Biały bez jest najpiękniejszy.
Piękny jest w maju, ale jeszcze piękniejszy jest w ….grudniu.
Tak, tak, właśnie nie pomyliłam się, chodzi mi o ten zimowy miesiąc, gdy bez już na pewno nie
kwitnie, a jednak….
Mam z nim takie bardzo miłe wspomnienie.
Dawno, dawno temu….. no nawet rzeczywiście bardzo dawno temu, gdy jeszcze byłam
szczęśliwą studentką, obchodziłam jak zwykle swoje imieniny 24 grudnia.
Ponieważ wiadomo, że jest to Wigilia, więc dla moich znajomych urządziłam je dwa dni
wcześniej.
Miałam wtedy dwóch amantów, Jasia, którego traktowałam jako fajnego kumpla,
oraz Czesia, w którym, co tu mówić, się podkochiwałam.
Ponieważ obydwoje studiowali wraz ze mną, obydwóch zaprosiłam na tą swoją imieninową
imprezę.
Czesiu co prawda zapowiedział odrazu, że nie przyjdzie, ale Janek przyjął zaproszenie
bardzo ochoczo.
Cóż, nie zdawałam sobie tak do końca sprawę , że Jasiek nie traktował mnie tylko jako swoją
koleżankę, po prostu żywił do mnie jakieś większe nieco uczucia i trochę był o Cześka
zazdrosny. No, ale serce nie sługa, prawda ?, cóż poradzić, że moje serce żywiej właśnie dla
Cześka biło.
No ale wracajmy do rzeczy.
O odpowiedniej godzinie zadzwonił dzwonek u drzwi, otworzyłam, a w progu stanął
Janek z …….. pięknie ubraną gałązką białego bzu.
Oniemiałam, naprawdę zabrakło mi tchu na to cudo, które zobaczyłam w jego ręku.
Biały bez w grudniu!!!!, no, trzeba przyznać, że chłopak bardzo się postarał.
Nie były to wszechobecne o każdej porze roku na przykład róże, ale biały bez.
I przyznam, że nigdy już później nie widziałam w grudniu tak pięknej gałązki bzu.
Pewnie jesteście ciekawi, jak skończyła się ta historia?
Otóż tego wieczoru czekała mnie jeszcze jedna miła niespodzianka, miła i radosna zarazem.
Chwilę potem znów zadzwonił dzwonek do drzwi, a w nich stanął…Czesiek.
A jednak przyszedł, przełamał swoją nieśmiałość i przyszedł.
Co prawda bez kwiatów, ale jego obecnosć wynagrodziła mi wszystko!!!
Trzeba tu przypomnieć, że byliśmy wtedy studentami i dostęp do jakiejkolwiek fortuny
był bardzo ograniczony. I właśnie to było przyczyną, że wpierw odmówił przyjścia na
moje imieniny, ale jednak przemyślał sprawę i uznał, że kwiaty, czy prezent to nie wszystko,
co jest najważniejsze, ważna jest jednak osoba.
To były jedne z moich najwspanialszych imienin w życiu, szczególnie, że właśnie w ten wieczór
po raz pierwszy pocałowliśmy się, czy może być coś piękniejszego, niż pocałunek ukochanej
osoby??
Ale cóż, byłam jeszcze wtedy taka młoda…….
Oczywiście los wszystkie te nici poplątał i co prawda byliśmy przez pewien czas z Cześkiem
parą, ale niestety miłość nie przetrwała nie tyle czasu, co nałogu alkoholowego, który
był dla niego jednak ważniejszy niż ja.
Byłam co prawda młoda, ale na tyle mądra, że powiedziałam : wybieraj, alkohol albo ja.
No i zgadnijcie, co wybrał?
Pewnego dnia przyszedł na rauszu, stanął w drzwiach, poczułam od niego woń alkoholu
i….. po .prostu zamknęłam mu drzwi przed nosem.
