I już po całej fecie.
UFF,przeżyłam jakoś…..
Nasza Marynia wyglądała pięknie w tej skromnej,ale ślicznej sukience.
Prawdziwy aniołek.
Uroczystość kościelna była w bardzo kameralnej atmosferze,bowiem tylko 14-cioro dzieci przystępowało do I-szej komuni św.
Nie wiem,czy wypada krytykować,pewnie nie,ale mi w moim blogu wszystko wolno.
Jakoś niezbyt ten Pan od religii panował nad sytuacją ( to jest oczywiście tylko moje zdanie),wszystko szło niezbyt płynnie,z przestojami.Chociaż Pan się starał,nie powiem,ale chyba jakoś nie do końca wszystko dopracował?
Dzieci oczywiście były wspaniałe,bo jakże by mogło być inaczej,a jeżeli nawet troszkę fałszowały??,cóż i stary by lepiej nie zaśpiewał przy akompaniamencie tylko gitary.
Gdy zagrały organy, odrazu śpiew i tym maluczkim i nieco starszym o wiele lepiej wychodził.
Po części kościelnej następowała część bardziej ( przynajmniej dla niektórych) przyjemna.
Dworek oczywiście bardzo piękny,sala wspaniała,bardzo elegancka.
Przywitała nas muzyka iście barokowa,dopiero na nasze życzenie była zmieniana na sakralną wprawdzie,ale bardziej dla ucha dostępną ,oczywiście mówię o uchu laika,niedostosowanego do muzyki poważnej.
Za to jedzenie było naprawdę bardzo smaczne,ale w takich ilościach,że nawet ja,która sobie dobrze pojeść lubię, wysiadałam w przedbiegach.
Sam obiad był tak obfity,że musieliśmy zrezygnować z płyty wędlin i sałatek,bo już naprawdę nie bardzo byłoby gdzie to wszystko pomieścić.
Uwieńczeniem uczty były dwa torty: jeden w wykonaniu cukiernika-w postaci kielicha( nie powiem,żeby był zbyt dobry,ot taki słodki,cukierniczy),a drugi za to bardzo dobry ,w wykonaniu Mimi,ale ile można łasuchować???
Oczywiście na stole stały jeszcze kosze wszelakich owoców południowych a także śliczne koszyczki,upieczone z ciasta,a w nim były malutkie,różno smakowe ciasteczka.
Te kosze z ciasteczkami naprawdę były pięknym stroikiem dla stołu.
Nie wspomnę tu o dobrym białym winie i wszelakich sokach,wodach mineralnych ,pepsi itd,kawie czy herbacie.
Jednym słowem stól uginał się od wszelakich dobroci.
Oczy by jadły,lecz żołądek w pewnym momencie powiedział
Jeszcze jeden mankament to pogoda.
Niestety, był bardzo zimny i dokuczliwy wiatr,który przeszkadzał wyraźnie w parkowo-tarasowej sjeście po obiedniej.
No, bo, że nie wolno było wewnątrz palić papierosów ,rozumiem,ale ten wiatr na tarasie zbyt długo z kolei nie pozwalał urzędować na świeżym powietrzu,a tam papieros też bardzo smakowałby gdyby nie……
No ładnie,obsmarowałam całą imprezę,może lepiej skasować ten tekst,skoro ma go czytać dwóch nowych czytelników Iwonka i Janusz,uczestników skądinąd też owej rodzinnej uroczystości ????
Pozdrowienia dla moich nowych czytelników tu przesyłam.
Ale zresztą,co mi tam, prawdę i tylko prawdę pisałam.
Bo to jest jak w tej w piosence Maryli Rodowicz :”Niech żyje bal,bo to życie to bal jest nad bale,niech żyje bal,drugi raz nie zaproszą nas wcale…..”
Właśnie,najwyżej nie zaproszą mnie wcale…