A co mi się udało ????
Ano wypełniłam swoją obietnicę, którą dałam sobie poprzedniego dnia i….
mimo, że aura była niezbyt łaskawa, nieco deszczyk kropił, uskuteczniłam rano, przed pracą
spory spacerek i urządziłam sobie kwietną sesję fotograficzną.
Okazuje się, że kiedyś pisałam nieprawdę, to znaczy nie tak, pisałam nie całą prawdę
Bywają jeszcze przed niektórymi kamieniczkami, domkami, ba, nawet przed
blokami miejsca, gdzie ktoś dba bardzo o zasiane tam kwiatuszki.
Jakże one potem cieszą oko przechodnia
Przewaznie dotąd przejeżdzałam autem przez ul. Lekarską , ale udało mi się dojrzeć
kilka miejsc wartych odwiedzin z aparatem fotograficznym.
Toteż wczoraj, zaopatrzona w mój skromny aparacik fotograficzny pojechałam o jeden
przystanek dalej niz zazwyczaj i najpierw odwiedziłamdwa ogródki przed niewielkimi
kamienicami. na ul. Lekarskiej. Deszczyk co prawda sobie coraz śmielej padał,
ale mi to nie przeszkadzało wcale. Nawet weszłam do jednego ogródka, aby z bliży niektóre
kwiatki sfotografować.
Potem poszłam dalej i znów patrzyłam, co można jeszcze ładnego dla mojego „garnuszka”
odnależć. Tak prezeszłam długą całkiem uliczkę, a na jej prawie końcu, niedaleko
już wejscia na Żabiniec, odnalazłam śliczne kwiatuszki, te które właśnie są na tym
zamieszczonym tutaj zdjęciu, a które „wyszły” poza płot pewnej posesji.
Trochę miałam kłopoty z fotografowaniem, albowiem w tym miejscu nie było chodnika, a
jezdnia dosyć wąska kończyła się ostrym zakrętem, zza którego z dość sporą prędkością
wyskakiwały auta.
Przez ten zakręt widoczność i dla mnie i dla aut była bardzo ograniczona, więc musiałam
bardzo uwazać, żeby nie narazić się na jakieś niemiłe spotkanie z pędzącymi
pojazdami. Ale czego nie robi się dla sztuki???
Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie i mogłam w końcu ewakuować
się na bezpieczny chodnik po drugiej stronie ulicy. Po drodze do przychodni
udało mi się sfotografować piękne mimozy, pierwsze oznaki jesieni, chyba każdy
pamięta tą wspaniałą piosenkę Czesława Niemena „mimozami jesień sie zaczyna”.
Potem jeszcze minęłam kilka bloków już na Żabińcu, gdzie również niektórzy lokatorzy
potrafili przed swoimi domami urzządzić kwietne ogródki.
I mimo, że deszcz robił się coraz bardziej dokuczliwy, uśmiechałam się szczęśliwa,
że jednak trochę tej kolorowej przyrody w Krakowie nie tylko w Botanicznym
Ogrodzie spotkac można.
Po pracy pojechałam razem z Magdą do jej najstarszej córki Kamili, właścicielki
wspaniałej, białej jak mleko, rasowej kotki Tequili.
Oczywiście znów mój aparat poszedł w ruch, na początku kocica była bardzo nieufna
i niezbyt dawała mi się fotografować, tak więc pierwsze zdjęcia robiła jej Kamilka
Potem usiadłam na kanapce i czułam jak kotka przechodzi za moimi plecami i dokładnie
mnie obwąchuje – widać rozpoznanie droga węchową przeszło pomyślnie, bo kicia
nie tylko, że dała się mi pogłaskać, a nawet sama chętnie pozowała mi do zdjęć.
Czyli wczoraj udało mi się nawet przekroczyć normę moich zamierzeń, ha, ha, wyrobiłam
conajmniej 200 procent normy, tak jak kiedyś , gdy przekraczanie norm było w modzie.
Dzisiaj wstałam dosyć wcześnie, sen „skończył się” około 5 tej rano, może to rzeczywiście
wina pełni księżyca? Próbowałam jeszcze zasnąć co prawda, niestety, nie udało się.
Więc co miałam robić? Wstałam, zażyłam lekarstewka ( o pomiarze cukru nie wspomnę,
bo ostatnio znów nieco mam wyższe wartosci) zjadłam śniadanko i zabrałam się za pisanie
niniejszego blogu.
Przynajmniej wcześniej niż zwykle swój wspis umieszczę.
No oczywiście sprawdziłam jeszcze wyniki totolotka – niestety znów pudło.
Szkoda, bo teraz koniecznym moim następnym, poważnym marzeniem jest zakup
dobrego aparatu fotograficznego, najlepiej lustrzanki, a to niestety trochę kosztuje.
Dzisiaj będzie chyba pogodny, dzień, przynajmniej taki się zapowiada.
A więc wszystkiego co najlepsze na dzisiejszy dzień Wam życzę.