
Trzeba przyznać, że pogoda wczoraj dopisała.
Kto tylko mógł, wyszedł wczoraj łapać słoneczne promyczki i swoje uszy napełniać wspaniałym ptasim świergotem.
I ja wczoraj też uległam tej wiosennej euforii i po raz pierwszy prawie całe niedzielne popołudnie w bardzo miłym towarzystwie V.I.P-a spędziłam.
Sporo ludzi sobie po Parku spacerowało, z dziećmi, z psami, bo po tym wyjątkowo zimnym kwietniu i po niezbyt udanej majówce nareszcie zrobiło się cieplutko.
Oglądałam potem zdjęcia w internecie z innych licznie odwiedzanych miejsc w Krakowie, ale nie tylko, na przykład Zakopane, a zwłaszcza Dolina Chochołowska, oblegana wprost była tłumem spacerowiczów.
Oczywiście wszystkie kramy z ciastkami i lodami były już czynne, nareszcie i handlowcy mieli okazję do nadrobienia finansowych strat, poniesionych przez ten dziwny ostatnio goszczący u nas okres ekonomicznego przestoju.
Pewnie część Krakowian (i nie tylko) wykorzystało ten wczorajszy dzień do ulubionego polskiego zajęcia, czyli do grillowania, co też można zaliczyć do pewnego rodzaju obcowania z naturą, o ile oczywiście ma się tylko kawałek własnego ogrodu, w którym „pourzędować” sobie można, ale ja byłam szczęśliwa, że taka przyjemność mnie ominęła i mogłam wreszcie ten miły dzień w Parku spędzić.
Co prawda rodzinne spotkania to na pewno miły akcent w naszym życiu, szczególnie, gdy ten czas naznaczony pandemią, był ograniczony i teraz można sobie nadrobić towarzysko- rodzinne zaległości, ale prawda jest taka, że z Rodziną też i różnie bywa, czyli jest tak jak w tym powiedzeniu, że najlepiej wychodzi się z nią na zdjęciu, ale trzeba uważać, bo stojąc nieco z boku, łatwo można z tej fotografii być wyciętym.
Nie jest to jednak rzecz obligatoryjna, zresztą już dawno moja Ukochana Ciocia Irena mawiała : Umiesz liczyć? to licz sama na siebie. Bardzo mądra była to kobieta, która też raczej na rodzinnym uboczu lubiła się skrywać, ale zawsze była pod ręką wtedy, gdy Jej ktoś potrzebował, a co najważniejsze, nigdy nie czuła żadnej urazy i nie miała poczucia, że jest piątym kołem u woza, jeżeli nawet zostawała czasami pominięta.
Bo najważniejsze dla każdego człowieka, nawet tego w starszym, więc mało atrakcyjnym okresie życia jest własne poczucie swojej godności i swojej ważności, nawet, gdy czasami ktoś tego nie zauważy.
No więc siedziałam sobie w całkiem już zielonym Parku, podziwiałam piękny klomb, pełen kolorowych bratków, które oczywiście musiałam na swoich zdjęciach udokumentować, zupełnie błękitne, bez jednej chmurki niebo, wsłuchiwałam się w wesołe trele ptaszków, które z wiosenną radością na kilka głosów wyśpiewywały swoje ptasie melodie, no i byłam szczęśliwa, że tuż obok, mimo wciąż niby epidemiologicznego zagrożenia, siedzi Ktoś, na kim zawsze mogę polegać i miło wspólny czas spędzać.
Niestety ból mojego kręgosłupa nie pozwolił mi na łażenie po Parku, wiem, wiem, że powinnam była trochę spacerować, tylko co robić, gdy ten nieszczęsny „pal pełen bólu” wciąż tkwi w moim kręgosłupie i przy każdym kroku sprawia wielki ból, a zresztą i nogi też odmawiają mi posłuszeństwa?
Ale to zrozumie tylko ten, któremu podobne jak mnie, podobne dolegliwości dokuczają.
Czasami nawet zażywane tabletki nie pomagają, mam jednak nadzieję, że po dzisiejszej wizycie u pana Bartka i po następnej partii masażu nastąpi znaczna poprawa. Jednak ten czas, gdy byłam unieruchomiona w domu bardzo na niekorzyść działał, a poprzednia wizyta u pana Bartka była dwa tygodnie temu, też niestety była więc nieco większa przerwa, spowodowana przez to majowe świętowanie.
Ale wszystko jest na dobrej drodze i mam nadzieję, że teraz, gdy zacznę trochę regularniej na te masaże tkanek głębokich chodzić, znów nabiorę wigoru do łażenia i ten ból nie będzie mnie tak ogromnie już ograniczał.
Co prawda nieco odchorowałam to wczorajsze siedzenie na parkowej ławeczce, po powrocie do mieszkania poczułam okropne zmęczenie, a zimno zalało całe moje ciało, nawet palce u rąk miałam wprost lodowate, no cóż w moim mieszkaniu mimo ciepła na polu, było tylko 18 stopni, a więc nieco chłodno.
Dziwne, że i w maju jest w sumie tak niska temperatura w moim mieszkaniu, ale przecież mieszkam w starej kamienicy, w dodatku na parterze, gdzie słonko przez Park nieco mniej napływa, mury są grube i potrzebują więcej czasu by je rozgrzać, a ogrzewanie elektryczne już mam od 10 dni przecież wyłączone.
No cóż odziałam się w dwa swetry, wlazłam (w spodniach) pod kołdrę, przykryłam się jeszcze kocem i dopiero po dłuższej chwili nieco się rozgrzałam i przestałam czuć te nieprzyjemne dreszcze.
Nawet zgrabiałe z zimna palce ożyły, już mogłam telefon w ręku utrzymać.
Był nawet moment, że zastanawiałam się, czy to nie jakaś grypa, czy inne przeziębienie mnie nie dopadło, ale chyba nie, chyba to była tylko taka nieprzyjemna reakcja mojego organizmu na te dziwne pogodowe skoki temperatur, widać mój nadwrażliwy organizm nie bardzo umie do nich się dostosować.
Dzisiaj też zapowiadają piękny, słoneczny i nawet dosyć gorący dzień, ale na dzisiaj mam całkiem inne plany, niż odwiedzenie Parku, muszę zawieść skierowanie na gastroskopię do Szpitala Dietla, potem mam wizytę u pana Bartka, no może (o ile nie będę bardzo tymi ćwiczeniami zmęczona) na chwilę w Parku pourzęduję, może nawet po tej dzisiejszej wizycie u pana Barka poczuję się na tyle silniejsza, że będę mogła przynajmniej jedno kółeczko po Parku zrobić.
Przed nami nowy dzień, ale i nowy tydzień.
Życzę więc samych pomyślnych chwil i sił do pokonania wszystkich, nawet tych trudniejszych momentów nowego tygodnia.