Dzień dobry, witam w piątek

t

 

I życzę przyjemnego weekendu. Może nie cały będzie taki chłodny, jak ten dzisiejszy poranek?. Tym bardziej, że przed nami znów nieco więcej tych wolnych dni, poniedziałek jest bowiem świąteczny, z wielkimi uroczystościami na Jasnej Górze.
Ciekawa jestem, czy już wszyscy pielgrzymi dotarli do bram Częstochowy? Pewnie niektórzy jeszcze ciągle maszerują, ale do poniedziałku na pewno zdążą, by być tam na czas.

Coraz bardziej mój pokój już pustoszeje, wczoraj z Renią spakowałyśmy wszystkie talerze, całe szkło. Wymagało to troszkę czasu, bo każdy talerz musiał być starannie opakowany w ręcznik papierowy, mam nadzieję, że zostaną na nowe miejsce dowiezione w całości.
Dzisiaj będziemy pakować wszystkie „grube” rzeczy, w których chwilowo, ze względu na porę roku nie chodzę, zostaną tylko te najpotrzebniejsze, na dziś, jutro, czy pojutrze.Trzeba też pozdejmować obrazy, popakować bibeloty, trochę tego przez te 66 lat się uzbierało.
I tak całe szczęście, że już dużo wcześniej, gdy jeszcze nie było mowy o mojej przeprowadzce, Renia zmuszała mnie do wyrzucania niepotrzebnych rzeczy, w tym ciuchów, starych kartonów (teraz może i by się przydały, chociaż niekoniecznie, mam duże torby, walizki no i worki do których moje nieliczne już ciuszki pochowam.
Czy mi w związku z tym jest smutno?  I tak i nie. Tak, bo z jednej strony, jednak zamykam pewien etap życia za sobą, zamykam za sobą drzwi, a z drugiej strony ,nie, bo paradoksalnie właśnie rozpoczynam na nowo swoje życie, jeszcze niewiadome, jeszcze do końca nie wiem, czy będzie lepsze, czy gorsze, czy może  takie same jak dotychczas… no, jednak czymś się różnić będą, na pewno adresem zamieszkania 🙂
Pomału już oswoiłam się z tą myślą……  niech się dzieje co chce.
Póki co, na razie jeszcze przede mną 2-3 tygodnie mieszkania na starych śmieciach, jeszcze ciągle nie dowierzając patrze na stare kąty, spoglądam na kamienicę na przeciwko , na mur odwróconego do nas tyłem domu, który widać z balkonu, sprawdzam, czy czarna dama nie sunie gdzieś przypadkiem po przedpokoju……..
I tak sobie myślę, ile to ludzi już z tej kamienicy się wyprowadziło, niektórzy do innych domów, mieszkań, niektórzy już do wieczności……
Właściwie ta kamienica bardzo już opustoszała z tych lokatorów, których pamiętam z lat mojego dzieciństwa, czy młodości, a nawet i z tych lat nieco późniejszych. Nie ma już Klary, Kundzi Marcysi, pani Marii z panem Janem, który pieczołowicie codziennie ścierał kurze z poręczy i ze schodów, nie ma już pani Marty i jej męża Ludwika, którzy mieszkali na IV piętrze, a którzy tak często nasze mieszkanie odwiedzali, byli prawie jak domownicy, nie ma też Cioci Heli, która też na samej górze mieszkała wraz z mężem, wujkiem Bolkiem, pana profesora Anioły i jego żony, pani profesor Markowej, wybitnej dziecięcej ortopedy, która wraz z mężem i z dziećmi mieszkała pod nami. Często odwiedzałam jej dom, bo jej syn Alik był w moim wieku i chodziłam tam się bawić. To był bardzo eleganckie mieszkanie, chociaz zawsze pachniało w nim medykamentami – pani profesor prowadziła prywatną praktykę i miała swoją gipsownię, z której dochodził ten specyficzny zapach. Ale lubiłam tam chodzić, zawsze po jej ordynacji kończyliśmy zabawę z Allikiem i byłam zapraszana na bardzo wykwintną, gorącą kolację, podawaną przez gosposię na  eleganckiej porcelanie, a zawsze obok nich  leżały srebrne, śliczne, srebrne  sztućce.
