Dzisiaj mija 26 sta rocznica straszliwej katastrofy samolotowej w Laskach Kabackich, podczas której zginęło 183 osoby.
Lot miał odbywać się z warszawy do USA, niestety tuż pod Toruniem okazała się, że jedna turbina uległa zniszczeniu ( jeszcze nie wiedzieli wtedy, że również przez tą pierwszą i druga przez nią również została uszkodzona), kapitan Pawelczyk postanawia wrócić na Okęcie, niestety, około 5 km przed pasem lądowania samolot uderzył w ziemię, wszyscy zginęli. Przejmujące jest ostatnie zdanie prowadzącego samolot kapitana, nie jakieś tak brzydkie słowo na k ( patrz Smoleńsk), ale zdążył powiedzieć: cześć, dobranoc, do widzenia, giniemy. Wykazał się wielka galanterią nawet w tak tragicznej dla niego chwili. I to była największa dotychczas samolotowa katastrofa, pewnie, że rangą nie odpowiada może tej z 10 kwietnia, ale i tu i tu zginęli ludzie, a wobec śmierci wszyscy już jesteśmy przecież równi, czy to jest prezydent, premier, minister, król czy zwyczajny człowiek.
Dlatego dzisiaj na moment chociaż odstąpmy od smoleńskiej tragedii, tak chętnie nagłaszanej przez PIS, albowiem została paliwem wyborczym tej formacji, a pochylmy głowę nad tragedią tej katastrofy w Lasku Kabackim i wieloma innymi, podczas których nagle traci życie wiele osób i które przysparzają bólu rodzinom i przyjaciołom osób, których w tych katastrofach zginęli. Jakże często przerwane zostają w nich nici żywota osób młodych, mających przed sobą wielkie życiowe plany, jak często zostaje przerwane życie małych dzieci, którym nie dane było poznać tajniki ziemskiego życia
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI.
A życie idzie na przód. Tak już jest, jedni przychodzą, inni odchodzą, jakaś równowaga na tym świecie być musi.
Ja na razie testuję nowe sandałki, które wreszcie do mnie dotarły, są tak samo wygodne, jak i poprzednie z tej firmy Befado – dr. Orto. Wydawały się za duże, ale trzeba po prostu dobrze dopasować do szerokości stopy aż trzy paski, na palcach, na podbiciu i na pięcie, żeby potem nie klapały. Wczoraj poszłam w źle dopiętych paskach i o mało co nie zaryłam nosem o glebę. Niestety nie da się tak, by je dopasować raz na zawsze, trzeba jedne paski jednak otwierać i zapinać, co przy moim „malutkim brzuszku” sprawia mi nieco kłopotu, ale przy okazji mam dobra gimnastykę na brzuch, coś za coś.
Przecież czyż tyle razy nie pisałam, że nikt nam nie zapewnił, że życie będzie łatwe????
No nie jest łatwe, trudno, czasami i przepraszam jest trudno powiedzieć, zwłaszcza gdy się nie wie, za co właściwie powinnam przeprosić.
Cóż, czekam nadal i trwam w tej niewiedzy, aż do momentu wyjaśnienia sprawy.
Tylko nie mam wcale pewności, że te słowa do adresata trafią, bo w momencie, gdy adresat się obraża, przestaje mój blog czytać, przynajmniej tak twierdzi.
Życzę wszystkim miłego czwartku, na szczęście bzy już zakwitają i robi się pięknie i pachnąco wokoło, lubię tą porę roku,
Kasztany też już zakwitają, chyba troszkę za późno, bo trzy ważne egzaminy maturalne są już właściwie za zdającymi w tym roku maturę, pozostają tylko ustne.
Oby miały tak samo dobre wyniki, jak te pisemne. W tym roku mniej nieco przeżywam ten maturalny okres, bo nikt z najbliższej rodziny jej nie zdaje, dopiero za 2 lata zacznie się szaleństwo.
Szkoda tylko, że na weekend znów ma się pogoda popsuć i deszczem ma pokropić, byleby ten deszcz za zimny nie był.