
Już nie raz o Niej wspominałam, ale dzisiaj jest szczególna okazja, bowiem dzisiaj mija 55 lat od Jej śmierci.
Była moją Ukochaną Babcią, Mamą mojej Mamy, która z nami mieszkała na Smoleńsk od śmierci Jej Męża – Dziadka Michała.
Zawsze była bardzo dumną i elegancką kobietą, ceniła sobie inteligencję swoich rozmówców i ten tak zwany Wielki Elegancki Świat, do którego była przyzwyczajona. Wszak obracała się w tak zwanym Vipowskim Towarzystwie, Jej mąż był podpułkownikiem Wojska Polskiego, adwokatem a także i Senatorem II RP.
Z tamtych dobrych, salonowych czasów pozostało Jej jeszcze poslugiwanie się językiem francuskim, który znała tak dobrze, jak swój rodzinnyy, polski i zawsze cieszyła się, gdy mogła sobie w tym języku porozmawiać z moim Tatą, czy z Jego kolegą, panem doktorem Słowikiem, który nas czasami odwiedzał, wtedy zawsze Tamtamama zamykała sie z nim w drugim pokoju by nikt im nie przeszkadzał w konwersacji w Jej ulubionym języku.
Tamtamama nigdy zawodowo nie pracowała, była prawdziwą Panią domu, swoje życie podporządkowała na wychowaniu swoich dzieci i na wyprowadzeniu jej w tak zwany wielki świat, co akurat Jej się udało, każde z Jej dzieci skończyło dobre szkoły, moja Mama na przykład studiowała w Paryżu, bo Dziadków stać było na łożenie na Jej dobre kształcenie, jeden z synów Witold poszedł w ślady swojego Ojca i jako mody chłopak wstąpił do Morskiej Szkoły Oficerskiej, niestety przyszła wojna, która odebrała mu życie, zginął w potyczce pod Kockiem.
Drugi syn, Zbigniew był podobnie jak tata prawnikiem, zresztą nigdy dłużej w Krakowie miejsca nie zagrzałł, bo po rozwodzie najpierw wyjechał na kontrakt do Libii, a po powrocie przeniósł się do Częstochowy, gdzie juź mieszkasł aż do śmierci. Najmłodsza córka, Danka, po ukończonym Gimnazjum śladami swojej mamy była głównie Panią swojej Rodziny, była przykładną i bardzo kochaną żoną Wujka Dziunka (Władysława) i pieczołowicie swoje macierzyństwo rozdzialała na dwie swoje córki Krystynę i Marię, zwaną Gugą, nawet nie pamiętam dokładnie, był chyba taki czas, że pracowała w jakimś biurze, ale dopiero gdy odchowala swoje dzieci na tyle, że mogły podjąć naukę w szkole, zresztą wtedy mieszkała z nimi jeszcze Niania, wspominana kiedyś przeze mnie Panna Anusia, czyli popularnie nazywany przez dzieci Adzik, która pomagała w opiece nad córkami Danki.
Tamtamama lubia brylować w towarzystwie i nigdy nie pogodziła się ze swoim wiekiem, może to i słusznie, dlatego nie pozwoliła nazywać się Babcią, a ponieważ z pełnym oddaniem opiekowała się potem swoimi wnuczkami, a nawet swoją małą prawnuczką Moniką (córką mego brata, Krzysztofa) uważała, że w zastępstwie słowa Babcia bardzo ładnie komponuje się słowo Tamtamama.
Jak dzisiaj pamiętam taki obraz , gdy stała przy oknie z zawinietą w kocyk małą Monisią, która miała dopiero kilka miesięcy, pokazywała jej, jak piękny jest swiat , mały zielony skwerek, nad którym fruwały gołąbki i pukając palcem o szybę wołała : Ptaszki, ptaszki, chodźcie do Monisi.
A potem przyszedł ten feralny wrzesień.
Tamtamama miala na imię Bronisława, więc obhodziła swoje imieniny 1 września, pamiętam, że poprzedniego dnia wróciliśmy z Tatą z Jastarni i w prezencie przywieźliśmy Jej ulubionego świeżo wędzonego węgorza.
Oczywiście była wspaniala uczta, ale niestety na drugi dzień Tamtamama zachorowała. Pierwotnie Tata przypuszcxał, że było to zwykłe zatrucie tym nieszczęsnym węgorzem, na co wskazywały wszystkie objawy.
Niestety sprawa okazała się o wiele bardziej poważna i juz kilka dni później Tatmamama wylądowała z ostrym niedomaganiem zdrowia w Szpitalu Kolejowym, gdzie pracował mój Tata.
Jednak mimo bardzo troskliwej opieki kilka dni później, właśnie 13 września Tamtamama odeszła z tego świata.
Pamiętam doskonale ten dzień jak dzisiaj i mój smutek, który mnie ogarnął, gdy przytulałam do siebie jej różową nocną koszulke z falbankami, która na nią czekała w szafie, oczywiście biłam sie z myślami, czy powinnam ją właśnie dzisiaj na siebie ubrać, przytulałam ją do swoich policzków i płakałam, czułam, że mimo, że Tamtamama odeszła, wciąz jest koło mnie, stoi tuż koło mnie i na mnie spogląda.
Nie była wcale starą kobietą, miała dopiero 76 lat, więc jeszcze mogłaby trochę z nami pozostać, ale Jej serce nie wytrzymało tego nawału tragicznychprzeżyć, wspomnień, najpierw bohaterska, wojenna śmierć syna, który właściwie dopiero zaczynał swoje dorosłe życie, potem śmierć ukochanego męża no i oczywiście ciężka, śmiertelna choroba i odejście na zawsze ukochanej córki, a mojej Mamy, którą przeżyła o całe 6 lat i w końcu to skołatane serce odmówikło Jej dalszego posłuszeństwa. Zawoalowany zawał serca skrył się pod obrazem niby zatrucia, może gdybyh był od razu rozpoznany, inaczej by się Jej losy potoczyły…….
Tyle lat od tamtych smutnych chwil już upłynęło, teraz już na Niebiańskich polanach Tamtamama znów przebywa wraz ze swoim Kochanym Mężem Michałem i wszystkimi dziećmi : z Ireną, Danką, Witkiem, Zbyszkiem, wraz z swoimi wnukami Anią, Krzysztofem, Kasią,Witkiem (synem Wujka Zbyszka), a tuż obok stoi uśmiechnięty Adzik, który cieszy się, że ma koło siebie co prawda przyszywaną, ale kochaną i oddaną sobie Rodzinę.
A mnie tylko pozostały wspomnienia, do których uśmiecham się przez łzy, bo chociaz Oni wszyscy są daleko ode mnie, czuję ich opiekę i dobre myśli, które mi tu na ziemię zsyłają.
Dzisiaj rozpoczynamy nowy tydzien, niech on będzie, mimo zapowiadanej nieszczególnej pogodzie, miły i efektywny w same dobre zdarzenia.