Krótka dygresja do wczorajszej afery wokół posłanki Kempy:
tak cię opisują, jak Cię widzą.
Nic dodać, nic ująć.
Wczoraj miałam dzień leczniczy, znów pani doktor Marysia ( moja lekarka pierwszego
kontaktu) wstrząsała moim sumieniem i bardzo dobrze, bo sporo ” grzeszków” mam na
zdrowotnym swoim sumieniu.
Po pierwsze: stanęłam na wadze i….oniemiałam ze zdumienia. Nie będę tutaj pisała nawet
ile tych kilogramów mam, przyznam tylko, że przybyło mi ostatnio jeszcze 7, co robi sumę
niebotyczną, wstyd nawet się do niej przyznawać.
No i znów usłyszałam, że nie dbam o siebie, że to kieruje mnie do kalectwa, że muszę coś
zmienić, no to i potulnie zmieniłam, oby mi na dłużej to pozostało tylko, bo dusza rada,ale
ciało mdłe. Co poradzić, gdy ten żołądek tak często o (pyszne) jedzonko się upomina?
Na białym serku daleko na pewno nie pojadę,stracę co najwyżej ochotę do stosowania
jakiejkolwiek diety, znam siebie od co najmniej 61 lat.
Ale serio, trzeba się za siebie wziąć . Po pierwsze dostałam skierowanie do specjalnej
Poradni Leczenia Otyłości ( ale brzydka nazwa, nie podoba mi się całkiem), więc wczoraj
tam zadzwoniłam i okazało się, że co prawda terminy na NFZ jest na listopad, ale
znalazło się jedno wolne miejsce ( czekało na mnie? znak z nieba?) w przyszłą środę o 15.30.
No i oczywiście skorzystam, czemu nie, znów potrząsną moja zbolałą biedną duszą,
pewnie jestem z tych, co miecz nad głową muszą zawsze widzieć. Nie każdy jest tak bardzo
zdyscyplinowany, jak mój bratanek Emil ( tu chylę przed nim czoło), który sam od siebie
zrzucił już ponad 35 kg i to tylko stosując dietę 1000 kalorii, żadnych wspomagaczy nie
stosował, był tylko po prostu konsekwentny w tym co postanowił.
No właśnie, tej konsekwencji mi brakuje, mam zrywy, spadnę kilka kilogramów, nawet nie
przy jakimś nadzwyczajnym wysiłku, ale potem wystarczy chwila łasuchowania i….waga
wraca, nawet z nadmiarem
Fakt, że rzucenie palenia również przyczyniło się do tej ostatniej zwyżki mego ciałka, ale
to nie jest żadne wytłumaczenie, zdaję sobie tego sprawę.
A więc wczoraj było chude jedzonko ( śledzik- mniam mniam, galaretka z kurczaka i
kromka ciemnego, czerstwego chleba), dodatkowa porcja glukofagu ( na zlecenie pani
doktor oczywiście) i dzisiaj cukier już był o 20 mniejszy, czyli można jednak coś zmienić.
Oczywiście dzisiejsza poranna kawusia była z mleczkiem, ale zupełnie bez cukru ,
a na śniadanko będzie kefir z otrębami, oczywiście nie jest to dieta Dukana, jaką stosuje
Magdusia, ale dieta ograniczonych kalorii.Trudno, swoje w życiu już ” przejadłam”
Ale złożyłam teraz ważną deklarację, tylko abym dłużej niż kilka dn z nią wytrwała.
Ale wiem jedno łatwo, nie będzie, oj nie będzie……..
Ale skoro chcę jeszcze pożyć ( mam nadzieję, że ta czarna plamka na plecach, to jednak
nie czerniak), muszę pościć. Tylko co to za życie bez pysznego jedzonka…….. 😦
Tu znów mi się przypomina pytanie mojej Cioci Juty : żyjesz po to by jeść, czy jesz po to by
żyć?
Zdecydowanie dotychczas to pierwsze stwierdzenie było mi bliższe, postaram się jednak
wprowadzić w życie drugi człon tego stwierdzenia ( po raz n-ty w moim życiu zresztą)
To tyle na temat zdrowotności, postaram się jeszcze do tematu powrócić, mam nadzieję, że
będę mogła się pochwalić swoimi osiągnieciami, ale nie wcześniej niż…za pół roku.
Wcześniej nie ma nawet o czym pisać, liczy się rekord co najmniej 40 kg mniej.
Dobra, teraz mamy połowę września, więc około 15 marca napiszę o tym, co udało ( lub nie)
mi się zdziałać, nie wcześniej,bo pisanie w koło o tym samym nie ma sensu, co najwyżej
mogło by tylko mnie to zdołować. Już sama dieta ( przyznaję się bez bicia) mnie
wystarczająco dołuje, ale zniżka wagi no i poziomu cukru na pewno będą środkami
dopingującymi.
Koniec tematu !!!!!!!
Pogoda nieco nam się popsuła, co mnie akurat cieszy, byleby tylko nie padało.
No to tradycyjne: miłego dzionka życzę i …znikam.
PS. Wcoraj dzwonił do mnie ankieter z Milward Brown SMG/KRC i pytał o moje opcje
wyborcze, nie muszę chyba tu pisać, jakie to opcje podałam…..