Czasami chodziłam się też bawić piętro wyżej niż ja mieszkam, do mojej rówieśnicy Jagody, która zresztą po śmierci swoich rodziców odziedziczyła wraz ze swoją młodszą siostrą to mieszkanie, w którym nadal mieszka.
Obok nich mieszkała koleżanka mojej siostry, z którą też czasami Dadę odwiedzałam, (nadal mieszka w swoim mieszkaniu po rodzicach), pamiętam, że tam często odbywały się wspaniałe kinderbale, na których bywała też koleżanka Ani, Małgosia, mieszkająca nadal drzwi w drzwi ze mną.
To już wszystko historia. Zresztą trudno mi jest wymieniać wszystkich lokatorów tu mieszkających, zabrakło by mi chyba miejsca w blogu. Wymieniałam te osoby, które jakoś najwięcej zapisały się w mojej pamięci. No może jeszcze powinnam wspomnieć też o jeszcze jednej pani Marii, też już niestety nieżyjącej od kilkunastu lat, z którą chodziłam do nieistniejącego już Kościoła  na ul Wiślnej. Teraz znajduje się tam cerkiew greko – katolicka.
Ale zawsze miałam do tego kościółka wielki sentyment, gdyż jak pamiętam, również i moja Mama co niedzielę do tego kościoła mnie prowadziła.
Co prawda wspomniałam już o Kundzi, która mieszkała na parterze w naszym gabinecie rtg, tam też często chodziłam bawić się z Januszem, jej synem, który był starszy niecałe dwa lata ode mnie. Tam jako dzieci „budowaliśmy” w kuchni  dom pod stołem, w którym „gotowałam” obiady, tam bawiliśmy się w robienie zdjęć rtg, pewnie związane było to ze specyficznym miejscem jego zamieszkania, na tyłach pracowni rtg, a potem, już w dorosłym życiu i ja i Janusz zostaliśmy technikami rtg, tam jego mama puszczała nam przeźrocza z bajkami, pamiętam jej miękki, delikatny głos, którym nas czytając te bajki raczyła.
A potem, już jako nastolatki przyjaźniliśmy się z Januszem nadal, mieliśmy wspólne sekrety, zresztą zawsze wspaniale się rozumieliśmy.
Niestety ani babcia, ani Mama Janusza już nie żyją, a Janusz po swoim ślubie wyprowadził się z ul Smoleńsk, zresztą, jakie miałby on tu życie w malutkim pokoiku za kuchnią? No i koleją rzeczy nasze kontakty już prawie całkowicie zanikły, każdy z nas ma swoje życie i swoje problemy.
Ale dzisiaj  na  jakieś wspomnieniowe sentymenty mnie  wzięło, ale nie ma się czemu dziwić, wszak pozostawiam po sobie na ul Smoleńsk wiele historii.
To były tylko krótkie chwile, które układały się w dni, tygodnie, miesiące, w lata……….
I teraz, gdy to wszystko swoją pamięcią ogarniam, dochodzę do wniosku, że jednak to wszystko miało jakiś sens, że ten cały kalejdoskop moich wspomnień ciągle gdzieś głęboko we mnie tkwi, nikt mi tamtych chwil nie odbierze, a każda taka chwila była jednak ważnym momentem w moim życiu i pozostawiła śladu, którymi teraz nadal mogę kroczyć. Zawsze mnie ona czegoś uczyła, pokazywała tę życiową drogę, tę życiową mądrość.

Piątek okazał się słonecznym, ale jak na razie bardzo chłodnym dniem, z radością wskoczyłam w bluzkę i w sweterek. Zapowiadają ładny weekend, może nawet trochę się ociepli, bo jak na razie, podobno moja przebywająca gdzieś na Kaszubach rodzina marznie, okutana w spodnie, bluzy i skarpety.
Oby przyszły do nich te cieplejsze dni, żeby mogli pomoczyć się trochę w jeziorku.
W niedziele Magda z Jackiem i Jasiem wybierają się też poza Kraków, jadą na wielkie weselisko w rodzinne strony Jacka, mam nadzieję, że im i młodej parze pogoda również dopisze i będą się wszyscy radować i wesoło bawić, czego im z całego serca życzę.
A Wam wszystkim też przyjemnego i spokojnego piątku życzę i dobrego odpoczynku przez ten długi weekend też.
Szczególnie pozdrawiam Ulkę i Oli- Żabę, niech pogoda dopisuje im w codziennych wędrówkach po łonie natury.

Reklama