nareszcie wstał piękny i cieplutki dzionek, cieszmy się nim i korzystajmy z tego, że nareszcie zawitała do nas wiosna, na kótrą tak tęsknie wszyscy czekaliśmy i która nareszcie do nas w swoim całym pięknie przybyła.
Wszystkiego najlepszego na dzisiaj i na najbliższe dni

nareszcie środa !!!!

Nareszcie, jak każe moja tradycja, mogę w środę zamieścić w blogu różę dla mojej Uleczki.
Oczywiście nie zapominałam o środach, o różach, zawsze w środę przesyłałam Jej w Messengerze różę, ale czułam, że to nie jest to samo. Że ta prawdziwa dla Ulki musi w końcu znaleźć się w moim blogu, czekałam na tę chwilę cierpliwie i….nareszcie się doczekałam.
Witaj ponownie w moim blogu Uleczko. Mam nadzieję, że nie powtórzy się juz sytuacja, gdy nie będę tu mogła zamieszczać w każdą środę dla Ciebie tej róży, chociaż……….kto wie, wisi nade mną następna operacja, tym razem lewego biodra, ale to raczej jeszcze nie teraz. Muszę uważać, by nic złego znów się do mnie nie przyplątało i….muszę ćwiczyć i zażywać wszystkie zaordynowane mi leki i suplementy, a mam tego dosyć sporo do zażywania. Na razie robię to sama w domu, chociaż to nie jest za dużo tych ćwiczeń, to nie to samo, co w Gabinecie Rehabilitacji, gdzie mam dostępne przeróżne odpowiednie rehabilitacyjne sprzęty, wspomagające terapię.
Staram się znaleźć odpowiedniego dla mnie Gabinetu, do którego mogłabym dojeżdżać i pod fachowych okiem specjalisty będę mogła odpowiednie ćwiczenia wykonywać. Nie jest to wcale łatwe, bo na NFZ co prawda po takiej operacji należy się 80 godzin takiej rehabilitacji, niestety rzeczywistość jest dość surowa, są dosyć długie terminy. Oczywiście, że spróbuję, ale na razie będzie do mnie przychodziła pani Kasia z Kwitnącej, czyli z Kliniki, gdzie leżałam. Co prawda to inna Kasia, niż ta, do której byłam przyzwyczajona, która tam się mną opiekowała, ale widziałam jak ta pani Kasia rehabilituje innych chorych i żadnych zastrzeżeń nie mam, p też jest wspaniała i w pełni fachowa, zresztą jak i pozostali fizjoterapeuci, po prostu na nią tam nie trafiłam 🙂
Może pod jej opieką nauczę się pokonywać moje schody na klatce schodowej – co prawda umiem już niby chodzić po schodach, ale na „obcych”, szpitalnych, teraz muszę nauczyć się dostosować do obecnej sytuacji, pokonywania własnych schodów i schodków przed domem, mam nadzieję, ze pójdziemy wreszcie do Parku, sama, bez ochrony bym się bała ulicy, nawet gdy ruch na mojej ulicy i sama uliczka nie są takie straszne, ale zawsze przez dwa pierwsze dni będzie szok, potem ewentualnie będę mogła próbować sama się przemieszczać, w końcu po to byłam na tej Rehabilitacji.
Po operacji Maciek powiedział mi, że nie puści mnie do domu, zanim nie nauczę się samodzielności w poruszaniu po domu i poza nim i dlatego załatwił mi pobyt w Kwitnącej , gdzie mnie postawili na nogi obie, jedną kulawą co prawda, a drugą nieco mniej kulawą, ale zawsze postawili mnie do pionu i mogłam już się poruszać.
I tu oficjalnie pragnę podziękować Maćkowi i Darce za wspaniałą opiekę nade mną, co prawda niby leżałam w Szpitalu, ale oboje dbali o to, bym miała odpowiednie leki i zawsze czyste ubrania, zawsze byli na każdą moją prośbę i w dodatku (co jest takie ważne, szczególnie dla emeryta) nie musiałam martwić się o zabezieczenie finansowe takiej kuracji.
Kuracja trwała co prawda trochę ponad miesiąc, ale przyjechałam prawie nieruchoma, a po pobycie na tej Rehabilitacji na własnych nogach ( i kulach) mogłam już do domku powrócić.
