Ha, jednak coś z tym moim czarowaniem (deszczu) ma się na rzeczy.
Rano wyglądałam przez okno, a tam deszcz sobie pada. No to te swoje abrakadabra- czary odprawiłam ( obowiązkowo paluszkiem młynek zakręciłam) i jak już wyszłam z domu na ulicę ( oczywiście uzbrojona w parasolkę) deszcz przestał padać.
Musiałam ten parasol na kiju niepotrzebnie tylko dźwigać ( to też jest mój straszak na deszcz he)
Czyżbym kiedyśna stosie płonęła ( chyba już teraz wiem, skąd ta moja nienawiść do mioteł haha).
Słoneczko przyświecało mi całe do i popołudnie,Rano byłam w pracy, musiałam się potem szybciutko uwijać, bo mi się gosc zapowiedział ( niby nie na jedzonko :"pamiętaj, tylko nic nie szykuj do jedzenia, będę po obiedzie), ale zawze czymś gościa podjąć trzeba,
Jak sie domyślają niektórzy pilni czytelnicy mojego bloga, owym gościem oczywiście był…Kaziutek, a jakże.
Z Jako, że słodyczy nie jadam, zrobiłam pyszną zapiekankę makaronowo – rybną (chyba te rybki tak całkowicie mi nie przeszły jeszcze), w sosie koperkowo- śmietankowym, Mówię Wam, pychotka, i ja i gość jedliśmy, aż nam się uszy trzęsły.
A wiecie na co mi teraz wielka ochota przyszła?? Na wielki kawałek…piernika ( bez aluzji hehe), takiego z goździkami, orzechami i ewentualnie powidłami śliwkowymi.
Pomarzyć zawsze można…..