Dzień wyjazdu z ….

Prawda taka, wszystko kiedyś ma swój kres, dzisiaj pora na mnie na wyjazd z Zakopanego Trudno i wcale nie darmo,
bo trochę tych dutków w Zakopanem pozostawię, ale nie ma czego znów żałować, pieniądz rzecz nabyta, a wspomnienia
jednak pozostają.
Jak już pisałam, wczoraj popołudniu część rodziny wyjechała sobie, a my po kolacji w trójkę czyli z Irenką i (dużym) Jackiem poszliśmy na pożegnalny
(dla nas) wieczorek, było bardzo miło i wesoło, z przyjemnością patrzyłam, jak młodzież szaleje w tańcu.
Był też ten wąsaty pan, ( już wiem trochę był podobny do Wałęsy) obtańcowywał kobiety, ja przezornie schowałam się w kącie
i mnie nie dojrzał na szczęście.
Bo chociaż moje nóżki skakały, ale wychodzić na parkiet wcale nie byłam rada.

Ale to już historia, to było wczoraj, dzisiaj wstał już nowy świt i pora wsiadania do autobusu jest coraz bliżej.
Rzeczy już popakowane ( ledwie je poupychałam, bo ciut ich przybyło), zaraz idę na śniadanie i….Jacek odwiezie mnie na dworzec.
Następny mój wpis już będzie z Krakowa ( o ile szczęśliwie do niego dojadę)
Najważniejsze, że kupiłam sobie bundz, będę miała pyszne jedzonko ze wspomnieniami, bo źle mi wcale nie było.

Znów zapomniałam wczoraj o środowych całuskach dla Uli – dzisiaj ślę Tobie podwójne.
Wszystko przez to świąteczne rozkojarzenie, Ulu wybacz!!!!
Kalendzarz chyba pomylił daty…..

Ach ta niesforna literka „r” ciągle mi się zawiesza. Pewnie działa reguła : przed użyciem wstrząśnij – wstrząsnęłam i już jest lepiej

Reklama