Co prawda do domu przywiozła mnie ze szpitala Darka, musiałam wysiąść z auta i przejść do domu, ale to było bardzo bliziutko, parę tylko kroków, teraz muszę nauczyć się pokonywać większe odległości, oczywiście na ulicy, bo po korytarzach szpitala sporo chodziłam. Ale to jednak nie to samo, przede wszystkim muszę pokonać lęk, który gdziś tam w mojej podświadomości zamieszkał, chociaż wcale go nie zapraszałam, lęk przed ulicznym gwarem, przed samochodami i przed przejściem na drugą stronę ulicy.
Tak więc widać, że jeszcze sporo trudów jeszcze przede mną, tym bardziej, że w ciąg bólowy niestety włączyła się druga, ta nieoperowana noga i teraz muszę ją trochę na dobre tory naprowadzić.
No a potem mogę myśleć o normalnej rehabilitacji już w odpowiednim Gabinecie Rehabilitacyjnym, muszę doprowadzić obie nogi do pełnej użyteczności, bym mogła kiedyś pożegnać się na zawsze z obecną moją „przyjaciółką” – kulą, ale bez stacjonarnego pobytu, tylko na zasadzie dojeżdżania na zabiegi.
Ale daję sobie na to czas, bo co nagle, to po diable. I tak już sporo zrobiłam, prawa, operowana noga praktycznie mało co boli, gorzej ta druga, ale nauczyłam się już pewnej, co prawda ograniczonej, ale zawsze samodzielności w moim mieszkaniu, konkretnie w łazience, gdzie sama umiem urzędować w brodziku – zawsze wtedy wspominam pana Wojtka, który jakby miał przeczucie i zapewnił mi pełna ochronę w brodziku przez zastosowanie odpowiednich trzymadeł no i siedziska – teraz są mi one bardzo potrzebne.
Również i w kuchni staram się być w miarę samodzielna, nawet potrafię sobie sama coś ugotować. Oczywiście nie są to żadne wymyślne potrawy, proste, ale jednak robię to sama, a to dla mnie naprawdę wielkie zwycięstwo nad samą sobą. Kto nie przeżył takiego „wskrzeszenia” może i nie zrozumnie, ale zawsze, gdy coś nowego mi się uda przeprowadzić jestem z siebie szalenie dumna.
Cały dzisiejszy wpis praktycznie jest o mnie, chociaż nie czuję się jak Pępek Świata, jak mi to nieraz Kaziu mówi, ale muszę przecież opisać wszystkie moje wrażenia i przeżycia, takie jest zresztą założenie mojego blogu – wszystko o mnie !
Dziękuję Wszystkim za uwagę w czytaniu mojej historii i proszę o trzymanie kciuków za moją dalszą pomyślność, teraz otucha jest mi bardzo potrzebna.
Dzisiaj kasztany już (chyba) zakwitły, więc dzisiaj do maturalnego egzaminu stanęli abiturienci liceów i techników, w tym „mój” Leon, syn Basi, a wnuk mojego ś.p. brata Krzysztofa, który na pewno nad nim czuwa, a ja tylko trzymam za niego i za innych zdających mocno kciuki.
Dziękuję Ci Uleczko za cierpliwość w oczekiwaniu na tę pierwszą po długim czasie środową różę w moim blogu, wiem, że cały czas mi dopingowałaś w mojej chorobie, mimo, że sama też masz zdrowotne kłopoty.
Ale zawsze, gdy pomyślałam sobie, co Ty przeżywałaś podczas pobytu i po w szpitalu no i oczywiście podczas długiej rekowalescensji stawiałam sobie Ciebie Uleczko za wzór cierpliwości i mawiałm sobie w duchu: Ulka dała radę, więc i ja również te przeszkody pokonam. Muszę Jej pokazać, że też jestem dzielna !.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich Czytelnków mojego blogu i życzę wspaniałych, słonecznych, wiosennych dni i radości, że przynajmniej pogoda znów nam chęć do życia przywraca, że nasze oczy znów mogą cieszyć się radością zieleni, pięknych kwietnych barw koło nas się rozciągających i błękitem nieba, po którym, wśród ślicznych białych obłoczków, słoneczko wesoło sobie urzęduje.
Precz smutki i troski, te pozostawmy je już za sobą, wierząc, że i polityczne wieści też zmienią się na lepsze.
Wszystkiego dobrego !!!!!!!! 🙂 🙂 🙂