wczoraj sobota…. dzisiaj niedziela….

 ale te dni szybko mijają…….

 

A wczoraj okropnie dużo się napisałam, wspominając prawie całe moje życie.
No tak, prawda, nie sposób 66 lat życia umieścić  w dwóch, lub w trzech tylko zdaniach..
Szczególnie, że tyle się działo…….,
Jak już pisałam, dzieciństwo miałam wspaniałe, ale bardzo krótkie.
Pamiętam te wyprawy samochodowe z Rodzicami i z Rodzeństwem nad morze. Zawsze tam jechaliśmy dwa, lub trzy dni, bo po drodze zatrzymywaliśmy się w różnych ciekawych miejscach, by je pozwiedzać.
Przypominam sobie jakąś restauracyjkę na Mazurach, gdzie po raz pierwszy w życiu jadłam raki.
Wcale mi nie smakowały. Mój Tata lubował się w dobrym i nieco ekscentrycznym  jedzeniu, to chyba taka nasza rodzinna cecha i zawsze wymyślne dania zamawiał.
Pamiętam, że tam podawano na przykład chłodnik po litewsku z szyjkami rakowymi, gdzie teraz takie można danie zamówić?
Nie lubiłam długich jazd, bo okropnie wtedy „pachniała” w aucie benzyna, nie było tych różnych katalizatorów, a i benzyna też była chyba jakiejś nie najlepszej jakości. Okropnie w drodze chorowałam i co rusz Tata musiał zatrzymywać samochód, bo inaczej groziło, że zabrudzę jego całe wnętrze. Strasznie się tym męczyłam i  nawet podczas jazdy Rodzice starali się nie palić papierosów, bo mieszanina zapachu papierosów i benzyny działały na mnie jak substancja wybuchowa.
No w końcu zawsze szczęśliwie do Jastarni docieraliśmy i zawsze mieszkaliśmy u tej samej gospodyni, u Starki. Starka po kaszubsku znaczy teściowa.
Mieszkaliśmy w pięknym domku, mieliśmy dwa duże, jasne pokoje z balkonem, a obok domu był oczywiście wspaniały ogród.
Byłam tam chyba potem w swoim dorosłym życiu dwa razy. Oczywiście Starki już nie było na tym świecie, pozostała tylko synowa, która mnie i dzieci
Ani, które ze mną były akurat na wczasach we Władysławowie, bardzo serdecznie przyjęła. Musiałam im przecież pokazać miejsce, gdzie ich mama jako mała dziewczynka jeździła na wakacje.
Ostatni raz byłam w Jastarni  jakieś 10 lat temu, ale już nic z tych starych lat tam nie pozostało, dom co prawda nadal stał, ale nie odnalazłam w nim żadnych znajomych twarzy, chyba cały dom wynajmowany był tylko dla letników. Pamiętam, że smutno mi się wtedy zrobiło. Niby było podobnie, a jednak jak inaczej, nawet studzienka, która stała na początku tej uliczki była już usunięta….. Ale sentyment do Jastarni pozostał i z łezką w oku  ją zawsze wspominam.
Czasami część wakacji spędzaliśmy też w Sopocie. Też był miastem kurortowym jak teraz, jednak zdecydowanie mniej zapchany był wczasowiczami.i Jeździliśmy też do Międzyzdroi, tam mieszkaliśmy w domu z dużą, szklaną werandą, pamiętam, jak strasznie bałam się tam burzy, bo błyskawice odbijały się w tych szerokich oknach i potęgowały tylko mój strach.
To były naprawdę wspaniałe wakacje, niestety na jednych z nich moja Mama zauważyła w swoim gardle mały guzek, nie chciała natychmiast wracać, jak to jej sugerował Tata, bo nie chciała psuć dzieciom wakacji. Pod koniec sierpnia, po  powrocie do domu, Mama udała się do laryngologa, gdzie niestety zdiagnozowali guz, jako nowotworowy i tak się zaczęła  jej Choroba, rok później, w listopadzie już nie żyła.
Jako panienka często spędzałam wakacje w Zawoi, razem z dwoma  moimi Ciotkami – siostrami Taty, Janką i Helą, a także z Babcią Helenką, mamą mego Taty, mieszkaliśmy w w willi zbudowanej jeszcze przed wojną przez mojego Dziadka. Teraz niestety tam już nie jeżdżę, nie mam do tego domu już dostępu –  spowodowane to jet różnymi rodzinnymi komplikacjami, nie zawsze przyjemnymi, więc o nich wspominać nie będę.
Było mi tam nieźle, bo i zawsze jakiś koledzy i jakieś koleżanki miałam do szaleństw po lesie opodal naszego domu, czy po naszym parku, gdzie bawiliśmy się w podchody i w chowanego. Tylko moje Ciotki uważały, że na wszystkie choroby, począwszy od kataru skończywszy na bólach brzucha, najlepsze są ziółka, których nie cierpiałam, a którymi na okrągło mnie poiły przy każdej okazji, czasami nawet tylko profilaktycznie.
Wtedy telefonowałam z Domu Wczasowego Lajkonik, gdzie był telefon, do mojego Taty i z rozpacza prosiłam: Tato, weź mnie od tych Ciotek, bo ja nie mam siły ciągle tych ziółek pić. Zresztą do tej pory po ziółkowy uraz mi pozostał i na samo ich wspomnienie dostaje drgawek..
Ale przynajmniej mam co teraz wspominać.
No a potem trzeba było już dorosnąć, o czym już pisałam i borykać się z różnymi trudami tego życia.
Może na tym poprzestanę spisywać te moje wspomnienia, ale właśnie,  są wakacje, a ja na wyjazd sobie nie  mogę  pozwolić. No, chyba, że jednak w końcu  zdecyduję się załatwić sobie to sanatorium i wtedy gdzieś dalej pojadę?
Na razie i tak siedzę na walizkach, czyli perspektywę jakiejś „podróży” przed sobą mam. A że o będzie na sąsiednią prawie ulice, nie ważne.
Może kiedyś gdzieś dalej pojadę…….

Dzisiaj zapowiada się śliczna, słoneczna pogoda, więc życzę wszystkim samych miłych i spokojnych chwil odpoczynku.
A tym co dzisiaj szaleją na weselisku życzę przyjemnej zabawy !!!

Reklama