Ani jedna łza nie spadła wtedy z moich oczów, poczułam ulgę.
I wcale nie żałuję tego mojego kroku, cóż, życie pokazuje, że to jednak ja miałam rację.
Ile młodych, zakochanych kobiet w ten sposób przegarło swoje życie, wierząc, że on sie zmieni?
Jeżeli nie potrafi zmienić go miłość, to już niestety potem na żadne zmiany nie można liczyć.
Potem może być już tylko gorzej…….. Czułam instynktownie, że dobrze zrobiłam.
Spotkaliśmy się przypadkiem po chyba 10 czy 15 latach, coż, nie mógł mi wybaczyć tych
zatrzaśniętych drzwi. Jednak nałóg był silniejszy, właśnie po tych wielu latach się
przekonałam, że był dla niego za trudny do pokonania.
A Jasiek?
Wiem, że skończył ( w przeciwieństwie do mnie i do Cześka) te studia geologiczne, ożenił się,
też go kiedyś przypadkiem spotkałam kilka lat temu i…nie poznałam. Przypomniał się, chwilkę
porozmawialiśmy i każdy poszedł w swoją stronę.
Pozostały mi wspomnienia, nie tylko nie miłe, bo sporo było wesołych chwil, nieraz się jeszcze
do nich uśmiecham.
A cykady ??
Wracam wczoraj wieczorkiem do domku, po pracy, grzecznie, a tu okazuje się, ze rodzinka już
zjechała z zagranicznych wojaży.
Nie wiedziałam, czemu koniecznie mnie wysyłają do łazienki, ale w końcu tam poszłam.
Zaświeciłam światło w łazience i po chwili zaczęło mi coś w łazience gwizdać.
Zgasiłam światło, odgłos zginął, zapaliłam, znów zaczęło się to gwizdanie.
Nie mogłam się zorientować skąd ten głos dochodzi i ździwiona Monice opowiedziałam o tych
dziwnych dwiękach, ale po chwili po jej minie zorientiowałam się, że ona miała coś do czynienia
z tym grającym urządzeniem.
No i zgadłam. Okazało się, że gdzieś w łazience ukryli mi pudełko z niewielką cykadą, która pod
wpływem światła gwiżdże. Ot, to taki mały souvenir dla mnie
Oczywiście nie ujawnili miejsca kryjówki, ale ja i tak ją znajdę.
Już wiem przynajmniej czego mam szukać, bo Monika pokazała mi podobne pudełeczko
z taką grajacą cykadą. Narazie przyznam, że jest dobrze ukryta.
W sumie miła niespodzianka.
A kto nie lubi niespodzianek ??????
Nawet jeżeli gwizdżą.
Czy zauważyliście, że już niespostrzeżenie znów weekend się zbliża?
Bo fakt, ten tydzień był o wiele krótszy, dla niektórych nawet dwa całe dni krótsze, bo
byli tacy szczęśliwcy, którzy w poniedziałek też nie pracowali, podczas gdy ja musiałam
szkolić się w zakresie kasy fiskalnej.
Ale przydała mi się taka wiedza, bo potem z całkiem dumną miną mogłam szkolić
innych ( tych poniedziałkowych leniuchów!!!!) – właściwie to powinnam wystąpić o jakąś
stosowna premię, tylko nie wiem do kogo, czy do mojej dyrekcji, czy do tych od kasy
fiskalnej, którzy mieli wszystkich przeszkolić.
Ha, ha, oczywiscie żartowałam, przy piątku można już sobie pozwolić nawet na takie
niewinne żarty prawda?
Miłego piątku i miłego całego weekendu wszystkim życzę.
Słonka i ocieplenia, bo narazie brrr, dosyć chłodny wiatr sprawia niemiłe niespodzianki.
Dziękuje za liczne odwiedziny i za komentarze, szczególnie panu Kawusi, który wszystko
co można wierszem ogarnia, moje uznanie panie Kawusia, uśmiech dla Pana 🙂